Rogers Barbara - List do mojej złości.doc

(98 KB) Pobierz
List do mojej złości

List do mojej złości

Barbara Rogers

 

Moja najdroższa Złości!


Są ludzie, którzy mi mówią, że mam Cię nie czuć. Osądzają Cię jakbyś była czymś złym, czego mam się pozbyć. Kiedy Cię doświadczam, sugerują mi, że jestem mściwa i hołubię urazę, – że muszę dać Ci odejść, abym mogła osiągnąć „wewnętrzny spokój” i „uzdrowienie.” Sprawiają oni, że czuję się tak, jakbyś była czymś niewłaściwym, oburzającym – a nawet złem, które zmienia mnie w pamiętliwego potwora.


Nie chcą słyszeć o Tobie ani o tym, dlaczego jestem wściekła. Nie interesuje ich to, co czuję. Zamiast tego udzielają mi rad i pouczeń. Boją się słuchać Cię i rozumieć, skąd pochodzisz i czego dotyczysz, więc potępiają Cię jak się zjawiasz, w nich lub w ich zasięgu, wierząc, że to rozwiązuje problem, o którym chcesz ich zawiadomić.


W moim dzieciństwie toczyła się zażarta wojna przeciw Tobie, którą wypowiedzieli moi rodzice. Zmusiło mnie to do odcięcia Cię od mojej duszy i wykluczenia z repertuaru emocji. Później prowadziłam już tę wojnę sama, chcąc być tak dobra i przebaczająca – doskonała – jak tego ode mnie oczekiwano. Od suwało mnie od Ciebie również to, że, na co dzień miałam styczność z moją wiecznie piekląca się matką, a tak odrażająca i odpychająca jak ona nigdy nie chciałam być. Był to, więc kolejny, poważny powód, dlaczego Cię uciszałam. Kosztowało mnie to bóle głowy i inne symptomy, a nawet choroby – lub czułam się wycieńczona, pomieszana, smutna i nie mogłam w nocy spać. Ocięcie się od Ciebie zmieniło mnie w służalczą, uległą niewolnicę bez własnego, prawdziwego głosu; od tej pory nie mogłam przemówić w mojej obronie i nie miałam władzy nad swoim życiem.


Pamiętam jak wyrywałaś się ze mnie różnymi skrytymi drogami, gdy byłam nastolatką: nie będąc Cię świadoma, wycofywałam się w milczenie. Nie odzywałam się do rodziny całymi dniami, wychodząc nieraz do szkoły bez dzień dobry i do widzenia. Później stosowałam tę strategię także w innych związkach, w których zamiast wyrażać swoją opinię, zatrzaskiwałam się w milczeniu – tym samym stanie, jaki wymuszano na mnie w dzieciństwie.


Nigdy nie zapomnę mojego pierwszego, świadomego i przerażającego spotkania z Tobą… Wspominam je z wielkim smutkiem i wstydem, gdyż stałam się tym, czym zawsze gardziłam – wściekłą furią, jak moja matka, kierującą złość przeciw swojemu dziecku. Kiedy to się stało, mój syn miał zaledwie trzy latka, a jego braciszek – rok. Patrzyłam na nich przez okno kuchni, jak bawią się drewnianą huśtawka w ogrodzie. Starszy trzymał ją w górze rękami i nagle puścił tak, że przeszła tuż obok głowy młodszego. Z furią wypadłam z domu i zrobiłam to, przed czym zawsze chciałam moje dzieci uchronić: pobiłam moje starsze dziecko. Chociaż z miejsca zaczęłam szczerze żałować i uklękłam przy nim starając się go ukoić, mój synek, który nigdy nie był bity, płakał przez ponad godzinę, będąc najwyraźniej w szoku i ledwie łapiąc powietrze. Poczułam się zdruzgotana i pokonana w głębi siebie. Podatne na zranienie, bezbronne ciałko mojego syna i jego dopiero kształtująca się dusza zostały przeze mnie straumatyzowane. Jego zaufanie do mnie, matki, załamało się. Płaczę, pisząc to teraz po latach i czując, jak wielkiej dokonałam zdrady zaufania mojego syna, jak i zdrady moich wartości.


Stałam się oprawcą, ponieważ zapomniałam i „przebaczyłam” moim rodzicom nadużycia, jakich na mnie dokonali w dzieciństwie. Skierowałam swoją dawną, zignorowaną i spętaną wściekłość i nienawiść, należną moim oprawcom, przeciw własnemu, bezradnemu dziecku. Poszłam za ich przykładem, używając przemocy i złości do zamordowania uczuć – zarówno mojego syna jak i moich własnych, stłumionych w dzieciństwie.


Syn potrzebował zrozumienia i ochrony, a nie przemocowego wybuchu wściekłości, której nigdy nie odważyłam się spojrzeć w twarz. Wulkan niedopuszczonej nigdy złości z dzieciństwa wybuchł i był prawdziwym powodem mojej okrutnej akcji. Gdy miałam najwyżej sześć lat, moje uczucia zostały całkiem zepchnięte na bok. Nie wolno mi było mówić ani o mojej zazdrości, ani o potrzebie zrozumienia i bliskości. Musiałam stać się dorosłą, rezolutną wizytówką rodziny, którą wrobiono w poczucie odpowiedzialności za dobrostan wszystkich innych – poza mną samą.


Tak więc, zbiłam własne dziecko z powodu nieświadomego, uśpionego we mnie bólu i wściekłości, której nigdy nie skierowałam tam, gdzie powinnam: w stronę moich rodziców i niańki. Zbiłam moje dziecko – w taki sam sposób, w jaki uciszano mnie w dzieciństwie – z ignorancji wobec własnych uczuć i cierpień i aby zdusić dawną zazdrość nagromadzoną wskutek zaniedbywania mnie przez rodziców i faworyzowania innych. Zachowanie mojego synka przy huśtawce wyzwoliło ze mnie bolesne uczucia, których nikt nigdy nie wysłuchał, nie zrozumiał i nie ukoił. Niedopuszczony krzyk protestu dziewczynki i jej pragnienie pozbycia się faworyzowanych braci i sióstr, aby mogła być wreszcie blisko rodziców, wyładował się niesprawiedliwie i destrukcyjnie na moim dziecku. Dopiero gdy poszłam na terapię, odkryłam, dlaczego nie mogłam być taką matką, jaką chciałam – współodczuwającą, chroniącą i zdolną spokojnie objaśnić synkowi niebezpieczeństwo puszczania huśtawki i wysłuchać go, jego i jego uczuć.


Ponieważ mimo najmocniejszych postanowień i najlepszych intencji nie udawało mi się być kochającą matką a w relacji małżeńskiej zmagałam się z trudnościami, zdecydowałam się na terapię. Och, moja droga Złości! Ukazałaś mi się wtedy, by oświecić mnie prawdą, jak bardzo bolesne i straszne było moje dzieciństwo i jaką we mnie musiało wzbudzać furię. Uprzytomniłam sobie, że masz moc podsyłania mi wglądów, siły i odwagi do skonfrontowania się z moją przeszłością, do spojrzenia prawdzie w oczy, chronienia siebie, stawiania granic i egzekwowania ich – moc odnajdowania moich potrzeb i wartości i stawania po ich stronie.


Nigdy nie zwykłam myśleć, że jesteś moją Przyjaciółką i że mogę się od Ciebie uczyć. Uważałam Cię za niebezpiecznego wroga, którego muszę zgasić. Tymczasem, wiele się do dziś zdołałam od Ciebie nauczyć! W terapii ożyłaś i ożywiłaś mnie, dzięki akceptacji terapeutki. To było doświadczenie niosące siłę, oświecenie i wolność. Pomogło mi wprowadzić wiele zmian w życiu. Przy tym zdałam sobie sprawę, że mogę zmieniać jedynie samą siebie – nie innych, na przykład moich mężów. Pokazałaś mi, co było dla mnie nie do przyjęcia w moim pierwszym małżeństwie oraz, że mam ludzkie prawo opiekować się sobą z miłością i spełniać swoje potrzeby. Pozwoliłaś tej świadomości powoli wzrastać, aż stała się moją wewnętrzną rzeczywistością. W miarę, jak łapałam kontakt z moimi potrzebami, gromadziłam siłę do podjęcia najistotniejszej dla mnie decyzji – do opuszczenia tego związku. Nauczyłaś mnie także, że jeśli zbuntuję się przeciw zakłamaniu i lekom uspokajającym (trankwilizatorom), i odstawię je, mogę stać się inną, dzielniejszą, bardziej wyzwoloną i zrównoważoną matką.


W tamtym okresie zrozumiałam jak wielka jest Twoja siła uzdrawiania. Przypominam sobie jedną z sesji z moim pierwszym terapeutą, parę lat po tym, jak ukończyliśmy naszą wstępną pracę. Wkrótce po zbudowaniu trwałej relacji terapeutycznej dostałam swędzenia w gardle – wyskoczył mi brzydki, zaogniony rumień i utrzymywał się tygodniami. Próbowałam każdego możliwego leczenia i nic. Rumień zniknął dopiero, gdy pozwoliłam Ci, moja Złości, wyrazić się, – gdy napisałam pełen nienawiści list do terapeuty, którego nie wysłałam, lecz który uwolnił mnóstwo pełnych wściekłości pytań, zwłaszcza dotyczących tego, czemu tak długo tkwiłam w trudnym, dławiącym dla mnie małżeństwie. Po tym, jak się wyprowadziłam i zaczęłam żyć własnym życiem, rumień powracał jeszcze dwukrotnie. Za każdym razem usuwało go tylko pisanie listów do terapeuty, i do nikogo innego. Od tego czasu rumień nigdy już nie powrócił. Być może poczułaś się zrozumiana i wysłuchana po tym, jak wysłałam ostatni z litów. Mój terapeuta odpisał mi w tonie współczucia, żalu i smutku.


Pokazałaś mi także drogę ewakuacyjną z mojego drugiego małżeństwa, w którym zostałam złapana w inny powstały w moim dzieciństwie labirynt. Dostrzegłam go również dzięki tobie. Przede wszystkim jednak, dałaś mi zdolność odczucia i skonfrontowania się z nadużyciami dokonanymi na mnie przez niańkę i z jej postawą wobec mnie. Dopóki nie przemówiłaś, ciągle ją idealizowałam, gdyż osoba ta przez sześć lat mieszkała ze mną niczym matka. Odeszła, jak miałam siedem lat. Olbrzymi, spowodowany rozdzierającą separacją ból, który tak często wypływał na sesjach w terapii sprawiał, że nie potrafiłam dostrzec prawdy na temat mojej niańki. Drogocenna fizyczna bliskość między nami – bliskość pogardzana, potępiana i niepraktykowana przez moją matkę – kazała mi w dzieciństwie wierzyć, że niańka mnie naprawdę kocha. Mała dziewczynka we mnie desperacko uczepiła się tego przekonania, tak samo jak uczepiła się przekonania, że kocha mnie mój pierwszy mąż. W efekcie, nawet w terapii umykało mi, jak okrutna była dla mnie ta osoba – jak bezlitośnie mnie biła i jak bezwzględnie porzuciła, nie odwiedzając mnie ani razu po tym, jak odeszła. Zamknęłam szczelnie oczy na te doświadczenia z nią i dopiero załamanie mojego drugiego małżeństwa zerwało mi tę kurtynę sprzed oczu, po ponad pięćdziesięciu latach życia.


Po odseparowaniu się od drugiego męża, pokazałaś się jako ból w moim lewym biodrze – w miejscu, w które w dzieciństwie byłam bita najczęściej, nie tylko ręką, ale też ramiączkiem do ubrań i trzepaczką do dywanów, zostawiającymi rany. Pokazałaś mi nie tylko, jaką torturą było to dla tej dziewczynki, ale i jak bardzo ją ujarzmiło, czyniąc poddaną i sprawiając, że już jako dorosła nadal poddańczo dostosowywałam się do ukochanego człowieka. Dałaś mi siłę ujrzenia konsekwencji okrucieństwa mojej niańki i moich rodziców. Każdy ich sadystyczny atak, każda podła niesprawiedliwość, rodziła we mnie rozdzierający ból, terror, poczucie winy, osamotnienie i strach, wtrącające dziecko, jakim byłam w przekonanie, że jest do szpiku złe, winne, niezasługujące – i że na nim i tylko na nim spoczywa ciężar odpracowania win poprzez bycie uległym i spełnianie oczekiwań, wymagań i rozkazów innych ludzi. Gdy skontaktowałam się z bólem w biodrze, pozwoliłaś mi zobaczyć, jak okrutni byli wobec mnie moi bliscy i jak to ich okrucieństwo wzmagało moją uległość. Mogłaś wreszcie wykrzyczeć swój protest i bunt przeciwko wyidealizowanej niani. Dzięki temu zobaczyłam i porzuciłam służalczą rolę kogoś zaspokajającego innych swoim kosztem, do której zostałam wdrożona w dzieciństwie. Ty z pewnością nie chcesz, abym była niewolnicą bez własnych potrzeb, bez głosu, bez zaznawania szacunku i bycia kochaną. Dzięki Ci, droga Złości!


Po rozwodzie opuścił mnie ból w biodrze, ale gdy zaprosiłam do siebie myśl o ponownym zejściu się z drugim mężem, ból pojawił się w innym miejscu, w lewym barku. Jest to miejsce, które w dzieciństwie zaznawało szarpania i żelaznego uścisku w chwilach, gdy byłam pouczana i gdy krzyczano na mnie. Ból ten pokazał mi, jak bardzo jako dziecko zostałam zahamowana w rozwoju poprzez wściekłą, arogancką „nieomylność” moich opiekunów. Kłamstwa, jakich słuchała ta dziewczynka, zmusiły ją do milczenia i uległości. Poprzez ten ból w barku ostrzegłaś mnie, abym nie była miła dla ludzi, którzy są ślepi i głusi na moje uczucia i potrzeby. Opowiedziałaś mi, w jaki sposób niańka, rodzice, mężowie – nawet terapeuci – potrafili mnie uwiązać do swoich złudzeń i kłamstw, oraz jak mogli rozciągnąć nade mną władzę i posiąść mnie na własność wykorzystując mojego ducha, hojność i energię życia.


Pełne furii i przemocy wybuchy opiekunów, jakie musiałam znosić w dzieciństwie, zahamowały mnie w rozwoju, pozbawiając wolnej woli i energii życia. W miarę, jak słuchałam swojego bólu, Ty dochodziłaś do głosu, droga Złości, aż podcinający siły przymus stał się dla mnie jasny – aż ukazała mi się moja kompulsja bycia miłą za wszelką cenę i naprawiania wszystkiego – zwłaszcza, kiedy inni mnie ranili, okłamywali, zwodzili, zdradzali, traktując bez miłości i szacunku, bez żalu i wyrzutów sumienia, bez chęci zrozumienia i wglądu. Moja mała dziewczynka potrzebowała tylko móc czuć się bezpieczna i wierzyć, że jest kochana. Nie mogła zdać sobie sprawy z tego, jak źle jest traktowana, więc jej jedynym celem stało się wprowadzanie harmonii, by odzyskać „dobrą” nianię lub matkę, która by jej NIE przerażała.


Ta dawna dziecięca tęsknota chciała mnie teraz złączyć na nowo z aroganckim, nieokazującym uczuć mężem, który wykorzystywał moją dającą, służącą jego potrzebom postawę do momentu, aż przestała go urządzać moja choroba wywołana stresem, uniemożliwiając mi bycie na każde jego życzenie. Musiałam zobaczyć w nim egoistycznego człowieka, który mną manipulował i szukał nade mną kontroli. Musiałam stanąć przed faktem, że wpadłam znów w potrzask z dzieciństwa. To Ty, moja droga Złości, uczyniłaś tę prawdę widoczną dla mnie – pokazałaś mi, w jaki sposób horrory z przeszłości zaprogramowały mnie na zaznawanie i tolerowanie nadużyć.

To, czym się ze mną dzieliłaś, staje się moją świadomą wiedzą - wsiąka we mnie, dając bezcenne informacji i rozjaśniając fakty. Ty nie chcesz, bym była bezosobowym dawaczem, który jest wykorzystywany i traktowany bez respektu, miłości, brania pod uwagę i troski. Dziękuję Ci, że odkryłaś te prawdy przede mną!


Zastanawiałam się często, dlaczego doznajesz tak wiele odrzucenia, oporu i potępiania? Dlaczego, pod słońcem, zostałaś mi dana? To jasne, że musiał być wyraźny powód, tak jak w przypadku moich wszystkich uczuć. Mam je dla ochrony przed ranieniem i zaznawaniem szkód, dla obrony mojej integralności, zdrowia i życia. Uczucia i moje prawdziwe potrzeby czynią mnie osobą niepowtarzalną, szczególną, tworzą moje prawdziwe ja. Czuwają na tym, bym zaznawała spełnienia. Ty, więc z pewnością masz się pokazywać i masz wielkie znaczenie jako autentyczna, najwartościowsza reakcja mojego organizmu, jako prawdziwe moje uczucie, które objawia mi tajemnice. Dlaczego więc ludzie tak szorstko Cię osądzają?


Potępianie Cię zaczęło się już w moim wczesnym dzieciństwie, kiedy Ty, moja droga Złości, zostałaś naznaczona etykietką przestępstwa i postawiona w stan permanentnego oskarżenia. Wściekłość była jedyną i wyłączną własnością moich rodziców i innych osób w pozycji autorytetu. Uczono mnie, że Bóg „śledzi wszystko,” wtrąca do piekła, sprawuje „sąd ostateczny” i karze swym zaciekłym, pełnym furii gniewem. Każdy dzień mojego dzieciństwa pełen był „sądów ostatecznych,” które skazywały mnie na potępieńczy ogień poczucia winy, lęków i wstydu za moją „wrodzoną złośliwość.” Taki Bóg wydawał się jak super-rodzic – wszechpotężne przedłużenie i tak wszechmocnej władzy rodzicielskiej nade mną. Bałam się Go tak, jak bałam się biblijnych, zastraszających i onieśmielających przekazów. Chociaż Jezus potępiał tych, co „zgorszą choć jedno z tych niewinnych” maleństw i uczył, że nie może wejść do Królestwa Niebieskiego nikt, kto nie stanie się na nowo dzieckiem, nie wpływało wcale na raniący, degradujący sposób wychowywania mnie.


Bóg i rodzice współpracowali ze sobą. Należeli do klasy wybranej, której wolno było czuć i wyrażać złość w każdy sposób, kierując ją przeciw bezbronnym. Bracia, siostry i ja byliśmy wszyscy stałymi jej odbiorcami. Nigdy nie widziałam moich rodziców złoszczących się na ich własnych rodziców, ani na Boga, ani na ważne autorytety. Bóg bardzo ich przypominał: miał nieograniczona władzę i używał jej do prześladowania każdego, kto wzbudzał Jego niezadowolenie i oczywiście był słabszy.


Wypowiedziana mi za pomocą złości wojna zaczęła się zanim jeszcze poznałam słowa i otrzymałam jakąkolwiek samoświadomość. Matka stosowała wobec mnie przemoc, gdy byłam jeszcze niemowlęciem, nie miałam jeszcze roczku, sama mi później o tym mówiła. Napawa mnie przerażeniem myśl, co tak wczesna przemoc czyniła z moim małym, delikatnym ciałkiem, jak strasznie musiała mnie przerażać w obliczu mojej całkowitej słabości i zależności, jaką torturą psychiczną musiał być ów ciągły terror, ból i lęk przed jeszcze większym bólem. To małe ciało nie mogło uciec, ani ochronić się w żaden sposób, nie byłam zdolna sformułować żadnych słów ani myśli, nie miałam świadomości, by móc cokolwiek przeprocesować. To bezbronne ciałko tyranizowane i zżerane przez druzgoczące, okaleczające uczucia, mogło jedynie odczuwać. „Czuję, więc jestem” – tak przedstawiają się początki ziemskiego życia. Jak zrozpaczona musiała czuć się moja dziecięca egzystencja, jak beznadziejne były jej próby rozeznania, dlaczego jest bita, jak dewastująca niemożność zmienienia strasznej rzeczywistości… Doświadczanie złości innych nie podlegało dyskusji. W konfrontacji z przemocową wolą rodziców, jej własna złość została zamordowana i stłumiona jeszcze w kołysce. Nie miałam szansy zrozumieć, co powinnam robić, by uniknąć tej wściekłości, bicia i zła, które mnie spotykało. Pod koniec pierwszego roku życia spełniłam jednak pierwsze życzenie mojej matki: by dziecko nie moczyło pieluch.

Życie tego niemowlęcia obracało się wokół bycia atakowaną, torturowaną, oskarżaną i wokół prób poradzenia sobie z tymi doświadczeniami. Wskutek działającej w niepojęty sposób komunikacji fizycznej za pomocą bicia, nauczyłam się od wczesnych miesięcy, że moje życie, moje uczucia i moje potrzeby – JA SAMA – nie mam znaczenia. Byłam uważana za rzecz i traktowana jak własność, która ma nie przeszkadzać i nie być ciężarem dla rodziców. Musiałam zużywać całą energię, siłę i witalność na skupianie się na ich wymaganiach. Nie mogłam w spokoju doświadczać siebie, być z sobą i poznawać się. Musiałam zapracowywać na prawo istnienia, zgadując i spełniając życzenia rodziców.


Gdybyśmy ja i Ty, droga Złości, mogły być obok tej maleńkiej dziewczynki, kiedy matka ją atakowała, nasza wściekłość uratowałaby to dziecko; chwyciłybyśmy ją w ramiona i zabrały jak najdalej od owej okrutnej, bezlitosnej kobiety. Matka zapewne wstrząsowo dowiedziałaby się ode mnie, co myślę o niej i jej barbarzyńskiej brutalności. Ciągle się zastanawiam, dlaczego nie było nikogo stojącego po stronie tej maltretowanej osamotnionej dziewczynki? Gdzie był wtedy ojciec, krewni, sąsiedzi, społeczność? Gdzie było państwo i dobry Bóg? I dlaczego wciąż jest legalne takie traktowanie niemowląt i dzieci; dlaczego wciąż publikuje się książki doradzające bicie niemowląt jako dobrą rzecz? To są przecież horrendalne przestępstwa przeciw życiu, człowieczeństwu i całemu rodzajowi ludzkiemu!


Złość była osądzana jako zła tylko w przypadkach, gdy przejawiało ją dziecko; ono nie miało prawa się złościć, tylko autorytety – autorytety, które uciszają Cię ostrym potępieniem, piętnując Cię jako „bunt,” „samowolę,” „nieposłuszeństwo,” „arogancką zuchwałość” czy „nieuzasadnione pretensje.” Złość u dziecka traktowana jest jak przestępstwo, które trzeba karać, oskarżać i zabraniać, podczas gdy moi rodzice i niańka (a jakąż osobę mogli zatrudnić) mogli swobodnie wylewać na mnie kubły nienawiści, nie podlegając nigdy żadnej kontroli ani karze. Ich zdeprawowane, poniżające, pełne przemocy ataki napełniały mnie śmiertelnym strachem i rządziły moim życiem. Zniszczyły moje zaufanie do samej siebie, zabrały mi zdolność właściwego analizowania rzeczywistości.

 

W obliczu tej przemocy, wyrażającej jedynie złość i nienawiść, byłam przerażona i spanikowana. To jest strasznie chore kłamstwo twierdzić, że przemocą można zarządzać „bez złości,” jak twierdzą orędownicy bicia dzieci, broniąc swego okrucieństwa za pomocą tego bezczelnego przekrętu i zakrywając nim prawdę. W moim dzieciństwie nikt nie mógł pomóc mi zdemaskować oprawców, ich nieludzkości, ani tym bardziej przerwać ich nadużyć. Każdy protest bezbronnej i zależnej od nich dziewczynki ściągał na nią jeszcze większe zagrożenie. Bicie, a później też i straszenie za pomocą lektur, kompletnie mnie sterroryzowało. Kiedy następowała przemoc, chciałam tylko znów poczuć się bezpiecznie i blisko z okrutną osobą, w której nigdy nie mogłam rozpoznać oprawcy. Ponieważ Tobie, moja Złości, nie pozwalano żyć, nie mogłam zobaczyć mojej krzywdy i poczuć się ofiarą. Z mroków rozpaczy i zamętu, a także tęsknoty, by wszystko „było znów dobrze” a relacja sprawiała miłe wrażenie, wyrosło moje potężne uzależnienie od miłości i akceptacji.


Osoby dorosłe niemal nieodwracalnie wrosły w poczucie uprawnienia do swojej złości, które wygodnie usprawiedliwiają kłamstwem: „To dla twojego dobra.” Uwierzyli, że mają dane przez Boga prawo do krytykowania, dołowania, upokarzania, karania, krzyków i wrzasków a nawet bicia dziecka, czym narażają jego bezpieczeństwo fizyczne i psychiczną integralność… Podczas gdy sami nieustannie wentylują swoją wściekłość, zabraniają odczuwania jej i wyrażania dzieciom, nakazując im samokontrolę, wzięcie się w garść i czytając im moralizujące opowiastki. Moi dorośli utrzymywali, że zasługuję na ich okrucieństwa i że popełniane na mnie przestępstwa ich fizycznej i werbalnej przemocy są wyłącznie MOJĄ winą i wynikiem MOICH błędów. Sprzedali mi swoją tyranię w opakowaniu ich uprawnienia do niej – destrukcyjnego kłamstwa wykluczającego jakiekolwiek moje współczucie dla samej siebie, siejąc zamęt tym praniem mózgu. Ustawili się w roli świętych, którzy nie popełniają błędów i są wolni od jakiejkolwiek odpowiedzialności za siebie, własne zachowania i uczucia. Uniemożliwili mi stawanie w życiu po swojej stronie.


Ale gdybym to ja ośmieliła się uderzyć jakieś inne dziecko, zostałabym surowo pouczona czytanką i biciem za ten zły uczynek – wiecznie powtarzającym się złem, które naznaczyło całe moje dzieciństwo i które musiałam znosić codziennie bez szemrania. Jako dziewczynka nie umiałam przejrzeć tej hipokryzji. Nie mogłam zadać sobie pytania: „A kto poucza i karze dorosłych, który biją słabsze, podatne na zranienie istoty? Kto ich bije za ich błędy? I dlaczego te potężne autorytety mają moc i prawo wymyślania, według swoich kaprysów, każdego rodzaju grzechu oraz arbitralnego decydowania o pokucie dla jego naprawy?”


Uczucia i potrzeby dziecka, a szczególnie potrzeba okazywania złości, ogłoszone są grzechami śmiertelnymi. Moi rodzice i niańka stale łamali głowy nad wymyślaniem sposobów podejścia mnie i przyłapania na czymś, za co mogliby mnie obwinić i ukarać, żadne z nich jednak nie zadało sobie trudu wysłuchania tej dziewczynki, zrozumienia jej i zatroszczenia się o jej dobro. W jaki sposób dziecko miałoby znaleźć przejście przez labirynt chytrej gry potężnych, oprawczych mocy – przetrwać w niebezpiecznej i chorej psychicznie machinie znęcania się i nadużywania władzy?


Moim sposobem na przetrwanie w dzieciństwie stało się przebaczanie doznawanych krzywd bez ich rozpoznania i oprotestowania. Nie miałam innej drogi niż dźwiganie na grzbiecie niesłusznej winy i kłanianie się kłamstwom, manipulacjom i przemocy. Dorośli mieli zawsze rację, dziecko – z góry było uznane za winne. Nie dostając zrozumienia ani przebaczenia, moja dziewczynka była zmuszona wierzyć każdego dnia: „To ja jestem zła i robię wszystko źle.” Przekonanie to stało się jej – moim – niewysłowionym i najgłębiej schowanym cierpieniem, które wypłynęło w terapii ogromną, otwartą, najboleśniejszą raną.


Nikt nie widział mojego cierpienia, nikt nie chronił tej dziewczynki, nie było po jej stronie nikogo, kto by przemówił przeciw horrorom, jakich zaznawała. Wręcz przeciwnie, wszyscy wymagali od mnie, że pogrzebię te niesprawiedliwości w niepamięci razem ze swoim wewnętrznym dzieckiem i przetrwam pod maską wiecznej uprzejmości, zawsze wybaczając potężnym rodzicom i wszystko przyjmując od nich z gotowością. Moja dziewczynka kochała ich, oczekując tylko na miłość i dobro z ich strony, za które oddałaby i zrobiła wszystko, łącznie z dźwiganiem krzyża winy, którym nigdy nie powinna zostać obarczona. Jednak jej miłość, bezosobowe dawanie i poświęcenie nie znajdowały odzewu. Okrutna przemoc skazała ją na beznadziejną egzystencję, bez godności i szacunku, w ciemnym lochu osamotnienia, lęku, wstydu, winy i izolacji.


W dzieciństwie istniał tylko jeden sposób przeżycia – pogodzić się, usprawiedliwić i znosić agresywne, nieludzkie zachowania i postawy dorosłych. Ale później, w wieku dorosłym, otworzyło się wyjście! Ty odmieniłaś moje życie, droga Złości, pozwalając mi zdemaskować kłamstwa i zbuntować się przeciw jadowitej grze potęg, dając mi siłę stania się prawdziwą i przejrzystą. Dałaś mi zdolność mówienia NIE, kiedy ktoś traktuje mnie nie fair. Dałaś mi wgląd i mądrość, bym mogła odstawić niezdrowe związki oraz odsłoniłaś mi moją dawną i obecną rzeczywistość.


Ani jako dziecko, ani przez długie lata dorosłości, nie umiałam rozpoznać, czego mnie nauczasz – że to NIE MOJE, ale rodziców i niańki zachowania były odrażające, złe, nie przebaczające i poza kontrolą. Mówiły wyraźnie o nadużywaniu władzy przez moich oprawców, ich arogancji i okrucieństwie. Ludzie, którzy modlą się o przebaczenie, nie praktykują go. Czują się lepsi, potężniejsi, nawet wszechmocni i zawsze usprawiedliwieni w karaniu, degradowaniu czy wylewaniu swojej wściekłości na słabsze, bezbronne istoty i czerpać z tego nawet radość. To oni hołubią urazę i mają wielki problem ze złością. Ich dusze i umysły są zamknięte, niedostępne dla wglądów. Nie są w stanie komunikować się otwarcie i prawdziwie.


Im bardziej mogłaś się otworzyć dzięki terapii, tym więcej prawd mi objawiałaś. Pokazywałaś mi jak zmanipulował mnie ów nieludzki, szalony system rodzinny, wdrukowując mi toksyczne przekazy, i jak do dziś jeszcze oskarża mnie i obwinia, każąc każdy problem w moim i nie tylko moim życiu przypisywać wyłącznie własnej, nieusuwalnej winie i wrodzonej złośliwości. To właśnie było celem „czarnej pedagogiki,” do której bezwolnie musiałam się stosować. To dorośli mieli prawo do wolnej woli, nie dzieci. Udowadniano mi to notoryczne za pomocą doktryn, których musiałam bez końca słuchać w dzieciństwie i które do dziś mam w pamięci, na przykład:

“Children with their own will and mind - must be hit on their behind.” (dzieci o własnej woli i myśleniu – muszą brać lanie w tyłek).


Dorośli nigdy nie przyznawali się do winy, nigdy nie przepraszali – zawsze mieli rację. Po ich stronie stało prawo i sprawiedliwość. Nie było nikogo, kto broniłby tę dziewczynkę. Każdy przestępca ma prawo do obrońcy w sądzie. Prawo i sprawiedliwość mojego dzieciństwa jednak trzymały stronę moich oprawców. Rodzice i niańka byli prokuratorami, składem sędziowskim i egzekutorami własnego systemu penitencjarnego, w którym oskarżona nie miała żadnych praw do obrony ani godności przesłuchań i musiała siedzieć cicho, bez wnoszenia argumentów na swoją obronę. Jako dziecko nie miałam praw, ani ludzkich, ani zapisanych w kodeksie i do dziś dzieci ich nie mają.


Okropną konsekwencją było to, że tak bardzo się bałam życia i konfliktów. Nie miałam głosu. Wnoszenie sprzeciwu wobec zła, które widziałam, słyszałam i czułam, było dla mnie niemożliwe. Żyłam pozbawiona kontaktu z moimi potrzebami, więc nie zaspokajałam ich. Przez lata byłam przekonana, że nie umiem rozwiązywać problemów, więc nie ośmielałam się nawet próbować. Musiałam zlekceważyć Cię, moja droga Złości i bezcenna przyjaciółko, podobnie jak inne uczucia i prawdziwe potrzeby. Jedynymi dozwolonymi uczuciami dzieciństwie były wdzięczność, żałowanie win, podziw dla rodziców i adoracja dla Boga. Dozwolone były tylko te potrzeby, jakie określali rodzice, piastunki, religia i szkoła. Przez lata myślałam, że znoszenie tego, co mi robią i czego domagają się inni oraz stosowanie się do tego jest moją potrzebą.


Strasznie długo nie byłam w stanie przeżywać prawdziwej siebie i w ten sposób omijało mnie życie. Zaprogramowano mnie na chowanie głowy w piasek, ślepe wierzenie autorytetom, służenie im jak niewolnica. Potrzebowałam Twojej potężnej witalności i wglądów, jak również terapeutycznego wsparcia, bym mogła odzyskać siebie i moje życie. Tak jak zawsze, ja, która musiałam dźwigać na barkach brzemię winy i przebaczenia, zmuszona byłam wierzyć, że to ja jestem niedobra i pełna urazy, gdy tylko ośmielam się wyrażać mój odmienny punkt widzenia, gdy protestuję, lub gdy chcę zakończyć niszczący mnie związek – przede wszystkim ten z rodzicami. Kiedy doszłaś do głosu i wyraziłaś się dzięki terapii, pokazałaś mi wyjście z tego szaleństwa! Stałaś się moim sprzymierzeńcem, który pomaga mi rozpoznawać ludzi takimi, jacy są, zamiast ślepo przyjmować wizerunek, jaki usiłują mi wcisnąć z powodu swojego egocentryzmu. Wlałaś we mnie odwagę uświadamiania sobie tego, jak jestem traktowana przez innych. Uratowałaś mnie przez dalszym poświęcaniem czasu i energii na tęsknotę i próby dotarcia do osób, które mnie tylko raniły – a szczególnie, jeśli nie wykazywały przy tym skruchy, wyrzutów sumienia, ani żadnego wglądu.

Jestem Ci ogromnie wdzięczna, że dałaś mi siłę kroczenia ścieżką godności i bycia prawdziwą dla siebie. W głębi duszy zawsze za tym tęskniłam. Ty nie chcesz mnie kontrolować ani prowadzić życia za mnie – chcesz mnie chronić i wspierać moją świadomość prawdy. Wszystkim, czego kiedykolwiek potrzebowałaś ode mnie, było słuchanie Ciebie z uwagą, abym mogła wyłowić Twój przekaz i podążać za nim. Wtedy przechodzisz. Masz zdolność i siłę wskazywania, co jest nie tak w moim dzisiejszym życiu i co było nie tak w przeszłości. Dobijasz się do mnie tak długo i wytrwale, aż zrozumiem i wprowadzę konieczne zmiany na lepsze w moim życiu i odzyskam wolność.

Chociaż przychodzisz tylko czasami, by podzielić się ze mną tym, co wiesz, to jednak ludzie myślą, że mam problem ze złością, skoro pozwalam sobie na poznawanie Cię. Osądzają mnie, gdy usiłuję Cię zrozumieć i chcę się od Ciebie uczyć. Wkładają Cię do szufladki z napisem: „złe emocje,” które trzeba „przepracować.” Potępiają Cię nawet, mimo że masz tak wiele do opowiedzenia, zwłaszcza na temat ludzkiego dzieciństwa!

Ludzie, religie, ideologie i systemy społeczne, uważają się za tolerancyjne, sprawiedliwe i ludzkie, jednak żywią przekonania pełne uprzedzeń i wrogości, zachęcającej do nienawidzenia bliźnich, a nawet dają im otwarte przyzwolenie zemsty. Przedstawiają jako prawdę swoje nietolerancyjne, często nienawistne przekonania o nich, choć ci wcale ich nie skrzywdzili, a przy tym odmawiają wyzbycia się własnych ograniczających, autorytarnych przekonań. Używają tych przekonań dla uzasadnienia okrutnych, pełnych potępienia, upokarzających zachowań wobec innych także po ich śmierci.

Różne tak zwane prądy duchowe szczycą się tym, że przekraczają dogmaty religijne. Trzymają się jednak niejasnych, nieuchwytnych i nieokreślonych pojęć o „zbawieniu,” pochodzących z archaicznych tradycji, które zaprzeczają uczuciom, zranieniom i przemocy dokonywanej na bezbronnych istotach ludzkich. Tradycje te nie rozpoznają źródeł tak zwanych złych emocji ani ważnej roli ludzkich uczuć, a szczególnie złości. Tłumią i wypierają najwartościowsze, kluczowe informacje przynoszone przez uczucia – informacje o prawdziwej ludzkiej naturze i niepowtarzalnej indywidualności jednostek, informacje o historii i rozwoju każdego poszczególnego człowieka. Nade wszystko potępiają złość i nienawiść jako „uczucia negatywne” doradzając wyciszanie się, akceptację i przebaczenie, które według tych prądów duchowych ma uzdrowić wszystkie konflikty, patologie społeczne i związki z ludźmi, szczególnie z własnymi rodzicami. Ale czy to się sprawdza? Czy Ty, droga Złości, jesteś bez znaczenia, zastosowania i wartości? Czyżbyś miała być pomyłką, błędem lub szalonym wybrykiem natury, który mamy odsunąć na bok i pogrzebać – bez przyjrzenia się Tobie i bez konsekwencji takiego kroku?


Rozumieć przebaczenie jako zaniechanie zemsty, ma sens. Ale złość nie może być przebaczona ani wyparta medytacją czy siłą woli – może być jedynie przyjęta i zrozumiana. Przekonałam się na bazie moich doświadczeń, że jeśli tak zwane złe emocje zostaną przyjęte, wysłuchane i powiązane ze swoim źródłem – z oprawcami z dzieciństwa - przechodzi żądza zemsty, przechodzi nieuzasadniona, ślepa nienawiść. Ale tylko pod warunkiem, że ludzie zrozumieją swoją złość i jej przyczyny.


Wiele duchowych szkół dąży do przezwyciężenia „złych emocji,” wmawiając nam, że rozwojowi służą tylko tak zwane pozytywne uczucia. Słynny przywódca duchowy, Dalaj Lama, naucza: „Musimy także zdać sobie sprawę, że te ‘negatywne emocje’ są nie tylko bardzo złe i szkodzą zarówno osobiście jednostkom, jak i społeczeństwu oraz przyszłości naszego świata.”


Zgadam się, że wylewanie złości i nienawiści na niewinne istoty, zwłaszcza dzieci, które są najbardziej podatne na zranienie, to niebezpieczne, nikczemne przestępstwo, które wnosi do kołyski przemoc, złość i nienawiść – nigdy zaś, przenigdy, pokój. Przemoc wobec dzieci rodzi wyłącznie przemoc. Nie zgadzam się jednak z tym, że złość może po prostu zniknąć poprzez nakazy moralne czy medytację.

Dopuszczona i zrozumiana złość daje nam siłę odcięcia się od oprawczych osób oraz powielania destrukcji, jakiej zaznaliśmy w dzieciństwie; siłę docenienia własnych uczuć i potrzeb, a stąd pokochania siebie; siłę określenia swoich wartości, bronienia ich i wcielania w życie; siłę potwierdzenia własnej godności człowieczej oraz pójścia za swoim powołaniem. Daje nam odwagę mówienia prawdy w obliczu potężnych. Pozwala nam zaangażować się w działania kładące kres przemocy wobec niewinnych osób – przede wszystkim wobec bezbronnych dzieci, które wciąż, każdego dnia, muszą rozpaczliwie cierpieć z powodu rodzicielskich nadużyć. Największa, najniebezpieczniejsza, siejąca spustoszenie i nieograniczona moc spoczywa w naszych czasach w rękach rodziców i opiekunów dzieci.


Złość i nienawiść nie znikają dlatego, że chcemy się wyciszyć z tych emocji lub wyprzeć je siłą. W swoim ważnym, fascynującym artykule „Czym jest nienawiść?” (What is Hatred?) Alice Miller pisze: “Ja również wierzę, że nienawiść zatruwa organizm, ale tylko tak długo, jak jest nieświadoma i kieruje się, w przeniesieniu, na zastępcze postacie i kozły ofiarne.” Kiedy przekierujemy ją przeciw oprawcom, którzy nas niszczyli, staje się ona naszym największym sprzymierzeńcem. Tak jak Ty dla mnie, moja droga Złości.


Stłumione, nieuświadomione emocje złości i nienawiści powodują wyłącznie spustoszenie, działając z podziemia. Musimy zrozumieć nie tylko powód i źródło pochodzenia tych potężnych uczuć, ale też urazy stojące za nimi oraz prawdy, jakie te uczucia chcą nam objawić. Świat stałby się miejscem, gdzie byłoby mniej nienawistnej agresji w środowisku człowieka. Zbudziłby się w końcu z pradawnej ślepoty na cierpienie dzieci oraz przymusu chronienia rodziców, nauczycieli, duchownych i innych osób, które je wykorzystują i niszczą. Z miejsca ich krzywdzenia stanąłby w miejscu otoczenia ich autentyczną ochroną, miłością opieką. Przestałby zapychać je na całe życie, w imię dyscypliny i „dla ich własnego dobra,” nieświadomymi, stłumionymi, zatruwającymi emocjami, co nazywamy wychowaniem.


Rezolucja ONZ z 1996 roku żąda, abyśmy traktowali nasze dzieci jak istoty ludzkie, które mają prawo żyć i wzrastać w godności, nie zaznając krzywd. Przemoc dokonywana na najmłodszych, najbardziej podatnych na zranienie istotach ludzkich, niszczy zdrowy rozwój ich miękkich, najbardziej delikatnych mózgów, które kształtują się rosną w pierwszych latach życia. Okrutne i bezwzględne traktowanie uszkadza ten dziewiczy, zdrowy organ i w rezultacie nie jest on zdolny potem odczuwać empatii ani dla własnego cierpienia, ani dla cierpień innych – zwłaszcza dzieci. Takie otępione, niezdolne do refleksji mózgi nie potrafią zaprzestać usprawiedliwiania nadużyć na dzieciach i będą je nazywać eufemizmami: klaps, dyscyplina, wychowanie. Jordan Riak z fundacji NoSpank zamieszcza w swojej broszurze „Plain Talk about Spanking” ciekawą listę synonimów słowa klaps.


Zawsze czułam się winna, gdy doświadczałam Cię w sobie, droga Złości, gdyż zdawało mi się, że zmieniasz mnie w potwora, jakim nie chcę być - w złą dziewczynkę lub złą, nic nie wartą kobietę. Kiedy się pojawiałaś, bałam się, że dzieje się we mnie coś strasznego. Wstydziłam się byś podobna do matki. Dziś jednak, kiedy ludzie mówią mi, że jesteś zła i nie masz sensu, czuję jak silnie we mnie wzbierasz. Nie podoba Ci się, gdy Cię ignorują i próbują wyeliminować za pomocą manipulujących Tobą technik, jak „medytacja,” „skupienie wewnętrzne,” wymuszony „pokój ducha” czy powinność „przebaczania.” Reagujesz z miejsca i chronisz mnie dzisiaj, gdy ludzie określają mnie mianem „pielęgnującej urazę” „nie uleczonej,” „nie wolnej” czy „odmawiającej przebaczenia,” gdy zaczynam o Tobie mówić lub Cię okazywać.


Uprzytomniłam sobie, że ci, którzy głoszą kazania o przebaczeniu i potępiają złość, sami mają głęboki problem z nierozpoznaną własną złością. Odmawiają uświadomienia sobie swej osądzającej, lekceważącej postawy, swojego problemu z wypartymi emocjami, jak też zła i zranień, jakie przez to wyrządzają innym. Myślę, że boją się Ciebie, droga Złości oraz tego, co mogłabyś im opowiedzieć o ich historii dzieciństwa i życiu. Zaprzeczają uczuciom innych i nie chcą o nich nic słyszeć. Zwiedzeni oszukańczą szatą przebaczania, która obiecuje im „uwolnienie od złości i nienawiści” jako panaceum i uzdrowienie, rozpowszechniają to zaprzeczanie po świecie. Ale to się nie sprawdza, tak jak nie sprawdzają się ich destrukcyjne i autodestrukcyjne, żałosne zachowania.


Medytacja stara się przezwyciężyć “negatywne uczucia” – przejść im i oddalić się, aby umysł mógł trwać „skupiony” i osiągnąć „wewnętrzny spokój.” Ta koncepcja przekradła się też niestety do wielu terapii. Praca moich terapeutów też była nią skażona. Jedne z nich mówił, że prawdziwe Ja jest miejscem słów na literę „C:” (calm, compassionate, centered, creative, confident, courageous and curious) spokojny, współczujący, skupiony, twórczy, ufający, odważny i ciekawy. Nie wymieniał złości jako ważnej, witalnej niosącej informacje części tego Ja. I choć z pewnością Cię akceptował, droga Złości, gdy pojawiałaś się we mnie, i nie doradzał mi przebaczenia, to nie cenił Cię naprawdę Twojej. Nie mógł brać poważnie informacji, jakie przynosiłaś. Powodem było to – jestem pewna – że sam unikał Cię w życiu. Istotnie, był cierpliwym, rozumiejącym terapeutą dla każdego. Nie skonfrontował jednak swojego dzieciństwa, nie mógł, więc pozwolić sobie na doświadczanie dawnego, stłumionego oburzenia i wściekłości, które by wtedy wypłynęły. Nie aspirował do tego, by uczyć się od tych uczuć o sobie, własnej przeszłości i życiu ani o swych rzeczywistych potrzebach.


Myślę, moja Złości, że nie miałaś miejsca w życiu osobistym żadnego z moich trzech terapeutów. Oni nadal żyli w głębi jako bezsilne, wybaczające wszystko, dobre dzieci, tęskniące za wprowadzaniem harmonii. Ponieważ cała ta trójka znajdowała się pod wpływem tradycji duchowych, nie byłaś dla nich mile widzianym, uznawanym i cenionym zjawiskiem, mogącym odsłonić prawdę o ich dziecięcym bólu. W końcu porzuciłam pracę z tymi ludźmi, czując się przez nich zwodzona i zdradzana. Bez uświadomienia sobie witalnej roli, jaką grasz w konfrontowaniu mnie z historią mojego dzieciństwa i radzeniu sobie z bieżącą rzeczywistością, nie mogłam stać się silną, ufającą sobie kobietą. Dlatego Ty, moja droga Złości, jesteś najbardziej esencjonalną, wyjątkową częścią mojej duszy i mojego prawdziwego Ja.


Wiele czasu zajęło mi docenienie Twojej roli i zaproszenie Cię. Dziś, kiedy nasza relacja się zmieniła, stałaś się moja najlepszą przyjaciółką. W miarę jak kontaktuję się z fizycznymi i emocjonalnymi kanałami, jakimi mój organizm wyraża dawny ból, odkrywasz mi coraz głębsze poziomy horrorów z dzieciństwa i tego, jak bardzo przywiązywały one mnie w życiu do destrukcyjnych ludzi.


Doświadczanie Cię jest fascynujące i oświecające. Gdy słucham Cię z szacunkiem i mogę porozmawiać o Tobie z kimś, kto mnie rozumie i słyszy – gdy mogę podzielić się tym, dlaczego i na kogo jestem oburzona lub wściekła – wiem, że zostajesz uwolniona naprawdę, bo wyraziłaś siebie i zostałaś zrozumiana.


Kiedy Cię już wysłucham i pozwolę Ci się wyrazić, przynosisz mi pokój wewnętrzny. To, co mi za każdym razem objawiasz, staje się faktem. Zdejmujesz mi klapki z oczu i widzę rzeczywistość. Dajesz mi jasność co do mojej przeszłości i dzisiejszego życia. Zaopatrujesz mnie w zaufanie do samej siebie. Umacniasz siłą. Dzięki temu mogę dziś traktować słabsze, bezsilne istoty ze współczuciem i umacniać je prawdą. Wreszcie wiem, że wszystkie uczucia niosą nam ważne informacje, jeśli tylko słuchamy ich jesteśmy na nie otwarci.


 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin