Marny czas.txt

(284 KB) Pobierz
PIOTR BEDNARSKI

MARNY CZAS

�yj�! Wszystko utwierdza mnie w owym prze�wiadczeniu. Nawet trumna, w kt�rej 
le��.
Ona najwyra�niej m�wi, �e kiedy� umar�em. Jestem w Szeolu i czekam na
zmartwychwstanie. Nadzieja nieustannie o tym szepce. Zmartwychwstan�, w inny 
spos�b si�
urodz�, inaczej b�d� widzia� i prze�ywa� �wiat. Inaczej b�dzie bola�o serce. 
Wszystko
odmiennie. Zmartwychwstan�! Nie pytali, czy chc� si� urodzi�. Nie pytali te�, 
czy chc�
umrze�. I jednego i drugiego nie chcia�em. Nie prosi�em nikogo o wy�uskanie z 
nieistnienia.
Dobrze tam by�o. Rozkosz nieistnienia. Spazm nieistnienia. Przegnano stamt�d, na 
tu�aczk�
skazano, na ob�z karny.
Komu zale�y, abym pi� ten gorzki nap�j? Po co mnie obudzono? Przez wieczno�� ani
chwili spokoju. Znowu zapewne jestem przyczyn� jakiego� skutku. Nowa wina albo 
zaleg�y
wyrok. Przywyk�em. Stworzono mnie przecie� po to, by ze mnie dworowa�. 
Oczywi�cie z
mi�o�ci. Wszystko z mi�o�ci do cz�owieka. Jestem otoczony niesko�czon� mi�o�ci� 
i
mi�osierdziem. Umar�em. Przekroczy�em abstrakcj�. Z deszczu pod rynn�. Kiedy� 
my�la�em:
�Gdy umr�, b�d� mia� spok�j�. Ale jak widz�, od mi�osierdzia uciec nie mo�na. 
Wygnano z
raju, teraz st�d. Czym teraz pocz�stuj�? Na darmo nie budz�. Ju� co� m�wi mi, �e 
mam si�
wyspowiada�, wyprowadzi� z siebie grzechy.
Stop! S�ysz� szum � to daleki odg�os p�omieni. Trzeba wzi�� si� w gar�� i 
wreszcie
wys�owi� grzech. A wi�c do dzie�a. Zerknijmy w grzeszn� otch�a�. Bez uprzedze� i
sentyment�w.
CZʌ� I
ROZDZIA� I
Otworzy�em oczy i zobaczy�em groby. Pod g�ow� te� czu�em mogi��. Spa�em wi�c na
cmentarzu. Jak do tego dosz�o? Wczorajszy dzie� ton�� w mroku niepami�ci. Czu�em
pragnienie, ale ba�em si� poruszy�. W ko�cu przemog�em si� i wsta�em. Opodal 
znajdowa�
si� budynek. Kaplica. Przy drzwiach sta�o wiadro z wod�. Ukl�k�em i zacz��em 
pi�. Po chwili
us�ysza�em g�os. Podnios�em si� z kolan i zobaczy�em cz�owieka siedz�cego na 
�awce. Poda�
kubek kawy i kromk� chleba.
� Boli ci� g�owa? � a kiedy otrzyma� potwierdzenie, doda�: Ka�dego z nas boli.
Przywykniesz. I tu da si� �y�. B�dziesz pracowa� ze mn�, mamy dzisiaj kup� 
roboty. M�w mi
Robak.
� Nie wiesz przypadkiem, jakim cudem znalaz�em si� tutaj?
� Nie wiem � odrzek� natychmiast. � Ja te� w podobny spos�b wyl�dowa�em na
cmentarzu. Te� czu�em b�l g�owy i tak�e od razu zagnano mnie do kopania grob�w.
� A gdybym odm�wi�?
� Nie dostaniesz michy. G��d zmusi do pracy. Poza tym na cmentarzu bardzo chce 
si�
�y�. Niezwyk�a chciwo�� �ycia przepe�nia ka�dego.
� Uciec si� nie da?
� Nie! Poza tym nie ma gdzie. Tu czy tam � jednako.
� Tam � znaczy w domu? O to chodzi?
� O domu zapomnij.
� Widz�, �e pogodzi�e� si� z losem.
� To nie to. Przepe�nia mnie rozpacz i nienawi��. Wiesz dlaczego? Bo nie znam 
swojej
winy. Pono� bra�em udzia� w jakiej� rebelii, a ja niczego nie pami�tam I nikt 
pierwszy nie
przyby� na ten cmentarz. Zawsze kogo� zastawa�. Ty mnie, ja kogo� i tak w k�ko. 
A czy ty
czujesz si� winny?
� Trudno powiedzie�.
� H�?
� Nie pami�tam wczorajszego dnia.
� Czyli i ty nie potrafisz si� skruszy�, cho�by� chcia�. A pope�ni�e� 
przest�pstwo, bo
znalaz�e� si� na cmentarzu. Tu nie ma niewinnych. Cmentarz to ziemia wygnania.
Gdy sko�czy�em �niadanie, Robak wsta� i skin�� g�ow�. Z �opatami na ramieniu
ruszyli�my w kierunku g��wnej alei, obsadzonej strzelistymi topolami. Kiedy �wir 
�cie�ki
zazgrzyta� pod stopami, rozgl�dn��em si�. Doko�a, jak okiem si�gn��, ci�gn�y 
si� groby, ale
nie pokrywa�y ca�ej przestrzeni, pojawiaj�c si� jak wyspy na morzu; by�y 
cmentarzami na
cmentarzu. Ka�dy kwarta� znaczy�y odmienne nagrobki i ogrodzenia. Mi�dzy 
grobami, to tu,
to tam, snu�y si� postaci, zapewne tacy jak my grabarze.
Skr�cili�my w trzeci kwarta�, zatrzymuj�c si� przy roz�o�ystym wi�zie. Robak 
obejrza�
drzewo wnikliwie i z niezadowoleniem pokr�ci� g�ow�. By� starym wyjadaczem, wi�c
wiedzia�, �e czeka nas nie�atwa robota. Trzeba b�dzie przebija� si� przez 
korzenie. Wyj�� z
kombinezonu szkic. Przyjrza� si� dok�adnie nagrobkom po lewej i prawej stronie. 
Pomy�ka
zosta�a wykluczona.
Zacz�li�my wgryza� si� w ziemi�. Robak czerwienia� z wysi�ku i z�o�ci. W ko�cu 
cisn��
�opat� i usiad� pod drzewem, a potem chusteczk� osuszy� �ysin�.
� Z nerw�w si� poc� � rzuci� i popatrzy� na mnie, jakby chc�c sprawdzi�, czy si� 
zgadzam.
� Zawsze daj� najczarniejsz� robot�. Trzeba flaki wypruwa�. I ci�gle nowi 
pomocnicy.
Kopa�e� gr�b?
� Nigdy.
� No widzisz. Musz� wi�c mie� na wszystko oko. Zapewne my�lisz, �e wykopa� gr�b, 
to
nic wielkiego. Atak nie jest, drogi panie. Gr�b to dzie�o sztuki. A ty jakiej 
profesji?
� Aktor � sk�ama�em.
� Mam ci�! Tylko aktorzy i faszy�ci nie chodz� na cmentarz. Wiesz dlaczego? Bo 
s�
tandet�. To tak na marginesie. A teraz musz� si� uspokoi� � i wyci�gn�� z 
wewn�trznej
kieszeni butelk�, mrugaj�c znacz�co. � Wyjmij szk�o z mojej torby.
Poda�em mu aluminiowy kubek. Nape�ni� do po�owy, pow�cha� i cmokaj�c wzni�s� 
oczy do
nieba.
� Cud, ambrozja � szepn��. � Masz, pij, drugiego kubka nie mam. � Rozgl�dn�� si� 
wok�
i wyrwa� k�pk� zieleniny. � Zagry� tym, to dzika cebula.
Wypi�em. Samogon. Z�ej jako�ci, diabe� wie z czego p�dzony. �cisn�o w gardle, 
zapar�o
dech, �zy pociek�y z oczu.
� Siekiera � szepn��em po chwili, �api�c oddech.
� Poezja � potwierdzi� Robak. � Uda� si�. C�, poetom przys�uguj� pegazy. Po 
takim
napoju natchnienie murowane. Jeszcze po jednym? Czemu milczysz?
Siedzia�em na nagrobku i �ledzi�em ruch alkoholu, jego ciep�o, kt�re rozp�ywa�o 
si� po
ca�ym ciele. W chwil� p�niej g�owa sta�a si� l�ejsza. B�l zosta� zag�uszony, 
czarne my�li �
nie. Po jakim� czasie samogon zakie�kowa� smutkiem. �Uciekn�, musz�. I decyzja 
w tej
sprawie zapad�a natychmiast: �Dzisiaj albo jutro. Rozejrz� si�, zbadam teren, 
nic tu po mnie�.
W zupe�nie innym nastroju chwyci�em za �opat�. Lecz kopanie sz�o jak z kamienia.
Brakowa�o wprawy. Niebawem pot zala� oczy, a po godzinie d�onie star�em do krwi. 
To mnie
jeszcze mocniej utwierdzi�o w podj�tej decyzji.
Wieczorem czu�em si� tak zm�czony, �e nie mia�em sil my�le� o ucieczce. Nie 
wypi�em
nawet podanej przez Robaka przydzia�owej kawy. Nie rozbieraj�c si� pad�em na 
spr�ynowe
��ko i natychmiast zasn��em. Przy�ni�y si� �urawie, klucz �urawi p�yn�cy na 
po�udnie,
wpisuj�cy sw�j klangor w fio�kowe pi�ciolinie nieba. �urawie �ni�y mi si� 
cz�sto. �urawie i
poci�gi. Obudzi�o mnie �wiat�o ksi�yca. Otrz�sn��em si� ze snu i umiejscowi�em 
w czasie.
B�l. Opuchni�te d�onie pulsowa�y jak serce. Ale gdy pomy�la�em, �e jutro znowu 
b�d� kopa�
groby, jutro i pojutrze, i �e groby wci�gn� mnie w ko�cu do grobu, przemog�em 
si� i
wsta�em. Na po�cieli le�a� jeszcze grabarz, moje obola�e cia�o. Musia�em 
przekonywa� tego
niewolnika, �eby wreszcie podni�s� si� i sta� si� ze mn� jednym, by szed� razem, 
polecia� z
�urawiami na po�udnie. Pos�ucha�. Poszed�em w stron� drzwi.
� Uciekasz? � us�ysza�em g�os Robaka.
� Tak.
� Powodzenia.
� Dzi�kuj� � pokiwa�em r�k� i zamkn��em za sob� drzwi.
Ksi�yc pyszni� si� pe�ni�, ale jego �wiat�o nie dodaje otuchy, wprost 
przeciwnie � budzi
upiory. �I te �ywe i te martwe�. U�miechn��em si� gorzko do tej my�li, 
rozejrza�em si�
doko�a. Ani �ywej duszy, tylko nagrobki � ich cienie. Miasto umar�ych �ywi si� 
cisz�, tylko
tam, wewn�trz, w przywalonych ziemi� trumnach, szalej� po�ary i rozkwitaj� 
rajskie ogrody.
Na zewn�trz, na g�stej murawie stoj� ja i zastanawiam si�, czy mam i�� g�r�, czy 
dolin�:
drog� czy bezdro�em, jak bezpieczniej? Do ogrodzenia nie prowadzi�a �adna 
�cie�ka, aleje
bieg�y tylko ze wschodu na zach�d, od pocz�tku do ko�ca dnia. Musia�em zatem 
kluczy�
w�r�d grob�w, na prze�aj nie da�o si� i��. Ci�ki to marsz, niczym wspinaczka na 
Mount
Everest. Musia�em si� spieszy�, poniewa� zauwa�y�em, i� moja pr�dko�� jest 
znikoma. Przed
�witem powinienem opu�ci� ten przybytek. O sz�stej zjawiaj� si� stra�nicy.
Po p� godzinie b��dzenia obla�em si� potem, ale nie zwalnia�em tempa. W godzin�
p�niej stwierdzi�em, �e ogrodzenie jakby si� oddala�o, miast si� przybli�a�. 
�Mo�e to
z�udzenia� � przenikn�a my�l. Przy�pieszy�em. Chwilami bieg�em. Par� razy 
upad�em, by�em
wi�c troch� pot�uczony. Krwawi�a szczeg�lnie g�rna warga, przyci�ta z�bami. Nie 
zwa�a�em
na to. Musia�em si� st�d wydosta�, za wszelk� cen�. Cmentarz to nie m�j chleb. 
Jestem poet�.
Kiedy wschodnia cz�� nieba zacz�a ja�nie� i powoli narzuca� na siebie czerwie�
dalekiego stepowego ogniska, a nieco p�niej kr�lewsk� purpur�, wpad�em w 
pop�och i chc�c
skr�ci� sobie drog�, zacz��em przeskakiwa� groby. Pr�dko opad�em z resztek si�. 
Czarne
plamy zawirowa�y przed oczyma, serce podp�yn�o do gard�a. Na dodatek skaleczona 
noga
coraz mocniej doskwiera�a. Ale musia�em i��, zbli�a� si� �wit. Jednak po kilku 
nast�pnych
krokach potkn��em si� i run��em na marmurow� p�yt�. Ostry b�l wepchn�� w 
ciemno��.
Odzyskawszy przytomno�� stwierdzi�em, �e znajduj� si� opodal kaplicy, w miejscu
wczorajszego pojawienia si� na cmentarzu. I podobnie jak wczoraj, na �aweczce 
siedzia�
Robak pij�cy swoj� porann� kaw�. Krzykn��em Szybko podbieg� do mnie, obejrza�, 
przyni�s�
wod� i opatrzy� rany. Nast�pnie usadowi� na �aweczce, poda� kaw� i chleb.
� Nie uda�o si� � bardziej stwierdzi� ni� spyta�.
� Jak widzisz.
� St�d nie mo�na uciec. Te� pr�bowa�em par� razy.
� Dlaczego nie powiedzia�e�?
� Uwierzy�by�?
� Nie.
� Poza tym my�la�em, �e mo�e tobie si� uda. Mo�e tobie inna, ni� mnie, gwiazda 
�wieci i
inny patron czuwa nad tob�. Ale jak ty � zmieni� temat � w takim stanie 
p�jdziesz do pracy.
Mog� zauwa�y� twoje rany i siniaki. Tu nikt nie choruje i nie umiera. Za to w 
pracy musisz
by� codziennie.
� I ja te� nie umr�?
� Chyba nie. Jak wszyscy. Tu si� �yje, �yje i � nagle znika. No, rozgada�em si�, 
na nas ju�
czas � wsta� i rozejrza� si�. �P�jdziemy �cie�k�. Do fajrantu posiedzisz w dole, 
...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin