Zygmunt Zeydler-Zborowski - Nieudany urlop majora Downara.doc

(532 KB) Pobierz

 

Zygmunt Zeydler-Zborowski

 

 

 

Nieudany urlop majora Downara

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział I

 

Portier był krótkowidzem. Do czytania zdejmował okulary. Wieczorem, kiedy już nikt nie interesował się gazetami, zasiadał w swojej dyżurce i uważnie studiował całą prasę. Przede wszystkim kronikę sportową i wiadomości polityczne. Drzwi wejściowe zamykał o dziesiątej. Po tej godzinie spóźnieni pensjonariusze musieli dzwonić.

Tuż nad sobą posłyszał przyspieszony oddech. Podniósł głowę znad Głosu Wybrzeża. Zobaczył bladą, przerażoną twarz.

- Co się stało, panie profesorze?

- Pogotowie...! Natychmiast...!

- Ktoś zachorował?

- Proszę natychmiast wezwać pogotowie. Moja żona...

Lekarz, młody, szczupły blondyn o ascetycznej twarzy, bezradnie pokręcił głową.

- Niestety, nic pomóc nie mogę. Nie żyje. Gdzie jest telefon?

Połączył się z komendą milicji i czekał, paląc papierosy. Był zdenerwowany.

Przyjechał radiowóz. Porucznik Wojnar wbiegł do hallu. Średniego wzrostu, ruchy miał szybkie, zdecydowane. Towarzyszył mu sierżant.

- Co tu się stało, panie doktorze?

- Morderstwo.

- Kto został zamordowany?

- Profesorowa Skoczyńska.

- Przyczyna zgonu?

- Silne uderzenie tępym narzędziem w tył głowy. Pęknięcie podstawy czaszki.

- Chciałbym obejrzeć zwłoki.

- Drugie piętro. Pokój osiemnaście.

- Czas zgonu?

- To się stało niedawno. - Lekarz spojrzał na zegarek. - W tej chwili jest dziesięć po jedenastej. Sądzę, że morderstwa dokonano między dziewiątą a dziesiątą.

- Między dwudziestą pierwszą a dwudziestą drugą - skorygował go porucznik. - Czy napisał pan swoje orzeczenie?

- Tak. Zostawiłem u portiera. Sądzę, że nie jestem już panu potrzebny, panie poruczniku...

- Na razie nie. Dziękuję. Resztę załatwi nasz lekarz z zakładu medycyny sądowej.

Porucznik skinął głową na pożegnanie i zwrócił się do sierżanta.

- Połączcie się z komendą. Ja skoczę na górę.

 

Downar dowiedział się o wszystkim dopiero na drugi dzień. Przyszedł na obiad jak zwykle około trzeciej. Od razu wyczuł jakieś niecodzienne podniecenie. Nie zwracał na to

jednak specjalnej uwagi i o nic nie pytał. Z apetytem zjadł

zupę owocową i potężny befsztyk. Przy deserze spostrzegł

wchodzącego na salę Sarneckiego.

- Cześć, Michał. Ty także na obiadek?

Sarnecki usiadł i wyjął z kieszeni papierosy.

- Paskudna sprawa - powiedział.

- Jaka sprawa?

- To ty nic nie wiesz?

- Co mam wiedzieć?

- Wczoraj wieczorem zamordowano tu jedną babkę.

Downar z niedowierzaniem spojrzał na przyjaciela.

- Co ty wygadujesz?

- To co słyszysz. Wczoraj wieczorem zamordowano profesorową Skoczyńską.

- Żonę tego archeologa?

- Tak. Znałeś ją?

- Poznałem ją tutaj. Przystojna babka. Nieprawdopodobne...

- A jednak to fakt. Prowadzę dochodzenie w tej sprawie. Nie wyobrażasz sobie jak się cieszę, że cię spotkałem. Chyba nie odmówisz mi swojej pomocy?

Downar potrząsnął głową.

- Nic z tego, kochany. Przyjechałem na urlop i nie mam zamiaru wdawać się w żadne dochodzenia. Dlatego nie wziąłem skierowania do żadnego z naszych domów, żeby zupełnie oderwać się od kryminalnych spraw. Chcę wreszcie odpocząć. Mam dosyć trupów, sekcji, przesłuchań...

Sarnecki westchnął.

- Szkoda. Liczyłem na twoją pomoc. No cóż... trudno. Nie to nie. Nie mogę cię przecież zmusić.

- Kiedy została zamordowana? - spytał Downar.

- Wczoraj wieczorem. Między dwudziestą pierwszą a dwudziestą drugą. Uderzenie w tył głowy.

- Gdzie ją znaleziono?

- W jej pokoju na łóżku, a raczej na tapczanie.

Downar w zamyśleniu mieszał cukier w herbacie.

- Cholerna lura - mruknął.

- Co mówisz? - spytał Sarnecki.

- Nie, nic. Więc powiadasz, że znaleziono ją na tapczanie?

- Tak. Mąż ją znalazł.

- Podejrzewasz go?

Sarnecki wzruszył ramionami.

- Boja wiem. W tej chwili to jest jedyny podejrzany, ale...

- Ale nie musiał tego robić akurat tutaj - dokończył Downar.

- Właśnie. Jeżeli nawet chciał pozbyć się babki, to miał przecież tysiąc innych możliwości, żeby to zrobić. Nie musiał jej mordować w ich wspólnym pokoju.

Downar zapalił papierosa.

- Popełniamy obaj pewien błąd - powiedział.

- Mianowicie?

- To jest przecież najbardziej logiczna linia obrony. Mogę ci zaręczyć, że przy najbliższej okazji profesor Skoczyński powie nam: Ależ panowie, nie jestem głupcem, żeby popełniać zbrodnię w takich okolicznościach. Stać mnie chyba na to, żeby wymyślić coś inteligentniejszego. Powiedz, mi gdzie znajdował się Skoczyński w chwili popełnienia morderstwa?

- Grał w brydża. Tu, w jadalni. Właśnie przy tym stoliku, przy którym teraz siedzimy.

- Więc na werandzie?

-Tak.

- Wobec tego ma alibi.

- Niezupełnie. Podczas, gdy partner rozgrywał, poszedł do swego pokoju.

- Po co?

- Twierdzi, że po chusteczkę.

- Czy jego żona była wtedy w pokoju?

- Mówi, że nie.

- A czy pokój był zamknięty na klucz?

- Nie pytałem go o to.

- Szkoda. To dosyć istotne.

Sarnecki był zdziwiony.

- Tak sądzisz?

- Sądzę, że tego rodzaju szczegóły mają znaczenie. Chyba dobrze by było porozmawiać jeszcze z profesorem.

- Chciałbyś wziąć udział w takiej rozmowie? - ożywił się Sarnecki.

- Nie wiem.

- Byłbym ci niesłychanie wdzięczny. Zrób to dla mnie, Stefan. Pomóż mi. Widzisz... Będę z tobą szczery. Staram się o przeniesienie do Warszawy. Gdyby mi się udało rozszyfrować taką sprawę, to... Rozumiesz chyba?

- Przyjechałem do Sopotu żeby odpocząć - mruknął Downar.

- Jeszcze odpoczniesz. Zdążysz. No co? Zgadzasz się? Porozmawiasz z profesorem?

- A co mam robić?

Sarnecki promieniał.

- Jesteś porządny chłop. Dziękuję ci.

 

Bardzo młodo został profesorem - myślał Downar. - Chyba nie ma jeszcze czterdziestu lat. Przystojny facet... Bardzo przystojny. Rasowa twarz. Musi mieć powodzenie u kobiet.

- Czy pan pozwoli, panie profesorze, że zadam panu kilka pytań?

Skoczyński zwrócił spojrzenie ku mówiącemu.

- Wydaje mi się, że powiedziałem pańskiemu koledze wszystko, co miałem do powiedzenia w tej sprawie. Ale proszę, niech pan pyta.

- Z kim pan grał wczoraj wieczorem w brydża?

- Już mówiłem. Z panem Zanderem, z panem Wyszkowskim i z panią Trzebińską.

- Często państwo grywali?

- Przez ostatnich parę dni codziennie po kolacji.

- Zawsze w tym samym składzie?

- Przeważnie.

- O której zaczęli państwo wczoraj grę?

- Po kolacji. Przypuszczam, że było koło ósmej.

- Wspominał mi kolega Sarnecki, że pan w trakcie gry chodził do swego pokoju.

- Tak. Zapomniałem chusteczki do nosa i poszedłem na górę.

- O której to mogło być godzinie?

- Dokładnie nie pamiętam. Chyba parę minut po dziesiątej. Po pierwszym robrze.

- W pokoju żony nie było?

- Nie.

- Czy drzwi od pokoju zastał pan otwarte?

- Tak.

- A światło się w pokoju paliło?

- Tak. Paliło się. Sądziłem, że żona wyszła gdzieś na chwilę, może do łazienki...

- Czy żona pańska gdzieś się wybierała?

- Raczej nie. Powiedziała mi, że czuje się zmęczona i że chce się wcześniej położyć.

- Czy wrócił pan do pokoju po skończonej grze?

- Nie. Mieliśmy jeszcze kończyć robra. Mój partner rozgrywał, a ja poszedłem do pokoju po pieniądze.

- O której godzinie?

- Nie było jeszcze jedenastej. Może wcześniej. Może po dziesiątej...

- I wtedy znalazł pan żonę...

- Tak. Nie żyła.

- Czy pan się od razu zorientował, że żona nie żyje?

- Nie mogłem w to uwierzyć, ale...

- I zszedł pan na dół, do portierni?

- Tak. Żeby sprowadzić pogotowie.

- Czy próbował pan żonę ratować?

Skoczyński jakby się trochę zmieszał.

- Nie. To znaczy... To było beznadziejne.

- Więc pan był zupełnie przekonany, że żona już nie żyje?

- Raczej tak.

- Wobec tego po co pan wzywał pogotowie?

- Wiem, że w takich wypadkach tak należy postąpić. Poza tym miałem nadzieję, że może...

Downar z ogromnym zainteresowaniem oglądał paznokcie.

- Hm. Chciałbym jeszcze panu zadać, panie profesorze, trochę intymne pytanie. Czy pańskie współżycie z żoną układało się pomyślnie?

Skoczyński poruszył się niecierpliwie.

- To są moje prywatne sprawy, proszę pana. I nie mam najmniejszego zamiaru rozmawiać na ten temat. Z tego wszystkiego wnioskuję, że panowie podejrzewają mnie o popełnienie tej zbrodni. Nie wydaje się panom, że to śmieszne? Czy rzeczywiście robię wrażenie takiego głupca, który mordowałby żonę w tego rodzaju okolicznościach? Sądzę, że potrafiłbym obmyślić coś inteligentniejszego.

Downar rzucił Sarneckiemu szybkie, wesołe spojrzenie.

- Zgadzam się z panem, panie profesorze. To nie byłoby zbyt pomysłowe. Proszę mi jeszcze powiedzieć, czy w chwili, kiedy pan wszedł do pokoju, paliło się tam światło?

- Nie. W pokoju było ciemno.

- Jest pan tego pewien?

- Zupełnie. Dokładnie pamiętam, że zobaczyłem żonę leżącą na tapczanie. Myślałem, że śpi i dlatego zapaliłem małą lampkę przy łóżku.

- Z tego co pan mówi wynika, że kiedy pan po raz pierwszy przyszedł do pokoju to światło się paliło, a kiedy przyszedł pan powtórnie, w pokoju było ciemno.

- Tak.

- I pokój był ciągle otwarty?

- Tak.

- A gdzie znajdował się klucz?

- Wydaje mi się, że tkwił w zamku. Dobrze nie pamiętam.

- Jeszcze jedno pytanie, panie profesorze. Czy pan ma tu znajomych? Chodzi mi o znajomych z Warszawy?

- Raczej nie. Moim dawnym znajomym jest tylko mecenas Zander. Poza tym to przygodne, wakacyjne znajomości.

- A czy pańska żona miała tu jakichś znajomych?

Skoczyński niechętnie wzruszył ramionami.

- Nie potrafię panu na to odpowiedzieć. Może i miała.

- Nie interesował się pan znajomymi żony?

- Nie.

Downar utkwił badawcze spojrzenie w twarzy profesora.

- Więc nic mi pan nie może powiedzieć na temat znajomych żony?

- Nic.

- Z tego by wynikało, że niezbyt się pan żoną interesował.

- Powiedziałem już panu, że na te tematy nie będę z panem rozmawiał.

Downar uśmiechnął się przepraszająco.

- Proszę mi wybaczyć. Z panem już nie będę mówił o tych sprawach. Poszukam innego źródła informacji.

Ciemne oczy Skoczyńskiego błysnęły gniewem.

- Co to znaczy?

- To znaczy - odparł spokojnie Downar - że musimy zdobyć pewne dane, a kto nam ich dostarczy, to obojętne.

- Chce pan słuchać tych wszystkich plotek?

- Jakich plotek?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin