Wylie Jonathan - Gorska wspinaczka dla poczatkujacych.rtf

(25 KB) Pobierz

Jonathan Wylie

 

Górska wspinaczka dla początkujących


Yve przeczytała wiadomość po raz drugi przy blasku płonącego drzewa.

Drzewo płonęło nadal.

Jakie to typowe dla Droga – dostarczyć wiadomość w tak dramatyczny sposób! Kiedy nadszedł zmierzch, na niebie pojawiła się mała chmura pędząca pod wiatr. Yve obserwowała ją z miejsca, w którym zatrzymała się na noc i nie zdziwiła się zbytnio kiedy obłok zatrzymał się dokładnie nad nią. Lecz potem pojawił się oślepiający błysk któremu towarzyszył absurdalnie głośny grzmot i przerażona dziewczyna padła na ziemię przykrywając głowę dłońmi.

Błyskawica uderzyła w pozbawiony liści stary wiąz, rozłupując pień od góry do dołu, mniej więcej czterdzieści kroków od Yve i jej drżącego konia. Suche drzewo buchnęło płomieniem i kiedy wreszcie odważyła się podnieść głowę, paliło się jak wielka pochodnia. Przyglądała się pożarowi, kiedy coś małego, świecącego, wypadło z ognia i potoczyło się w jej kierunku.

Wahając się dotknęła tego czegoś palcem, a później niechętnie podniosła z ziemi. Metalowa kula nie była nawet gorąca i bez kłopotu dała się rozdzielić na dwie połowy. Cienki pergamin pokryty był pajęczym pismem Droga.

Yve roześmiała się i spojrzała w niebo. Chmura znikła.

Teraz znów czytała wiadomość a właściwie próbowała doszukać się sensu w dziwnych słowach.

Na wschód, o wschodzie,.

To przynajmniej było jasne. Od chwili, gdy opuściła miasto, codziennie otrzymywała tego rodzaju instrukcje. Dopiero następne słowa wyprowadziły ją z równowagi.

Rzeczy znane nie

Bywają tym czym się wydają.

Patrz językiem i nosem.

Słuchaj palcami i stopami.

 

Tej nocy Yve długo leżała bezsennie. Wiedziała, że samotna podróż jest próbą; jej nauczyciel, Drogo, wysłał ją w drogę, uprzedzając by przygotowała się do spędzenia kilku dni w siodle i nocowania, jeśli to będzie konieczne, pod gołym niebem. Nic więcej nie chciał powiedzieć. Uczennica maga musiała, oczywiście, przygotować się na podobne frustrujące sytuacje.

Przez kilka pierwszych dni Yve podróżowała między wioskami swej równinnej wyspy zatrzymując się w miejscowych tawernach. Różniły się między sobą; od czystych, dobrze prowadzonych gospód do brudnych, obrzydliwych nor, które wydawały się w każdej chwili grozić zawaleniem. Wielokrotnie Yve zastanawiała się, czy walka z karaluchami jest częścią próby. Raz, doprowadzona do ostateczność i przez jakieś niewidzialne pluskwy omal nie odwołała się do magii; powstrzymało ją tylko to, że nie znała żadnego prawdziwie skutecznego zaklęcia. Oczywiście, spalenie całego zapluskwionego pokoju sprawiłoby jej wielką przyjemność, ale to rozwiązanie byłoby zbyt drastyczne. Kariera podpalaczki nie powinna interesować dobrze zapowiadającej się czarodziejki, Nie mogła wybierać sobie noclegów. Każdego dnia, wieczorem spotykał ją ktoś nieznajomy i informował, dokąd ma się udać jutro. Na troskliwie zwiniętych kawałkach pergaminu znajdowała się zawsze nienaruszona pieczęć Droga. Żaden z posłańców nigdy się do niej nie odezwał i Yve nie próbowała ich nawet wypytywać, nie pozostała jednak ślepa na to, jaki mieli wpływ na mieszkańców kolejnych wiosek. Jej przyjazd powodował na ogół niewielkie zamieszanie – nie codziennie spotykało się tu podróżujące samotnie kobiety – i ściągał pochlebne (i więcej niż pochlebne) spojrzenia. Yve nie była próżna, lecz wiedziała, że jej przyjazne, otwarte spojrzenie, buzia w kształcie serca i długie, proste, bardzo jasne włosy niewątpliwie mogły się podobać, a praktyczne, podróżne ubranie nie ukrywało smukłego ciała. W każdym jednak przypadku zainteresowanie gwałtownie znikało po dostarczeniu przesyłki od czarnoksiężnika i ludzie, poprzednio tak skłonni do rozmów, milkli i oddalali się cichaczem. Nawet pijacy zadowalali się tylko ukrytymi, rzucanymi spode łba spojrzeniami. W większości wypadków Yve z przyjemnością uwalniała się od ich obecności ale fakt, że rezygnowali tak szybko, nieco ją niepokoił. Zastanawiając się teraz nad tym wszystkim zorientowała się, że nie pamięta wyglądu żadnego z posłańców. Znikali z jej pamięci, gdy tylko się oddalali.

Kiedy wreszcie otrzymała instrukcję, by jechać w głąb lądu, poczuła wielką ulgę. Z pewnością zacznie się teraz prawdziwa próba; po kilku nudnych dniach miała ochotę wreszcie zmierzyć się z wyzwaniem.

 

Poprzedniej nocy rozbiła namiot u podnóża największego łańcucha gór, a rankiem zaczęła wspinaczkę.

Jeszcze raz spojrzała na płonące drzewo i uśmiechnęła się. Drogo nie zaryzykowałby takiego pokazu, gdyby w pobliżu znajdowali się jacyś ludzie.

„A ty mnie uczyłeś nie marnować cennej energii magicznej” – pomyślała. „Stary hipokryta!” A jednak w jej uśmiechu nie było lekceważenia. Naprawdę przywiązała się do swego starego mistrza i przywiązanie to, choć nie było w nim sympatii, było pełne wielkiego szacunku i zrozumienia. Niewielu ludzi umiałoby przez dłuższy czas znosić arogancję i wyniosłą obojętność maga, ale Yve potrafiła mu wiele wybaczyć.

Została porzucona jako niemowlę przez swych nieznanych rodziców na progu wielkiego domu Droga. Jakkolwiek praktyki takie nie były już zbyt częste, to jednak ciągle się zdarzały. Na wyspie nie brakowało biedoty i niektórzy rodzice wierzyli, że ich niechciane dzieci będą miały lepsze życie zaadoptowane przez bogatsze rodziny. Czasami ich nadzieje spełniały się i nowi rodzice przyjmowali dziecko, czasami zaś szybko odnoszono je do najbliższego przytułku. Mimo wszystko, niewielu ludzi odważyło się zbliżyć do domu Droga w ciągu stuleci jego życia, a jeszcze mniej dzieci mag zdecydował się przyjąć. Plotki głosiły, że tych, które zostały przyjęte, nikt już nigdy nie zobaczył. Yve nie przejmowała się starymi pogłoskami, woląc osądzać Droga po tym, co zrobił dla niej.

 

Wychowali ją służący, a później została uczennicą maga. Powszechnie przyjęto to ze zdumieniem; tylko sam nauczyciel wydawał się być najzupełniej obojętny na płeć nowego ucznia. Gdyby było inaczej, Yve uciekłaby już dawno, zmuszona do tego niechęcią mieszkańców miasta. Teraz miała okazję udowodnić swoją wartość Drogowi i tym wszystkim, którzy wyśmiewali ją i powątpiewali w możliwości.

Yve nie bała się samotności w dzikiej okolicy. Choć jej wychowanie było nieco niekonwencjonalne, jednak zaszczepiło w niej pewną dozę pewności siebie. Wiedziała, ile jest warta, nawet jeśli inni tego nie wiedzieli, i chociaż niedawno skończyła szesnaście lat, nie była już dzieckiem. Okazała się zdolną uczennicą i nawet ta odrobina magii, którą zdołała już poznać, w połączeniu z naturalnym zdrowym rozsądkiem dała jej wiarę w siebie. Żaden drapieżnik, człowiek ani zwierzę, nie zdoła jej zaskoczyć, a spokój i piękno gór rekompensowały jej samotność.

 

Mimo wszystko, ostatnia instrukcja od Droga zdołała ją zaniepokoić. Wczesnym rankiem Yve spakowała się drżącymi rękami i ruszyła w góry z niepokojem w sercu.

Po dłuższej chwili Yve zdała sobie sprawę, że z dala dobiega smutny dźwięk dzwonków.

„Kozy” – pomyślała, wiedząc, że to jakiś gospodarz wygania zwierzęta na hale, na letni popas. Nie mogła jeszcze dostrzec kóz. ale w spokojnym górskim powietrzu dźwięk niósł się daleko. Nie spodziewała się spotkać nikogo na tym etapie podróży, lecz uprzedzona dźwiękiem dzwonków nie zdziwiła się, zobaczywszy siedzącego na głazie mężczyznę. To musiał być pasterz. Obdarte ubranie, słomkowy kapelusz i opalona twarz, które dostrzegła, kiedy podjechała bliżej, tylko potwierdziły jej przypuszczenia.

– Niewiele znajdziesz tam w górze – odezwał się pastuch. – W każdym razie nic takiego, co chciałbym oglądać.

Yve spodziewała się zwykłej wymiany grzeczności i ta nieproszona rada nieco wyprowadziła ją z równowagi. Nie odpowiedziała. Z daleka dobiegał dźwięk dzwoneczków.

– Czegoś tam szukasz, na górze?

– Nie wiem – odpowiedziała, odzyskując panowanie nad sobą. – Muszę jechać na wschód.

Mężczyzna powoli skinął głową.

– Nie jesteś jeszcze gotowa – stwierdził. – I nie możesz być adeptką. Jesteś dziewczyną.

– Jestem adeptką – wybuchła Yve, zirytowana spokojną pogardą, brzmiącą w głosie wieśniaka.

– Magia jest potężna i niebezpieczna dla tych, którzy nie potrafią... albo nie są w stanie jej użyć.

Yve poczuła wzbierającą w niej wściekłość. „Pokażę ci, ty głupi pastuchu”, przysięgła sobie, budząc iskierki mocy, drzemiące w mroku jej umysłu. „Magia to energia”, przypomniała sobie. „Nadaj jej potrzebny kształt”.

Wyciągając palce w dramatycznym geście, skupiła drobniutką, dostępną jej moc na krzaczku kolcoliścia. Złość spowodowała, że straciła kontrolę i krzaczek wybuchł nagłym płomieniem.

– Oto magia – powiedziała z naciskiem i kopnęła konia piętami. Akurat w tej chwili spod kolcoliścia wypełzł mały, czarny wąż, uciekając z pożaru, koń wpadł w panikę i poniósł. Wieśniak przyglądał się temu wszystkiemu z otwartymi w zdumieniu ustami.

Dopiero po dłuższej chwili Yve zaczęła się zastanawiać nad tym, co właściwie zrobiła. Czuła się słabo, zmarnowała mnóstwo energii i przeklinała swą głupotę. Nie powinna dać się sprowokować do tego bezsensownego, głupiego działania. A skąd on w ogóle wiedział, że jest adeptką? Co pasterz kóz może wiedzieć o magach?

Czuła się coraz bardziej niepewnie. Odwróciła się, ale nigdzie nie dostrzegła pastucha. Nie potrafiła nawet przypomnieć sobie, jak wyglądał i nagle zdała sobie sprawę, że wcale nie widziała kóz. Dzwonki ucichły. Jechała dalej na wschód, w góry, przepełniona złymi przeczuciami.

 

Niewiele znajdziesz tam w górze.

W każdym razie nic takiego, co chciałbym oglądać.

 

Późnym rankiem wspinała się już na jeden z niższych szczytów. Teren stawał się coraz trudniejszy i Yve musiała w końcu zsiąść z...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin