Pilipiuk Andrzej - Acla.pdf

(93 KB) Pobierz
ANDRZEJ PILIPIUK
ANDRZEJ PILIPIUK
Acla
Kapitan Antonio Hererra leżał na tratwie i cierpiał. Światło padało ze wszystkich stron.
Słońce stało jeszcze niewysoko, była może piąta rano, a już jego promienie przysparzały
leżącemu najstraszliwszych męczarni. O wyciągnięcie ręki od niego leżał młody pirat Pablo.
A w około kotłowały się rekiny. Tratwa na której leżeli miała trzy metry długości i dwa metry
szerokości. Wykonana została z kilku rei i sporego ułamka masztu. Wznosiła się na
dwadzieścia centymetrów ponad powierzchnię wody. Słonej wody. Co jakiś czas fale leniwie
przewalały się przez nią górą i wówczas rany na ciałach leżących zaczynały boleć ździebko
mocniej. Sól wyżarła ciało do kości. Słońce odparowywało kałuże wody i wówczas na
deskach pojawiały się wykwity soli w postaci białego szronu. Na tratwie nie było ani kawałka
szmaty, ani jednej deski. Nic z czego można by wykonać prowizoryczny daszek lub szałas
chroniący przed promieniami słońca. Nie było też ani kęsa żywności poza baryłką paskudnej
oliwy do kaganków. Oliwa ta paliła się znakomicie, ale niestety zanieczyszczona jakimś
niezidentyfikowanym paskudztwem zupełnie nie nadawała się do picia. Woda skończyła się
trzy dni temu, pożywienia nie mieli od samego początku. Od ostatniej bitwy. Do wieczora był
z nimi stary Alonzo, były bosman, ale zobaczywszy na horyzoncie wyspę porośniętą bujną
roślinnością rzucił się w jej stronę wpław i oczywiście nie zdążył przepłynąć trzech metrów,
jak został rozdarty na strzępki i pożarty. Rekiny były głodne. Kapitan popatrzył na nie i zaklął
szpetnie. Zazdrościł im. One przynajmniej mogły się napić paskudnej słonej wody do
wypęku. On nie mógł ugasić pragnienia.
-To już chyba koniec - wychrypiał Pablo. - Nie dociągniemy do zmroku.
-Wczoraj też tak mówiłeś - powiedział kapitan. - Może zniesie nas na jakąś wyspę...
-Słońce rządzi wiatrem kapitanie. Musimy tu umrzeć. Wysuszy nas jak te nieszczęsne mumie
w górach Potosi.
-Słońce niczym nie rządzi. Wszystko w rękach Boga. Naszego Boga... Nie ma innych bogów
poza Nim.
-Może w starym świecie tak jest. Tu rządzą nami miejscowe demony. Gdzieś się zagubił Bóg
w tym świecie.
-On nie opuści wiernego sługi - wycharczał kapitan.
-Zwłaszcza po tym kapitanie jak poderżnął pan gardło temu jezuicie w Porto de...
-Milcz.
-Zawarli umowę. A ja umrę tylko dlatego że znajduję się w twoim towarzystwie kapitanie!
-Co więc powstrzymuje cię aby mnie zabić? - kapitan nieznacznie wyciągnął kolbę pistoletu
spod zwoju liny.
1
-Gdybym cię zastrzelił kapitanie zostałbym ukarany - wycharczał Pablo. - Musisz
odpokutować swoje.
-Boże - zawołał kapitan w stronę nieba. - Byłem ci wiernym sługą. Odbyłem przez ostatnie
dni pokutę za wszystkie moje uczynki. Wejrzyj na mnie łaskawie.
Patrzyło na niego tylko słońce. A ono milczało. Kapitan zamknął oczy.
*
Wspomnienia wypełzły ze swoich kryjówek jak szczury. Starał się zmienić tok myślenia, ale
nie dał rady. Usiłował uciekać od tego wspomnienia ale ono wracało. Było punktem
węzłowym. Wyznaczało moment w który popełnił błąd ostateczny. Musiał do tego wracać.
Zamknął oczy i zasłonił je ramieniem. Stał na pokładzie zdobytego galeonu. Pokład
zbryzgany był krwią. Pokrywały go ciała, odcięte kończyny, bryły rozbitego mózgu. Może
tam w Europie przeprowadzano pierwsze nielegalne sekcje zwłok. Piraci lepiej niż lekarze
orientowali się co człowiek ma w środku. To była całkiem niezła bitwa pomimo sporych strat
w ludziach. Piraci i marynarze leżeli pospołu. Martwi. Statek był zdobyty. Z pod pokładu
wywleczono właśnie dwie osoby. Grubego hiszpańskiego kupca i młodą dziewczynę. Była
indianką o jasnej skórze. Kapitan podszedł do kupca którego trzymało kilku rechoczących
piratów. Pchnęli go na pokład tak że padł na kolana prosto w kałuże krwi. Nie było po nim
widać leku. Gdyby kapitan przyjrzał mu się bliżej być może spostrzegłby, że człowiek ten nie
jest kupcem, mimo że chce za takiego uchodzić. Na twarzy pojmanego widać było lęk, ale
oczy jego nie znały tego uczucia. Migotały w nich ognie kaganków głębokich więzień
hiszpańskiej inkwizycji. Nie wyglądał jednak także na inkwizytora. Najpewniej był jednym z
tych którzy zajmowali się tropieniem czarowników i heretyków. Jednym z tych, którzy nie
znając lęku, pojawiali się zamaskowani na sabatch czarownic, spuszczali do głębokich
lochów pomiędzy pełgające ognie dziwnych kultów. Przemierzali krużganki pałaców
dawnych władców Kastylii w poszukiwaniu tych którzy pięć razy na dzień nieruchomieli w
modlitwie zwróceni twarzami w stronę Mekki. Niejedno widział i zbyt wiele razy stawał w
obliczu śmierci aby teraz przestraszyć się jakiegoś tam pirata. Nawet jeśli jego życie miało się
w tej chwili zakończyć to zdziałał dość by zapewnić sobie godziwe miejsce w raju.
-Chcesz żyć? - zapytał kapitan.
-Nie - odpowiedział domniemany kupiec.
Piraci przestali się rechotać. Wpatrywali się w zdumieniu.
-Niech twoi wspólnicy przygotują dziesięć tysięcy ośmiorealowych peso okupu - powiedział
kapitan nie zwracając uwagi na słowa jeńca.
Dziesięć tysięcy peso... Wyłożenie od ręki takiej sumy byłoby dla Inkwizycji równie proste
jak podniesienie jednego ziarnka z klepiska na którym świeżo ukończono młockę. Jednak
jego życie nie miało tu żadnego znaczenia. Takich jak on było więcej. Dużo więcej. Cóż z
tego że był zasłużony? Pieniądze mogły się przydać na inne cele. Był tego świadom i nie miał
żalu do swoich przełożonych. Więcej nawet. Zapragnął oszczędzić im kłopotu i duchowych
rozterek związanych z podejmowaniem decyzji.
-Już ci powiedziałem łajdaku, że nie obchodzi mnie czy będę żył czy umrę.
2
-To da się zrobić - kapitan wyciągnął sztylet, ale potem się zawahał. - Dlaczego?
-Zawiodłem zaufanie wicekróla. Pozwoliłem aby statek wpadł w wasze plugawe łapy.
Kapitan roześmiał się a jego sługusi usłużnie mu zawtórowali.
-Gdybyś naprawdę tak myślał to wysadziłbyś tą krypę w powietrze.
-Nie mogłem narażać życia moich ludzi.
Jego ludzie z wyprutymi bebechami i rozbitymi głowami leżeli naokoło.
-Powiedz mi jeszcze jedno przed śmiercią. Kim jest ta ślicznotka?
Jeniec zawahał się. Nic dobrego nie mogło spotkać ani jego ani dziewczyny. Ci piraci byli
beznadziejnie głupi i ograniczeni. Z całą pewnością apelowanie do ich sumień było
całkowicie zbytecznym strzępieniem sobie języka. Gdyby jednak odstawili ją gdzie trzeba
jego misja nie byłaby zupełnie chybiona...
-To aclla.
-Ładnie się nazywa.
-To nie jest imię bałwanie tylko tytuł. Dziewica słońca. Boska małżonka tych dzikusów z gór
Peru. Trzymają je jakby w klasztorach. Nie wolno im dotknąć mężczyzny.
Gdy kończył poczuł, ze powiedział trochę za dużo. Dziewica... Magiczne słowo które
rozpalało umysły tych dzikusów bardziej niż rum.
-A to ciekawe - powiedział kapitan. - I po co wam ona?
-Mówi po hiszpańsku. Inkwizycja złożyła zamówienie na jedną taką. Chcą poznać szatana
aby lepiej z nim walczyć. Należy ją dostarczyć do Hiszpanii. To bardzo ważne. Miejscowe
szatany mają niezwykłą moc. A ona jest małżonką jednego z nich. Może nam dużo
powiedzieć...
-Chyba podzielam ich gusta - powiedział Antonio. -Chętnie poznam ją bliżej. A ty kupcze...
-Zabij mnie.
-Nie, to by było zbyt proste. Skoro cierpisz tak bardzo z powodu plamy na honorze to nie
będę cię na razie zabijał. Pocierp sobie jeszcze trochę. A ją prowadźcie do mojej kajuty. Lubię
takie nieoswojone dzikie kotki.
-Nie zrobisz tego - powiedział powoli współpracownik. - Zabraniam ci. Gra toczy się o
większą stawkę niż jesteś to sobie w stanie wyobrazić. Nie wchodź nam w drogę. To co
chcesz zrobić jest dla ciebie śmiertelnie niebezpieczne.
-To ja jestem śmiertelnie niebezpieczny - wycedził przez zęby kapitan.
3
A potem pchnął kupca nożem. Drgające jeszcze ciało zepchnął za burtę. Dla rekinów.
Wysłannik inkwizycji oddał swoje życie na deskach pokładu. Kapitan nigdy nie poznał jego
imienia.
Dzika kotka była rzeczywiście nieoswojona. Pogryzła ręce kapitana do krwi i miotała przez
cały czas najplugawsze przekleństwa jakie zdarzyło mu się w życiu słyszeć. Zrezygnował z
prób oswajania jej. Związał ją i ogłuszył. Gdy już nasycił swoje żądze pchnął ją nożem. Nie
umarła od razu.
-Mój boski małżonek przyjdzie po ciebie - wyszeptała po hiszpańsku.
Wyszeptała to z taką nienawiścią w głosie, że kapitan aż się wystraszył. Patrzył jej w oczy
gdy umierała. Działo się z nimi coś dziwnego. Początkowo były po prostu pełne nienawiści.
Potem pojawiły się w nich dziwne iskierki. Świeciły wewnętrznym blaskiem. Wybiegały z
nich dziwne promienie, niczym promienie słońca a potem nagle zgasły w jednym ułamku
sekundy stały się martwe jak dwie porcelanowe kulki. Ich światło czymkolwiek było zgasło.
Kapitan poczuł lekki żal, że tak szybko ją zabił .Czuł teraz, ze nie nasycił się do końca.
Dotknął jej ciała. Było jeszcze ciepłe.
-Tym razem będzie uległa - mruknął do siebie.
Nie było to tak przyjemne jak za pierwszym razem. Za szybko wystygła. Wyrzucił ją za burtę.
Ostatecznie trup na pokładzie tylko zawadza a i rekiny muszą mieć jakąś rozrywkę. W chwili
gdy jej ciało pogrążało się w wodzie słońce pociemniało. Ci którzy na nie popatrzyli tej
chwili mówili później że pokryło się ciemnymi plamami.
*
Kapitan ocknął się. Ból powrotu do życia był straszny. Czuł każdy centymetr spalonej
słońcem skóry. Zaczerpnął ręką trochę słonej morskiej wody i polał sobie głowę. Na włosach
miał osad soli. Woda nie przyniosła mu ulgi. Przeciwnie. Wszystkie pęknięcia skóry miedzy
włosami zapiekły żywym ogniem. Położył się na deskach.
-Chcę umrzeć - powiedział cicho.
Pablo wyglądający na nieboszczyka otworzył oczy.
-Zanim umrzesz musisz odpokutować - wychrypiał. - Będziesz płonął żywcem, aż światło
ugotuje twoje mięso. A ja razem z tobą. Ale ja pójdę potem do nieba. A ty kapitanie znajdziesz
się na pustyniach piekieł, samotny jak szatan, sam, tylko ze słońcem.
Pablo był dziwny. Ale też dziwnym miejscu się spotkali. Kiedyś okręt kapitana zawinął do
bardzo dalekiego portu. Port nazywał się Murmańsk i leżał na całkowitym końcu świata. Ale
ludzie byli tam bogaci a przy tym nie znali piratów. W tych czasach pamięć o wikingach
wygasła już, a inni łupieżcy nie zawijali tam nigdy. Piraci udawali kupców, i nawet nieźle im
to wychodziło, sprzedali znaczną część zrabowanych bogactw. Ale w mieście dowiedzieli się
że niedaleko leży klasztor zamieszkały przez mnichów. Postanowili złożyć tam wizytę pewnej
nocy. Zakonnicy nie stawiali oporu. Ginęli cicho po ciosami mieczy. Jedynym cennym
przedmiotem w monastyrze był złoty krzyż w jednej z sal. Przed krzyżem stał specjalny stół
na którym leżał rozpięty sznurami przyszły pirat Pablo. Nazywał się wówczas inaczej i myślał
4
inaczej. Przez post i modlitwę przygotowywał się do przyjęcia wielkiej pieczęci - tajemnego
rytuału pozbawienia męskości który przechodzili jedynie specjalnie wybrani mnisi. Jego
jednego piraci oszczędzili a on wziął Biblię i ruszył z nimi na morze aby nawracać ich i w
miarę możliwości sprowadzić na dobrą drogę. Nigdy nie wyleczył się z religijnych ciągot, ale
trochę zmienił mu się bieg myśli. Bóg pogardzał handlem i lichwą. Bóg nienawidził skąpców
gromadzących bogactwa. Bóg wyznaczył jego Pabla na swój miecz. Więc Pablo ochoczo
wypełniał wolę Boga wypruwając flaki z handlarzy i ich pachołków. Oczyszczał ziemię z
tego plugastwa. Prostował ścieżki Pana. I było mu z tym dobrze. Tylko czasami religijność
wyłaziła z niego nagłymi gwałtownymi atakami.
-Zamilcz. Nie pójdziesz do nieba. Słyszysz?
-Jest metoda. Spalę się. Ogień oczyszcza wszystko. Ci których spaliła inkwizycja poszli do
nieba. Wolni od swoich grzechów. Ja też tak pójdę ale najpierw chcę zobaczyć jak słońce
przychodzi po ciebie.
-Zwariowałeś. Samobójstwo to grzech. Za to idzie się do piekła. I pójdziemy tam razem
niezależnie od tego jaką śmiercią zginiemy. Czy tu na pokładzie czy od zębów rekinów.
Pamiętaj ilu ludzi zamordowaliśmy wspólnie. Bóg nam tego nie wybaczy.
-Nawet jeśli kogoś zabiłem to wypełniałem jedynie wolę Boga. To On stawiał na naszej
drodze te a nie inne statki. Dostarczał nam właśnie tych ludzi których mieliśmy ukarać za
niemoralny i niezgodny z pismami tryb życia.
Twarz byłego mnicha była uduchowiona. Antonio wzdrygnął się.
On naprawdę w to wierzy - pomyślał.
-A potem nadejdzie dzień sądu. Pan osądzi cię piracie a ja będę stał obok Niego!
-Życzę spełnienia marzeń. Nie wstawisz się za mną?
-Nie.
-Fascynuje mnie teologiczny aspekt tej sprawy - wycharczał. - Ostatecznie nawet jeśli
zabijałeś w imię Boga to co z twoją częścią łupów?
-To czego nie przepiłem wrzucałem do morza!
-Dureń!
Wysiłek mówienia był zbyt straszny. Głowa opadła mu bezwładnie na nasmołowane deski
pokładu.
*
Siedział w szynku. Ściany zbudowano z kamieni przyniesionych przez wody rzek z serca
Hiszpanii. Deski z których wykonano ławy i stoły pochodziły z rozbitych na skałach tego
wybrzeża statków. Wina w Hiszpanii nigdy nie brakowało. Było tanie mocne i smaczne.
Pablo siedział obok. Lali w gardła chłodny nektar. Katalońskie wino. Za trzy dublony kupili
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin