Jerzy Plechanow – Przedmowa do trzeciego wydania zbioru Poprzez dwudziestolecie (1908 rok).pdf

(84 KB) Pobierz
Przedmowa do trzeciego wydania zbioru „Poprzez dwudziestolecie"
Jerzy Plechanow
Przedmowa do
trzeciego wydania
zbioru „Poprzez
dwudziestolecie”
Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (Uniwersytet Warszawski)
WARSZAWA 2007
Jerzy Plechanow – Przedmowa do trzeciego wydania zbioru „Poprzez dwudziestolecie” (1908 rok)
Niniejszy szkic to przedmowa Jerzego Plechanowa
do jego zbioru „Poprzez dwudziestolecie” („Za
dwadcat' let”), wydanego w Petersburgu w 1908 r.
Podstawa niniejszego wydania: „Teoria badań
literackich za granicą. Antologia”, red. Stefania
Skwarczyńska, tom II, część IV, Wydawnictwo
Literackie, Kraków 1986.
Przekład z języka rosyjskiego: Stanisław Balbus.
- 2 -
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
www.skfm-uw.w.pl
 
Jerzy Plechanow – Przedmowa do trzeciego wydania zbioru „Poprzez dwudziestolecie” (1908 rok)
Wypuszczając w świat nowe wydanie mojego zbioru Poprzez dwudziestolecie , decyduję się tym
razem poprzedzić go paroma uwagami.
Pewien krytyk, nie tylko nieżyczliwy, ale też najwidoczniej bardzo a bardzo nieuważny, przypisał
mi dziwne zaiste kryterium literackie, utrzymując, jakobym chwalił tych beletrystów, którzy uznają wpływ
środowiska społecznego na rozwój jednostki, ganił zaś tych, którzy takiego wpływu nie uznają. Gorzej już
nie można było mnie zrozumieć.
Stoję na stanowisku, iż ś w i a d o m o ś ć społeczną określa b y t społeczny. Dla człowieka, który
wyznaje taki pogląd, jest rzeczą jasną, iż wszelka określona „ i d e o l o g i a ” – a zatem i sztuka w ogóle, i
tak zwana l i t e r a t u r a p i ę k n a – wyraża d ą ż e n i a o r a z n a s t r o j e o k r e ś l o n e g o
s p o ł e c z e ń s t w a lub też – o ile mamy do czynienia ze społeczeństwem rozwarstwionym klasowo –
dążenia i nastroje określonej k l a s y s p o ł e c z n e j .
Dla człowieka, który taki pogląd wyznaje, jasne jest również i to, że krytyk literacki zabierający się
do oceny danego utworu artystycznego musi przede wszystkim wyjaśnić samemu sobie, jaki mianowicie
aspekt ś w i a d o m o ś c i s p o ł e c z n e j (lub k l a s o w e j ) został w owym utworze wyrażony.
Idealistyczni krytycy ze szkoły Hegla, a wśród nich i nasz genialny Bieliński, w pewnej epoce rozwoju tej
szkoły mówili, iż zadanie krytyki artystycznej polega na tym, aby ideę wyrażoną przez artystę w utworze
przetłumaczyć z j ę z y k a s z t u k i na j ę z y k f i l o z o f i i , z języka o b r a z ó w na język
l o g i k i . Ja zaś, jako zwolennik światopoglądu materialistycznego, powiem, iż naczelnym zadaniem
krytyka jest przekład idei utworu artystycznego z j ę z y k a s z t u k i n a j ę z y k s o c j o l o g i i ,
przekład mający na celu odnalezienie czegoś, co można by nazwać s o c j o l o g i c z n y m
e k w i w a l e n t e m d a n e g o z j a w i s k a l i t e r a c k i e g o .
Ten swój pogląd wyrażałem niejeden raz w artykułach literackich; lecz prawdopodobnie on to
właśnie zwiódł mego krytyka na manowce.
Dowcipny ten człowiek zdecydował, że skoro w moim przekonaniu podstawowe zadanie krytyki
polega na określeniu socjologicznego ekwiwalentu analizowanych zjawisk literackich, to powinienem
chwalić tych autorów, którzy wyrażają w swych utworach sympatyczne mi dążenia społeczne, i ganić tych,
z którymi pod tym względem nie sympatyzuję. Byłoby to już samo przez się wystarczająco niedorzeczne,
gdyż dla krytyka jako takiego rzecz tkwi nie w tym, aby „śmiać się” albo „płakać”, lecz w tym, aby
r o z u m i e ć . Jednakże „twórca”, którego mam na myśli, jeszcze bardziej sprawę uprościł.
Wykombinował sobie, że ja rozdaję pochwały lub nagany w zależności od tego, czy utwory danego autora
potwierdzają mój pogląd na znaczenie środowiska społecznego, czy też nie potwierdzają. Powstała z tego
bezsensowna karykatura, o której nie warto by nawet mówić, gdyby sama przez się nie była „ludzkim
dokumentem”, bardzo interesującym dla historyka naszej – i niestety, nie tylko naszej – literatury.
W opowiadaniu Gleba Uspienskiego Nieuleczalny diakon cierpiący na opilstwo i domagający się od
doktora takiego lekarstwa na tę dolegliwość, które przeniknęłoby „do samej, na ten przykład, żyły” –
okazuje się zdecydowanym przeciwnikiem materializmu i dowodzi, że materia i duch to wcale nie to samo.
Niech pan tylko, łaskawco, raczy zauważyć – wywodzi – że nawet i w „Rosyjskim Słowie” nie powiedziane
wyraźnie, że to niby wszystko jedno (...). No bo gdyby tak, to, ot, bierzesz kij – i masz kręgosłup, omotasz
go sznurkiem – masz nerwy, jeszcześ tam coś pododawał i możesz go zaraz choćby na sędziego pokoju
wybierać; trzeba by tylko czapki z czerwonym otokiem...
Diakon ten pozostawił liczne potomstwo. Jest protoplastą wszystkich „krytyków” Marksa. Do grona
jego potomków należy też najwidoczniej i mój „twórca”. Trzeba jednak rzec prawdę. Diakon był mniej
ograniczony niż jego potomkowie. Bezstronnie wszak przyznawał, że „nawet” wedle „Rosyjskiego Słowa”
kręgosłup to nie kij, a nerwy nie sznurek. Tymczasem mój niełaskawy krytyk gotów, jak widać, przypisać
mi głębokie przeświadczenie na temat tożsamości nerwów i sznurka, a także kija i kręgosłupa. Czyż zresztą
tylko on jeden? Wystarczy przypomnieć zarzuty, jakie wobec marksizmu wysuwali narodnicy i
subiektywiści, ażeby przekonać się, iż owi nasi przeciwnicy zupełnie serio imputowali nam – a po prawdzie
- 3 -
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
www.skfm-uw.w.pl
Jerzy Plechanow – Przedmowa do trzeciego wydania zbioru „Poprzez dwudziestolecie” (1908 rok)
nie przestali imputować do tej pory – podobne bzdury. Mało tego. Bez żadnej przesady można rzec, że
nawet zachodnioeuropejscy krytycy Marksa – na przykład osławiony pan Bernstein – wmawiali na siłę
„ortodoksyjnym” marksistom takie przekonania co do „nerwów” i „sznurka”, jakich rozważny diakon nigdy
by nie próbował umieścić na koncie materializmu.
Nie wiem doprawdy, czy nastaną jeszcze czasy, w których zostanie nam oszczędzona przyjemność
kruszenia kopii w spotkaniach z podobnymi „krytykami”. Myślę jednak, że nastaną. I myślę, że nastaną
wówczas, gdy dokonają się przemiany społeczne, które usuną socjalne przyczyny pewnych przesądów –
filozoficznych i nie tylko. Ale na razie jeszcze wiele, wiele razy przyjdzie wysłuchiwać od naszych
„krytyków” poważnych pouczeń w tym duchu, że nie uchodzi przecież „wybierać na sędziego pokoju” kija
omotanego sznurkiem i przybranego w czapkę z czerwonym otokiem. Mimo woli człowiek by za Gogolem
zawołał: „Co za nuda na tym świecie, panowie!”
Powie mi ktoś zapewne, że krytykowi zabierającemu się do określania socjologicznego ekwiwalentu
utworów artystycznych nietrudno o nadużycia metodologiczne. Wiem o tym. Lecz gdzież ta metoda, której
nie można by nadużyć? Nie ma jej i być nie może. Więcej powiem: im jakaś metoda poważniejsza, tym
większych nadużyć względem niej dopuszczają się ci, którzy ją słabo opanowali. Ale czyż to argument
przeciwko powadze metody? Ludzie nieraz nadużywali ognia. A jednak ludzkość nie byłaby w stanie się go
wyrzec, nie cofając się jednocześnie do najniższych stadiów rozwoju kulturalnego.
Często u nas nadużywa się epitetu „burżuazyjny”, „mieszczański”. Tak często, że nie bez
życzliwości przeczytałem następujące linijki felietonu pana I. w 94 numerze „Wiadomości Rosyjskich”:
Literatura współczesna pokusiła się o wynalezienie środka, który rozkłada i niszczy absolutnie wszystko,
pozostaje natomiast nieszkodliwy dla swego nosiciela. Zawiera się on w słowach „burżuazyjny” oraz
„mieszczański”. Wystarczy słowa te skierować przeciwko jakiemukolwiek działaczowi społecznemu czy
utworowi literackiemu, a zadziałają niczym trucizna zabijająca choćby i najsilniejszy organizm, rozkładając
go i niwecząc. W słowie „burżuazyjny” tkwi ów nie do odparcia argument, z którym walczyć nie potrafią
żadne zmyślne podstępy, żadne fortele polemicznego talentu. To szrapnel, któremu nie sposób wykazać, że
skierowano go nie tam, gdzie należało, więc trafił w niewłaściwe miejsce. Właściwe czy niewłaściwe, a on
już tymczasem to miejsce zniszczył. Jedyną skuteczną odpowiedzią na ów straszliwy zarzut byłoby wysłanie
pod zwrotny adres śmiercionośnego gościa – epitetu tego samego rodzaju. Tam, skąd wam przysłano epitet
„burżuazyjny”, wy z kolei odeślijcie epitet „mieszczański”, a w obozie przeciwnika dostrzeżecie takie samo
spustoszenie, jakie macie teraz u siebie, gdyż dla takiego wybuchowego pocisku żadne twierdze ni okopy
nie stanowią zapory.
Pan I. ma na swój sposób rację. Ale tylko na swój sposób. Rację ma jako człowiek, który trafnie
dostrzega dane zjawisko; nie zadaje sobie jednak trudu zrozumienia jego społecznego sensu. Gdyby zaś
tylko zechciał ów sens zrozumieć, łatwo by dopiął swego dzięki tej mianowicie okoliczności, że
nadużywanie podobnych epitetów jest dziś rzeczą zgoła niebezpieczną. Pan Dezesperanto słusznie bowiem
powiada („Myśl Kijowska” 1908, nr 138):
Świat cały – „burżuj”, zdaniem Sołohuba,
A Dubrowina 1 zdaniem – „Żyd”.
Tak to jest. Ale dlaczegóż to jednak zdaniem pana Dubrowina „cały świat to Żyd”? Czyż nie
należałoby właśnie określić socjologicznego ekwiwalentu dla owej dziwnej aberracji psychologicznej? Na
pytanie to bodaj czy nie każdy odpowie, że, owszem, należałoby, i bodaj każdy natychmiast, bez
1 Aleksandr Iwanowicz D u b r o w i n (1835-1918) – jeden z założycieli (do 1910 r. przewodniczący Rady Głównej)
monarchistycznej czarnosecinnej organizacji Sojuz Russkogo Naroda i redaktor jej organu „Russkoje znamia”. W czasie
rewolucji 1905-07 i bezpośrednio po niej był organizatorem pogromów żydowskich i akcji terrorystycznych wobec rosyjskich
mniejszości narodowych; rozstrzelany w 1918 r. za działalność antyradziecką. – Red.
- 4 -
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
www.skfm-uw.w.pl
17584075.001.png
 
Jerzy Plechanow – Przedmowa do trzeciego wydania zbioru „Poprzez dwudziestolecie” (1908 rok)
Okazuje się teraz, że pan Dubrowin wytyka swoim przeciwnikom nie tylko „żydostwo”, ale i
„burżujstwo”. W najwyższym stopniu interesujące! Zauważcie jednak, że pan Dubrowin nie sprokurował
sam owego morderczego „szrapnela” burżujskości. Wziął rzecz już gotową od – powiedzmy – tegoż
Sołohuba, wedle którego „świat cały – burżuj”, lub też od pana Iwanowa-Razumnika 2 , który nie byłby od
tego, aby nawet przyrodę o „burżujskość” oskarżyć.
Lecz i ci panowie nie sami straszliwy ów „szrapnel” przysposobili; pożyczyli go od pewnych
krytyków Marksa, a im z kolei dostał się w schedzie po francuskich romantykach. Wiadomo wszak, jak
energicznie romantycy francuscy powstawali przeciwko „burżujom” i „burżujstwu”. Aliści teraz już każdy
obznajomiony z historią literatury francuskiej wie i to, że romantycy, zbuntowani wobec „bourgeois”, sami
na wskroś pozostawali przeniknięci burżuazyjnym duchem. Tak zatem zarówno ich napaści na bourgeois,
jak i wstręt wobec „burżujskości” oznaczały jedynie kłótnię rodzinną wewnątrz klasy burżuazyjnej.
Théophile Gautier na przykład był zaciekłym wrogiem bourgeois, a zarazem z krwiożerczym zachwytem
witał zwycięstwo burżuazji nad proletariatem w maju 1871 roku.
Już chociażby z tego widać, że nie każdy, kto grzmi przeciw bourgeois, jest przeciwnikiem
burżuazyjnego ustroju społecznego. A skoro tak, to wcale nie tak trudno, jak sądzi pan I., rozeznać się
wśród straszliwych „szrapneli”. Istnieje „antymieszczańskość” i „antymieszczańskość”. Są tacy
„antymieszczanie”, którzy mniej lub bardziej łatwo godzą się z eksploatacją mas („tłumu”) przez burżuazję,
w żaden jednak sposób nie chcą się pogodzić z niedostatkami charakteru burżuazyjnego, uwarunkowanymi
koniec końców przez to właśnie zjawisko eksploatacji. I jest i n n a „antymieszczańskość”; ta, ma się
rozumieć, także nie zamyka oczu na złe strony charakteru burżuazyjnego, lecz ponadto zdaje sobie
znakomicie sprawę, że mogą one zostać usunięte tylko przez likwidację stosunków produkcyjnych, które je
uwarunkowały.
Łatwo zrozumieć, iż każda z tych dwóch odmian postawy „antymieszczańskiej” winna znajdować –
i rzeczywiście znajduje – właściwy sobie wyraz w literaturze. A kto rzecz tę zrozumiał, ten bez trudu
zorientuje się również wśród „szrapneli”. Powie, że są „szrapnele” i „szrapnele”. Jedne lecą z obozu, w
którym umocnili się ludzie pragnący, aby bourgeois uwolnił się od braków zrodzonych przez burżuazyjne
stosunki społeczne, lecz zachował władzę nad pracą eksploatowanych przez niego mas; takie „szrapnele”
przypominają w działaniu packi na muchy. Bywają jednak i inne „szrapnele” – wysyłane z obozu tych,
którzy powstali przeciwko wszelkiej eksploatacji człowieka przez człowieka.
Ci ostatni są znacznie poważniejsi od pierwszych. Do ich liczby nie należą nie tylko panowie
Dubrowinowie, lecz i Théophilowie Gautier. Nie ma też z nimi nic a nic wspólnego wielkie mnóstwo
teraźniejszych rosyjskich przeciwników „mieszczaństwa”. Nie należy do nich na przykład pan Czukowski,
którego zdaniem „Gorki to od stóp do głów mieszczanin”.
Gorki wprawdzie ma wiele niedostatków. Z pełnym uzasadnieniem można go nazwać utopistą. Ale
nazwać go „mieszczaninem” może tylko ktoś, komu, jak Dubrowinowi, socjalizm pomylił się z postawą
mieszczańską. I bardzo błądzi pan I., gdy mówi: „Gorki zarzuca innym mieszczaństwo; inni zarzucają to
samo jemu; wszystko przebiega pomyślnie. To widać taka dziecinna zabawa”.
Czyż można powiedzieć, że wszystko wypada pomyślnie – w literaturze, w której odbywa się „gra”
tak poważnymi pojęciami, jak „mieszczańskość” i „antymieszczańskość”? I czy obowiązkiem każdego, kto
2 I w a n o w - R a z u m n i k , właśc. Razumnik Wasiljewicz Iwanow (1878-1946) – rosyjski krytyk literacki i socjolog, z
wykształcenia matematyk; po 1917 r. związany z lewicowym odłamem eserowców, w czasie II wojny światowej na emigracji
w Niemczech, gdzie wydał szereg publikacji o charakterze antyradzieckim; historię rozwoju rosyjskiej myśli społecznej
rozpatrywał z pozycji subiektywnego idealizmu, zawężając ją do historii walki inteligencji z szeroko pojętym mieszczaństwem
w imię wolności jednostki. – Red.
- 5 -
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
www.skfm-uw.w.pl
najmniejszego trudu ekwiwalent taki określi. No, a jak rzecz ma się z psychologiczną aberracją pana
Sołohuba? Można określić jej socjologiczny ekwiwalent? Znów myślę, że można.
Bo oto proszę spojrzeć! Nie tak dawno organ pana Dubrowinowy głosił: „syte burżuazyjne
szczęście, jakie nam przepowiadał socjalizm, wcale nas nie zadowala” (cytat z „Myśli Kijowskiej” 1908, nr
132).
17584075.002.png
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin