Konopnicka Maria Pan Balcer w Brazylii.rtf

(769 KB) Pobierz
Pan Balcer w Brazylii

Maria Konopnicka

Pan Balcer w Brazylii

 

 

Księga I              1

Księga II              53

Księga III              108

Księga IV              140

Księga V              188

Księga VI              249

 

Księga I.

 

Pierwsze wrażenia. Ave Stella maris. Noc. Pan Balcer ogląda okręt. Narady i nadziej. Choroba. Przytuła poskramia łyczka. Interwencya Horodzieja. Herodzie; o Żywiołach naucza. Rekin. Burza. Jak wygrali Łohiszyńce. Pożar. Bunt Opacza, Matka. Widzenia na chmurach. O Josephowym senniku, Magietr i Żdzara. Chrzest. Pod równikiem. W porcie. Ziemia.

 

I.

Więc kiedym stanął na onym pokładzie

Na pewnych nogach i szeroko w kroku,

Tom się pocieszył, że już na zawadzie

Nie będzie teraz nic, nawet łza w oku.

Okręt był wielki, głęboki w nasadzie,

A choć wiatr tęgi zadymał mu z boku,

Ledwo się w sobie kolebał bez mała

Na linie, co się prężyła i drżała.

 

Ha, w imię Ojca, i Syna, i Ducha...

Zrobiłem święty krzyż: Płynąć, to płynąć

Człowiek nie plewa, wiatr go nie wydmucha,

Katolik przecie, Bóg nie da ma zginąć!

I zaraz we mnie wstąpiła otucha,

A ze mnie jeden z fajeczką chciał minąć,

Wiec ognia wziąłem i czapkem nacisnął

Na ucho, kiedy napić sygnał świsnął.

 

Jest przeraźliwość jakaś niespodziana.

W takowym świście, co jeży ci włosy.

Boć to waleta przez ziemię ci dana,

A ty się zbieraj i w garści dzierż losy.

Więc się pode mną ugięły kolana,

I w oczach nieco zacząłem tej rosy,

Która, choć nikt cię nie żegna z żałobą,

Samego człeka urzewnia nad sobą.

 

A już te czółna przewoźne, te łodzie,

Co do okrętu latały od brzega,

Tak się zwijając i goniąc po wodzie,

Jak stado rybitw, gdy płocia dostrzega,

To wprost, to w ukos, to w tyle, to w przodzie,

Cała ta faza już od nas odbiega.

Wtem działo w porcie ryknęło co garła...

Głos poszedł duży, lecz woda go zżarła.

 

Znak to był, jako na grzbiecie już swoim

Morze nas samo trzyma, bez kotwicy.

Załopotały po boku oboim

Skrzydliska, na kształt młyńskiej śmigownicy,

Nie czołem zrazu czy płyniem, czy stoim,

Dym buchał gesty jak z czarciej kuźnicy,

Okręt, choć trzeszczał, lecz mocny się zdawał,

I jak rak wodę łapami rozkrawał.

 

Tuż za nim, jako kiedy na nowinie

Pług zajmie krojem skibę, a odwali,

Taka się połać skroś morza odwinie,

I szczerym ogniem po strzępach się pali.

Bo już się słońce nurzało w głębinie,

Kolory dając ze siebie tej fali,

Co się waliła w żar, bruzda po bruździe,

Łódź czarną ciągnąc za sobą na uździe.

 

Na statku wrzawa, komenda, tłok, krzyki,

Po ludziach depcą, tak w boru po chruście.

Człek się tu robi przemyślny a dziki,

Ustąp się krokiem, to chybniesz w czeluście.

Nie tak się niedźwiedź pilnuje muzyki,

Gdy mu gra cygan na drumli w odpuście,

Jak tu człek prawa morskiego i rządu,

Iż apelować daleko do lądu.

 

Zrazum był, jako więc w ostęp wpędzony

Wprost na nagonkę, w sam kocieł obławy

Ów szarak, co to nie wie, z jakiej strony

Słuchy ma wytknąć, by nie dać odprawy.

Świst wiatru w uszach i rozpęd szalony

Mało mnie z onej nie wymiótł precz nawy,

Razem z magierką, butami i pasem...

Więcem się skulił, by zając pod lasem.

 

Ażci powoli cichło. Czym ja zwykał,

Czy też tak woda po sobie rozniosła.

A com rozumiał, że każdy w swą krzykał,

Jeden drogiego pędzając za posła, -

Nieprawda! Tuman mi z głowy już znikał.

Różny tu urząd i różne rzemiosła.

Nad wszystkiem stoi kapitan w honorze

I w rozkazaniu. A nad nim zaś - morze.

 

Starsze ci ono nad wszystkie burmistrze,

A każdy przed niem kiep i staje frontem.

Gdy huknie, kiedy przyporwie się bystrze,

To właśnie, jakbyś na działo szedł z lontem.

Zwolnicie zasię, potoczy się czystsze

Pod drobną falą, jak gdyby pod gontem,

To ci od miru tego, od tej łaski,

Na cały okół świata biją blaski.

 

Ale nim sobie rozbierzesz to, człecze,

Jużeś poczęstnem szturchanców wziął siła.

Już za kark pieszczę, już na łeb ci ciecze,

Już cię tu lina, skrobnęła jak piła,

Tuś w łańcuch stąpnął, więc z sobą cię wlecze,

Tu pompa chlusta i gębę ci zmylą,

Gdzie spojrzysz - wszędzie srogość i zawziątek,

A morze kipi i bucha, jak wrzątek.

 

Toż i nie dziwo, żem zrazu, w tym warze

Zgoła nie wiedział, co z naszą gromadą!

Stalić tam w dymach kotłowych i w parze,

Do kopy zbici, by owiec tych stado,

Gdy je zapłoszy wilk. Spojrzałem w twarze:

Te jedne sino mienią się, te blado,

W oczach błąd, chłopom kolana dygocą,

Trzęsą się wargi ściskane przemocą.

 

Więc gdym obaczył znagła te sukmany,

Co zwyczkiem siedzą schowane we zbożu,

On to len siwy, wełnami przetkany,

Na polskiej chaty przędziony zaprożu,

Gdzie wiśnie kwitną, a dach jest słomiany,

- Jak dziś po wielkiem unoszą się morzu,

Za bujnym wiatrem wiewając po świecie,

Tom uczuł w piersiach mróz, a ciarki w grzbiecie,

 

Bo to już wybić musiała godzina

Sądna, i one rokowe momenty,

Kiedy w narodzie tynk opadł i glina,

A wyszły na jaw tajne fundamenty.

Już być musiała nie byle przyczyna,

Gdy chłop, w ostatnie jakby sakramenty

Opatrzył duszę, i szuka sposobu

Za morzem, jakby z tamtej strony grobu.

 

Kto powierzch ziemi siedzi - nie dziwota.

Łacno jest ze mchów płytkiego wziąć grzyba.

Aleć kto dębem korzenie rozmota

Skroś tej macierzy, i czyja sadyba

Samo jej serce, - tam twarda robota.

Śmiertelny topór przyłożon jest chyba

Do pnia narodu, do rdzenia i miazgi,

Skoro z nas lecą za morze aż drzazgi!

 

Boć, ze rzemiosłem, to jeszcze pół licha,

Człek jest światowy i luźny sam w sobie.

Kunszt go prowadzi i wszędzie przepycha:

Źle mi! - poprawię. Straciłem? - zarobię.

Ale chłop, w sochę co żywot wydycha,

A ziemię tylko przewraca i skrobie,

Kiedy chce od niej - nie puszcza go, stęka,

Krwawe rozdarcie jest, i śmierci męka.

 

Więc gdy tak patrzą na one to brzegi,

Choć im i cudze były i nielube,

Na one wody pieniste, by śniegi,

Co walą z hukiem, a idą we śrubę,

Podobni ptactwu, co miewa noclegi

W śródniebnych drogach, a podczas i zgubę,

Od skrawka ziemi niknącej w oddali

Odjąć nie mogli oczu, i tak stali.

 

A już te łuny ugasły na wodzie

Z zachodowego pożaru i słońca,

Niebo się miało ku cichej pogodzie

Otchnione parą od końca do końca.

Lekuchna modrość szła po niem na wschodzie,

Aż nagle pierwsza, gwiazda błysła drżąca,

I liczko swoje zamglone i blade

Prosto na naszą zwróciła gromadę.

 

I patrz, jak dziwne są moce i siły

W onych to światłach litosnych na ziemię:

Wszystkie się głowy podniosły i wzbiły,

Jakcoby tknięte matczynym tchem w ciemię,

Wszystkie się oczy rosami zaszkliły,

A choć nikt znaku nie dał, lud, jako brzemię

Z Jękiem i z płaczem opadł na kolana:

...O gwiazdo morza!... Karmicielko Pana!...

 

Szeroko pieśń się poniosła w przestworze,

Bo ludu kupa była, - do tysiąca.

Dołem, jak organ, dawało głos morze,

Powyż - ta jedna gwiazda, błyskająca,

Gwiazda, co gdzieś tam po naszym ugorze,

Po naszych polach chodziła świetląca?

A teraz przyszła tu, zliczyć te głowy,

I dzieciąteczek posrebrzyć włos płowy.

 

I tak nas zaszła noc, nad tą głębiną

Z wyciagniętemi klęczących ramiony,

Jak te bociany, gdy loty rozwiną

Od gniazd, gdzie miały bezpieczne uchrony,

A niewiedzące są: wrócą, czy zginą,

Czy koła dawne obaczą i brony...

Więc tylko skrzydła na wichrach położą

I płyną - niebem nakryte i zorzą.

 

Zczerniały nagle wody. Mroki duże

Tak się rozwlokły po nich, jako chusta.

Zlękli się ludzie, że bedziem mieć burzę,

Ale był płonny strach, i trwoga pusta,

Bo morze rado tak nosi się w chmurze

I po omacku w ciemnościach się chlusta

A co boki okryta uderzy,

To warknie, Jak zły pies, i kły wyszczerzy.

 

A już szedł rozkaz i dzwon już znać dawał,

Żeby się wszyscy do miejsc swoich mieli.

Więc naród hurmem z tych klęczek powstawał

I hurmem schodził po stromej grządzieli

Pod pokład. Jeszczeć wieczora był kawał,

Lecę każdy zawczas pilnował swej ścieli,

Bo ludu było w okręcie jak mrowia,

I nie każdemu starczyło wezgłowia.

 

Dopieroż to się zaczęła przeprawa,

Jako na wojnie bywa, w batalii.

Jeden drugiemu przed sobą nie dawa,

Na oślep pędzi i na zakręt szyi.

Już się do bójki ma, już sroga wrzawa,

Gdy ja, na pomoc wezwawszy Maryi,

Klinem się puszczam w ciżbę, a łbem bodę,

I takem sobie zadobył gospodę.

 

Nie przedniać była. Na dworskim folwarku

Lepsze dla gęsi tucznych, stawią kojce.

Jeden pod tobą, a drugi na karku,

A ty w pośrodku tkwisz. Jak ślimak w skojce.

Dokoła wzdychań, chrapotu, poswarku,

Razem to - dzieci, i matki, i ojce...

Jeśliś ochludny, trzy razy się skóra

Wstrząśnie na tobie, nim w barłóg - dasz nura.

 

Dziwnaż ta morska noc i dziwne spanie,

Jakiegoś nie znał, człeka, od jak żywa.

Ledwo ci dusza ugaśnie, ustanie,

Aż cię tu jakaś dalekość porywa,

Jakaś cię rzuca moc i kołychanie...

Stój! - krzyczysz, myślisz na poręcz, że grzywa,

Że koń cię poniósł wietrznemi kopyty...

Alić wtem wyrżniesz łbem - i padasz zbity.

 

I nic. I znów ci powłóczą się oczy...

Aż tu nad tobą: "Ratujta!" kto wrzaśnie

I znów ci serce, jak piłka, wyskoczy,

I znów się porwiesz - i nic. To cię właśnie

Tak zamdli, tak cię zanudza zamroczy,

Że drugi dobrze za północ nie zaśnie,

I wzdycha tylko, i pot z niego kapie,

I słucha, Jak w tym parze ciżba chrapie.

 

Ledwo nad ranem ustała ta zmora,

I zaraz mnie tez przychwycił sen tegi.

I ot mi w oczach stanęły, jak wczora,

Miasteczko, kuźnia, kowadło, obcęgi...

Słucham, - z łąk leci gęganie gęsiora,

Patrzę - chłop szkapie przyciąga popręgi,

Jasiek w miech dymał, lśnią w słońcu ufnale,

A ja w podkowę, co siły mam - walę.

 

Hej! Niejeden tam śnić musiał tej nocy

O chacie, o tym zagonie o rodzie...

Stękały chłopy, jak w ciężkiej niemocy,

Insze zaś w głos się śmiały, by przy miodzie.

Niejedna baba skoczyła jak z procy,

Gdy ostrzej chybło pudlisko na wodzie,

Wzdychań, pokrzyków niemało tam było,

Tak nas to morze, jak wino, spoiło.

 

Dzieciątka, tylko pośpiły się ciche,

Jakby się nigdy przebudzić nie chciały.

Pisklęta one bezpióre i liche,

Gdzie które padło. Jak padło, tak spały.

Człowiek choć we śnie, a różną ma pychę

I różną żądość, a taki ptak biały

Mógłby na piersiach Chrystusa spać Pana,

Jako rzeczonem jest o głowie Jana.

 

II.

Ledwo dzień oświtł, - a ranek był chłodny -

Szedł naród z dobrą na pokład otuchą.

Nuż do węzełków, bo drugi i głodny

Legł, postem morze witając na sucho.

Wiatr ruszał wodą i szum czynił godny,

Właśnie jak gdyby powiadał na ucho

Jakoweś mile rzeźwiące orędzie:

- Ej, pójdzie jakoś! Ej, jakoś to bedzie! -

 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin