!Krzysztof Boruń, Andrzej Trepka - Kosmiczni bracia.pdf

(1217 KB) Pobierz
Do Czytelników „Magazynu Międzygwiezdnego"
Do Czytelników „Magazynu Międzygwiezdnego"
W dwa tysiące pięćset czterdziestym pierwszym roku po raz pierwszy w dziejach ludzkości spotkali się jej
wysłannicy z przedstawicielami pozaziemskiej cywilizacji istot rozumnych. Dramatyczne wydarzenia
towarzyszące temu spotkaniu stały się źródłem wielu nieporozumień, wątpliwości i obaw. Niestety, w tak
trudnym okresie jak obecny, gdy ważą się losy ludzkości, znaczenie tych wydarzeń łatwo ulega
wyolbrzymieniu lub też czasem przesadnemu zbagatelizowaniu, co może pociągnąć niezmiernie
tragiczne dla naszej cywilizacji następstwa.
Napływające dotąd informacje były bardzo fragmentaryczne i często komentowano je tendencyjnie.
Przebieg wydarzeń podajemy tu w dwóch relacjach: naszej ekspedycji międzygwiezdnej oraz gospodarzy
Układu Alfa Centauri zwanych Urpianami. Tekst tych relacji zamieszczamy bez własnych komentarzy i
zmian, ściśle według taśmy radio-skryptora.
Dramatyczne przeżycia uczestników wyprawy opisuje jej kronikarka — Daisy Brown. Autorem tekstów
zatytułowanych „Mówi A-Cis" jest Urpianin, który od swej społeczności otrzymał zadanie nawiązania
bezpośrednio kontaktu z ludźmi po ich przybyciu do Układu Alfa Centauri. Przekładu urpiańskiego zapisu
magnetycznego na ludzki międzynarodowy język Zetha dokonał sam autor za pomocą konwernomów,
starając się nadać im formę zbliżoną do relacji składanych przez ludzi. Teksty te opracowała językowo i
opatrzyła przypisami D. Brown. Zwiększyło to ich czytelność, ale jednocześnie pociągnęło za sobą pewne
nieuniknione zniekształcenia i uproszczenia oryginału urpiańskiego. Urpianie operują bowiem wieloma
skrótami myślowymi, a świat ich pojęć naukowych i technicznych jest niewspółmiernie bogatszy od
naszego. Daisy Brown starała się jednak tam, gdzie tylko było możliwe, zachować oryginalny ciąg
myślowy urpiańskiego autora.
A-Cis i Daisy Brown napotkali poważne trudności przy wyrażaniu pojęć urpiańskich językiem pojęć
ludzkich, nie mówiąc już o tym, że translacja treści psychicznej tych pojęć była często niemożliwa wobec
odmienności kulturowej. Trudności te starali się oni zmniejszyć w dwojaki sposób: stosując liczne
przypisy oraz wprowadzając nowe określenia, tworzone z określeń o przybliżonym znaczeniu.
Oczywiście nie brak u ludzi i Urpian pojęć o znaczeniu identycznym, np. jeść, pytać, zapamiętywać,
gwiazda, czas. Wiele pojęć zawiera treść zbliżoną i bez większego ryzyka nieporozumienia można je
stosować w przekładzie. Bywają jednak i pojęcia tak różne, że nawet za pomocą omówień nie udało się
przetłumaczyć ich na język pojęć
ludzkich.
W takich przypadkach umówiono się pojęcia owe podawać w pisowni fonetycznej. Trzeba zaznaczyć,
że „fonetyczność" ta ma niewiele wspólnego z transkrypcją językową. stosowaną w lingwistyce ziemskiej.
Ludzie porozumiewają się między sobą za pośrednictwem mowy dźwiękowej. Urpianie mową radiową. W
wyniku procesów ewolucyjnych wykształciły się u nich narządy wysyłające i odbierające fale
elekromagnetyczne. Niemniej mowę ich możemy słyszeć za pośrednictwem odbiorników fal radiowych,
rejestrować i odtwarzać, po odpowiednim zwolnieniu tempa, w postaci pisków o różnej, bardzo szybko
zmieniającej się wysokości tonów. Stąd pojedyncze „słowa" urpiańskie można zapisać w transkrypcji
muzycznej. Gdy, na przykład Urpianin wypowiada nazwę planety zwanej przez nas Błyskająca, można,
stosując pewne uproszczenia, wyodrębnić trzy dźwięki przy ustalonym umownie tempie taśmy: la-re-mi.
Stąd planetę tę można by nazwać Laremi. W podobny sposób „przetłumaczone" zostało nazwisko
urpiańskiego współautora wspomnień, z tym, że dla nazwisk zachowano literowe, nie sylabowe
(solmizacyjne) oznaczenia ośmiu podstawowych dźwięków gamy. Trzeba zaznaczyć, iż dla przejrzystości
tekstu tam, gdzie możliwe było przybliżone przetłumaczenie jakiegoś słowa, wszędzie rezygnowaliśmy z
transkrypcji „fonetycznej".
Redakcja „Magazynu Międzygwiezdnego".
Krzysztof Boruń
Kosmiczni bracia
Część l
Imperium Mądrości
(Relacje Daisy Brown)
LEPIEJ NIECH NIE WIEDZĄ...
Jest nas sześcioro, skazanych splotem przypadków na śmierć: konstruktor Jarosław Brabec, geofizyczka
Astrid Sheeldhorn, jej mąż — archeolog Szu Sun, lekarka Zoe Karlson, mój mąż — astronom Dean
Roche oraz ja — Daisy Brown — łącznościowiec i kronikarka wyprawy Astrobolidu do planet Układu Alfa
Centauri *.
Brabec był współtwórcą RER — naszego nowego, eksperymentalnego statku międzygwiezdnego. To
Jaro głównie przyczynił się do rozwiązania zagadki konstrukcyjnej silnika fotonowego, którego szczątki
odnaleźliśmy w lodach planety Urpa, krążącej wokół gwiazdy Proxima Centauri. Pozwoliło to naszym
technikom zbudować statek zwiadowczy osiągający prędkości relatywistyczne podczas przelotu z Układu
Proximy do Układu Tolimana. Jego kosmolot — człon załogowy mogący pełnić rolę promu kosmicznego i
samolotu — miał zapewnić nam bezpieczne lądowanie na planetach tego układu dwóch słońc. Zagłada
członu napędowego RER i utrata materii odrzutowej, niezbędnej do lotów wahadłowych w Układzie
Tolimana, przekreśliły te plany, stając się jednocześnie osobistą klęską Brabca. Gdyby jeszcze wiedział,
co nas czeka...
Na podstawie materiałów zebranych w opustoszałych podziemiach Urpy kierownik naszej grupy Szu
Stwierdził, że mieszkańcy tej planety wyemigrowali przed piętnastoma wiekami w kierunku układu dwóch
słońc Tolimana. Spodziewa się, że tam, na planecie Błyskającej, spotkamy owe niezwykłe trójnogie
istoty, które potrafiły zmieniać tory planet i uchronić życie Temy przed zagładą, jaką niosło przygaśnięcie
Proximy. Słyszę, jak ciągle rozmawia na ten temat z Ast, jak rozważają różne warianty nawiązania bezpo-
* Układ Alfa Centauri — układ dwóch gwiazd zwanych Tolimanem (lub Rigil Kent), tworzących wraz z
najbliższą Słońca gwiazdą Proxima Centauri układ potrójny. Odległe o 4,33 roku świetlnego od nas i 55
dni świetlnych od Proximy dwa słońca Tolimana — Tohman 'A i Toliman B są gwiazdami o masie
zbliżonej do masy Słońca (A — 1,1, B — 0,9). Toliman A ma żółtą barwę i jasność podobną jak Słońce,
Toliman B obiega Tolimana A po wydłużonej orbicie w ciągu 80 lat, przy czym w peryastronie (punkcie
orbity położonym najbliżej gwiazdy obieganej) znajdują się trzy razy bliżej niż w apoastronie (punkcie
najdalszym). Z ruchów własnych Tolimana B zdaje się wynikać, że gwiazdę tę obiega w odległości 130
min km, w ciągu 1,82 roku wielka planeta o masie ok. 30 razy większej od Jowisza. Inne planety Układu
Tolimana opisywane w tej książce są fikcją literacką.
2
74648442.001.png
Schemat układu członów statku międzygwiezdnego RER
średniego kontaktu międzycywilizacyjnego i wymiany wiadomości. Czyż wolno mi odebrać im wiarę, że
zniszczenie silnika fotonowego tylko opóźni nieco to spotkanie?
Ast należy do kobiet, które nie odstępują na krok swych mężów czy kochanków. To zadecydowało o jej
udziale w rekonesansie. Inaczej przedstawia się sprawa najmłodszej uczestniczki ekspedycji RER —
Zoe. Oczywiście w zespole naszym musiał znajdować się lekarz, a Zoe daje sobie świetnie radę z
uniwersalnym medykiem pokładowym. Jednak udział jej w tak trudnej i niebezpiecznej wyprawie budził
poważne wątpliwości. Zoe nie widzi. Straciła wzrok w wypadku na planecie Nokta, gdyśmy prowadzili
prace w układzie planetarnym gwiazdy Proxima Centauri. Zmiany, jakie nastąpiły w ośrodkach
wzrokowych jej mózgu, wymagają złożonych zabiegów regeneracyjnych, których tu, w polowych
warunkach ekspedycji międzygwiezdnej, nie jesteśmy w stanie przeprowadzić bez pomocy specjalistów
ziemskich. Niestety, pomoc taka, w postaci programu dla robotów operacyjnych, może nadejść za osiem
lat, a więc w czasie, gdy nasz statek macierzysty Astrobolid będzie wracał już na Ziemię.
Zoe, mimo kalectwa, nie zrezygnowała jednak z aktywnego udziału w badaniach. Dzięki uporowi i
pracowitości zdobyła dużą wiedzę w takich dziedzinach, jak planetologia, medycyna i psychologia, a jej
śmiałe i oryginalne pomysły przyczyniły się w niemałym stopniu do sukcesów ekspedycji. Należy ona
zresztą do ludzi, którzy na skutek cierpień fizycznych i moralnych wcześniej dojrzewają i uczą się
pojmować głębiej życie. Gdy miała dziewiętnaście lat, pokochała bez wzajemności fizyka Władysława
Kalinę i bardzo ciężko przeżyła klęskę swych uczuć. Przypuszczaliśmy nawet, że w ogóle od tego czasu
czuje niechęć do mężczyzn. Może właśnie pragnienie odsunięcia się na pewien czas od Włada i jego
narzeczonej Suzy sprawiła, że zgłosiła swój udział w wyprawie zwiadowczej? Motywowała to, co prawda,
dotychczasową pracą nad nawiązaniem łączności z istotami rozumnymi zamieszkującymi Układ Alfa
Centauri, ale czy był to
jedyny powód?
Cóż mogę powiedzieć o sobie i mym mężu Deanie? To, że znaleźliśmy się wśród załogi RER, było
przede wszystkim zasługą Deana. Zawsze i wszędzie chce być pierwszy, a dla
pogłębienia swej wiedzy gotów jest poświęcić wszystko. Tym razem zresztą i ja sama chciałam, abyśmy
pierwsi spośród wszystkich uczestników ekspedycji międzygwiezdnej dotarli do planet Tolimana. Powód
być może wyda się komuś dziwaczny, ale cóż — pochodzenie nas dwojga też jest dziwaczne.
Dean i ja urodziliśmy się w Celestii, starej, sztucznej planecie, która, pchnięta przez garstkę szaleńców
na międzygwiezdne bezdroża, miała szukać przyszłości na Juvencie w układzie gwiazd Tolimana.
Planety tej nie widział żaden astronom celestiański. Istniała ona tylko w legendzie, w micie zawartym w
świętej księdze Celestii jako raj obiecany sprawiedliwym przez Pana Kosmosu. Do tej planety tęskniły
pokolenia Celestian. Legenda o Juvencie — świecie wiecznej młodości — przewijała się przez nasze
dziecięce marzenia, zostawiając w pamięci ślad na całe życie.
3
74648442.002.png
Któż mógł przypuszczać wówczas, że marzenia te ucieleśnią się w międzygwiezdnym statku
Astrobolidzie, który zjawił się niespodziewanie na szlaku samotnej wędrówki naszego zamkniętego
świata*.
Od tamtych czasów minęło półtora wieku. Dziewięćdziesiąt procent tego czasu wypełnił nam jednak
sztuczny sen, zwalniający dziesięciokrotnie proces starzenia się naszych organizmów w okresie lotu
Astrobolidu do Alfa Centauri, i lata młodości spędzone w Celestii wydają się nam bardzo niedawną
przeszłością. Dlatego właśnie, chociaż ktoś może uznać to za naiwne, zapragnęliśmy spełnić marzenia
naszych przodków — wylądować na Juvencie jako pierwsi z ludzi.
Stało się jednak inaczej. Nie staniemy pod niebem Juventy. Przed nami nie legendarny raj, lecz
termojądrowe piekło.
O tym, co ma nadejść, wiemy tylko ja i Dean.
To on jako astronom dokonał pomiarów i obliczeń i odkrył straszną prawdę. Przez trzy dni nie zdradził
jej przed nikim, chcąc trzymać nas jak najdłużej w nieświadomości. I miał rację. Czy komuś zda się na
coś świadomość bezsilności? Czy nie lepiej łudzić się do końca?
Niełatwo jednak pod maską spokoju ukryć strach. Dean nigdy nie należał do ludzi o silnych nerwach.
Brak mu opanowania i równowagi duchowej Szu, hartu Zoe czy choćby wrodzonego optymizmu Jara.
Zbyt wielki był to ciężar jak na jego siły. Te trzy dni sam na sam z tajemnicą nadchodzącej śmierci
doprowadziły go niemal do obłędu.
Zanim powiedział mi o swym odkryciu, czułam, że stało się coś strasznego, że nie chodzi tu o
przemęczenie czy chorobę. Widziałam, jak sili się na spokój i uśmiech w czasie każdej rozmowy, ile
kosztuje go każda rzeczowa odpowiedź.
Po raz pierwszy zauważyłam zmianę w wyglądzie Deana już następnego dnia po dokonanym przez
niego odkryciu. Jaro mówił Szu i Ast o możliwości budowy zastępczego silnika po otrzymaniu instrukcji z
Astrobolidu. Wyraz oczu Deana był wówczas jakiś przejmujący i niezrozumiały.
— Po co to wszystko — wymamrotał nie wiadomo do kogo i pośpiesznie wypełznął po ścianie z kabiny
mieszkalnej. Podążyłam za nim pytając, co znaczą te słowa. Zmieszał się i odrzekł, iż miał na myśli nową
instrukcję dla mikrouniwera. Bardzo mnie zdziwiło to „wyjaśnienie". Dean uczestniczył we wszystkich
naradach i sam zadawał
* Dziejom Celestii poświęcona jest powieść K.Borunia i A.Trepki „Zagubiona przyszłość". Przygody
załogi Astrobolidu wśród planet gwiazdy Proxima Centauri są treścią powieści "Proxima".
wiele pytań dotyczących naszych technicznych możliwości. Wiedział dobrze, iż eksplozja zniszczyła silnik
niemal doszczętnie i że posiadane przez nas instrukcje naprawcze na nic się tu nie zdadzą.
Rozproszenie materii, a więc brak tworzywa, wyklucza jakąkolwiek próbę rekonstrukcji. Pozostało tylko
znaleźć nową, dostosowaną do obecnych warunków koncepcję techniczną i opracować inną, z gruntu
odmienną instrukcję. Na to jednak trzeba było pracy zespołu technostatów Astrobolidu. Rozwiązywanie
problemu we własnym zakresie za pomocą maszyn matematycznych i mikrouniwera nie tylko wymagało
długich miesięcy obliczeń i prób, ale nie dawało także gwarancji powodzenia wobec bardzo
ograniczonych środków technicznych.
Na powyższe argumenty nie otrzymałam jednak od Deana odpowiedzi. Później spostrzegłam, że tylko z
pozoru poświęcał pracy w obserwatorium wiele czasu. W rzeczywistości całymi godzinami tkwił
nieruchomo pod pantoskopem, wpatrzony w pomarańczową tarczę Tolimana B. Nie mogłam zrozumieć,
co się z nim dzieje. Dlaczego nie pomaga Brabcowi tak jak my wszyscy? Przecież nawet Zoe starała się,
w granicach zakreślonych przez jej aparat dermowizyjny, brać jak najczynniejszy udział w przy-
gotowaniach technicznych do przebudowy statku, która miała nastąpić z chwilą, gdy nadejdzie
oczekiwana instrukcja.
Ten stan depresji pogłębiał się u Deana z godziny na godzinę. Na pytania odpowiadał półsłówkami,
zapominał o pastylkach odżywczych, a w godzinach snu słyszałam, jak, zawieszony na pasie u ściany,
drapie nerwowo chropowatą powierzchnię. Gdy coraz natarczywiej domagałam się od niego wyjaśnień,
zaczął mnie unikać.
4
Czwartej nocy po katastrofie, gdy nie zjawił się w ogóle w kabinie sypialnej, zażądałam od niego
kategorycznie, aby powiedział mi otwarcie, co go gnębi. Nie potrzebowałam długo nalegać. Był już w
takim stanie rozstroju nerwowego, że czekał tylko na okazję, aby wyznać mi prawdę.
Początkowo nie chciałam mu wierzyć przypuszczając, że wpadł w jakieś chorobliwe maniactwo
spowodowane katastrofą RER. Przedstawił mi jednak rzeczowe dowody. Sama sprawdziłam pomiary i
obliczenia.
Nie mylił się: siedemnastego dnia po katastrofie nastąpi koniec naszej wyprawy. Za jedenaście dni nasz
kosmolot, wraz z resztkami tego, co jeszcze przed tygodniem było fotonowym silnikiem RER, wpadnie w
gorejącą otchłań atmosfery Tolimana B.
Czy boję się śmierci? Płyta ochronna oddzielająca człon napędowy od kosmolotu wyszła cało z
katastrofy. W jej cieniu kryć się będziemy do ostatnich chwil życia. Gdyby zabrakło tej osłony, kabiny
mieszkalne stałyby się ognistym piecem tortur. W obecnej sytuacji nie odczujemy zmiany w otoczeniu aż
do wtargnięcia naszego schronienia w fotosferę gwiazdy. Przy prędkości 46000 km/s śmierć nastąpi
niemal bezboleśnie i natychmiast. Gdy jednak patrzę w twarze Zoe, Ast, Jara czy Szu i słyszę, jak snują
beztrosko plany na przyszłość, ogarnia mnie taka rozpacz, że poczynam tracić panowanie nad nerwami.
Podzielam zdanie Deana, że nie ma sensu wtajemniczać ich w to, co nas czeka za jedenaście dni. Są
przekonani, że statek nasz przebiegnie obok Tolimana B w odległości co najmniej kilkunastu milionów
kilometrów i że przy odpowiednim manewrowaniu kosmolotem w cieniu tarczy ochronnej nie grozi nam
nawet chwilowy wzrost temperatury. Przyszłość w ich mniemaniu kształtuje się zupełnie bezpiecznie.
Jeśli nawet nie
możliwe będzie zbudowanie nowego silnika, statek-baza Astrobolid, poruszający się tym samym szlakiem
z prędkością 52 000 km/s, dogoni nas za półtora roku. Co najwyżej nastąpi nieprzewidziana zmiana w
harmonogramie ekspedycji. Strefa ochronna działa. Zderzenie było przypadkiem, który po raz drugi
zdarzyć się nie może. Są więc pewni, że przygoda nasza zakończy się szczęśliwie.
Czy mamy prawo pozbawić ich złudzeń? Po co? Zbadaliśmy skrupulatnie wszystkie możliwości. Gdyby
istniała choć jedna szansa na miliard!
SPLOT PRZYPADKÓW
Kiedy przed siedmiu miesiącami wyruszyliśmy z układu planetarnego Proximy, wydało nam się, że żadne
niebezpieczeństwa nie mogą zagrażać RER i jego załodze. Prawdopodobieństwo awarii silnika z
przyczyn wewnętrznych było tak niewielkie, że przypadek taki można było uznać z góry za wykluczony.
Wysiłki naszych konstruktorów skoncentrowały się przede wszystkim na stworzeniu skutecznej ochrony
przed meteorytami. Chociaż spotkanie z większą grudką materii w przestrzeni międzygwiezdnej jest
niezmiernie rzadkim zjawiskiem, ale i to niebezpieczeństwo należało przewidzieć.
Dopóki statki kosmiczne rozwijały prędkości mniejsze od 60 000 km/s, niemal niezawodne
zabezpieczenie przed meteorytami stanowiła strefa ochronna o zasięgu do dwustu tysięcy kilometrów, w
której miotacze badonowe powodowały dezintegrację każdej grudki materii zagrażającej statkowi. Taką
strefę dezintegracji, jeszcze bardzo prymitywną, miała nawet stara Celestia.
Nasz eksperymentalny statek rozwijał jednak przez 5/6 drogi prędkość większą od 60000 km/s. W tych
warunkach, zanim aparatura radiolokacyjna zdążyłaby uruchomić akcelerator, wykryty przez nią meteoryt
zderzyłby się z naszym statkiem. Stąd w pierwszej połowie drogi, gdy rakieta nasza nabierała nieustannie
prędkości, chroniła ją w dużym stopniu przed zderzeniem z meteorytami druga rakieta, tak zwana
ochronna wyposażona we własne silniki i poruszająca się przed nami w odległości dwustu pięćdziesięciu
tysięcy kilometrów. Ta rakieta-tarcza stwarzała przed sobą dość intensywne pole ochronne, wyrzucając
nieprzerwanie szerokim snopem badon. Podział na dwie rakiety, oddzielone odległością dwustu
pięćdziesięciu tysięcy kilometrów, stanowił dodatkowe
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin