Alexander Jablokov Stra�nik �mierci Stacja kolejki podmiejskiej by�a zupe�nie opustosza�a, gdy zimowe, niedzielne popo�udnie nad Chicago zmienia�o si� w noc. Stanley Paterson stan�� przy obrotowych drzwiach i w zamy�leniu potar� nos. Latarnie rozlewa�y na nier�wnej nawierzchni ka�u�e �wiat�a, ale Stanley czu� si� przez to jakby ods�oni�ty, �wiat�o nie dawa�o mu poczucia bezpiecze�stwa. Zgarbiony, westchn�� tylko i ruszy� peronem, spogl�daj�c w stron�, sk�d mia� nadjecha� poci�g. Ci�gle my�la� o sprawach finansowych przedsi�biorstwa handlu metalami w Des Moines. Mieli je wykupi�. Projekt by� wa�ny, wart roboczych weekend�w, ale w rezultacie Stanley zupe�nie straci� kontakt ze �wiatem - z wyj�tkiem swojego mieszkania, swojego biura i wagon�w licznych poci�g�w podmiejskich. By� raz na Oak St. Beach, chyba pod koniec lata. A mo�e w zesz�ym roku? Wiatr ni�s� zesch�e li�cie - delikatnie wygi�te, �y�kowane i kruche. Stoj�c w�r�d nich, Stanley mia� wra�enie, �e jest oci�a�y i niezgrabny. Pomy�la� o diecie. Zawsze tak jest, kiedy cz�owiek ci�ko pracuje, usprawiedliwi� si�. Cierpi na tym spos�b od�ywiania. Co w�a�ciwie dzi� jad�? Nie m�g� sobie przypomnie�. Po�y p�aszcza uderza�y o �ydki. Z nosa mu ciek�o, co� sw�dzia�o pod praw� �opatk�. W dodatku by� g�odny. Zastanawia� si�, co w�o�y do kuchenki mikrofalowej, gdy dotrze do domu. Co zostawi� w lod�wce? Co� chi�skiego? Kurcz� po kijowsku? Zobaczy, gdy b�dzie na miejscu. Wysoko w g�rze unosi�y si� o�wietlone okna miasta, rz�d za rz�dem, jak cherubiny. Trzasn�a metalowa bramka. Stanley powtarza� sobie, �e to �mieszne odczuwa� l�k, nawet po ciemku na pustym peronie. Osi�gn�� tyle, �e czu� si� i �mieszny i przestraszony. Pochylony, spojrza� wzd�u� tor�w, pr�buj�c si�� wzroku przyci�gn�� wagony poci�gu. Nic z tego. Obejrza� si�. Przy wej�ciu jak cie� sta� jaki� cz�owiek. Nie by� zbyt pot�ny, ale mia� na g�owie kapelusz, kt�ry w mroku wygl�da� na sk�rzany. Porz�dni ludzie nie nosz� kapeluszy, pomy�la� Stanley. A ju� z pewno�ci� sk�rzanych. Cz�owiek odwr�ci� si� i wolnym, spokojnym krokiem ruszy� w jego stron�. Stanley pomy�la� o ucieczce, ale zrezygnowa�. Wyszed�by tylko na idiot�. Zako�ysa� si� na pi�tach, wcisn�� r�ce w kieszenie i nie zwraca� na tamtego uwagi. Usi�owa� emanowa� aur� spokoju i pewno�ci siebie. Peron po drugiej stronie tor�w by� zupe�nie pusty. Nic nie zauwa�y�, ale poczu� twarde ostrze no�a, k�uj�ce w bok, tu� nad nerk�. Jako� od razu zgad�, co to za przedmiot. - Dawaj fors�. - S�ucham? Nie... - Dawaj fors�. Ostrze rozci�o kosztowny materia� p�aszcza i zadrapa�o sk�r�. Na my�l o tej niepotrzebnej stracie ogarn�a Stanleya irytacja. Spontanicznie, bez zastanowienia, krzykn�� i pi�ci� uderzy� napastnika w twarz. W ostatniej chwili przypomnia� sobie, by nie chowa� kciuka mi�dzy palce. Uderzenie by�o podobne do cios�w zadawanych we �nie, ale tym razem nie przebudzi� si� jak zwykle, zlany potem i zapl�tany w po�ciel. Wok� trwa�a zimna, ciemna noc. M�czyzna zatoczy� si�, a Stanley pochwyci� go, usi�uj�c zewrze� palce na krtani. To by� ma�y cz�owieczek. Stanley nie pami�ta� ju�, czemu odczuwa� strach. B�ysn�o ostrze. Poczu�, jak przebija cia�o. Krzyk rozci�� cisz�. W brzuchu Stanleya zaja�nia� ciep�y blask, z wolna ogarniaj�cy klatk� piersiow�. Poczu� zawr�t g�owy i cisn�� niewa�kiego nagle napastnika wzd�u� peronu. Widzia�, jak ten maleje, wci�� maleje odp�ywaj�c z wiatrem, ta�cz�c z li��mi, wreszcie znikaj�c u wyj�cia za bramk�, kt�ra znowu zaklekota�a. Ciemno�� ogarn�a Stanleya jak fala przyp�ywu, gasz�c �wiat�a okien. Mroczna oci�a�o�� powali�a go na ziemi�. S�ysza� zawodz�cy j�k niby g�os syren czy p�acz dziecka. Spocz�� na peronie, mi�kkim teraz jak kobieca pier�. By�o p�no, czu� si� zm�czony, poci�g wyra�nie nie zamierza� przyjecha�. Postanowi� wi�c uci�� sobie zas�u�on� drzemk�. Piel�gniarka podesz�a, by zmierzy� Margaret t�tno. Kiedy odsun�a ko�dr�, odkry�a, �e pacjentka zmieni�a si� w mas� ogromnych, czarnych nietoperzy, kt�re wyfrun�y z po�cieli, wype�niaj�c sypialni� g�uchym �opotem skrzyde�. Zacz�a krzycze�, a krzyk stawa� si� z wolna ostrym dzwonkiem telefonu. Matthew Harmon poderwa� si� dr��c. Szarpn�� za kabel, a kiedy aparat spad� na ��ko, przycisn�� do ucha s�uchawk�. - Doktor Harmon - odezwa� si� jaki� g�os. Zwyk�e, proste stwierdzenie, jak gdyby kto� dzwoni� w �rodku nocy tylko po to, �eby upewni� rozm�wc� co do jego to�samo�ci. Harmon poczu� gniew i wiedzia�, �e wraca do �ycia. Wyci�gn�� r�k� i w��czy� nocn� lampk�, kt�ra ��tym blaskiem zala�a po�ciel. Nie patrzy� na drug� po�ow� ��ka, cho� s�ysza�, jak Margaret oddycha z trudem. Wymrucza�a co� jakby "Odbierz, Matt... telefon..." i zakrztusi�a si� jak przy ataku serca. Przynajmniej nie by�o nietoperzy. - Tak - powiedzia�. - S�ucham, o co chodzi? Znowu bola�o go gard�o i mia� lekk� chrypk�. Chwila milczenia. - Proszono mnie, �ebym do pana zadzwoni�. Wbrew mojej opinii... chyba nie powinien pan otrzymywa� takich informacji. Ale... - g��bokie westchnienie. - Wydaje si�, �e mamy tu jedn� z tych... jak pan to nazywa... opuszczonych dusz. Kolejna przerwa, d�u�sza ni� pierwsza. - To g�upie. Sam nie wiem, dlaczego telefonuj� do pana. - To razem jest nas dw�ch. G�os w s�uchawce by� lekko pogardliwy, ale i zak�opotany, mimo przewagi wynikaj�cej z anonimowo�ci i pe�nego rozbudzenia. Znajomy g�os. G�os z przesz�o�ci, jeden z tylu pami�tanych lepiej lub gorzej, nale��cych do student�w, praktykant�w, koleg�w, piel�gniarek, lekarzy, naukowc�w, obejmuj�cych czterdzie�ci lat wspomnie�. Niekt�re pe�ne szacunku, inne rozdra�nione, czasem nawet gniewne. Podrapa� si� w g�ow�, my�l�c o tym tonie niepewno�ci i wzgardy. - Osierocone, nie opuszczone. Ale mo�na i tak. Bior�c pod uwag� temat rozmowy, musia� to by� kto� z Oddzia�u Intensywnej Opieki Medycznej, zapewne w miejskim szpitalu. Przypuszczalnie z chirurgii urazowej. To zaw�a�o pole domys��w... tak. - Masterman - o�wiadczy�. - Eugene Colin Masterman, Wy�sza Szko�a Medyczna Johna Hopkinsa, dyplom w '75. Obecnie w Szpitalu �w. �ukasza. Mam nadziej�, �e zrozumia�e� w ko�cu r�nic� mi�dzy nerwami aferentnymi i eferentnymi. Przypominam sobie, �e mia�e� z tym problemy na egzaminie po moim wyk�adzie z neuroanatomii. Zapami�taj tylko: ZAMEK, zmys�owe aferentne, motoryczne eferentne, koniec. To nietrudne. Ale, jak sam stwierdzi�e�, nie dzwonisz z w�asnej inicjatywy. Leibig, wasz szef OIOM-u, kaza� ci zatelefonowa�. Co s�ycha� u Karla? - Doktor Leibig czuje si� dobrze - odpar� ponuro Masterman. - Naturalnie, je�li nie liczy� nieuniknionych efekt�w p�nego wieku. Ma zaburzenia pracy nerek i k�opoty z przedsionkami. Rzadko bywa na dy�urach. W przysz�ym roku przechodzi na emerytur�. - Szkoda - mrukn�� Harmon. - To dobry cz�owiek. Trzy lata m�odszy ode mnie, czego z pewno�ci� nie musz� ci przypomina�. No dobrze, Eugene, powiedz mi, z czym dzwonisz - pami�ta�, �e Masterman nie cierpia�, kiedy zwracano si� do niego Eugene. Tamten przekaza� mu wszystko, punkt po punkcie, demonstracyjnie przytaczaj�c najdrobniejsze nawet szczeg�y. Nazwisko pacjenta: Paterson, Stanley Andrew. Numer ubezpieczenia. Miejsce zatrudnienia: firma konsultacyjno-zarz�dzaj�ca w Loop. Po�o�enie ran k�utych, p�kni��, przebi�. Grupa krwi i typ immunologiczny. Ilo�� jednostek krwi, jak� przetoczono w karetce, izbie przyj��, na OIOM-ie, z podzia�em na pe�n� krew i plazm�. Nazwiska za�ogi ambulansu. Lekarz przyjmuj�cy. Piel�gniarka dy�urna. Zawsze pierwsze nazwisko, potem imi� i ewentualny inicja� drugiego. - Kto go uczy� w podstaw�wce? - przerwa� Harmon. - Co... doktorze Harmon, niech pan zrozumie, nie chcia�em do pana telefonowa�. Uczyni�em to na osobist� pro�b� doktora Leibiga. - Kt�ry te� nie jest pewien, czy nie zwariowa�em. Ale zrobi� to w imi� dawnej przyja�ni. Dzi�ki Bogu. Jak rozumiem, Eugene, nasza rozmowa nie sprawia ci przyjemno�ci. Mo�e wi�c powiniene� m�wi�... zwi�lej. - Zatrzymanie akcji serca Patersona nast�pi�o... momencik... o 1.08 w nocy. Kilka razy pr�bowali�my je pobudzi� defibrylatorem, ale bez skutku. W ko�cu musieli�my otworzy� klatk� piersiow� i pod��czy� zewn�trzny rozrusznik. Przy okazji tak�e uk�ad wymuszonego oddychania. W chwili obecnej stan pacjenta jest stabilny. - �ycie nie jest stabilne - odpar� Harmon. Durne sukinsyny, my�la�. Czy nigdy si� nie naucz�? Sprawni mechanicy, kt�rzy uwa�aj� si� za uczonych. - Aktywno�� m�zgu? - No... minimalna. - Minimalna, Eugene? Gdzie on zgin��? - On �yje. Jest pod��czony do aparatury reanimacyjnej. - Daruj sobie te s�owne gierki. Gdzie go zamordowano? - Na stacji St. Adams, przy Adams i Wabash. Peron dla poci�g�w w kierunku p�nocnym - przerwa�, by po chwili wybuchn��. - Prosz� pos�ucha�, panie Harmon. Nie mo�na przecie� powa�nie traktowa� historyjek o upiorach, goblinach i duchach nie pogrzebanych zmar�ych. Na mi�o�� bosk�, nie �yjemy w �redniowieczu! Jeste�my lekarzami, wiemy, o co chodzi. Studiowali�my to. Wszystko pan zapomnia�? Nie mo�emy pozwoli�, by ludzie pod nasz� opiek� zwyczajnie umierali tylko po to, by chroni� ich dusze. To szale�stwo, kompletny ob��d. Nie rozumiem, jak Leibig zdo�a� mnie nam�wi�. On te� wie, �e jest pan wariatem, a pacjent nie umar�, on �yje i je�li moje zdanie ma si� liczy�, to b�dzie �y�, bo nie wyci�gn� wtyczki tylko z powodu jakiej� pa�skiej idiotycznej teorii o duchach. I znam dobrze r�nic� mi�dzy aferentnymi i eferentnymi. Nerwy aferentne to... - Zostawmy to, doktorze Masterman - przerwa� znu�onym g�osem Harmon. - O tej porze sam nie wiem, czy jeszcze pami�tam. Niech pan wraca do pacjent�w. Dzi�kuj� za wiadomo��. Delikatnie od�o�y� s�uchawk�. Przez chwil� zbiera� si�y, by wreszcie wyj�� nogi spod ko�dry i z wahaniem postawi� na z...
jagiel2