Wojaczek Miejsce ludzi umarłych.txt

(311 KB) Pobierz
Marek Wojaczek

Miejsce ludzi umar�ych 

(Tato, szkoda, �e ju� tego nie przeczytasz...) Mia�em ju� dawno poza sob� wielkie emocje i fascynacje zwi�zane z 
prac� na komputerze. W latach ch�opi�cych marzy�em, �eby pracowa� w jakim� pot�nym instytucie bada� j�drowych. 
Zawsze kojarzy�em to z najnowocze�niejsz� technik�, a co za tym idzie z komputerami. Wtedy jedyny kontakt z tak 
pot�nymi maszynami zapewnia�y mi ksi��ki science fiction, kt�re czyta�em nie tylko w domu, ale r�wnie�
w szkole - najcz�ciej na lekcjach geografii i biologii.
Pod koniec pi�tej klasy obieca�em sobie, �e kiedy� b�d� obs�ugiwa� te pot�ne maszyny i za przyci�ni�ciem kilku 
klawiszy sterowa� podleg�ymi im robotami, kt�re
z kolei b�d� wykonywa�y prace niedost�pne nam, zwyk�ym �miertelnikom. Wtedy jeszcze pieni�dze nie by�y dla mnie 
istotne: got�w by�em nawet dok�ada� byleby pracowa� w takim miejscu.
�ycie jednak nie u�o�y�o si� po mojej dzieci�cej my�li. W szkole �redniej nie wykazywa�em braku zdolno�ci, ale 
zdecydowany brak pracowito�ci. Sam� inteligencj� uda�o mi si� przebrn�� przez pierwsz� klas�. W drugiej pope�ni�em 
kilka podstawowych b��d�w m�odo�ci. Zdecydowanie wi�cej czasu sp�dza�em przy kuflu piwa ni� przy ksi��ce. Moja 
obecno�� na zaj�ciach sprowadza�a si� do niezb�dnego minimum. Zamiast wys�uchiwa� nudnych wywod�w 
nauczycieli pisa�em "zbuntowane" wiersze, a ambicje z podstaw�wki zamieni�em na pok�tny handel rzeczami 
przywo�onymi z zagranicy. Na kr�tk� met� dawa�o to ca�kiem niez�e rezultaty. Nie mog�em narzeka� na brak 
pieni�dzy, chocia� nigdy si� mnie nie trzyma�y. Rachunek za takie post�powanie, jaki wystawi�o mi �ycie, by� jednak 
zdecydowanie niekorzystny. Obla�em w drugiej klasie, wszed�em w konflikt z kole-gami od interes�w i pozna�em 
swoj� pierwsz� dziewczyn�.
Mo�na powiedzie�, �e zmieni�em styl �ycia z dnia na dzie�. Zamiast przesiadywa� w knajpach spotyka�em si� z Go�k�. 
Powtarza�em klas�, ale w przeci-wie�stwie do roku poprzedniego, by�em przyk�adnym uczniem. Idylla nie trwa�a 
jednak d�ugo. Kt�rego� popo�udnia wybranka mojego serca o�wiadczy�a, �e wychodzi za m��. By�em zrozpaczony. 
Dlatego propozycj� wyjazdu po wyroby sprz�tu elektronicznego do Berlina Zachodniego przyj��em z nieukrywanym 
zadowoleniem. Chcia�em si� czym� zaj��, �eby nie my�le�. I by� to pocz�tek tragedii, kt�ra mia�a si� wydarzy� ju� 
wkr�tce.
W drodze powrotnej, na terenie Polski, mia�em o trzeciej w nocy przekaza� kierownic� mojemu partnerowi. Widz�c 
jednak, jak smacznie �pi, postanowi�em poprowadzi� jeszcze p� godziny. Sto kilometr�w od celu zacz�� pada� deszcz. 
Po chwili mia�em mokr� lew� stron� twarzy. Zamkn��em wi�c okno. W samochodzie zapanowa�o przyjemne ciep�o. 
Kilka kilometr�w dalej, nasz stary Opel zatrzyma� si� na stoj�cym na drodze, nieo�wietlonym samochodzie 
ci�arowym. Krzysiek nie prze�y�.
Dwa lata w zawieszeniu za nieumy�lne spowodowanie �mierci, a wcze�niej pobyt w szpitalu psychiatrycznym zrobi�y 
swoje. W szkole zacz�o mi si� uk�ada� gorzej ni� �rednio, ale zdawa�em z klasy do klasy. Przez wi�kszo�� nauczycieli 
by�em traktowany jako jednostka maj�ca destrukcyjny wp�yw na grup�, ale o tym dowiedzia�em si� dopiero kilka lat 
p�niej. Swoiste poczucie winy za �mier� kolegi nie opu�ci�o mnie do dnia dzisiejszego. Zreszt�, rodzice Krzy�ka ca�� 
win� za �mier� syna obarczyli mnie. By�em wr�cz pos�dzony o morderstwo. O ma�y w�os sam w to nie uwierzy�em.
I
Za oknami pada� rz�sisty deszcz. Siedzia�em w ulubionym niegdy� pokoju babci i sk�ada�em kolejnego PC-ta. Wilgotne 
powietrze wpada�o przez uchylon� cz�� okna,
a zab��kane komary okupowa�y niedawno odmalowany sufit. By�o ich co najmniej dwadzie�cia, ale z uwagi na to, �e 
nie planowa�em nocowania tutaj, nie zawraca�em sobie nimi g�owy. Gdy wk�ada�em ostatniego SIMM-a przeszed� 
mnie dreszcz. Tego tylko brakowa�o, pomy�la�em. Zazi�bi� si� tu� przed inauguracyjnym otwarciem w�asnego 
interesu. Podszed�em do okna i domykaj�c lufcik spojrza�em w niebo. By�o zachmurzone, ani jednej gwiazdy. 
Przy�o�y�em nos do szyby i oddechem pr�bowa�em nadmucha� jak najwi�ksze k�ko z pary. Za oknem nocna ulewa, 
�wiat�o lampki odbija si� w mokrej szybie, a ja ca�uj� t� szyb�, kt�ra jest zimna - bo ona nie �yje. Wspomnienia ci�gle 
powracaj�. Na policzku poczu�em wilgo�. Nie by�y to krople deszczu, to by�y �zy. Odwr�ci�em si� od okna i ruszy�em 
przed siebie nie odgarniaj�c firanki, kt�ra prze�lizn�a mi si� po twarzy.
Gdy oparty d�o�mi o st�, robi�em wygodny zasiad na starym fotelu, dozna�em niemi�ego uczucia ch�odu, szczeg�lnie 
na po�ladkach i plecach. Zdziwi�em si�, poniewa� w pomieszczeniu by�o z pewno�ci� ponad dwadzie�cia stopni. 
U�o�y�em r�ce na bocznych oparciach w pozycji jak do koronowania i zrobi�o mi si� jeszcze zimniej. To by�o 
absurdalne, ale przez moment mojej na nim niebytno�ci zmarz� na ko��. Odczuwaj�c niepok�j, powoli podnios�em si� z 
zimnego siedziska, obr�ci�em si� o sto osiemdziesi�t stopni i przysiad�em na brzegu sto�u. Jakim� cudem zmusi�em si� 
do zachowania spokoju. Rozszerzonymi oczyma obserwowa�em pluszowe oparcie, kt�re os�oni�te od �wiat�a moim 
cia�em, zacz�o mi si� przygl�da�. Nie mia�em co do tego �adnych w�tpliwo�ci. Patrzy� na mnie zarys czyjej� twarzy. 
Nie by� to niestety m�j cie�, lecz co� w rodzaju nieostrej i monochromatycznej fotografii. Na chwil� ca�e moje 
opanowanie leg�o w gruzy. Zakry�em twarz r�koma, zacisn��em mocno oczy i wyszepta�em:
- To nieprawda. To niemo�liwe. Powiedz do cholery, �e to tylko sen.
Zaciska�em tak mocno i d�ugo powieki, dop�ki nie zobaczy�em r�nokolorowej mozaiki. Potem otworzy�em oczy. 
Przede mn� znajdowa� si� stary fotel, w kt�rym nie by�o nic, co mog�oby przerazi� trze�wo my�l�cego cz�owieka. 
Przetar�em za�zawione oczy i ostro�nie wyci�gni�t� r�k� dotkn��em oparcia. Nadal by�o ch�odniejsze ni� powinno.
Jeste� doros�ym, rozs�dnym cz�owiekiem - powiedzia�em sobie. - Za kilka dni otwierasz w�asny interes, masz kilka 
komputer�w do z�o�enia i przesta� si� przejmowa� ciep�ot� w�asnej dupy, bo wyl�dujesz z powrotem w domu 
wariat�w.
Usiad�em w fotelu, kt�rego temperatura powoli ustabilizowa�a si� na normalnym poziomie i pal�c papierosa zabra�em 
si� za liczenie komar�w na suficie. Nagle poczu�em ch�odny powiew wiatru na plecach. Zadr�a�em, ale nie straci�em 
zimnej krwi. Przypomnia�em sobie, jak w podstaw�wce uczono mnie, �e wiatry tworz� si� ze zderzenia ciep�ego 
powietrza z zimnym. Chyba sam bym uwierzy�, �e w�a�nie mia�em do czynienia z takim zjawiskiem, gdyby nie pewne 
okoliczno�ci. Niedawno zamkn��em okno, a drzwi na korytarz nie by�y otwierane od jakiej� godziny. Nie mog�o wi�c 
doj�� do wymieszania gaz�w o r�nych temperaturach. Zdenerwowany - postanowi�em za wszelk� cen�, przede 
wszystkim nie zastanawia� si� nad tym anormalnym zjawiskiem. Panuj�ca cisza zacz�a mi przeszkadza�. W��czy�em 
magnetofon.
Gdy walcz�c z ogarniaj�cym mnie strachem, przykleja�em firmow� naklejk� do obudowy, poczu�em zimne powietrze, 
kt�re tworz�c jakby miniaturow� tr�b� powietrzn�, owia�o moj� g�ow� rozwiewaj�c w�osy. Z wyra�n� obaw�, 
przygarbiony spojrza�em w g�r� i zobaczy�em to co powinienem by� zobaczy� - bia�y sufit z koma-rami. Zrobi�em 
g�upi� min� sam do siebie i zapali�em kolejnego papierosa. Znowu zacz��em si� zastanawia� nad tym, co us�ysza�em w 
szkole na temat powstawania wiatru. Rozmy�laj�c i odczuwaj�c lekki niepok�j poszed�em do drugiego pokoju.
W chwili, gdy otwiera�em drzwi dozna�em dziwnego wra�enia, �e kto� za mn� stoi. Odwr�ci�em si� bardzo szybko i 
oczami zlustrowa�em pomieszczenie. Wygl�da�o na to, �e jestem sam i na dobr� spraw� nie wiedzia�em, czy cieszy� si� 
z tego faktu. Spojrza�em na zegarek. By�o pi�tna�cie po jedenastej.
Czu�em czyj�� obecno��, pomimo, i� nie s�ysza�em �adnego odg�osu, kt�ry by�by tego potwierdzeniem. Dziwne. Jak 
najciszej uda�em si� do przeciwleg�ego k�ta pomieszczenia, gdzie znajdowa� si� od lat nieu�ywany piec kaflowy. By�o 
tam jednak co�, co w mojej sytuacji uwa�a�em za rzecz bardziej ni� u�yteczn�. Podnios�em ci�ki �elazny pogrzebacz, 
nie zwa�aj�c na to, �e nie jest pierwszej czysto�ci.
Klamka by�a jakby ch�odniejsza ni� zwykle. Uchyli�em szybko drzwi i nie wchodz�c do wewn�trz, r�k� odnalaz�em 
kontakt. Zawaha�em si� chwil�, po czym pchn��em drzwi, robi�c jednocze�nie krok do ty�u. Prze�o�y�em pogrzebacz 
do prawej d�oni. Moim oczom ukaza� si� zagracony pok�j. Wszystko by�o na swoim, to znaczy nie na swoim miejscu. 
Zakurzony, stary zegar z wahad�em le�a� na swojej r�wie�niczce komodzie, a na krze�le bez oparcia sta�o dziurawe 
wiadro. Mia�em kiedy� wyrzuci� wi�kszo�� tych rupieci, ale babcia stwierdzi�a, �e jeszcze mog� si� przyda�. Pok�j na 
razie nie by� mi potrzebny, wi�c nie pr�bowa�em przekona� j� do s�uszno�ci swojego zdania.
Pozostawiaj�c zapalone �wiat�o i otwarte drzwi wyszed�em na korytarz. By� pusty. Wybia�kowane niedawno �ciany 
czeka�y na lepsze czasy. Z magnetofonu dochodzi�y d�wi�ki elektronicznej muzyki. Widz�c, �e drzwi do kuchni s� na 
wp� uchylone, podchodz�c do nich odruchowo unios�em pogrzebacz. Pchn��em je lew� r�k�. Otworzy�y si� z 
charakterystycznym skrzypni�ciem. Wpatruj�c si� w prawie ciemne pomieszczenie, lew� d�oni� nerwowo 
poszukiwa�em kontaktu. Staro�wiecki kinkiet dawa� niewiele �wiat�a, ale wystarczy�o to, abym upewni� si�, �e r�wnie� 
tutaj nie ma nikogo. Powoli moje podwy�szone t�tno zacz�o powraca� do normy, pomimo i� pozosta�a mi do 
sprawdzenia spi�arnia, czyli pomieszczenie, kt�re z powodzeniem mog�o pe�ni� rol� pokoju - s�dz�c po rozmiarze. 
By�o tylko jedno przeciwwskazanie. Brak okna.
Do zimnych klamek zd��y�em si� ju� przyzwyczai�, ale do tego, �e drzwi nie chc� si� otworzy� - jeszcze nie. Na 
powr�t ogarn�� mnie strach, ale tak�e z�o��. Tego by�o ju� za wiele. Nie mog�em otworzy� drzwi, do kt�rych odk�d 
pami�tam nie by�o nigdy klucza. Co prawda klamka czasem stawia�a opory z racji swego wieku, ale zawsze ust�powa�a 
pod d...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin