Rozdział III - Miasto grzechu.pdf

(106 KB) Pobierz
Rozdział III – Miasto grzechu
Nie miałam pojęcia, co się ze mną dzieje. Otworzyłam oczy, ale okazało się to fatalnym
pomysłem. Szybowałam, wciąż się okręcając, tak, że od razu zrobiło mi się niedobrze.
Jak mam sobą sterować? No jak?
Pomyślałam o powierzchni Ziemi, o miejscu gdzie chciałam być, o opowieściach żniwiarzy,
dzięki którym wiedziałam więcej o tym miejscu. Nagle poczułam, że znikam, a chwilę potem leżałam
twarzą w jakiejś wodzie. Cuchnącej wodzie. Wodzie pełnej śmieci i… Ekskrementów. Zdegustowana
przyskoczyłam do najbliższej ściany, jednak nigdzie nie było kawałka suchej powierzchni, na której
mogłabym stanąć. W dodatku sufit znajdował się bardzo nisko. Ruchem ręki nakreśliłam kształt
płomienia i z małym płomykiem unoszącym się nad prawą ręką zaczęłam brodzić przed siebie.
Przejście przez to miejsce trwało wieczność. Moja suknia, buty – wszystko przesiąkło obrzydliwą
wodą i teraz bardzo mi ciążyło. Włosy poczęły zwijać się w strąki. Nagle zauważyłam nad sobą
delikatny prześwit i parę drutów wystających z boku ściany, pnących się do góry. Podciągnęłam się do
najbliższego i zaczęłam wspinać się coraz wyżej. W końcu w coś uderzyłam. Metalowy krążek… Na
zewnątrz coś huczało. Tam na pewno byli ludzie.
Z pomocą znaku lotu odsunęłam krążek i wygramoliłam się na powierzchnię. Na początku nic
nie widziałam. Oślepił mnie natłok kolorowych świateł. Gdy moje oczy się przyzwyczaiły
zauważyłam, że jestem wśród olbrzymich budynków.
Nagle usłyszałam jakiś intensywny dźwięk. Obejrzałam się za siebie i ujrzałam światła
samochodu.
- Z drogi! Żebraj sobie gdzie indziej, hamujesz ruch.
Żebrać? A to nowość... Tak w ogóle nie wiem, co to znaczy, ale w ustach tego pana
zabrzmiało niezbyt miło.
- Najmocniej przepraszam, wielmożnego Jegomościa - i dygnęłam w geście przeprosin, jak
mnie nauczono. - Już usuwam się jaśnie Panu z drogi.
Mężczyzna popatrzył na mnie tak, jakbym się z choinki urwała. Co za gbur! Gdyby tylko
wiedział z kim mówi... Weszłam na chodnik i jeszcze raz się rozejrzałam. Czułam się przytłoczona
światłami, olbrzymimi budynkami i tym, że nie wiedziałam, gdzie jestem. Próbowałam sobie
przypomnieć jakiekolwiek opowieści, które mogłyby mi się teraz przydać.
Nagle dostrzegłam znak między dwoma pasami drogi. Neonowy napis głosił: Welcome to
fabulous Las Vegas . Las Vegas, Las Vegas... To chyba w Stanach Zjednoczonych. Chyba Vince, jeden
z kosiarzy tam był. Co on o tym mówił...
O matulu... Nie wierzę. Nie wierzę, że ze wszystkich miejsc na Ziemi musiałam trafić akurat
do miasta grzechu. Co za ironia...
Nie miałam teraz czasu, by nad tym rozmyślać. Musiałam znaleźć nocleg. Spojrzałam do
torby, gdzie miałam odłożone trochę pieniędzy. Zawartość torby była mokra. Zamokła latarka, z ubrań
zrobiły się szmaty. Miałam nadzieję, że pieniądze są tylko mokro. Mogłam je bez problemu osuszyć,
ale gdy znalazłam portfel zauważyłam, że z pieniędzy zeszły kolory, a nominały się zatarły.
Świetnie, teraz nie miałam nawet jak zapłacić za nocleg w hotelu. Co robić? Nie chcę kraść...
Podeszłam do stojących niedaleko ludzi.
- Przepraszam, czy pomogą jaśnie państwo osobie w potrzebie? Może mają państwo użyczyć nieco
gotówki.
Kobieta odwróciła się ode mnie i powiedziała:
- Dzieci, nawet na nią nie patrzcie. Idziemy.
- Ale mamo, ta pani wygląda jak księżniczka - zaczęła jedna z jej córek.
- Bo to prawda - rzuciłam, chwytając się ostatniej szansy. - Nazywam się Mignonette Aletha Daisy
Genevieve Alvarez i jestem księżniczką...
- Proszę pani. Niech się pani odczepi, bo zadzwonię na policję.
- Ale to prawda. Obiecuję, że zwrócę te pieniądze, jak tylko będę mogła, ale błagam, niech mi pani
pomoże. - Spróbowałam chwycić kobietę za ramię i obrócić w moją stronę.
- Puszczaj mnie! - wrzasnęła kobieta.
- Skarbie, zostaw panią w spokoju.
Obróciłam się w stronę, z której dobiegał głos. Moim oczom ukazał się młody mężczyzna. Był
blondynem, dość wysokiego wzrostu, dobrze zbudowany. Nie mogłam określić jakiego koloru ma
oczy, gdyż nosił okulary przeciwsłoneczne, mimo, że był już zmrok.
- To pana znajoma? - spytała kobieta.
- Tak i bardzo przepraszam za jej zachowanie. Widzi pani, świętowaliśmy awans w pracy przyjaciela i
chyba odrobinę przesadziła. - Podszedł i objął mnie ramieniem - Chodź, idziemy.
Zaczął odciągać mnie od kobiety.
Gdy odeszliśmy na bezpieczną odległość wyswobodziłam się spod jego ramienia i
powiedziałam:
- Bardzo jaśnie panu dziękuję.
- Luke.
- Słucham?
- Żaden jaśnie pan. Mam na imię Luke.
- Och, rozumiem. - To było dziwne. Praktycznie nieznajomy mężczyzna mówi, by mówić mu po
imieniu. Dziwny świat. - Bardzo Ci dziękuję za pomoc, Luke. Czy mogę nadal na nią liczyć?
Obiecuję, że odwdzięczę się jak tylko będę mogła.
- Oczywiście, że możesz. A z odwdzięczeniem jakoś się dogadamy. - Rozpromieniłam się chyba
pierwszy raz dzisiaj, słysząc te słowa. - Może przynajmniej powiesz mi jak masz na imię. Tylko nie
wciskaj mi tej bajeczki, co matce tej dziewczynki.
Zmroziło mnie... A więc mi nie wierzył. Ale musiałam zyskać jego zaufanie. Na razie był moją jedyną
szansą na przeżycie tutaj.
- Hmm... Jestem Daisy - powiedziałam, wybierając to imię z moich, które brzmiało najprościej. -
Daisy Alvarez.
- Dobrze Daisy. Chodźmy. Myślę, że przyda ci się prysznic.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin