Onichimowska Anna
Samotne wyspy
i storczyk
Dom Wydawniczy
FILIPINKA
Okładka: Joanna Morawska Zdjęcie na okładce: Paweł Pador
Redaktor: Wanda Pilawska
Redaktor techniczny: Krystyna Zaczkiewicz
Korektor: Halina Misztal
ISBN 83-901110-2-0
Text © Copyright by Anna Onichimowska Warszawa 1994
;
??-3
m\
Wydanie 1994
Skład, łamanie i opracowanie graficzne: Witold Pauzewicz Druk: OWP „Taurus",
Warszawa, ul. Dantego 1/25
ROZDZIAŁ I
— Cześć — usłyszałem nagle.
Leniwie podniosłem powieki. Musiałem się chwilkę zdrzemnąć. Książka zsunęła mi
się z kolan na ławkę. Koło mnie siedziała blondynka. Zupełnie niezła i skądś mi
znajoma.
— Nie poznajesz mnie? — zmrużyła oczy. Chyba zielone. Spróbowałem zmobilizować
szare komórki, ale we wzmagającym
się upale nie szło mi najlepiej.
— Ależ poznaję, oczywiście — skłamałem gładko.
— To jak mam na imię?
Płyń lepiej, mała, w swoją stronę, przemknęło mi przez głowę, ale zaraz potem
zauważyłem jej długie opalone nogi i już nie byłem pewien, czy naprawdę tego
chcę. Stłumiłem ziewnięcie i poprawiłem okulary.
— Zawsze nosisz ciemne szkła — dodała, nie doczekawszy się odpowiedzi. — Masz
coś ze wzrokiem?
Boże, co ją to obchodzi! Zaczynałem się irytować. I nagle, nie wiadomo skąd i
dlaczego przypomniałem sobie długi korytarz, przykurzoną kopię jakiegoś Kossaka
na ścianie i stojącą w otwartych drzwiach smukłą postać.
— Jesteś siostrą Grubego — stwierdziłem spokojnie. Uśmiechnęła się. Miała coś
nie tak z zębami. Pewnie nie nosiła
w dzieciństwie aparatu, pomyślałem i zrobiło mi się przykro. Ciekawe, czy jej
starzy o tym nie pomyśleli, czy nie mieli forsy, czy też ona sama nie chciała
nosić. Tak czy owak, nawet z tymi zębami, była bardzo atrakcyjna. Błądziłem
bezpiecznie wzrokiem po jej obutych w lekkie sandałki stopach, lśniącej skórze,
króciutkich szortach i opiętym podkoszulku. Nie nosiła stanika.
5
- Przyjęli ci teczkę na Akademię? — spytała.
— Dużo o mnie wiesz. Wydawało mi się, że się zmieszała. Wykonała nieokreślony
ruch
dłonią, jakby to mogło cokolwiek wyjaśniać.
— Przyjęli — przyznałem wreszcie. Sięgnęła po leżącą między nami książkę.
— „Historia koloru w dziejach malarstwa europejskiego" — przeczytała głośno.
— Przygotowujesz się do egzaminu?
Nie, bawię się w Indian, miałem ochotę odpowiedzieć, ale w ostatniej chwili
zmieniłem zamiar. Matka wraca dzisiaj dość późno, przypomniałem sobie. „Można by
to wykorzystać", podpowiedział mi mój wewnętrzny Głos.
Jeszcze raz zmierzyłem ją wzrokiem.
— Strasznie gorąco — stwierdziłem mało odkrywczo. — Chyba lepiej przenieść się
do chałupy. Mam w lodówce piwo.
Wstałem, zgarniając książkę pod pachę.
— To cześć.
Siedziała nadal. Machała długimi nogami. Nie załapała, zdziwiłem się.
— Nie lubisz piwa? — spytałem.
— Umiarkowanie.
— W takim razie kupimy po drodze colę. Odpowiada? Wyciągnąłem do niej
rękę. Podała mi swoją, kiwnęła głową
i uśmiechnęła się znowu.
Zerknąłem na zegarek. Czternasta trzydzieści. Mieliśmy dobre cztery godziny
czasu. Świat i ludzie, pomyślałem. Zdążymy odstawić parę numerków.
Kupiłem dwa litry coli, rum i cytryny.
— Skąd masz tyle forsy? — spytała.
— W wolnych chwilach napadam na banki, nie wiedziałaś? Spojrzała na mnie
uważnie.
— Do tej pory nie odpowiedziałeś na żadne moje pytanie. Zawsze tak się
zachowujesz?
— Zawsze — przyznałem.
— Uważasz, że jeśli ktoś pyta o cokolwiek, nawet o to, czy znasz jego imię,
jest wścibski?
6
Jest chyba inteligentna, zauważyłem ze zdumieniem, chociaż właściwie nic mnie to
nie obchodziło. W łóżku inteligencja nie jest potrzebna.
— Daj spokój. Jest tak gorąco, że nie chce mi się gadać. Doszliśmy właśnie do
mojego domu. W windzie stanąłem tak
blisko niej, że poczułem zapach rumiankowego szamponu i jeszcze coś, chyba
bardzo własnego, gorzko-słodkiego. Miałem coraz większą ochotę na seks.
— Zrobimy sobie cuba librę — zarządziłem, otwierając drzwi. Weszła pierwsza.
Stanęła niezdecydowana, co robić dalej.
— Weź prysznic — sięgnąłem do szafki z czystymi ręcznikami.
— Nie, dziękuję — potrząsnęła głową.
— Przestań się wygłupiać.
Pchnąłem ją zdecydowanie w stronę łazienki. Nigdy nie lubiłem spoconych
dziewczyn.
— Daj się najpierw napić — poprosiła.
Wrzuciłem do szklanki lód i plasterek cytryny, wlałem colę i sięgnąłem po rum.
Wyjęła mi szklankę z ręki.
— Tak jest dobrze — powiedziała i wypiła duszkiem.
— Ale następna porcja będzie z rumem — zastrzegłem. Wzruszyła ramionami i
poszła do łazienki. Po chwili dobiegł mnie
szum wody. Dobra jest, pomyślałem, ściągając dżinsy. Grzeczna dziewczynka.
Drzwi otworzyłem tak cicho, że odwrócona do mnie tyłem nie usłyszała niczego.
Oglądałem przez chwilę jej białe pośladki i biały pasek po staniku na opalonych
plecach. Już chciałem ją dotknąć, kiedy odwróciła się gwałtownie. Chwyciła
wiszący obok ręcznik, zasłaniając nim swoją nagość. Patrzyła na mnie bez słowa.
— Umyjesz mi plecy? — spytałem jakby nigdy nic, wchodząc też do wanny.
Cisnęła prysznic, oblewając wszystko fontanną wody i wyskoczyła na posadzkę.
Chwyciłem ją za rękę.
— Co się stało? — spytałem spokojnie. — O co chodzi? Zgorszyłem cię? Nie
widziałaś nigdy rozebranego faceta? W wielu cywilizowanych krajach istnieją
sauny koedukacyjne, gdzie zupełnie obcy mężczyźni i kobiety przebywają obok
siebie na golasa!
— Po pierwsze to nie jest sauna! Po drugie nie jesteś takim znowu
7
zupełnie obcym facetem! A po trzecie nie jesteś w przeciwieństwie do mnie na
golasa! — szarpała się, próbując oswobodzić.
— Jak to: nie jestem? — zakręciłem prysznic, puszczając jej rękę. Owinęła się
ręcznikiem, wycofując tyłem w stronę pokoju.
Szedłem za nią.
— Te twoje przeciwsłoneczne okulary! Nawet w łazience ich nie zdejmujesz?
— Widzę, że przeszkadza ci to bardziej niż mój brak slipek...
— próbowałem żartować.
Wciągała już szorty, kiedy nagle zazgrzytał klucz w zamku i na progu stanęła
moja matka.
Obrzuciła nas przelotnym spojrzeniem, skupiając się bardziej na mokrych śladach
z łazienki i porzuconym na podłodze ręczniku.
— Wychodzę jeszcze po zakupy — powiedziała. — Wolałabym, żeby był tu porządek,
zanim wrócę. — Sięgnęła na półkę po wiklinowy koszyk i wyszła.
— Miała wrócić później — tłumaczyłem, ubierając się pospiesznie.
— I tak dobrze, że nas nie nakryła in flagranti.
— Co takiego? — oczy dziewczyny rozszerzyły się ze zdumienia.
— In flagranti to znaczy „na gorącym uczynku" — tłumaczyłem cierpliwie.
— Wiem, co to znaczy — była już gotowa do wyjścia. — Zachodzę natomiast w głowę,
o jaki uczynek, ci chodzi.
Przyciągnąłem ją do siebie gwałtownie.
— Nie lubisz się kochać? — spytałem.
Poczułem, jak zadrżała. Przylgnęła do mojego ciała na wiele dający do myślenia
ułamek sekundy, a potem odepchnęła mnie stanowczo.
— Cześć — rzuciła przez ramię, naciskając klamkę.
— Może szklaneczkę cuba librę na odchodnym?
Nie odpowiedziała. Zbiegała już po schodach, kiedy zawołałem za nią:
— Jak ty właściwie masz na imię?
Zamknąłem drzwi dopiero, kiedy ucichł odgłos jej kroków.
Powiedzmy, że Beata, nazwałem ją na poczekaniu. Bo trudno nawet myśleć o kimś,
kto nie ma imienia. Więc chociaż nie zamierzałem sobie zaprzątać nią głowy,
nadałem jej imię. Tak sobie, dla porządku, na wszelki wypadek.
8
Pokój był już posprzątany, łazienka też, butelki z rumem i colą stały w lodówce,
a ja próbowałem szkicować stojące do góry nogami krzesło. Ołówek smarował po
papierze równie często jak gumka. Ciągle miałem straszne kłopoty z perspektywą.
Niestety.
Na dźwięk przekręcanego klucza zastygłem nieruchomo, a potem włożyłem znów
okulary. Matka. Ciekawe, czy tym razem coś powie, czy swoim zwyczajem będzie
udawała, że jest ponad to i że nic ją nie obchodzi. Chociaż coraz częściej
wydawało mi się, że ona niczego nie musi udawać... Właściwie, dlaczego mi to
przeszkadza, zastanawiałem się, walcząc na papierze z ostatnią nogą krzesła,
która wciąż wyrastała zupełnie nie tam, skąd powinna. Przecież to takie
wygodne...
Wszyscy mi jej zazdrościli. Tego, że wygląda i ubiera się jak nastolatka, że
daje mi tyle luzu i traktuje jak kolegę. No i tego, że jesteśmy po imieniu.
Nie miałem wątpliwości co do motywów postępowania mojej matki. Przepraszam, nie
matki, Ireny, bo tak ma na imię. Nawet w myślach powinienem tak ją nazywać, żeby
czasami się nie pomylić i nie wymówić słowa „mama" głośno. Byłoby to
niewybaczalne. Dodałoby jej lat, które tak skutecznie ukrywała.
Czasami chodziliśmy razem do teatru i na wystawy. Nie była nudna, musiałem
przyznać, że zawsze miała coś niebanalnego do powiedzenia. Ale peszyły mnie
spojrzenia mężczyzn, które przyciągała i jej starannie wymanicurowana dłoń,
ściskająca mnie pod rękę. Chciała uchodzić za moją dziewczynę, to pewne, chociaż
nigdy by się do tego nie przyznała.
Usłyszałem jej zbliżające się kroki. Udałem pogrążonego w szkicowaniu. Atrysta
przy pracy. Nie mający kontaktu z otoczeniem, nieprzytomny, żyjący własnym
wewnętrznym życiem. Jednym słowem poza numer jeden, którą stosowałem często i z
upodobaniem. Nie zawsze dawała się na to nabrać.
— Możesz przerwać na chwilę? — spytała.
Z westchnieniem, mającym świadczyć o poświęceniu, jakim jest dla mnie oderwanie
się od ulubionego zajęcia, odłożyłem szkicownik. Ołówek cały czas trzymałem w
ręku. Nie paliłem, zapach dymu
9
papierosowego dusił mnie i brzydził, a dobrze było czymś zająć ręce. Obracałem
więc w palcach ołówek, naciskając od czasu do czasu na jego już lekko
przytępiony czubek. Troszkę bolało, akurat tyle ile trzeba, żeby się wiedziało,
że się żyje.
— Chciałabym z tobą porozmawiać... — zaczęła niepewnie.
Jest speszona, zauważyłem ze zdumieniem. Udało mi się czymś ją speszyć. To
prawdziwy sukces, naprawdę.
— W porządku — wykonałem zapraszający gest, robiąc na zawalonej papierami
kanapie trochę miejsca.
Ciekawe, czy będzie mówić o odpowiedzialności, czy wypytywać o Beatę, czy raczej
prosić, żebym nie przyprowadzał dziewczyn do domu, zastanawiałem się. Właściwie
żadna z tych możliwości do niej nie pasowała.
— Widzisz, Maciek, czasem w życiu trzeba podejmować bardzo trudne decyzje... —
zaczęła. — Wszystko co robimy, ma swoje dalsze konsekwencje. Często staramy się
o tym nie pamiętać, ale potem...Nie wiem, jak ci to powiedzieć... — rozłożyła
bezradnie ręce.
Ona jest naprawdę przejęta, pomyślałem z radością. Przejęta czymś,
co mnie dotyczy... Postanowiłem spróbować jej pomóc. Wydawała mi się taka krucha
i bezradna.
— Nie martw się... — w ostatniej chwili powstrzymałem się, aby nie dodać „mamo".
Mogłoby to zniszczyć bezpowrotnie doniosłość chwili. — Ta dziewczyna... To nic
poważnego... Zresztą do niczego nie doszło... Miałaś wrócić później, no i... —
przerwałem na widok bezgranicznego zdumienia w jej oczach.
Skrzywiła się nieznacznie.
— Ach, ty o tym... — wzruszyła ramionami. — Jesteś już pełnoletni, nie
zamierzam się wtrącać w twoje sprawy. Oczywiście do momentu, kiedy nie zaczną
zagrażać mojemu spokojowi.
— No właśnie, o tym mówię — rzuciłem szybko. Nie zamierzasz się wtrącać. Jestem
już dorosły. Jeśli tak, zaraz zobaczymy... — Nie wiedziałem, że wrócisz —
powtórzyłem. — Następnym razem będę dziewczyny zapraszał tylko do mojego pokoju.
Mam w końcu klucz, możemy się zamknąć, to chyba nie będzie zagrażać twojemu
spokojowi.
Byłem celowo zjadliwy i ironiczny. Chciałem ją sprowokować. Chciałem, żeby na
mnie wrzasnęła, żeby się zachowała jak każda inna matka, żeby palnęła mi kazanie,
nawet... nawet, żeby mnie uderzyła.
10
„Czekasz na coś takiego od niepamiętnych czasów", przypomniał mi Głos. „I jakoś
do tej pory się nie doczekałeś". „Musi to teraz zrobić", odwarknąłem. „Zrobisz
to, Irenko, nie wolno ci tego puścić płazem". Ale ona tylko popatrzyła na mnie z
czymś w rodzaju rozbawienia i powiedziała spokojnie:
— Nie, nie będzie. Byleście za bardzo nie hałasowali...
„Nie hałasowali, nie hałasowali", powtarzałem bezmyślnie to nieco dziecinne
określenie i czułem się do obrzydliwości dorosły i nikomu niepotrzebny. Nie
udało mi się, znowu mi się nie udało. Ale jeszcze zobaczymy. Pójdę dziś
wieczorem na dyskotekę. I przyprowadzę na całą noc jakąś chętną panienkę. Jest
tam takich na pęczki. Tylko musi wyglądać wystarczająco wyzywająco, być głośna i
w złym guście. No i Irenka musi ją zobaczyć, choćby w przelocie. Zapomniałem już,
że chciała ze mną porozmawiać.
Odrzuciłem w kąt ołówek. Potoczył się pod szafę.
— Wychodzę — oznajmiłem, sięgając po portfel. — Mogę wrócić późno. I to nie sam
— dodałem, już wbrew sobie. To miała przecież być niespodzianka. Ale nie mogłem
się powstrzymać.
Nic nie odpowiedziała. Wydała mi się nagle starsza niż zazwyczaj i bardzo
zmęczona.
W klubie było już tłoczno. Przeleciałem wzrokiem towarzystwo, szukając znajomych
twarzy. W kącie zauważyłem Kitę z butelką piwa w ręce. Zamachałem do niego.
Chyba nie zauważył.
Przejrzałem pobieżnie panienki. Na ogół wolałem wysokie, ale tym razem nie to
było ważne. Kryteria, które sobie wyznaczyłem, miały być sprzeczne z moją
estetyką, a tym samym — miałem nadzieję — z estetyką Irenki.
Wpadła mi w oko mała pękata z mnóstwem plastikowych spinek w rzadkich włosach
mysiego koloru. Miała bardzo krótką spódniczkę, siatkowe czerwone rajstopy i
opiętą bluzkę w duży wzór na obfitym biuście. Stała pod ścianą z jakąś drugą.
Kiedy podszedłem i wyciągnąłem do niej rękę, zachichotała głupio. Dobra jest,
pomyślałem. Jest dokładnie taka, jak trzeba.
— Zatańczysz? — spytałem.
11
— No, nie wiem... — zaczęła się certować.
— To po coś tu przyszła?
— Dobrze, zatańczę... — przestraszyła się, że sobie pójdę. — Jak masz na imię?
— Maciek.
Owionął mnie intensywny zapach tanich perfum. Miała niezłe poczucie rytmu i
wibrujący cienki śmiech. Przy jakimś wolniejszym kawałku przyciągnąłem ją do
siebie. Przylepiła się od razu.
— Podobam ci się? — spytała, kołysząc prowokacyjnie biodrami. Mruknąłem w
odpowiedzi coś, co mogła przy odrobinie dobrej
woli uznać za przytaknięcie i wsunąłem dłoń pod jej bluzkę. Było co wziąć w
rękę, to musiałem przyznać. Wspaniała partia dla niewidomego,
pomyślałem, znosząc mężnie jej chichot. Wypiliśmy po dwa drinki, uznałem, że to
wystarczy.
— Chodź, idziemy... — szepnąłem jej do ucha.
— Gdzie?
Dobrze, że nie spytała „po co", pomyślałem. Nasz język jest taki ubogi, jeśli
chodzi o niektóre określenia.
— Do mnie — przyznałem.
— Mieszkasz sam?
— Niezupełnie. Ale to nie ma znaczenia — rzuciłem szybko. — Mam swój pokój.
— No, nie wiem...
Nawijała na palec kosmyk mysich włosów. A kiedy zdecydowanie pchnąłem ją ku
wyjściu, zaprotestowała nagle:
— Poczekaj...
— Na co? Szkoda czasu...
Próbowałem być uwodzicielski. Poza numer dwa. Playboy zdobywający przebojem
wszystko, na co ma ochotę. Nie wychodziło mi chyba najlepiej. Wyraźny brak
treningu.
— Nawet nie spytałeś, jak mam na imię...
Już gdzieś słyszałem ten tekst. Ach tak, Beata. Dlaczego wszystkie dziewczyny...
— Ani co robię. W ogóle nic nie pytałeś. A teraz chcesz, żebym do ciebie poszła
— dotarł do mnie jej rozżalony głos.
— No więc powiedz mi wszystko, co uważasz za konieczne, tylko szybko... —
stanąłem w znudzonej pozie.
12
— Jesteś drań — usłyszałem.
Wbrew swoim słowom, przylgnęła do mnie i zachichotała zachęcająco.
— Jednym słowem: lubisz drani, tak? — pogładziłem ją po kobiecych
wypukłościach.
— No to chodźmy... — zagruchała.
Nagle poczułem na sobie czyjś wzrok. Odwróciłem się w tamtą stronę. Przy stoliku
ozdobionym wazonikiem z plastykową margerytką siedział Gruby w towarzystwie
jakiegoś bladego wymoczka, ciemnej dziewczyny w czerwonej sukience i... Beaty.
„Cholera", pomyślałem. Beata nie spuszczała ze mnie wzroku. A jeśli tak, to
tylko, aby dokładnie ocenić moją towarzyszkę. „Cholera", pomyślałem znowu i
poprawiłem okulary.
— No, co z tobą? — moja partnerka zaczynała się niecierpliwić.
— Ale jesteś napalona... — rzuciłem, mając nagle nadzieję, że się obrazi i
sobie pójdzie.
— To chyba dobrze, nie? — odpowiedział mi jej drażniący chichot. Popchnąłem
ją do wyjścia tak gwałtownie, aż potknęła się
i zawisła ciężko na moim ramieniu.
Po drodze trajkotała jak najęta. Pokazywała mi, gdzie pracuje. Chyba był to
jakiś sklep albo magazyn, starałem się nie zwracać uwagi na to, co mówi.
Wiedziałem już tylko jedno: ostatnią rzeczą, na którą miałem ochotę, było
wpuszczenie jej do mieszkania. Do mojego pokoju i do mojego łóżka. Poczułem, że
chcę być znowu sam i pomęczyć się nad tą piekielną nogą krzesła, której nie
zdążyłem narysować. Pal sześć Irenkę. Sprowokuję ją kiedy indziej. W końcu,
kiedy mieszka się pod jednym dachem, okazji ku temu nie brakuje. Machnąłem na
przejeżdżającą taksówkę.
— Proszę odwieźć tę panią do domu — wcisnąłem taksówkarzowi banknot o wysokim
nominale.
— Co ty, co ty? — dziewczyna mrugała wytuszowanymi na sztywno rzęsami, jakby
miała zamiar zaraz się rozpłakać.
Zrobiło mi się głupio.
— Miałaś rację. Jestem drań — powiedziałem, wpychając ją w drzwi taksówki. —
Szkoda takiej miłej dziewczyny dla takiego kogoś jak ja...
Nie wiem, czy to wyznanie osłodziło jej to, co zrobiłem. Wątpię.
13
Zatrzasnąłem jednak pospiesznie drzwiczki, ruszając w stronę domu.
W pokoju matki paliła się nocna lampka. Pomyślałem, że pewnie leży i nadsłuchuje,
czy wróciłem sam. Bo przecież niemożliwe, żeby ją to naprawdę nic nie obchodziło.
W najgorszym razie istnieje przecież coś takiego, jak zwykła ciekawość.
Przypomniałem sobie nagle, że chciała ze mną o czymś porozmawiać. No nic, jutro
też jest dzień, pocieszyłem się, wchodząc pod prysznic. Stanęła mi znów przed
oczami Beata i smukłe plecy z białymi paskami od opalacza. A potem jej twarz w
klubie, kiedy tak intensywnie mi się przyglądała. Co było takiego w jej wzroku?
Pogarda? Nie, to nie to. Rozżalenie? Zazdrość? Szukałem właściwego określenia,
analizując to wszystko, co zapamiętałem z jej twarzy. A pamiętałem zaskakująco
wiele. Ciągle jednak umykało mi to coś, co najważniejsze. Chyba muszę znów ją
zobaczyć, pomyślałem nagle. I chociaż nie umiałbym powiedzieć, dlaczego,
poczułem, że to ma znaczenie.
ROZDZIAŁ II
Siadam wygodnie w fotelu i koncentruję wzrok na glinianej figurce. Nie jest ani
ładna, ani brzydka. Zrobiłem ją kiedyś w szkole i nie mogłem się zdobyć, aby ją
wyrzucić. A teraz byłem z tego zadowolony. Nie wiadomo dlaczego, akurat ona
stała się tym punktem w moim pokoju, w który wpatrywałem się w trakcie medytacji.
Na kurs doskonalenia umysłu poszedłem trochę z ciekawości, a trochę dlatego, że
słyszałem o rewelacyjnych możliwościach zapamiętywania nowych rzeczy za pomocą
odpowiedniego treningu.
Wyluzowuję mięśnie i wyobrażam sobie koło wpisane w trójkąt. Zamykam oczy,
oddycham głęboko, robię wszystko to, co trzeba, żeby znaleźć się w ulubionym
...
sashakiev500