Iris Johansen - Śmiertelny przyplyw.pdf

(856 KB) Pobierz
Iris Johansen
Iris Johansen
Śmiertelny przypływ
Tytuł oryginału Fatal Tide
40778272.003.png
Północny Irak, 6 stycznia 1991
Kelby płynął w lodowatej, nieruchomej wodzie. Był śmiertelnie
wyczerpany i spragniony. Wiedział, że wystarczy otworzyć usta i
woda wpłynęłaby do jego gardła, ale najpierw musiał zobaczyć te
drzwi. Były ogromne, bogato zdobione i przywoływały go do siebie...
I wreszcie do nich dotarł. Przepłynął pod łukowatym sklepieniem
i ujrzał miasto.
Potężne, białe kolumny wybudowane, by trwać na wieki. Ulice
wyznaczone w perfekcyjnym porządku. Wspaniałość i symetria w
każdym calu...
- Kelby.
Ktoś nim potrząsał. To Nicholas. Poderwał się przestraszony.
- Już czas? Nicholas przytaknął.
- Powinni przyjść tu po ciebie za jakieś pięć minut. Chciałem się
tylko upewnić, że jesteśmy zgodni. Zdecydowałem, że narysujemy
plan, ale ja sam ich tam zaprowadzę.
- Wykluczone.
- Ty wszystko spieprzysz. Od trzech dni nic nie jadłeś i nie piłeś,
a kiedy przynieśli cię z powrotem do celi, wyglądałeś jak po zderzeniu
z ciężarówką.
- Zamknij się. Szkoda zdzierać gardła na kłótnie. - Oparł się o
kamienną ścianę i zamknął oczy. - Zrobimy tak, jak to wcześniej
zaplanowaliśmy. Dałem słowo. Powiedz mi tylko, kiedy pojawią się w
korytarzu. Będę gotowy.
Wrócić do morza. W nim jest siła. Nie ma pragnienia, którego nie
dałoby się zaspokoić. Mógł poruszać się bez odczuwania bólu,
unosząc się bezwładnie na powierzchni wody.
Lśniące, białe kolumny...
- Idą - mruknął Nicholas.
Kiedy drzwi się otworzyły, Kelby lekko uchylił powieki. Ci sami
dwaj strażnicy. Hassan miał karabin uzi przewieszony przez ramię.
40778272.004.png 40778272.005.png
Kelby był tak otumaniony, że nie mógł sobie przypomnieć imienia
drugiego strażnika. Ale pamiętał czubek jego buta, którym kopał go
po żebrach. Tak, to pamiętał doskonale.
Ali, tak nazywał się ten skurczybyk.
- Wstawaj, Kelby. - Hassan stał nad nim. - Czy amerykański
kundel jest już gotowy na skopanie mu tyłka?
Kelby jęknął.
- Bierz go, Ali. Jest za słaby, żeby samemu wstać i stawić nam
czoło.
Ali stanął obok Hassana z szyderczym uśmiechem na twarzy.
- Tym razem go złamiemy. Będziemy mogli zaciągnąć go do
Bagdadu i pokazać całemu światu, jakimi tchórzami są Amerykanie.
Schylił się, żeby chwycić Kelby'ego za koszulę.
Teraz!
Kelby błyskawicznie zamachnął się nogą i kopnął Alego w jądra.
Potem przeturlał się na bok, ścinając jednocześnie Araba z nóg.
Usłyszał, jak Hassan przeklina, i natychmiast zerwał się na równe
nogi. Zaszedł Alego od tyłu, zanim ten zdołał podnieść się z kolan, i
zacisnął ramię na szyi Araba.
Jednym wprawnym ruchem skręcił mu kark.
Odwrócił się i zobaczył Nicholasa roztrzaskującego głowę
Hassana kolbą jego własnego uzi. Trysnęła krew. Nicholas dla
pewności uderzył jeszcze raz.
- Uciekamy. - Kelby zabrał pistolet i nóż Alego i ruszył do
wyjścia. - Nie trać na niego czasu.
- On stracił sporo czasu na ciebie. Chciałem się upewnić, że
rzeczywiście stanął przed obliczem Allacha - odparł Nicholas, biegnąc
korytarzem tuż za Kelbym.
Natknęli się na kolejnego strażnika, który na ich widok poderwał
się na równe nogi i sięgnął po broń. Kelby poderżnął mu gardło,
zanim Arab zdążył unieść karabin.
Wydostali się na zewnątrz i pobiegli w stronę wzgórz.
Za ich plecami rozległy się strzały.
Biec. Nie zatrzymywać się.
Nicholas spojrzał za siebie.
- Dajesz radę?
- Tak. Biegnij, do cholery!
Czuł w boku ostry, rozrywający ból.
40778272.006.png
Nie zatrzymywać się.
Adrenalina odpływała, a na jej miejsce pojawiało się uczucie
słabości ogarniające całe członki.
Byle tylko stąd uciec. Skoncentruj się. Płyniesz w stronę
łukowatego sklepienia. Nie czujesz już bólu.
Biegł szybciej, z większą energią i zaciętością. Wzgórza były
coraz bliżej. Uda mu się.
Przepłynął już pod sklepieniem. Białe kolumny lśniły w oddali.
Marinth...
Wyspa Lontany na Małych Antylach, współcześnie
Koronkowy, złoty ornament. Aksamitne draperie.
Bębny.
Ktoś idący w jej stronę.
To się znowu wydarzy.
Bezradna... Bezbronna...
Obudziła się z krzykiem na ustach.
Gwałtownie usiadła w łóżku. Drżała, a jej koszulka była zupełnie
przepocona.
Kafas.
A może to był Marinth?
Czasami nie miała pewności... To bez znaczenia.
To tylko sen.
Nie była bezbronna. Już nigdy nie będzie bezbronna. Teraz jest
silna.
Jedynie we śnie... To on odzierał ją z sił i nie pozwalał
zapomnieć. Poczułaby się lepiej, gdyby mogła z kimś o tym
porozmawiać. Może powinna zadzwonić do Carolyn i...
Nie. Musi uporać się z tym sama. Wiedziała, co zrobić, żeby
pozbyć się drżenia i powrócić do równowagi. Wychodząc z sypialni,
zdjęła z siebie koszulkę i wyszła na taras.
Po chwili skoczyła do morskiej wody.
Woda była chłodna i jedwabiście gładka.
Żadnego zagrożenia, żadnych ograniczeń. Nic, tylko noc i morze.
Boże, jak dobrze być samej.
Ale nie była całkiem sama.
Coś gładkiego i chłodnego otarło się o jej nogę.
- Susie?
40778272.001.png
To musiała być Susie. Samica delfina była bardziej uczuciowa niż
Pete. Samiec dotykał jej bardzo rzadko, i to w wyjątkowych
sytuacjach.
Ale to właśnie Pete płynął obok niej. Zobaczyła go kątem oka,
kiedy płynęła w stronę siatki odgradzającej zatokę.
- Cześć, Pete. Co u ciebie?
Delfin wydał z siebie serię stłumionych pisków i znikł pod wodą.
Po chwili Susie i Pete pojawiły się przy powierzchni i zaczęły płynąć
w stronę siatki. Jak to się działo, że one zawsze wiedziały, kiedy była
smutna. Zwykle wygłupiały się i były bardzo radosne. Poważniały i
robiły się uległe, kiedy wyczuwały, że jest czymś zasmucona lub
zaniepokojona. To ona miała uczyć delfiny, ale każdego dnia sama się
od nich czegoś uczyła. Wzbogacały jej życie i była im wdzięczna za
to, że...
Coś było nie w porządku.
Susie i Pete popiskiwały i skrzeczały gorączkowo, kiedy zbliżyły
się do siatki. Może to rekin, po drugiej stronie?
Zamarła.
Siatka była opuszczona.
Co u diabła... Nikt nie mógł odwiązać siatki, chyba że wiedział,
gdzie znajdowały się jej łączenia.
- Zajmę się tym. Wracajcie do domu - powiedziała do delfinów.
Ale zwierzęta zignorowały jej słowa i pływały wokół niej, kiedy
sprawdzała siatkę. Żadnych rozcięć, żadnych dziur w wytrzymałej
sieci. Kilka minut zajęło jej ponowne zaczepienie siatki, po czym
zawróciła do domku, płynąc zdecydowanymi ruchami, chociaż
ostrożnie.
To wcale nie musiało oznaczać problemów. To mógł być Phil,
który wrócił z ostatniej wyprawy. Nie widziała go od siedmiu
miesięcy. Dzwonił do niej okazjonalnie lub wysyłał pocztówkę, dając
w ten sposób znać, że żyje.
Prawie dwa lata temu Phil musiał uciekać. Od tamtej pory
zagrożenie, przed którym się chował, zostało wyeliminowane tylko
częściowo. Nadal mogli znaleźć się ludzie, którzy chcieliby dobrać
mu się do skóry. Phil nie był najbardziej dyskretną osobą na świecie, a
jego decyzje czasem nie dowodziły jego niewątpliwego intelektu. Był
marzycielem, który ryzykował bardziej, niż...
- Melis!
40778272.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin