Forester Cecil Scott - Hornblower 04 - Hornblower i kryzys.pdf

(346 KB) Pobierz
Forester Cecil Scott - Hornblow
C.S. FORESTER
Hornblower i
kryzys
„WYDAWNICTWO MORSKIE” Gdańsk
„TEKOP” Gliwice
1991
Tytuł oryginału angielskiego: Hornblower and the Crisis
Tłumaczyła z angielskiego: Henryka Stępień
 
Redaktor: Alina Walczak
Opracowanie graficzne: Erwin Pawlusiński, Ryszard Bartnik
Korekta: Teresa Kubica
ISBN 83-215-5787-2 (WM) ISBN 83-85297-24-3 (Tekop)
Wydawnictwo Morskie, Gdańsk 1991
we współpracy z ”Tekop” Spółka z o.o. Gliwice
Bielskie Zakłady Graficzne zam. 1719/K
 
Rozdział I
Hornblower spodziewał się pukania do drzwi, bo to, co widział przez okno
kajuty, wystarczyło na zorientowanie się co się dzieje na zewnątrz.
— Barka dowożąca wodę podchodzi do burty, sir — zameldował Bush, z
kapeluszem w ręku.
— W porządku, panie Bush. — Przygnębiony i poirytowany, Hornblower nie
miał zamiaru ułatwiać Bushowi zadania.
— Na pokładzie jest nowy dowódca, sir. — Bush zdawał sobie doskonale
sprawę z nastroju Hornblowera, lecz nie bardzo wiedział, jak sobie z tym poradzić.
— W porządku, panie Bush.
Ale takie postępowanie to zwykłe okrucieństwo, rozmyślne dręczenie
niemego zwierzęcia. Hornblower uświadomił sobie, że to, co robi, nie sprawia mu
właściwie żadnej przyjemności, a tylko wprowadza Busha w zakłopotanie.
Powściągnął trochę zły humor i powiedział lżejszym tonem:
— Więc ma pan teraz dla mnie kilka minut, panie Bush? To coś nowego przy
pańskim zapracowaniu w ostatnich dwóch dniach.
Słowa te nie były ani słuszne, ani uprzejme, i z wyrazu twarzy Busha można
było poznać, jak je odczuł.
— Miałem obowiązki do wypełnienia, sir — mruknął.
— Doprowadzenie „Hotspura” do wzorowego porządku dla nowego dowódcy.
— T… tak, sir.
— Ja, oczywiście, się nie liczę. Jestem tylko kimś niepotrzebnie zajmującym
miejsce.
— Sir…
Chociaż Hornblowerowi nie było do śmiechu, musiał się uśmiechnąć na widok
zbolałej miny Busha.
— W gruncie rzeczy, panie Bush, cieszę się widząc, że jest pan tylko
człowiekiem. Czasami w to wątpiłem. Nie ma na świecie lepszego pierwszego oficera
niż pan.
Bush potrzebował dwóch, trzech sekund, żeby przetrawić nieoczekiwany
komplement.
— To bardzo łaskawie z pańskiej strony, sir. Bardzo uprzejmie, naprawdę.
Lecz to tylko pańska zasługa.
Za chwilę zejdą na śliskie ścieżki sentymentalizmu, a to byłoby nie do
 
zniesienia.
— Czas, żebym się pokazał na pokładzie — powiedział Hornblower. —
Pożegnajmy się więc, panie Bush. Wszystkiego najlepszego pod dowództwem
pańskiego nowego kapitana.
Tak dalece uległ nastrojowi chwili, że wyciągnął dłoń, a Bush ją ujął. Na
szczęście Bush był zbyt wzruszony, by powiedzieć coś więcej niż „Do widzenia, sir”.
Hornblower wyszedł spiesznie z kajuty, a Bush za nim.
Ustawianie barki przy burcie „Hotspura” od razu stało się źródłem dystrakcji.
Jej burtę na całej długości obwieszono zwiniętymi starymi żaglami i gęsto
zabezpieczono odbijaczami z worków z piaskiem, lecz nawet tu, na osłoniętych
wodach zatoczki, przerzucenie lin między obydwoma jednostkami i przyciągnięcie
ich ku sobie było trudnym zadaniem, wymagającym nie lada zręczności. Z barki
wysunięto z hałasem trap nad przerwą między obydwoma pokładami i po tym trapie
niepewnym krokiem ruszył tęgi mężczyzna w galowym mundurze. Był bardzo
wysoki — sześć stóp i dwa albo i trzy cale — i mocno zbudowany, w średnim albo
więcej niż średnim wieku, sądząc po siwej, gęstej czuprynie odsłoniętej po zdjęciu
kapelusza. Młodsi bosmani mocno dmuchnęli w swoje gwizdki; dobosze z obu
jednostek zagrali nierówny werbel.
— Witamy na pokładzie, sir — powiedział Hornblower
Nowy dowódca wyjął papier z kieszeni na piersiach, rozpostarł go i zaczął
czytać. Na rozkaz Busha zdjęto czapki z głów, aby wszystko odbyło się z należytą
powagą.
„Rozkaz wydany przeze mnie, Williama Cornwallisa, wiceadmirała
Czerwonej Eskadry, kawalera najzaszczytniejszego Orderu Łaźni, dowodzącego
królewskimi okrętami i statkami Floty Kanału, dla szanownego Jamesa Percivala
Meadowsa…”
— Myślicie, że mamy cały dzień czasu? — krzyknął ktoś donośnym głosem z
pokładu barki. — Hej, tam! Przygotować się do odebrania węża! Panie poruczniku,
kilku marynarzy do pomp.
Jasna rzecz, że słowa te pochodziły od beczułkowatego dowódcy barki. Bush
dawał mu gwałtowne znaki, żeby był cicho, póki ważna ceremonia nie dobiegnie
końca.
— Będzie dosyć czasu na te głupoty, jak wszystka woda zostanie załadowana.
Za godzinę wiatr zmieni kierunek — odkrzyknął baryłkowaty kapitan, wcale nie zbity
 
z tropu. Kapitan Meadows spojrzał groźnie spod brwi. Przez moment wahał się, lecz
mimo ogromnego wzrostu nie mógł nic zrobić, żeby uciszyć tamtego. Resztę rozkazu
wykrzyczał w tempie bliższym galopu niż cwału, i stawszy się w ten sposób
prawowitym dowódcą okrętu JKM „Hotspur”, z wyraźną ulgą złożył pismo.
— Czapki włóż — rzucił Bush komendę.
— Sir, przejmuję pana obowiązki — zwrócił się Meadows do Hornblowera.
— Bardzo mi przykro, sir, z powodu złych manier tego z barki — powiedział
Hornblower.
— Dajcie teraz paru krzepkich chłopaków — krzyknął w powietrze
baryłkowaty dowódca barki, a Meadows z rezygnacją wzruszył ramionami.
— Pan Bush, mój pierwszy oficer… to znaczy pański pierwszy oficer, sir —
pośpieszył Hornblower z prezentacją.
— Do roboty, panie Bush — rzucił Meadows, i Bush zabrał się od razu do
organizowania przeładunku słodkiej wody.
— Co to za człowiek, sir? — spytał Hornblower wskazując kciukiem na
dowódcę transportowca wody.
— Był moją zmorą przez dwa dni — odparł Meadows. Każde jego następne
zdanie naszpikowane było brzydkimi wyrazami, których nie ma co przytaczać. — Jest
nie tylko dowódcą tej balii, lecz jej właścicielem w trzydziestu siedmiu
sześćdziesiątych czwartych. Na kontrakcie z Admiralicją — nie można wcielić
przymusowo do służby ani jego, ani żadnego z jego ludzi, wszyscy mają glejty. Gada
i robi, co mu się podoba, a ja oddałbym moje pryzowe za pięć lat naprzód, żeby go
mieć na gretingu przez dziesięć minut*.
— Hm — mruknął Hornblower. — Płynę z nim do kraju.
— Może panu będzie się lepiej podróżowało niż mnie.
— Przepraszam panów. — Marynarz z barki szedł energicznym krokiem po
trapie, ciągnąc za sobą płócienny wąż. Za nim kroczył ktoś z papierami. Wszędzie
panował ruch.
— Przekażę papiery okrętowe, sir — powiedział Hornblower. — Pozwoli pan
ze mną? To znaczy, sir… są przygotowane w pańskiej kajucie, jeśli znajdzie pan czas,
żeby poświęcić im trochę uwagi.
Kuferek marynarski i worek z przyborami Hornblowera leżały rzucone na
gołych deskach pokładu kajuty, patetyczne oznaki rychłego zejścia z okrętu.
Przekazanie dowództwa było sprawą kilku chwil.
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin