PROUDHON - Pisma wybrane tom 2.pdf

(1811 KB) Pobierz
256501046 UNPDF
256501046.001.png
PIERRE JOSEPH
PROUDHON
Wybór pism | 2
Tom II
Wyboru dokonał
Jakub Litwin
Wstęp
Jana Garewicza
Przypisami opatrzył
Marek Wykurz
Tłumaczyli:
JADWIGA BORNSTEIN, HALINA MORTIMER,
BARBARA SIEROSZEWSKA, BOLESŁAW WSCIEKLICA
Redaktor
ALEKSANDRA BARANOWSKA
KSIĄŻKA i WIEDZA-1974
O SPRAWIEDLIWOŚCI W REWOLUCJI I KOŚCIELE
Studium pierwsze
POSTAWIENIE ZAGADNIENIA SPRAWIEDLIWOŚCI
Do Jego Eminencji . Kardynała Matthieu Arcybiskupa Besancon
Monseigneur,
Czy Wasza Eminencja zna pewną małą książeczkę formatu 32, w żółtej okładce, napisaną przez Eugeniusza de
Mirecourt, która ukazała się przed niespełna dwoma laty pod tytułem Prondhon w wydawnictwie Gustawa Havard przy
ul. Guenegaud w Paryżu?
— Nie — odpowie Wasza Eminencja — moja pamięć tak daleko nie sięga. Nie znam ani książki, ani jej autora.
— Chwileczkę, Monseigneur, ta mała książeczka, wchodząca w skład serii noszącej ogólny tytuł Współcześni 2 , wyszła
pod kolejnym numerem 32. Jest to tak zwana biografia, której autor, stwierdziwszy w pewnym sensie, że moje życie
prywatne jest nieposzlakowane, dochodzi mimo to do wniosku i daje niedwuznacznie do zrozumienia każdemu, kto ma
w piersi swej serce chrześcijańskie, że jestem łajdakiem. Charakter informacji, na jakich oparł się autor, duch, w jakim
książeczka jest napisana, interesy, jakim ma rzekomo służyć — wszystko to, według mnie, wskazuje, że wyszła ona ze
sfer kościelnych.
— Doprawdy, mój panie, nic z tego nie rozumiem. Dokąd właściwie pan zmierza?
— Znajdują się tam cytaty z listu adresowanego do ' biografa przez pewnego „świątobliwego arcybiskupa", bliżej przez
autora nie określonego. Ponieważ list ten zawiera pewne szczegóły dotyczące mojej rodziny, moich lat młodzieńczych,
spędzonych całkowicie w rodzinnym mieście, doszedłem do wniosku, że może on pochodzić jedynie od Waszej
Eminencji. Czy Wasza Eminencja uznaje ten list za swój?
— Mój panie, co znaczy ta indagacja? Pańskie pytania są w najwyższym stopniu natrętne. Nie jestem panu winien
zgoła żadnych wyjaśnień. — A więc, Monseigneur, widziałem ten list. Zacny pan de Mirecourt był tak uprzejmy, że mi
go pokazał. Świątobliwy arcybiskup, który dostarczył autorowi Współczesnych tak cennych informacji, to nie kto inny,
tylko Monseigneur Cezar Matthieu, arcybiskup Besancon, kardynał, senator i, jak niegdyś, książę Świętego Cesarstwa...
A Na Boga, jakim że to rzemiosłem para się Wasza Eminencja? Współpraca z wydawnictwem broszurowych
pamfletów! Kumanie się z panem de Mirecourt! Nie znaczy to, uchowaj Boże, żebym się miał aż tak dalece zapominać,
aby nazywać Waszą Eminencję „kumem Matthieu"!... Czy Monseigneur zna chociaż tego jegomościa, z którym wdaje
się w tego rodzaju korespondencję? Czy po to, aby uświetnić jego działalność, działalność gorszącą — niektórzy ją
nazywają szantażem — Wasza Eminencja udziela błogosławieństwa pióru tego „cygana", który nie obawia się wcale
sądu i kary?
Pan de Mirecourt zaczepia mnie pewnego wieczoru u drzwi mego domu i oznajmia swój zamiar opublikowania mojego
życiorysu. Jego zwrócenie się do mnie było, jak twierdził, podyktowane li tylko względami kurtuazji: chciał ocalić
człowieka. Chodziło mu jedynie 0 uszeregowanie moich idei w porządku chronologicznym. Wtedy to pokazał mi list
otrzymany od Waszej Eminencji; wyznać muszę, że mnie to mocno dotknęło. Nie mówiąc już o miłosierdziu w
stosunku do mojej osoby, zwykłe poczucie patriotyzmu, jakie ożywia wszystkich mieszkańców Franche-Comte,
powinno było powstrzymać Waszą Eminencję jako duszpasterza mego rodzinnego miasta od wydania na pastwę
złośliwego pamflecisty jednego z członków besancońskiej rodziny.
Ech, proszę nie sądzić, Monseigneur, że ja przejmuję się tą moją biografią i jej autorem! Czyż nie okazałem się jedną z
najmniej sponiewieranych postaci Współczesnych? W gruncie rzeczy Wasza Eminencja sam oddał mi sprawiedliwość.
Uraziło mnie tylko, że właśnie na Waszą Eminencję natknąłem się w tej aferze, gdyż dla mnie osoba Waszej Eminencji
reprezentowała moje rodzinne miasto i na widok tego podpisu pod listem poczułem, że pęka jedna z tych
niewidzialnych więzi, jakie łączą człowieka z jego ojczyzną...
Nie okazałem jednakże nic z tych uczuć i powiedziałem panu de Mirecourt, że byłbym mu nader wdzięczny, gdyby
zechciał w ogóle, ani tak, ani owak, nie informować publiczności o mojej osobie. — To niemożliwe — odpowiedział mi
zobowiązałem się.
Nie znałem wówczas wcale pana de Mirecourt. Nie czytałem żadnej z jego publikacji i do dziś nie znam żadnej z
wyjątkiem tej, która mnie dotyczy. Liczyłem, że po tym „kurtuazyjnym" początku sam mi przyniesie, jak przystało na
lojalnego krytyka, pierwszy egzemplarz swojej broszury. Niewątpliwie dopełnił tego obowiązku wobec Waszej
Eminencji, swego korespondenta. Łatwo więc sobie Wasza Eminencja wyobrazi, jak byłem zaskoczony odczytując te
błazeństwa przyrządzone na sposób pobożny, w których przetrząsa się moje życie prywatne i na dnie których dostrzega
się lwi pazur arcybiskupa!
Oto dokąd zaszło społeczeństwo francuskie pod przewodnictwem religii i miłosierdzia w ustroju ładu społecznego! Oto
obyczaje, jakie usiłują nam narzucić zbawcy rodziny, stróże życia prywatnego, przewodnicy życia duchowego. Oto co
bawi publiczność i na co patrzy spokojnie sprawiedliwość, strażniczka zarówno osób, jak ich mienia; oto co Kościół
aprobuje i popiera. Rozprze-, dano dwadzieścia tysięcy egzemplarzy tej rzekomej biografii. Zachęcony powodzeniem
pan de Mirecourt kontynuuje swoją martyrologię; doszedł już do numeru 80.
Z pewnością nie zamierzam przypisywać autorowi Współczesnych więcej znaczenia, niż mu go przypisują jego właśni
czytelnicy. Nie sądzę nawet, by w głębi duszy wyznawał on jakiekolwiek zasady, przynależał do jakiegokolwiek
kościoła. Po prostu on nie myśli. Proszę jednak zważyć, że ten człowiek, który w przedmowie umieszczonej na
początku swojej książeczki nr 32 chwali się „starannością, z jaką zbiera swoje informacje", i który zresztą za nic ma
wszelkie sankcje karne, wręcz je nawet prowokuje, musi czuć silne poparcie. Z góry już zajął stanowisko, ułożył sobie
plan na każdą ewentualność. Od czasu, kiedy zechciał łaskawie zaliczyć mnie do swojej galerii karykatur,
dowiedziałem się o nim niejednego!... Ale, o dobrzy ludzie, których kalumnia gorszy i oburza, milczcie, na miły Bóg.
Pan de Mirecourt nie jest jeden na świecie; z chwilą kiedy zaczął uprawiać swe rzemiosło, liczył właśnie na to, że
będziecie krzyczeli; on jest i tak wyższy ponad wszelki afront. Nie chcę nic wiedzieć o jego życiu prywatnym.
Odpowiadać na zło, które rozgłasza o innych, wyliczaniem zła, które sam mógł popełnić, to zaiste zła metoda
rozumowania i nie trafiająca w sedno. Zagadnienie sięga wyżej: każdy cios, jaki wymierzycie w pamflecistę, będzie
chybiony. Trzeba sięgnąć do sedna rzeczy.
Pan de Mirecourt — cóż mnie obchodzi jego przeszłość i jego pseudonim? — to dla mnie jedynie broszurka formatu
32, licząca 92 strony. Nic poza tym. Czymże, jest ta broszurka? Czego chce ode mnie? Jaką myśl reprezentuje? W imię
jakich interesów odszukała mnie w mym ustroniu, jęła myszkować po moim życiu, mojej -rodzinie, moich prywatnych
sprawach, po cóż odziewa A mnie w żółtą koszulę skazanych na stos i usiłuje pogrążyć w opinii świata, który już zaczął
o mnie zapominać?
Otóż bez trudu przyszło mi znaleźć odpowiedź na te pytania, które naturalnym biegiem rzeczy rodzą się z powyższego
faktu.
Nie urażając tych, którzy są przeciwnego zdania, stwierdzić muszę, że autor Współczesnych to nie tylko literacki
awanturnik eksploatujący kosztem wybitnych postaci swojej epoki ciekawość publiczności. Pan de Mirecourt to znak
czasu. To szermierz prawa boskiego, a jego działalność wiąże się z ustrojem reakcyjnym, który w danej chwili panuje w
całej Europie. Oto jak przemawia do swoich przeciwników:
„Ktoście wy? Skąd pochodzicie? Adwokaci niegodnej sprawy, przemawiajcie, ile chcecie, w jej obronie, ale nie
spodziewajcie się repliki. Możecie do woli bronić pana de Lamennais i tych wszystkich, którzy zasłużyli na nasze
potępienie. Koniuszek demokratycznego ucha i partyjne pretensje dają się aż nadto dostrzec w waszym gniewie..."
W innym miejscu mówi:
„Dwóch jest ludzi, których w czasie rewolucji winien dyktator za wszelką cenę zmusić do milczenia: to Proudhon i
Girardin".
W swoim dzienniku — bo pan de Mirecourt wydaje za zgodą rządu własny dziennik — przemawia jak żołnierz
ochotnik armii wiary...
Wszyscy wiedzą, że Wasza Eminencja jest znakomitym prawnikiem i że lubi się tym chwalić. Znana jest Waszej
Eminencji formuła prawna: Is fecit cui prodest. A stąd płynie wniosek: pan de Mirecourt pełni tu jedynie rolę słomianej
kukły. Czy jest żołnierzem ochotnikiem, czy najemnym żołdakiem kontrrewolucji — nie wiem tego i mało mnie to
obchodzi; ani nędza, ani brak zasad moralnych nie uzasadniałyby w dostatecznym stopniu jego istnienia. Poza
środowiskiem, w którym istnienie jego jest możliwe i którego jest on wytworem, nie miałby racji bytu. Bez jego
stosunków z Waszą Eminencją, a co za tym idzie — z całym duchowieństwem besancońskim, ta moja „biografia" nie
byłaby dla niego osiągalna. Bez chrześcijańskiego naświetlenia, którego mu Wasza Eminencja dostarczył, nie zdołałby
on nadać swojej broszurce żadnego znaczenia. Nie mógłby zachować swego tupetu, swej afektowanej bezczelności,
które służą mu do zdezorientowania przeciwnika, gdyby nie czuł oparcia w reakcyjnej, dewocyjnej opinii publicznej.
Stary manewr wojenny, przy pomocy którego ma on nadzieję, podobnie jak krzyżowcy Piotra Eremity i świętego
Bernarda 4 , uzyskać — drogą gromadzenia pieniędzy — odpuszczenie grzechów i szacunek „porządnych ludzi". A oto
teren, który obrał sobie jako pole bitwy i który, przynajmniej jeśli chodzi o moją osobę, został mu podsunięty przez
Waszą Eminencję; oto temat, który rozwija idąc śladem duchownych pamflecistów ubiegłego stulecia, jak Freron czy
Desfontaines 6 : poza Autorytetem Wiary, poza Kościołem i rządami absolutnymi nie istnieje cnota ani uczciwość, ani
skromność, ani delikatność, ani sumienie; jest tylko zepsucie, lenistwo i pycha, rozwiązłość, okrucieństwo, -obłuda —
świadczą o tym Lamennais 7 , George Sand , Emil de Girardin, E. Sue , a zwłaszcza Produhon.
Jak Wasza Eminencja widzi, uderzam na wroga wprost, z odkrytą przyłbicą. Pan de Mirecourt, bezmózgi pisarzyna, nie
jest w moich oczach niczym więcej niż niewypłacalnym dłużnikiem: naprawdę odpowiedzialnym za to jest Wasza
Eminencja, książę Kościoła. Nie rzucam żadnych rekryminacji: po prostu w paru linijkach streszczam utwór pana de
Mirecourt i ustalam temat rozprawy. Wasza Eminencja może mu nakazać, żeby dał już temu spokój; czytelnikom
wystarczy to, czego już się naczytali. A to, co mam do powiedzenia o sobie, posłuży wszystkim innym.
„Kiedy misiarz przychodzi, mówią wieśniacy z Franche-Comte, trzeba kastrować". Ta sielska maksyma mu- KJ siała
obić się o uszy Waszej Eminencji w czasie objazdów pasterskich. W naszych stronach misiarzem nazywają
wędrownego specjalistę, który dokonuje tego zabiegu na cielętach, prosiętach, jagniętach, koźlętach i źrebakach. Co
roku wiosną misiarz odbywa swój obchód. Przechodząc przez wieś czy obok jakiejś fermy gra zawsze tę samą melodię
na piszczałce. Słysząc ją, chłopi wychodzą przed dom i przyzywają misiarza: Tempus castrandi — jak mówi Eklezjasta.
Usłyszałem piszczałkę Czasu. Ostrzega mnie ona, że nadeszła pora walnej rozprawy. Trzeba, podczas gdy rzesze klęczą
Zgłoś jeśli naruszono regulamin