W grudniu 1892 roku ukazał się pierwszy numer miesięcznika, który miał wywołać skandal, i to nie tylko w rodzimej Francji. Już sam tytuł zapowiadał piekielne treści: Diabeł w XIX wieku albo tajemnice spirytyzmu, masoneria Luryfera, cala prawda o palladyźmie,
teurgii, goecji i współczesnym satanizmie, magnetycznym okultyzmie, pseudo spirytystach, wywoływaniu duchów luryferyfskich mediach, kabale końca wieku, magii różokrzyżowców stanie utajonym, prekursorach Antychrysta. Opowiadania naocznego świadka.
Świadka, który niejedno widział, a którego jak dotąd nikt nie znał Doktor Bataille bowiem nie był pisarzem, lecz lekarzem pokładowym. Opłynął cały świat na statkach Compagnie des Messageries Maritimes, gromadząc niezwykłe doświadczenia. W tajemne kręgi pełne nadprzyrodzonych zjawisk wprowadził go, jak twierdził, dwanaście lat wcześniej w Japonii niejaki Gaetano Carbuccia, włoski biznesmen. Opowiadał mu o seansach spirytystycznych, podczas których wywoływano duchy Woltera, Lutra i samego Lucyfera, którego opisał z pikanterią: "Mężczyzna w wieku od trzydziestu do trzydziestu ośmiu lat, wysoki, bez brody i wąsów, raczej szczupły, ale nie chudy, delikatnej budowy, dystyngowany, o melancholijnym spojrzeniu. Piękny jak posąg Apollina", specjalizował się w ofiarach z ludzi.
Bataille'a pasjonowały takie historie, toteż postanowił bardziej je zgłębić. Przystał więc do obrządku Memphis- Misraim, do którego należał także Carbuccia.
Ezoteryka niespecjalnie interesowała wszechstronnego ucznia Eskulapa, świat okultyzmu zaś fascynował go, o ile wiązał się z
satanizmem. Idealnym miejscem dla jego bujnej wyobraźni był Daleki Wschód. W "podziemnych sanktuariach fakirów Lucyfera", w elitarnych związkach neofitów mogło się zdarzyć - i działo się -dosłownie wszystko. Bataille wyczuł nośny temat i został kronikarzem okultyzmu. Sam nie uprawiał czarnej magii, ale szczegółowo opisywał jej zjawiska. Odkrył wiele, lecz największe wrażenie wywarły na nim tajne stowarzyszenia Wschodu, "często najzwyczajniej przestępcze", sterowane po cichu przez członków Wysokiej Masonerii, przedstawicieli lucyferyjskiego palladyzmu.
Jako człowiek inteligentny Bataille wiele rozumiał i potrafił odróżnić satanistów od czcicieli Lucyfera.. "Jedni i drudzy -pisze Massimo Introvigne w rozprawie Analiza satanizmu- czcili diabła i zawzięcie nienawidzili Boga, Jezusa Chrystusa i Kościoła. Jednak w
odróżnieniu od satanistów lucyferianie wierzyli, że diabeł jest "dobrym Bogiem", który po prostu miał złą prasę w Starym Testamencie, spisanym na zlecenie jego przeciwnika Adonai, "drugiego Boga".
Za kulisami Obediencji w różnych krajach to lucyferianie pociągali za sznurki. Nie ujawniali się, ale rządzili. Nikt ich nie znał, za to oni znali wszystkich i wszystkim manipulowali. Kwaterę główną mieli w Południowej Karolinie, w Charlestonie -mieście zwanym
"Watykanem światowej masonerii" i "Rzymem Lucyfera", gdzie prawo narzucali biali, a czarni żyli w niewolnictwie. Właśnie tam –
według ekscentrycznego lekarza fantasty - znajdowała się siedziba "Najwyższego Dyrektoriatu Dogmatycznego", jego członkowie zaś wisieli na pasku szatana, który raz w tygodniu, w każdy piątek o tej samej godzinie ukazywał się garstce wybrańców;
Naturalnie podczas swych natchnionych wędrówek Bataille dotarł do bram Charlestonu, gdzie natknął się na pułkownika Alberta Pike'a, lucyferyjskiego "antypapieża" z amerykańskiego Południa, cynicznego despotę w służbie zła, który podczas wojny secesyjnej zasłynął z niesłychanego okrucieństwa.
Niejedno sobie opowiedzieli, odkryli też wiele zbieżności zdarzeń: tego samego dnia -20 września 1870 roku - kiedy to w amerykańskim miasteczku pod wodzą diabelskiego papieża powstał masoński aparat władzy, sabaudzkie wojsko zajęło Rzym, pozbawiając katolickiego papieża władzy świeckiej i kładąc podwaliny palladyzmu "w oczekiwaniu na nadejście Antychrysta".
"Niemniej jednak -zauważa Introvigne - palladyzmu, czyli kultu szatana nie można mylić z Wysoką Masonerią" czyli nadrzędną strukturą organizacyjną lóż masońskich".
Jeśli chodzi o "tajnych szefów" obydwu związków, byli to ci sami ludzie. Ale uwaga: o ile wszyscy palladyści należeli do Wysokiej Masonerii, nie wszyscy członkowie jej kadry kierowniczej byli palladystami. Z jednego powodu: palladyzm, choć demoniczny, był wiarą.
Niestrudzony poszukiwacz przygód Bataille dobił tymczasem do brzegów Gibraltaru, kolejnej światowej mekki satanizmu. Poznał tam angielskiego palladystę o nazwisku Sandeman, który pomiędzy rokiem 1889 a 1890 w Londynie miał swoje pięć minut sławy, wywołując samego Molocha w okazałej rezydencji pewnej damy dworu. Dzięki nadzwyczajnym zdolnościom medialnym zdołał przemienić stolik w "obrzydliwego, skrzydlatego krokodyla", który położywszy się na fortepianie utkwił rozmarzone, uwodzicielskie spojrzenie w speszonej, ale i podekscytowanej artystce. Po zakończonym koncercie opuścił osłupiałych gości bez słowa pożegnania. Główną bohaterką całej sagi Bataille'a (w sumie dwa tysiące stron) była jednak Diana Vaughan, tajemnicza i niezastąpiona wspólniczka Taxila.
W żyłach jej płynęła mieszana krew; Urodziła się w Paryżu jako córka Amerykanina (z Louisville w Kentucky) i Francuzki. Niewiele wiadomo było na temat jej dzieciństwa, wczesnej młodości i wykształcenia. Właściwie zupełnie nic. Trochę więcej można było
powiedzieć o jej wyglądzie, choć opis pozostawia dużo do życzenia: "twarz szeroka jak rondel, na głowie kapelusik z piórek". Żadnych wątpliwości nie budziła za to jej praca: była maszynistka, teraz przedstawicielka amerykańskiej fabryki maszyn do pisania w Europie.
Młoda i przedsiębiorcza, podobnie jak jej ojciec, oszalała na punkcie satanizmu. W 1884 roku, w wieku dwudziestu lat była już
Mistrzynią w palladystycznym trójkącie. Co więcej: diabeł Asmodeusz przygarnął ją pod swoje skrzydła, prowadził i rozpieszczał. Choć niezbyt urodziwa, Diana posiadała swoisty wdzięk. W przeciwieństwie do odpychającej Sophie Walder, jej zagorzałej rywalki, była miła, bezpośrednia i uczynna. Na wszystko miała dowcipną ripostę i nigdy nie dawała się niczym zaskoczyć. Była pewna siebie, opieka Asmodeusza zaś zapewniała jej ochronę przed podstępnymi knowaniami Sophie.
Wszystko ma jednak swą cenę, a cena, którą wyznaczył diabeł Stróż za swoje usługi, była wysoka: Diana nie mogła nigdy wyjść za mąż. Gdyby to uczyniła, jej małżonek zostałby uduszony.
Jak przystało na porządną protestantkę, panna Vaughan była pragmatyczką: ponad miłość przedkładała karierę, przede wszystkim karierę satanistyczną. Szybko parła do przodu i 15 września 1885 roku z woli Pike'a i mimo histerycznych protestów Walder została wybrana na Mistrzynię Templariuszy. Honorowy laur miała wkrótce z dumą pokazać w rodzinnym Louisville, wielbiona przez miejscowych palladystów przez co najmniej pięć następnych lat. Później przeniosła się do Nowego Jorku razem ze swą przyboczną strażą -"ogonem
lwa Świętego Marka", który "wypadał ze specjalnej szkatułki i lekki niczym bicz zawzięcie tłukł wszystkich, którzy źle wyrażali się o
jego pani".
O ile Bataille poświęcił jej dużo miejsca w swym Diable, tak jeszcze więcej pisał o Pike'u i jego potwornym, satanicznym pontyfikacie.
Pułkownik Albert miał nie tylko potężną władzę, ale i wiele manii. W swej kolekcji przedmiotów niezwykłych posiadał między innymi przedziwny, drogocenny "diabelski telefon", zamknięty w czymś na kształt kasetki razem ze srebrną ropuchą i siedmioma małymi figurkami, odpowiadającymi siedmiu miastom: Charlestonowi, Waszyngtonowi, Monte- video, Kalkucie, Berlinowi, Neapolowi i Rzymowi. Jeśli na przykład chciał połączyć się ze stolicą Włoch, naciskał palcem .Rzym i Charleston, gdzie w danej chwili się
znajdował.
Z Wiecznym Miastem łączył się często, gdyż przebywał tam jego przyjaciel i późniejszy następca, Adriano Lemmi, bankier z Uvorno, Wielki Mistrz masonerii z Palazzo Giustiniani (szef Wielkiego Wschodu był posiadaczem identycznego telefonu).
A srebrna ropucha? Pełniła czysto symboliczną i dekoracyjną funkcję: płomyki ognia, które wypluwała, były nieszkodliwe, ale robiły wrażenie.
Jak dowcipnie zauważa Introvigne, Lucyfer wyprzedził swoje czasy i wynalazł system wzywania do telefonu. Jeżeli w chwili, gdy
rozlegał się dzwonek, Lemmiego nie było akurat w pokoju, jego twarz muskało "siedem gorących oddechów", co oznaczało, że
poszukiwał go pułkownik. Kiedy w 1891 roku -jak podaje Bataille - włoski bankier przejmie berło po zmarłym Pike'u, zastąpi
palladyczny kult "dobrego Boga" Lucyfera kultem szatana, "księcia ciemności".
Dzieło francuskiego lekarza, który w rzeczywistości nazywał się Charles Hacks, okazało się bestsellerem. Szkoda tylko, że prawdziwym autorem nie był albo też tylko częściowo był domniemany Bataille.
Diabelskie oszustwo wyreżyserował bowiem pewien bezczelny prześmiewca z Marsylii, nie pozbawiony talentu, pełen fantazji, urodzony kpiarz bez grosza przy duszy.
Uo Taxil, który posłużył się Bataille'em również nie występował pod prawdziwym nazwiskiem. Gabriel Antoine ]ogand-Pages przyszedł na świat 21 marca 1854 roku w mieście na południu Francji.]ego rodzice byli żarliwymi katolikami, ciotka złożyła śluby zakonne,
dziadek zaś był masonem.
Nauki pobierał u jezuitów, lecz od wczesnej młodości pociągała go Sztuka Królewska, jej tajemne obrzędy i obrazowe symbole. Przynależność ojca szkolnego kolegi do jednej z marsylskich lóż, a także czytane ukradkiem antyklerykalne teksty socjalistycznych wolnomyślicieli skłoniły go do głębszych poszukiwań.
W tym samym okresie odkrył ezoterykę, ku wielkiemu niezadowoleniu rodziców, którzy na próżno próbowali sprowadzić go "na dobrą drogę".
W odpowiedzi Leo uciekł z domu, jednakże ojciec odnalazł go i z powrotem posłał do szkoły.
W klasie był utrapieniem, ale i potencjalnym małym wywrotowcem. Zamiast się uczyć, głosił rewolucję. Wszyscy odetchnęli z ulgą,
kiedy go wyrzucono. Zdesperowany ojciec napisał do Piusa IX, błagając o modlitwę za zbuntowanego syna. Nie wiadomo, czy papież wysłuchał tych próśb, raczej wątpliwe, gdyż Gabriel dalej robił swoje.
W wieku szesnastu lat napisał paskudny pamflet na katolicyzm, który nazwał "stekiem kłamstw". Na dodatek podając się za osiemnastolatka, zaciągnął się do piechoty i w sierpniu 1870 roku wyjechał do Algierii. Matka powiadomiła władze wojskowe o jego prawdziwym wieku, musiał więc, obtorto collo, wrócić do Marsylii.
Porzucił mundur, ale nie przekonania, wierny swemu idolowi -Garibaldiemu. Właśnie ku czci Peppina założył Młodzieżową Legię Miejską, opublikował też satyrę La Marotte, w której szydził z Kościoła i jego urzędników, od papieża Piusa IX poczynając. Przypłacił
to konfliktem z prawem, z procesem włącznie. Nie był to pierwszy ani ostatni incydent tego typu, ale o całej sprawie zrobiło się głośno. Również ze względu na młody wiek Gabriela Antoine'a.
Wówczas, chcąc oszczędzić przykrości rodzicom (których w głębi duszy kochał), wyrzekł się prawdziwego nazwiska i przyjął
pseudonim: Leo Taxil.
Odtąd, nareszcie wolny, ani na chwilę nie spoczął, nie dał też spocząć kościelnemu wrogowi, głównemu celowi zatrutych strzał, posyłanych z łamów pisemek, które rodziły się i po paru miesiącach padały. Kiedy władze je zamykały, on reaktywował je pod innym tytułem. Nie cierpiał półśrodków, wszystko wrzucał do jednego worka i strzelał z coraz grubszej rury. Tak grubej, że w 1876 roku został skazany na osiem lat więzienia.
Aby uniknąć odsiadki, uciekł do Szwajcarii, do Genewy, gdzie zorganizował garibaldyjską agitkę. Żona (w międzyczasie ożenił się i
miał dwóch synów) czyniła wszelkie starania, by się ustatkował, ale dopiero amnestia sprowadziła go z powrotem do Francji. W Marsylii zrobiło mu się jednak za ciasno. Misja, w którą Leo wierzył, wymagała bardziej liczących się ambon, szerszych trybun, bardziej kosmopolitycznej publiki i ekumenicznej aprobaty. Intelektualną i światową stolicą Starego Kontynentu był Paryż: nowoczesny Parnas, mekka elegancji, akademia dobrych manier, gdzie krzyżowało się wszystko co dobre i złe.
Z nad brzegów Sekwany Taxil wzniesie się na skrzydłach antyklerykalizmu i masonerii, dwóch elementów, które łączyły się w Ville Lumiere i mieszały ze sobą w lożach Wielkiego Wschodu -tyleż ateistycznych, co deistycznych.
Młody marsylczyk nie tracił ani chwili, a czas niepoświęcony krucjacie przeciwko "czarnym krokodylom" -jak Garibaldi nazywał księży
-przeznaczał na kobiety i szachrajstwa, dzieląc go równo między jedno a drugie.
Te pierwsze nigdy nie przestały mu się podobać. Nie lubił konwenansów, a w burdelach czuł się jak w domu. Policja nie spuszczała go
z oka, ale potrafił zjednywać ją sobie drobnymi donosami. Wydawał więcej niż zarabiał i wiecznie tonął w długach, chociaż donosicielstwo opłacało mu się. Podobnie jak Cagliostro zajął się także rozprowadzaniem pigułek o działaniu afrodyzjaków, czyli "cukierków dla zwierząt", które wywoływały fantastyczne exploits. Najbardziej jednak pochłaniała go walka z katolicyzmem, przeciwko
któremu w latach 1879 i 1880 wytoczył nowe działa: Bibliotekę Antyklerykalną i Księgarnię Antyklerykalną, gdzie za parę groszy
można było nabyć obrazoburcze pamflety. Ujawniał w nich rzekome łajdactwa Kościoła i zboczenia jego pasterzy, od najjaśniejszego papieża do prostego proboszcza.
Część broszurek podpisywał własnym nazwiskiem, wiele innych -niezliczonymi pseudonimami, do których zawsze miał słabość. Już
Same tytuły mówiły wszystko: Zbrodnie kleru, Bez sutanny, Kochanki papieża, Sekretne miłości Piusa IX, Syn jezuity. Niejedno
wydanie zawierało zaszczytną przedmowę Garibaldiego.
Były to wszystko bezwartościowe śmieci, ale Taxil, geniusz mistyfikacji, oszust nie mający sobie równych, potrafił wciskać je jako
towar z górnej półki: innymi słowy miednicę podawać za chrzcielnicę. Orgie mniszek od św. Wincentego były obscenicznym
wytworem jego wyobraźni, ale niektórzy dawali się nabierać.
Skoro podobny chłam rozchodził się jak świeże bułeczki, musiał istnieć jakiś powód ku temu. Formuła, choć plugawa, sprawdzała się doskonale łącząc antyklerykalizm Z pornografią marsylski awanturnik odkrył swoje powołanie i wyczuł gusta i guściki publiki nie mniej amoralnej od niego. W roku 1880 uznał, że oto nadszedł czas, by przywdziać masoński fartuch. Nie wybrał pierwszej lepszej loży, ale paryską Le Temples des Amis. Wkrótce potem, 17 lutego dostąpił formalnej inicjacji.
Wieść o ceremonii rozeszła się szerokim echem, nie tylko wśród Dzieci Wdowy, ale także w prasie oraz salonach mody, które dyktowały prawa w Paryżu.
Prawdę mówiąc, nie wszyscy bracia popierali przyjęcie tak kontrowersyjnego człowieka. Antyklerykalizm Taxila był zbyt podejrzany: owszem, można było atakować Kościół, podważać dogmaty, polemizować z jezuitami, ale nie używając tak brutalnych argumentów i tak wulgarnego języka. Laicy tak, bluźniercy nie. Ale nie uznawał półśrodków; jego bronią były topór i maczuga, lont i proch.
Francuski Wielki Wschód zaczął się od niego dystansować, on zaś nie przestawał wściekle bluzgać przekleństwami pod adresem
Kościoła, królestwa wszelkiej ohydy. Co więcej, był na bakier z prawem. Chodziło o drobne wykroczenia, jak na przykład plagiaty, ale i one szkodziły dobremu imieniu loży i całej masonerii. W końcu, w styczniu 1882 r., został wydalony z organizacji jako niegodny
członkostwa. Zbytnio się tym nie przejął. Między innymi dlatego, że miał na głowie inne problemy. Nakład jego pisemek spadał,
broszurki sprzedawały się coraz gorzej, księgarnie były na krawędzi bankructwa. Na dodatek żona odkryła zdrady i zatruwała mu życie.
Z piekłem w domu i pustką w kieszeniach Leo długo zastanawiał się, co robić, wreszcie znalazł rozwiązanie swych rozlicznych kłopotów. Skoro przyjaciele wypowiedzieli mu wojnę, przejdzie na stronę wroga. Masoneria przepędzała go, okrywając niesławą. Zwrócił się więc
o pomoc i schronienie do Kościoła, który przyjął go na swe łono jak syna marnotrawnego.
Na szczęście miał ciotkę zakonnicę, która przedstawiła go kilku księżom i wpływowym jezuitom, zaręczając o jego szczerych intencjach. Jakich argumentów użyła -nie wiadomo. W każdym razie 14 kwietnia 1884 roku (według ojca Episcopo) Taxil nawrócił się, a kilka miesięcy później ogłosił to uroczyście na łamach swojej "Republique Anticlericale".
Aby ów gest bardziej uwiarygodnić, oddał się duchowym medytacjom, a następnie przystąpił do spowiedzi, ostatecznie
przypieczętowując szokującą przemianę. Skorzystała na tym nie tylko jego dusza, ale i małżonka, odzyskując go dla siebie. Jeśli chodzi
o długi, znaleźli się chętni do ich spłacenia, księgarnia zaś uległa intratnej likwidacji. Odtąd miał się utrzymywać z pensji pracownika
jednej z katolickich księgarni w Paryżu. Cały czas obserwowała go policja, teraz już jednak nie jako masońskiego, trochę
anarchizującego spiskowca, lecz jako klerykalnego intryganta.
Metamorfoza powiodła się, choć niektórzy wątpili w autentyczność nawrócenia: po kimś takim jak Taxil, z jego przeszłością,
wszystkiego można było się spodziewać. Najbardziej nieufni - bez dwóch zdań - byli jezuici, a nawet jeden z nich nazwał Taxila
"żmiją", którą władze kościelne "hodowały na własnej piersi".
Dla Kościoła rzymskiego skrucha Taxila i jego powrót na łono katolicyzmu nie były niczym niezwykłym: podobnie jak św. Paweł, Leo odnalazł swój Damaszek. Teraz jednak całą inteligencję, fantazję i polemiczne pióro musiał zaangażować w służbie wiary, której przez
lata pogardliwie się wypierał. O masonerii, życiu, śmierci, cudach i niecnych występkach Dzieci Wdowy nikt nie wiedział przecież tyle
co on.
Ujawnienie tego wszystkiego byłoby potężnym ciosem dla instytucji, która tyle krzywd wyrządziła i nadal wyrządzała Stolicy Piotrowej. Publicznym praniem brudów Leo mógłby zdobyć uznanie papieża i kurii, a także miejsce w raju.
Nie dał się więc długo prosić i bezzwłocznie przystąpił do wielkiego dzieła niszczenia "katedry braterstwa", która stała się "synagogą szatana".
Nie minął rok, jak wydał trzy sensacyjne tomiki: Bracia "trzech punktów” Kult Wielkiego Architekta i Siostry masonki. Potem przyszła kolej na inne, coraz bardziej prowokacyjne.
Sztuka Królewska została w nich przedstawiona jako kuźnia wszelkiego kłamstwa, rynsztok moralnego brudu. Jej adept byli ostatnimi łajdakami, bezbożnikami zdolnymi popełnić każdą zbrodnię, byle tylko bronić swych tajemnic i umacniać władzę. Kobiety, równie zepsute, pod sztandarami palladyzmu służyły bezpośrednio Belzebubowi.
Deptanie w lożach katolickiej wiary i odprawianie okrutnych, nieczystych obrzędów sugerowało już wcześniej wiele źródeł, choć nikt
nie dostarczył przekonywających dowodów: Mówiło się i pisało o tym, co ktoś zasłyszał. a otaczająca braci tajemnica tylko potęgowała najgorsze podejrzenia, najbardziej niepokojące obawy. Rewelacje Taxila potwierdzały słuszność tych podejrzeń i obaw: Nie były jakąś
tam pisaniną. Stanowiły świadectwo człowieka, który niejedno widział i przeżył na własnej skórze. Jak tu mu nie wierzyć?
Dlatego właśnie Kościół tak miłosiernie przyjął go pod swoje skrzydła i okazał tyle zaufania. Gdzież by znalazł bardziej skutecznego i przekupnego specjalistę od propagandy?
Działał więc dalej, mierzył coraz wyżej, podwyższając też swoją stawkę. Nigdy by nie pomyślał, że nawrócenie może się tak opłacić. Kiedy wkradł się już w łaski i do kieszeni kleru, postanowił upiec na ogniu nową pieczeń, w pierwszej kolejności nadziewając na rożen loże żeńskie czy też "adopcyjne". Wybór nie był przypadkowy: za każdym razem, gdy je omawiał, a właściwie obmawiał, rosło zainteresowanie czytelników, którzy zawsze uwielbiają to, co mroczne i mętne.
W 1891 roku wydał tomik z podstępnym pytaniem w tytule: Czy w masonerii są kobiety? Na okładce brat wpatrywał się w damską podwiązkę, co pozwalało się domyślać, że na stronach książki autor za podszeptem Erosa uprawia pornografię.
Nie było tak, było jeszcze gorzej. Taxil powrócił do kwestii pallady:. z m u z garścią nowych sensacji: zakon, przynajmniej we Francji, podlegał niejakiej "Sophie- Sapho", urodzonej w 1863 roku w Strasburgu, córce szwajcarskiego pastora, najpierw luteranina, później anabaptysty i mormona.
Oficjalnie sekta zdawała raport ze swej działalności masonerii zwyczajnej. W rzeczywistości była to tylko fasada, za którą bezpiecznie kryła się patronka światowego palladyzmu, posłuszna rozkazom wszechobecnego Pike'a.
To, co się działo za drzwiami lóż, przechodziło wszelkie wyobrażenie. Nie tylko wywoływano tam Lucyfera, ale także profanowano
świętą hostię, wsuwaną do waginy przed odbyciem stosunku. Sophie- Sapho (czyli Sophie Walder z Diabła doktora Bataille'a) była "płomienną lesbijką", która najlepiej, czy też najgorzej dawała się poznać w "bezimiennych orgiach", gdzie bezwstydne palladystki
dawały upust swym zwierzęcym chuciom.
Były to mało prawdopodobne rewelacje, ale ludzka łatwowierność nie zna granic. Ludzie kupią każdą bujdę, jeśli tylko dobrze się ją sprzeda. A Taxil jako oszust był bezkonkurencyjny.
Udowodnił to wówczas, gdy dla sprowokowania przeciwnika wyciągnął ze swego szarlatańskiego cylindra starą znajomość: Dianę Vaughan. Ta znała całą prawdę, mogła zatem obalić oszczerstwa wrogów marsylczyka, który przedstawił ją jako swego najbardziej wiarygodnego świadka.
Taxil ogłosił jej zeznania, ale jej samej nigdy nie przedstawił publicznie, między innymi dlatego, że kobieta ta, zaciekła rywalka Sophie,
po prostu nie istniała. Była jednym z wielu wytworów jego wyobraźni. W Diable Bataille'a, Diana sprzeciwiła się sukcesji Wielkiego Mistrza Adriana Lemmiego po Albercie Pike'u, lucyferyjskim papieżu palladyzmu. Vaughan, gorliwa kapłanka eks- anioła, uważała justyniańskiego lidera za pomocnika Belzebuba, antagonisty dobrego Lucyfera.
W obronie swojego opiekuna i jego sprawy w marcu 1894 roku była maszynistka wydała gazetę, stanowiącą manifest całego ruchu: "Le Palladium regenere et libre, lieu des groupes luciferiens independants". Lemim i przezornie nie zareagował na ataki Diany, czyli pociągającego za sznurki Taxila. Wtedy do akcji wkroczył łowca przygód z Kalabrii, Domenico Margiotta.
Handlarz podróbkami i roznosiciel. oszczerstw, przez jakiś czas sprzedawał rycerskie dyplomy, zarobek jednak był tak niewielki, że
musiał szukać innego sposobu na życie.
"Żyjąc z fałszerstw -napisał o nim Taxil - znał się na tym lepiej od innych, ale co najzabawniejsze, opowiadał, że podczas jednej ze
swych podróży do Włoch poznał Wielką Mistrzynię palladyzmu. Prawda jest taka, że to ja łagodną perswazją nakłoniłem go do tych wyznań. Wbiłem mu do głowy, że podróż ta nie została zmyślona, że faktycznie się odbyła. Potem wprowadziłem go w atmosferę palladyzmu.
Co więcej: w Rzymie umożliwiłem mu spotkanie z szambelanem Leona XIII, który w swoim czasie był na (umówionym przeze mnie) obiedzie z Miss Dianą". A zatem nie wspólnik, lecz zabawka w rękach sprytniejszego i jeszcze bardziej wyrafinowanego plagiatora".
Kalabryjski brat także śmiertelnie nienawidził Lemmiego, którego zaatakował w swych Wspomnieniach numeru 33 i 1894 roku. "Szef
światowej masonerii i spadkobierca pułkownika Pike'a " nie odpowiedział na te zarzuty. Milczał również wówczas, gdy Margiotta
doniósł o jego cotygodniowych (w każdy piątek o piętnastej) spotkaniach z diabłem i powiązaniach z ówczesnym szefem rządu Crispim, który za namową palladystów zawarł sojusz z mocarstwami Europy Środkowej przeciwko Francuzom.
Rok później prasa odnotowała "wielkie wydarzenie, z łaski pańskiej, które można nazwać cudem": pożegnanie Vaughan z palladyzmem
i jej przejście na katolicyzm. Obwieściły to triumfalnie klerykalne gazety z najbardziej klerykalną, paryską "La Croix" na czele.
Aby zmiana opcji została pozytywnie przyjęta, Diana ( czyli sam Taxil) wydała nowy miesięcznik: "Memoires d'une ex-palladiste
parfaite initiee, independante".
Pierwszy numer z lipca 1895 roku nie jest firmowany nazwiskiem Vaughan, lecz znacznie bardziej pompatycznym Jeanne- Marie RaphaeUe. jeanne, czyli Joanna (D'Arc), Marie, czyli Maria Dziewica, i Raphaelle, czyli hołd złożony aniołowi o tym samym imieniu.
Lektura owa była bardzo pouczająca. Kto tylko chciał poznać przeszłość Diany, nie zawiódł się. Nawrócona opowiadała o wszystkim
bez ogródek, obnażając się niewinnie jak osoba, która po długim okresie błądzenia wreszcie odnajduje prawdę. Tak, została wychowana wkulcie Lucyfera, a wśród swoich przodków miała nawet diablicę poślubioną ezoteryście z siedemnastego wieku. Podobny los spotka Sophie, która pod koniec 1896 roku w Jerozolimie urodzi babcię Antychrysta.
W swych wspomnieniach eks - maszynistka rzucała ciężkie oskarżenia pod adresem historycznej już rywalki, której grzeszne plugastwa jeszcze potęgowały wrażenie jej własnej skruchy. Diana znalazła teraz czas, by czytać żywoty świętych i skomponować "eucharystyczną nowennę", czym zyskała sobie błogosławieństwo Leona XIII.
ROBERTO GERVASO „BRACIA PRZEKLĘCI”- HISTORIA MASONERII – TWÓJ STYL-W-WA 2005
Vilopex