!Jan Baszkiewicz - Ludwik XVI.rtf

(904 KB) Pobierz

Jan Baszkiewicz

Ludwik XVI

Ossolineum

Skan i korekta: „MikoS”

I. Książę Berry

- 2 -

Edukacja króla

Maria Józefa Saska, żona delfina Francji Ludwika, nie była biegła w ra­chunkach: jej dzieci zawsze jakoś przychodziły na świat wcześniej, niż się spodziewała. Niemałe stąd komplikacje, bo etykieta dworska surowo naka­zywała, by Dzieci Francji rodziły się publicznie. Każdy, kto znalazł się w po­bliżu, miał wówczas prawo wystąpić w roli gapia. Pochodzenie ewentual­nych następców tronu musiało być przecież poza wszelkim podejrzeniem o jakieś manipulacje! Gdy zatem 13 września 1751 r. Maria Józefa poczuła, że rodzi, krzyknęła natychmiast: „Króla! Króla i świadków!” Delfin pobiegł szukać owych świadków, ale nie zdążył. Lekarz-akuszer Jard poprosił więc księżnę, „by potrzymała chwilę dziecko między nogami, póki świadkowie się nie zjawią”. Odrzekła spokojnie: „Bardzo dobrze; niech pan je tylko trochę odsunie, bo mnie kopie”1. Spóźnionymi świadkami wydarzenia stali się wersalscy gwardziści i nosiciele lektyk: tylko tacy hołysze nawinęli się delfinowi pod rękę.

Tak się rodził najstarszy spośród pięciu synów delfina, Louis-Joseph-Xa-vier, książę Burgundii. Potem był książę Akwitanii Louis-Marie-Xavier, urodzony we wrześniu 1753 r.: miał niespełna pół roku, gdy zabił go koklusz. Na szczęście był już w drodze trzeci syn. Urodził się także przedwcześnie i bardzo szybko, 23 sierpnia 1754 r. między szóstą i siódmą rano. Króla Lu­dwika XV znowu nie zdążono zawiadomić — nie było go zresztą w Wersalu, siedział z większością dworu w pobliskim Choisy. Nie było też przy poro­dzie ani jednego księcia krwi, udało się jednak zgromadzić jako świadków kilku królewskich ministrów. Król przybył już po ochrzczeniu chłopca — nazwano go Louis-Auguste — i nadał mu tytuł księcia Berry. Z pewnością nie przypuszczał, że poznał właśnie swego następcę na tronie Francji i Na­warry, przyszłego Ludwika XVI.

Było jeszcze potem dwóch synów: w 1755 r. Louis-Stanislas-Xavier, hra­bia Prowansji; w 1757 r. Charles-Philippe, hrabia Artois. To także przyszli królowie, Ludwik XVIII i Karol X. Przeżyją także dwie spośród trzech córek Marii-Józefy. Gruba Klotylda, młodsza o pięć lat od księcia Berry, zostanie wydana za mąż do Turynu, za następcę tronu Piemontu; cnotliwa Elżbieta, urodzona w 1764 r., padnie wiosną 1794 r. ofiarą rewolucyjnego terroru.

Rodzice tej czeredy Dzieci Francji mieli polskie akcenty w swoich ży­ciorysach. Delfin był synem Ludwika XV i Marii Leszczyńskiej; Maria Józefa to córka elektora Saksonii i króla Polski Augusta III. Żadnego zain­teresowania sprawami Polski nie ujawniali.

- 3 -

Delfin Ludwik, idealizowany chętnie przez „partię dewotów” na wersal­skim dworze, nie miał bynajmniej anielskiego charakteru. Otyły i ociężały

— także umysłowo — nie przepadał za polowaniem czy innymi ćwiczenia­mi fizycznymi; nie lubił gry, tańca ani teatru: z trudem skupiał się nad ksią­żką. Owszem, gustował w muzyce: ale prawdziwą jego namiętnością była bigoteria odziedziczona po Marii Leszczyńskiej. Pochłaniały go pobożne praktyki i lektury. Uwielbiał pouczać bliźnich i prawić im morały. Aby zaś móc wygłaszać owe kazania, strzygł uchem na wszelkie plotki i pomówie­nia: tę niemiłą cechę przekazał w spadku Ludwikowi XVI. Niedyskretny, opryskliwy, kapryśny, władczy — był jednak wychwalany przez dworskich pochlebców, którzy lubili przedstawiać despotyczne skłonności jako siłę woli, a dewocję jako kwintesencję cnót moralnych.

Stosunki delfina z ojcem były niedobre. Oburzał się na złe obyczaje Lu­dwika XV — a więc na jego oficjalne metresy i tłumy przelotnych kochanek

— co nie znaczy zresztą wcale, że sam był wzorem małżeńskiej wierności. Także polityka króla nie przypadała delfinowi do smaku. Ludwik XV bez­skutecznie próbował nawiązać bliższy kontakt uczuciowy ze swym synem i prawowitym następcą.

Gdy delfin miał lat niespełna siedemnaście, zmarła po kilkunastu miesią­cach małżeństwa jego pierwsza żona, piękna infantka hiszpańska Maria Teresa. Kochał ją bardzo. Już w następnym, 1747 r., ożeniono go z Marią Józefą. Przyjął niechętnie tę szesnastoletnią Niemkę, dość brzydką, bardziej od niego inteligentną i wykształconą, pobożną bez bigoterii. Dokonała sztu­ki niemałej: zdobyła sympatię królowej Marii Leszczyńskiej, której ojciec został przecież pozbawiony tronu polskiego najpierw przez jej dziada, po­tem, drugi raz, przez jej ojca. Była też w dobrych stosunkach ze swymi szwagierkami, siostrami delfina: Henrietą, Adelajdą, Zofią, Wiktorią i Luizą. „Partia dewotów” w Wersalu, skupiona wokół królowej, zaaprobowała Ma­rię Józefę. „Dewoci” nie mieli zresztą wpływu na króla i na politykę: po­zbawiała go ich pani de Pompadour, kochanka Ludwika XV, a później także jego wszechmocny minister, diuk de Choiseul. Kilka lat zajęło natomiast Marii-Józefie oswajanie jej własnego męża. Gdy rodził się książę Berry, delfin przestał już okazywać żonie awersję. Maria Józefa umiała wywierać wpływ na niezbyt bystrego męża, ale robiła to dyskretnie. Delfin lubił ją i cenił. Guwernantką Dzieci Francji została Maria Luiza hrabina de Marsan, z domu Rohan-Soubise, przedsiębiorcza i raczej sympatyczna.

Należała, to jasne, do partii dewotów. Książę Berry nie zachował dla niej wielkiej czułości. Pani de Marsan szczególną uwagę poświęcała księciu Burgundii, w którym upatrywano przyszłego delfina i króla. Jej ulubieńcem był natomiast hrabia Prowansji. Książę Berry zajmował dopiero skromne

- 4 -

trzecie miejsce. Opowieści o jego chorowitym dzieciństwie są przesadzone. W tamtym czasie sądzono, że zdrowe dziecko musi wyglądać jak połeć sło­niny. Otóż książę Berry nie był grubasem, dopiero później powetuje to sobie z nawiązką. Rodzicielski niepokój o jego zdrowie wyszedł mu zresztą na dobre. Wiosną 1756 r. do trzech synów delfina wezwano na konsultację słynnego Szwajcara, doktora Tronchina, który im przepisał pobyt na świe­żym powietrzu, poza Wersalem mającym reputację fatalnego klimatu. Część wiosny i całe lato 1756 r. ks. Berry spędził wraz z braćmi w Meudon. Mimo opinii dziecka cherlawego chował się nie najgorzej. Pod patronatem pani de Marsan zaczął się uczyć czytania i pisania, zasad religii i moralności. Uczo­no go też, od samego początku świadomej egzystencji, znosić jarzmo etykie­ty i uczestniczyć bez ujawniania nudy w długich dworskich ceremoniach.

Starszy o trzy lata książę Burgundii był dlań towarzyszem zabaw, a po trochu i wzorem. Toteż źle zniósł rozstanie z bratem, gdy w maju 1758 r. książę Burgundii wyszedł spod opieki pani Marsan i przeszedł ,,w ręce mężczyzn”. Jego guwernerem został, z decyzji delfina, pięćdziesięcioletni Antoine de Quelen, diuk de La Vauguyon.

Był to osobliwy okaz dworskiej fauny, rodzaj arystokratycznego Tartuf-fe’a. Manifestował żarliwą pobożność, co mu nie przeszkadzało podlizywać się kochankom króla. Przez panią de Pompadour (którą delfin zwał jadowi­cie maman-putain) usiłował się wkraść w łaski Choiseula; później podlizy­wał się bezczelnie nowej metresie króla, pani du Barry. Hrabia d’Allonville przekazał zabawną anegdotę wyjaśniającą jego karierę przy delfinie. Oto La Vauguyon przekupił podobno lokaja delfina, który mu ujawniał regular­nie tytuły lektur księcia. Czytał wszystko gorliwie i dzięki uczonym a po­bożnym dyskusjom z następcą tronu „skłonił delfina do wiary w jego roz­ległą i zdrową erudycję”2. Takiemu hipokrycie i prymitywnemu spryciarzo­wi delfin powierzył wychowanie swoich synów. Gdy w 1786 r. syn La Vau-guyona starał się u Ludwika XVI o ten sam urząd guwernera, król odrzekł mu podobno: „Bardzo mi przykro panu odmawiać, ale sam pan wie, że my obaj zostaliśmy wychowani jak tylko można najgorzej”3. Liczni świadkowie stwierdzali, że Ludwik XVI zachował kiepskie wspomnienie o zmarłym w 1772 r. La Vauguyonie, „pamiętając mu żałosną edukację, którą otrzymał pod jego kierunkiem”4. Wypowiadał się o nim krytycznie już wcześnie, wnet po swym małżeństwie z Marią Antoniną, które go uwolniło od La Vau-guyona. Cesarski ambasador w Wersalu, hrabia de Mercy-Argenteau, rapor­tował w 1771 r. do Wiednia: „Pewnego dnia [delfin] bawiąc u swych ciotek mówił dość pogardliwie o swym byłym guwernerze, skarżąc się na marną edukację, którą od niego otrzymał”5. La Vauguyon to nie tylko świętoszek, ale i rasowy dworak: chciwy, ambitny, zawistny i próżny. Jego kultura umy-

- 5 -

słowa była bardzo mierna. Miał ogromną liczbę wrogów — głównie wśród filozofów i w partii Choiseula — ale też dawał im mnóstwo okazji do szy­derstw.

Edukacja księcia Berry pod tym światłym kierownictwem trwać miała prawie dziesięć lat. Chłopiec „przeszedł w ręce mężczyzn” mając zaledwie sześć lat, a więc o rok wcześniej niż to było w zwyczaju. Dokładnie 8 wrze­śnia 1760 r. skwitowano panią de Marsan z opieki nad nim i oddano go La Vauguyonowi. Dostał męski ubiór: na portrecie pędzla Fredou, malowanym właśnie w 1760 r., książę Berry nosi strojny frak z koronkami i gwiazdą Orderu Świętego Ducha.

Pośpiech, z jakim uznano, że wyrósł z dziecinnej sukienki, miał przyczy­nę smutną i ważną dla jego przyszłości. Wiosną 1760 r. niespełna dziewię­cioletni książę Burgundii został unieruchomiony przez gruźlicę kości: leżał w łóżku lub poruszał się na wózku. To wielki cios dla jego rodziców i dla króla: dworacy od dawna piali z zachwytu nad najstarszym synem delfina. Był wprawdzie egoistyczny, leniwy i łakomy — ale władcze usposobienie pozwalało pochlebcom prorokować mu przyszłość wielkiego monarchy, no­wego Ludwika XIV. Chory bardzo się nudził, postanowiono więc połączyć go z młodszym bratem.

Książę Burgundii bardzo teraz złagodniał; przykre cechy jego charakteru ustępowały przed żarliwą pobożnością. Rozwodzono się później nieraz nad wpływem, jaki agonia brata wywarła na Ludwika XVI, na jego stosunek do religii i śmierci. Bez wątpienia pozostała w jego pamięci. Przeżycie byłoby większe, gdyby książę Berry był trochę starszy i gdyby jego własna obłożna choroba nie odseparowała go na dłuższy czas od umierającego brata. Śmierć księcia Burgundii, 21 marca 1761 r., przybliżyła go do tronu Francji: od ko­rony oddzielał go teraz jedynie zgorzkniały, dziwaczejący, trzydziestodwu-letni ojciec. Nowa sytuacja musiała oczywiście zwrócić nań baczniejszą uwagę wszystkich: rodziców, królewskiego dziadka, guwernera i nauczy­cieli, ministrów i dworzan. Tymczasem wśród synów delfina to właśnie Ber-ry był najmniej aktywny, fizycznie i umysłowo. Poprzednio jego nieśmiało­ści i małomówności przeciwstawiano władcze dyspozycje księcia Burgundii: rodzice bez wątpienia łatwiej by się pogodzili z wyrokami Opatrzności, gdyby śmierć ugodziła jego, a nie najstarszego z braci. Teraz zaczęto się za­stanawiać, czy nie jest fatalnym pechem dla Korony, że przyszłym delfinem ma być Berry, a nie żywszy i inteligentniejszy hrabia Prowansji. Strapiony delfin wezwał na pomoc zaprzyjaźnionego jezuitę, ojca de Neuville, do któ­rego ocen miał wielkie zaufanie. Jego zadaniem było przyjrzeć się uważnie trzem synom delfina i ocenić „ich perspektywy na przyszłość, zwłaszcza najstarszego”. Ekspertyza brzmiała pocieszająco: zdaniem jezuity książę

- 6 -

Berry „zapowiadał mniej żywości i ujawniał maniery mniej wdzięczne niż jego książęcy bracia; co się jednak tyczy solidności jego rozsądku i przy­miotów serca, obiecywał, iż nie będzie od nich gorszy”6.

Niemniej wszakże złośliwe opinie o debilizmie Ludwika Augusta księcia Berry krążyły po Wersalu. Przyczyniał się niemało do ich rozpowszechnia­nia sam szef rządu diuk de Choiseul. Także raporty słane do Wiednia przez hrabiego de Mercy-Argenteau, bystrego obserwatora i niezłego psychologa, brzmiały nader krytycznie.

Przez rok po śmierci brata Berry był jedynym wychowankiem La Vauguy-ona. Wiosną 1762 r. dołączył doń 7-letni hrabia Prowansji, cieszący się — grubo na wyrost — opinią rodzinnego geniusza. Wiceguwernerem Dzieci Francji był od początku edukacji księcia Burgundii markiz de Sinety, głów­nym preceptorem zaś — ksiądz de Coëtlosquet, uprzednio biskup Limoges, zacny, ale intelektualnie zupełnie przeciętny. Teraz zaczęła się pojawiać ca­ła sfora nauczycieli, specjalistów od kaligrafii, rysunku, matematyki, fizy­ki, geografii, historii, szermierki, tańca... Religii nauczał eks-jezuita ksiądz Berthier, jeden z licznych wśród kleru pogromców Woltera.

Delfin nie miał pełnego zaufania do La Vauguyona i jego pomocników: dwa razy w tygodniu, w środy i soboty, Coëtlosquet prowadził obu chłop­ców do rodziców. Delfin kontrolował ich znajomość łacińskich autorów, kościelnych i świeckich; Maria Józefa odpytywała synów z religii i historii. Pewne obserwacje, poczynione w tym okresie początków edukacji, wydają się wcale trafne. La Vauguyon dostrzegał za nieśmiałością zamkniętego w sobie księcia Berry skłonność do uporu i zarozumiałości. Delfin się niepo­koił, że jego najstarszy syn wykazuje pilność w nauce wówczas jedynie, gdy lekcje go bawią. Jeśli się przyzwyczai do takiej lekkomyślności — to i sprawy państwa będzie traktował jak zabawę, porzucając je, kiedy go znu­dzą. Ta obserwacja delfina warta jest, by ją zapamiętać. Jeszcze inne spo­strzeżenie bardzo trafne: delfin stwierdził, że Berry ma doskonałą pamięć. Ta zaleta będzie towarzyszyła Ludwikowi XVI przez całe życie. Stąd też wcześnie rozbudzone zainteresowania chłopca dla historii i geografii, ale traktowanych jako zbiór szczegółowych faktów, dat, nazw miejscowości. Lata sześćdziesiąte były dla rodziny królewskiej niełaskawe. Delfin gorzk­niał w zapiekłej nienawiści do polityki, którą w imieniu króla prowadził Choiseul, dodajmy: w pełnej komitywie z panią de Pompadour. Była to po­lityka autorytarna, ale kokietująca filozofów, miedzy innymi wolnomyślno­ścią w sprawach religii. Rząd zlikwidował domy zakonne jezuitów; sam Choiseul, sceptyczny grand seigneur, nie respektował postów, a w okład­kach książki do nabożeństwa trzymał frywolne teksty Aretina. Ludwik XV demonstrował wprawdzie rewerencję dla religii i jej rytów, ale już od 25 lat

- 7 -

nie spowiadał się i nie przyjmował komunii. Tymczasem delfin po śmierci księcia Burgundii popadał w coraz cięższą bigocję: potrafił wysłuchiwać trzech mszy w ciągu jednego dnia. Na złość Choiseulowi i filozofom po­pierał konserwatywno-katolickich, „antyfilozoficznych” pisarzy, takich jak Palissot, Fréron, Moreau.

Delfina oburzały klęski Francji w wojnie siedmioletniej, usankcjonowane niekorzystnym pokojem paryskim (1763), a także zmiany we francuskiej dyplomacji — dokonane u progu wojny (1756) „odwrócenie aliansów”, gdy Francja zerwała z dziedziczną wrogością wobec Habsburgów i zawarła sojusz z Austrią. Delfin dąsał się ciężko na ojca i za to, że mu nie pozwolił dowodzić armią podczas wojny; wściekał się na Choiseula, który całkowi­cie go odsunął od wpływu na polityczne decyzje. Lubił chodzić incognito po Paryżu i nasłuchiwać, jak lud złorzeczy rządowi i królewskiej metresie. Od czasu do czasu próbował bez powodzenia intrygować przeciw Choiseu-lowi. Jedna z owych intryg skończyła się krzykliwą kłótnią, w której Choi-seul miał ostatnie słowo. Gdy delfin odwrócił się odeń tyłem, minister za­wołał arogancko: „Odchodzi pan; muszę jeszcze panu powiedzieć, że może mnie spotkać to nieszczęście, iż będę pańskim poddanym. Nigdy jednak nie będę pana sługą”7.

Los oszczędzi Choiseulowi tego „nieszczęścia”. Śmierć markizy de Pom-padour w kwietniu 1764 r. sprawiła, że delfin ożywił się i poweselał: liczył oczywiście na zbliżenie z ojcem. Maria Józefa z przyjemnością konstato­wała w 1765 r., że jej otyły mąż schudł i wyprzystojniał. Nie od razu zdano sobie sprawę, że owa gwałtowna utrata wagi jest rezultatem szybko postę­pującej gruźlicy. W październiku 1765 r. musiano jednak uznać, że następca tronu jest skazany. Ale aż do początku grudnia kontrolował ciągle z łóżka postępy swych synów w nauce. Przed śmiercią — jak notował diuk de Croy — „przemawiał niczem anioł do swego starszego syna”8. Zmarł rankiem 20 grudnia, nie w Wersalu, lecz w Fontainebleau. Dwór miał stamtąd wyje­chać zaraz po jego zgonie; gdy zobaczył przez okno, że na zamkowym po­dwórzu ładuje się wozy, rzekł podobno lekarzowi: ,,Czas wielki umierać, bo już niecierpliwię zbyt wielu ludzi”9.

Ludzie z partii dewotów — pani de Marsan, La Vauguyon, marszałek Ri-chelieu — nie wahali się rozpowiadać, że to Choiseul otruł delfina. Długo wmawiano tę bzdurę jego synowi, także gdy już siedział na tronie. Ludwik XVI w to chyba nie wierzył, ale odziedziczył po ojcu zapiekłą niechęć do Choiseula — tak samo, jak estymę dla ojcowskich, nielicznych zresztą, przyjaciół i zaufanych .

Książę Berry przeżył ciężki wstrząs. Nie tylko tracił ojca, dla którego miał

- 8 -

wielki respekt; zarazem w wieku jedenastu lat stawał się nagle delfinem, na­stępcą 55-letniego króla. Nie brakowało mu wysokiego wyobrażenia o swej pozycji i o swym przeznaczeniu, ale jego charakter formował się już jako dziwaczne przemieszanie nieśmiałości i uporu, niepewności i dobrego mnie­mania o sobie. Może miał rację głośny wówczas pisarz, akademik Marmon-tel, gdy upatrywał w nim „duszę, która ma przeczucie swego przeznaczenia i swych obowiązków, ale nie śmie mieć nadziei, że zdoła ich dopełnić”10. Marmontel zapewniał, iż ,,słabość jego edukacji była przeciwieństwem tej słabości, którą się z reguły zarzuca wychowaniu władców: zbytnio go onie-śmielono”11. Delfin domagał się przed śmiercią od króla zgody na to, by edukacja jego dzieci pozostała w rękach matki. Otóż, zarówno ona jak i La Vauguyon wpajali natrętnie nowemu delfinowi kult zmarłego ojca: przed­stawiali go, rozmijając się nierzadko z prawdą, jako zwierciadło wszelakich cnót i model do naśladowania.

Wyobrażenia Marii Józefy o wzorowym wychowaniu były przy tym nie­zmiernie konserwatywne. W sierpniu 1766 r. książę Berry po raz pierwszy uczestniczył w polowaniu już nie w karocy, lecz w małym odkrytym powo­zie; po raz pierwszy też dosiadł konia. Ale matka była niechętna ćwiczeniom fizycznym, grom i ruchowi na powietrzu; powstrzymała też lekcje angiel...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin