Zygmunt Zeydler-Zborowski - Pieczeń sarnia.doc

(871 KB) Pobierz

Zygmunt Zeydler-Zborowski

 

 

 

Pieczeń sarnia

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział I

 

Noc cofa się w głąb lasu. Srebrzysta szarość osiada na pniach drzew i stłoczonych wokół polany krzakach. Zapach ziół staje się jeszcze bardziej intensywny. Cisza przed świtem jest pełna oczekiwania, oczekiwania na nowy dzień.

Lechocki przeciągnął dłonią po lufie sztucera.

- Chyba nic z tego nie będzie - szepnął.

- Tak czasem bywa - odparł równie cicho Stefaniak. Był zmęczony. Od wieczora siedzieli na ambonie, wbijając wzrok w szeroką polanę, porośniętą młodziutkimi sosenkami.

-Wracamy? - spytał Lechocki.

Nagle Kazimierski dotknął jego ramienia.

- Jest, panie inżynierze. Tam, na prawo, koło jałowców.

Huknął strzał. Kozioł dał potężnego susa i padł nieruchomy.

Zeszli z ambony i zbliżyli się do lezącego w wilgotnej trawie zwierzęcia. Płowe ciało było sprężone, jakby przygotowywało się do następnego skoku.

- Strzelony na komorę - powiedział z uznaniem Kazimierski.

- Pogratulować - uśmiechnął się wesoło Stefaniak, zadowolony, że jego gość nie odjedzie rozczarowany. Z różnych względów zależało mu na Lechockim i specjalnie dla niego zorganizował to polowanie.

Lechocki, ogromnie podniecony, oglądał swą zdobycz.

- Piękna sztuka. Niech pan spojrzy, panie dyrektorze, jakie rogi.

- Tak. Bardzo ładne - przyznał Stefaniak.

Kazimierski wyjął nóż i z dużą wprawą zabrał się do patroszenia kozła. Lechocki nie mógł się nacieszyć swym sukcesem.

- Piękna sztuka, piękna sztuka - powtarzał.

Wrócili do bryczki. Stary Walenty pomógł załadować kozła, mruknął coś pod nosem, co mogło być dowolnie interpretowane, wygramolił się z powrotem na swoje miejsce i cmoknął na konie. Znudzone długim oczekiwaniem siwki ruszyły raźnym kłusem.

Stefaniak był bardzo śpiący. Marzył o szklance gorącej herbaty i o ciepłym łóżku. Byłby się zapewne zdrzemnął w powrotnej drodze, ale Lechocki bez przerwy zabawiał go rozmową.

- Jestem panu niesłychanie wdzięczny, panie dyrektorze. Zrobił mi pan naprawdę ogromną przyjemność. Nie wyobraża pan sobie nawet, jaka to dla mnie satysfakcja.

- Cała przyjemność po mojej stronie - powiedział sennie Stefaniak.

Lechocki jednak nie przestawał mówić. W dalszym ciągu zachwycał się swoim kozłem, a wyczerpawszy ten temat, począł rozwodzić się nad malowniczością okolicy, nad pięknem lasu i nad urokami letniego poranka. Potem, nie zrażony milczącym nastrojem swego towarzysza, znowu wrócił do kozła.

- Myślałem już, że nic z tego. Słowo honoru. Przykro, jak się tak przesiedzi do świtu i nic.

- A ja byłem pewny, że wyjdzie - wtrącił się do rozmowy Kazimierski. - Przecież go obserwowałeś. Stale wychodził na tę uprawę. Dlaczegóż dzisiaj miałby nie wyjść?

Stefaniak chciał coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zrezygnował. Miał nadzieję, że może wreszcie Lechocki zmęczy się tą konwersacją. Gdzież tam. Mówił, jak nakręcony przez całą drogę.

Wjechali wreszcie w bramę. Walenty strzelił z bata, bryczka zatoczyła szeroki łuk wokół ogromnego klombu i zatrzymała się przed pałacem.

Wysiedli. Stefaniak rozprostował zdrętwiałe nogi i z dobrze udaną wesołością spojrzał na swego gościa.

- No, panie inżynierze, teraz maleńkie śniadanko, a potem do łóżeczka. Kiedy pan chce wracać do domu?

- Jutro muszę być w biurze. Więc wyjadę albo dziś wieczorem, albo jutro z samego rana, jeżeli, oczywiście, nie nadużywam zbytnio pańskiej gościnności.

- Ależ, co znowu - zaoponował energicznie Stefaniak. - Wie pan przecież doskonalę, że jest pan dla nas jednym z najmilszych gości. Pojedzie pan jutro rano. Jeszcze sobie porozmawiamy.

Do śniadania siedli we dwóch. Lechockiemu apetyt najwyraźniej dopisywał. Zjadł jajecznicę z sześciu jaj i specjalnie się nie certował, kiedy mu gościnny gospodarz podsunął półmisek z wędliną.

- Czy pan będzie na zebraniu kółka łowieckiego, panie dyrektorze?

- A kiedy ma być to zebranie? - spytał Stefaniak.

- W przyszłym tygodniu, w piątek. Warto, żeby pan był. Mamy kilka spraw do omówienia. Wołczyński zreferuje sprawę kłusownictwa. Zdaje się, że to pana interesuje.

- To mnie nawet bardzo interesuje. To jest zagadnienie, które powinno być jakoś centralnie rozwiązane. Wszystko, co się dotychczas robi, to są tylko półśrodki,

- Należałoby zaostrzyć sankcje karne - powiedział Lechocki i nalał sobie trzeci kubek kawy.

Po śniadaniu Stefaniak odprowadził gościa do jego pokoju, życzył mu dobrego wypoczynku i poszedł do sypialni.

Pani Maria nie spała. Siedziała w szlafroku przy oknie i była w bardzo złym humorze, co jej się teraz coraz częściej zdarzało.

- Dlaczego nie śpisz? - spytał Stefaniak, czując, że spokojny sen w wygodnym łóżku oddala się od niego w zawrotnym tempie.

- To wszystko nie ma najmniejszego sensu! - wybuchnęła nie odpowiadając na jego pytanie. - Calutką noc w lesie. Czy ty masz dobrze w głowie? Rozumiem, jak przyjeżdżają goście zagraniczni i musisz, ale żeby sprowadzać sobie jakiegoś inżyniera i z nim do białego rana... Przecież mógł pojechać na to polowanie Kazimierski albo Mazurek. Nie musiałeś ty.

- Musiałem. Nie wypadało mi wysłać go z samym Kazimierskim. Zrozum, że ja mam pewne obowiązki towarzyskie. Trzeba mieć wokół siebie ludzi życzliwych. Inaczej daleko się nie zajedzie. Nie można myśleć tylko o własnej wygodzie. Na inżynierze Lechockim zależy mi z różnych względów.

- E... - żachnęła się pani Maria. - Nie przesadzaj z tym Lechockim. Nie taka znowu ważna figura. A poza tym musisz pamiętać o tym, że przede wszystkim jesteś dyrektorem stadniny, a nie jakimś wielkim łowczym.

- Przestań, Maryniu - zdenerwował się wreszcie Stefaniak. - Wiesz doskonale, że ja swoich obowiązków nie zaniedbuję.

- Ciekawe, jak taki niewyspany będziesz urzędował?

- Gdybyś mi nie wierciła dziury w brzuchu, to bym się jeszcze parę godzin przespał. Nie męcz mnie. Błagam cię. Ja naprawdę jestem zmęczony. Chcę się położyć. Porozmawiamy innym razem.

- A że ja jestem niewyspana, to ciebie wcale nie interesuje.

- Dlaczego więc nie śpisz?

- Jakżeż mogę spokojnie spać, kiedy się denerwuję, że ty nie śpisz, tylko się tam gdzieś obijasz po lesie?

- Nigdzie się nie obijam. Siedzieliśmy na ambonie i czekaliśmy, aż kozioł wyjdzie.

- No, naturalnie. Kozioł jest dla ciebie ważniejszy ode mnie.

Stefaniak wzruszył ramionami.

- Co się z tobą dzieje? Jesteś potwornie rozdrażniona. Proponuję, żebyśmy napili się waleriany i poszli spać.

- Już piłam walerianę.

- To napij się jeszcze. Nie zaszkodzi ci. I błagam cię, męcz mnie rozmowami i wymówkami o takiej nieodpowiedniej porze. Porozmawiamy sobie na te tematy spokojnie wieczorem albo jutro. Bądź taka dobra.

Pani Maria westchnęła głęboko i poszła po walerianę. Leżał bez ruchu, wpatrując się w wypłowiałą, brudną tapetę. Nie wiadomo, dlaczego właśnie w tej chwili myślał tym, że trzeba już wreszcie odnowić mieszkanie. Dawno byłby to zrobił, ale nie mógł się zdecydować. Wyobrażał sobie, ile to będzie narzekań i utyskiwań, że to źle, że tamto niedobrze. „Przecież ona nigdy z niczego nie jest zadowolona - myślał nieomal z rozpaczą. - Nieszczęśliwe usposobienie, ale dlaczego właściwie ja mam być do końca życia ofiarą tego jej usposobienia?”

Nie mógł zasnąć. Zdenerwowała go rozmowa z żoną. Miał dosyć tych ciągłych wymówek, tego nieustannego narzekania, labidzenia. Czuł, że dłużej już nie może, że albo zwariuje, albo zrobi coś strasznego. Wzdrygnął się i podciągnął kołdrę pod brodę. Od pewnego czasu łapał się na tym, że myśli o śmierci Maryni i że taka ewentualność nie napawa go smutkiem, a wprost przeciwnie. To go przerażało. W takich momentach starał się ją bronić, usprawiedliwiać.

„Ona w gruncie rzeczy jest dobrą, poczciwą kobietą - tłumaczył sam sobie. - To nie jej wina, że ma takie nieznośne usposobienie. Nie ulega wątpliwości, że dba o niego, troszczy się po swojemu, chce, żeby było wszystko jak najlepiej. Czyż można potępiać człowieka, że urodził się z takim, a nie innym charakterem? Trzeba też wziąć pod uwagę, że nie miała najłatwiejszego życia. Straciła jedynego syna, a i on, jej mąż, nie zawsze był w stosunku do niej w porządku.”

Wynajdywał tego rodzaju argumenty, przemawiające na jej korzyść, ale czuł, że to wszystko na nic, że takie przekonywanie samego siebie do niczego nie prowadzi. Był krańcowo wyczerpany i po prostu już nie mógł dłużej. Bez względu na to, czy miał rację, czy nie miał racji, nie mógł i koniec. Więc co? Rozwód? Czy miał prawo zostawić teraz samą tę kobietę, z którą przeżył tyle lat, zniszczoną, niemłodą, schorowaną? Co robić?

Był bezsilny, zupełnie bezsilny. Znajdował się w jakimś ciasnym, zamkniętym kręgu, z którego nie widział wyjścia. Gdyby chociaż zgodziła się zamieszkać w jakimś mieście, w Warszawie, w Krakowie, w Poznaniu. Parokrotnie już jej to proponował. Nie chciała. „Nie mogę cię przecież zostawić samego” - mówiła. Tłumaczył jej, że doskonale sam da sobie radę, a ona odpocznie trochę od obowiązków gospodarskich, namawiał, mówił, że ją od czasu do czasu odwiedzi, że taka rozłąka dobrze robi każdym małżeństwie. Nic nie pomagało, nie i nie. Nie miał odwagi zażądać rozwodu, Marynia nie chciała wyjechać i zamieszkać osobno. Więc co?

Pani Maria usnęła po podwójnej porcji waleriany i spała spokojnie, oddychając głęboko. Nie przeczuwała, jakie myśli gnębią jej męża.

 

Magda nie była malkontentką. Wprost przeciwnie, umiała cieszyć się życiem. Wesoła, energiczna, doskonale dawała sobie radę z gospodarstwem, z mężem i z trojgiem dzieci. Przed ich domem było mnóstwo kolorowych kwiatów, do których się uśmiechała. Roboty dużo, bo to i ugotować, i posprzątać, i ogródek wypielić, i uprać, nie mówiąc już o dzieciach, świniaku, kurach, kaczkach. No i o chłopa także trzeba trochę zadbać. Oj, było tego chodzenia, było. Calutki dzień w ruchu, a wstawało się do dnia. Ale nie narzekała. Młoda była, silna, robota, jak to się mówi, paliła jej się w rękach. Pieniędzmi także umiała zarządzić i przysłowiowy koniec z końcem związać. Swojego Staszka kochała, dzieci chowały się zdrowo. Czegóż więcej chcieć od życia?

Mimo iż Magda krańcowo różniła się od pani Marii, Kazimierski przeżył podobną scenę, jak jego zwierzchnik. Widocznie to był taki pechowy dzień.

- Dosyć mam takiego życia. Po całych nocach cię nie ma. Co to, za nocnego stróża wyszłam, czy jak?

- Ależ, Magdziu, co cię ugryzło? Czegóż ty chcesz ode mnie? Przecież ja służbowo...

- Do diabła z taką służbą. Nigdy cię w nocy nie ma. Wiecznie sama w tym łóżku. Co ty sobie wyobrażasz, że ja mam osiemdziesiąt lat?

- Nie krzycz tak. Dzieci pobudzisz.

- No to co, że pobudzę? Niech wstają. Myślałam, że chociaż przed północą wrócisz, ale gdzie tam.

- Mówiłem ci przecież, że na kozła jedziemy. A jak się na kozła jedzie, to nigdy nie wiadomo, kiedy się wróci.

- Dosyć już mam tych wszystkich twoich kozłów, polowań, nocnych objazdów.

Kazimierski wzruszył ramionami.

- O co ci chodzi? Mogłabyś mieć pretensję, jakbym do jakiej dziewuchy po nocy jeździł.

- Jeszcze by tego brakowało! - wybuchnęła, chwytając stojący na stole garnek. - To tak? To już ci dziewuchy w głowie? Takiś ty?!

- Ale dajże spokój. Nie w głowie mi żadne dziewczyny.

- A cóżeś się ty tak za tą Jadźką wczoraj w oborze oglądał? Co? A w ogóle to po co polazłeś do obory?

- Miałem interes do Machowiaka.

- Do Machowiaka? Co? A w oborze musisz sobie wszystkie dójki obejrzeć.

Kazimierski stracił cierpliwość.

- Przestań, do cholery - wrzasnął, aż Magda przysiadła. - Dawaj śniadanie i nie zawracaj mi głowy oborą. Zmęczony jestem jak pies, a ty tu mi gadasz byle co. Jak wychodziłaś za mnie za mąż, to przecież wiedziałaś, że ja jestem strażnikiem łowieckim. A to taka służba, że człowiek musi i w nocy do lasu jechać.

- Miałeś mieć wolny dzień.

- Miałem, ale dyrektor zaprosił tego inżyniera. Trzeba było jechać. Dyrektor też się nie wyspał. Co ty myślisz?

- Jak kto ma taką żonę jak dyrektor, to woli całą noc w lesie przesiedzieć - powiedziała Magda ze złością. - Zresztą co mnie dyrektor obchodzi. Ty dla mnie jesteś ważny, a nie dyrektor.

- No, dajesz to śniadanie, czy nie? Bo jak nie, to jadę gospody.

- Daję już, daję. - Pobiegła do kuchni.

Poszedł za nią i poklepał ją po plecach.

- No, Magda, no. Przestań się awanturować, bo nie ma o co.

Nie umiała długo się złościć. Uśmiechnęła się i zarzuciła mu ręce na szyję.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin