Gałczyński Konstanty Ildefons
SPIS WIERSZY
(Oto widzisz...)We śnie jesteś moja i pierwsza,2-aj maturzyściAdmirałAnińskie noceBajka o drewnianej głowieBallada o trąbiącym poecieBallada o trzech wesołych aniołachC. K. W.DeszczDo mowy polskiejDziecko się rodziDzikie winoDziwny wypadekEch muzyka, muzykaEvviva la poesiaGdybym miał jedenaście kapeluszyGrzegorz Kaźmierczak - ZIEMIA I WIARAIle razem dróg przebytych?Inge BartschJuż kocham cię tyle latKolczyki IzoldyKsiężycKto wymyślił choinki?Lekcja bolszewickaLes danses des polonais - Matkom-PolkomList jeńcaList znad rzeki LimpopoMariensztackie szaleństwoMelodiaMira, uważajModlitwa ślepego lunatykaNa dziwny a niespodziewany odjazd poety KonstantegoNa śmierć motyla przejechanego przez ciężarowy samochódNiedziela nad WisłąNoc listopadowaNoctes AninensesNowy ŚwiatO mej poezjiO naszym gospodarstwieO sierpniuO wróbelkuOcalić od zapomnieniaPalcem planety obracaszPieśniPieśń IIIPieśń o żołnierzach z WesterplattePiosenkaPiosenka o gałązce oliwnejPodróz do Arabii szczęśliwejPokochałem ciebie w noc błękitną,Powoli otwierajmy barmę...Prośba o wyspy szczęśliwePyłem księżycowymRomansRozmowa lirycznaSatyra na bożą krówkęSen żołnerza - Konstanty Ildefons GałczyńkiSerwus MadonnaSptokanie z matkąSzafirowa romancaSzekspir i chryzantemyŚmierć poetyTakie prosteTragedia ProfesjonalnaUlica szarlatanówUsta i pełniaWciąż uciekamyWizyta
(Oto widzisz...)
Oto widzisz, znowu idzie jesień -człowiek tylko leżałby i spał...Załóżże twoj szmaragdowy pierścien:blask zielony będzie miło grał.Lato się tak jak skazaniec kładziepod jesienny topór krwawo bardzo -a my wiosnę widzimy w szmaragdzie,na pierścieniu, na twym jednym palcu.
We śnie jesteś moja i pierwsza,
We śnie jesteś moja i pierwsza,we śnie jestem pierwszy dla ciebie.Rozmawiamy o kwiatach i wierszach,psach na ziemi i ptakach na niebie.We śnie w lasach są jasne polanyspokój złoty i niesłychany,pocałunki zielone jak paproć.Albo jesteś egipska królowajak miód słodka i mądra jak sowa,a ja jestem przy tobie jak światło.
2-aj maturzyści
Gdy księżyc stęchłym "Sidolem"złe miejskie niebo wyczyści,wychodzą na głupi spacer dwaj maturzyści.Postacie prawie bliźniacze,jak wałek podobny do wałka,przystając, jeden zapłacze,a drugi załka:Bo cóż, że skończyli szkoły,cóż, że w kieszeniach matury?Jeden z nich niewesoły,drugi ponury.Dzień cały stukali-pukali -niestety: wszystko zajęte...Żebyż chociaż zostać kelneremlub konfidentem!Nazajutrz, kiedy się ściemni,bez celu znów i korzyściw noc ciemną wyjdą jak cienie dwaj maturzyści.
Admirał
Przestań pisać te wiersze! - sykała kochanka w ucho,i tylko księżyc podsłyszał, schylone, różowe ucho.I jakieś flety ukryte były w jej biodrach i żebrach,a może to księżyc szumiał potworną palmą ze srebra.A może to była Brazylia. A może byłem pijany.Do kochanki prostej, jak palma, przywarłem uchem do palmy.Z nieczytanego dziennika najśmieszniejszy wyraz "kabokle"i noc uważnie patrząca przez gwiazdy jak przez binokle.I jescze co? i co jeszcze? W dalekim kościele dzwony.2-ga w nocy. Park przed oczami chodził jak tygrys zielony.Usta tak bardzo blisko. Gwiazdy tak bardzo wysoko.Może to jest poezja, a może tylko alkohol.
Anińskie noce
Korale twoje przestań nizać,wiatrowi bardziej jestem rad,bo jak muzyka Albenizaprzewraca nas na łóżko wiatr.Księżyc diamentem szyby tnie,na zachód pędza ptaki,pająk nad łóżkiem zwiesza się -szkoda, że nie baldachim.Upiorny nonsens polskich dnikończy się nam o zmroku.Teraz jak wielki saksofon brzminoc taka srebrna naokół.I wielkim, bezkresnym wachlarzenwachluje nas chłopiec nieduży,szmaragdy w uszach ma,on jest Murzyn,a my nazywamy go Nocą.
Bajka o drewnianej głowie
NA Nowym Świecie, w świetle latarni,leżała głowa w antykwarni,możze dziwoląg etnograficzny,a może przyrząd do sztuk magicznych,zewnątrz toczona, wewnątrz drążona,głowa-curiosum, fikcja szalona,w każdym bądź razie zwyczajne drewno,drewno, drewno. Na pewno.Że lubię rzeczy wyjątkowe,nabyłem ową drewnianą głowę,niosę~ do domu, rozwijam papier,a żona patrzy i łza jej kapie,w końcu monolog: "Och, moje złoto,po coś to kupił, na co ci toto?Ja mam wydatki: i to, i owo,a ty do domu nagle z tą głową.O biedna jestem ja, losu pastwa,jak ty co zrobisz - same dziwactwa;gdy patrzę na nie, ból mnie przeszywa,zabierz tę głowę, dość mam tych dziwactw".(Monolog rośnie, słowo do słowa,a między nami drewniana głowa.)Żeby więc nieco błysnąć dialogiem,tak się odzywam: "Prawdą a Bogiem,to mną kierował rozsądek zdrowy,wnet pojmiesz sekret drewnianej głowy".I żeby dowód poszedł za słowem,lekko nadziewam głowę na głowę.Wchodzi kolega (z drewnianą głową),co dawniej patrzył na mnie surowo.Widząc, że też mam drewnianą kulę,zaczyna do mnie przemawiać czule,mówi: "Mój kotku!" Siedzi do rana.Drewniana głowa. Głowa drewniana.Nazajutrz o mej drewnianej głowieWieść się roznosi jak ryki krowie,chwalą w południe, wieczór i ranodrewniane głowy głowę drewnianą,kariera rośnie, szacunek wzrasta,jestem na ustach całego miasta,duch mnie nie męczy apollinowy.mam święty spokój. Z powodu głowy.Niech żywe głowy budują, a jatylko oceniam, tylko zagajam,tutaj postoję, tam się powiercę,tu coś uzgodnię, tam coś zatwierdzę,rozkoszny dzionek strzela jak z bicza.O, głowo moja! o, tajemnicza!którą znalazłem gdzieś w antykwarni?Na Nowym Świecie? W świetle latarni?Czysty przypadek. I cóż wy na to?Jestem szczęśliwym biurokratą.
Ballada o trąbiącym poecie
Mówią, że była panienka,co miała na imię Ina.Gdy chciała powiedzieć: "kocham",mówiła: "kokaina".Miała niebieską wstążkęi niebieskiego kota.Kot wąchał "kokainę",a Ina wąchała kota".A był jeszcze jeden poeta,co chodził na koturnach;jak się urżnął, to zwykle mówił:- Moja muza jest górna i chmurna.Panienka ma oczy zielone,jak najzieleńsza trawa.Poeta cierpi na nerkii nosi czarny krawat.Kochał poeta panienkę,panienkę imieniem Ina;mówił: - Powiedz mi: "kocham",a ona: - Kokaina.Wieszcz mówił: - Jako łódź złota,ciągniona przez gołębie,jesteś. A potem w nocydługo trąbił alembik.I raz, a było wieczorem,rzekł pisarz: - Nie bądź westalką,a zresztą do twarzy ci będziena czarnym katafalku.I zabił poeta panienkęw zachodu amarantach,i zabił ogromnym nożemna tle obrazu Rembrandta.Krajały niebo pioruny,jak okrwawione noże.Poeta uciął głowęi wbił na długi rożen;i smażył głowę panienki,i zrobił twarz goryla.Och, to było straszne!coś, niby nekrofilia.(Kondukty kotów niebieskichszły w średniowieczny tan.A potem był świt bolesnykoloru bleu mourant.)
Ballada o trzech wesołych aniołach
- Słuchajcie, słodkie siostry -tak mówił stary opat:-(Na dworze było wietrzno,ponuro i listopad.)Raz było trzech aniołów,jak trzy wyborne liry,imiona ut sequuntur1:Piotr, Paweł i Zefiryn.Śliczni to byłi chłopcy,jeden w drugiego gładszy,łaskawym na nich okiemPan Bóg zza pieca patrzył.No, w raju, jak to w raju,zielono i wesoło,obiady, gadu-gadu,wieczerze i tak w koło.Lecz nasi aniołowiecoś nie bardzo byli dziarscyi często Bóg Dobrodziejbrew zagniewaną marszczył;i gęsto w skórę lelianiołów rajskie zbiry -na próżno: znów szaleliPiotr, Paweł i Zefiryn.Od sromu jak od gromucierpiały aniołówny...Ha, było trzech aniołów,lecz siedem grzechów głównych.Anioł Piotr, jak to Piotry,szklanicą zwykł się bawići nieraz w Mons Pietatis2musiał skrzydła zastawić;a gdy wyłysiał mieszek,to wonczas furis more3do piwnic Dobrodziejadobierał się wieczorem.Paweł zasię po Pawlerycerskie wziął zasługi:Dzień w dzień na rajskiej łąceaniołów kładł jak długich.Sam święty Jerzy, siostry,przygłądał się i dziwił:"Ho, ho, nasz anioł Pawełbije się jak Radziwiłł.Dobrodziej też by chwalił,lecz właśnie śpi w obłokach".Tak mówił święty Jerzyi dalej męczył smoka...Zefiryn był muzykant,miłośnik strun i syryng4,niefrasobliwy, lekki,jednym słowem, Zefiryn;znał się na mitologii,Achillach5 i Chimerach6,miał skłonność do księżyca,troszeczkę do Baudelaire'a7i do sekretnych uciech,nie gardził również pozą,błąkając się, dziwaczącandante maestoso8.A taki był wstydliwy...coś niby... jak Jan Jakub9;kazania wielce ocenił:"Do rybek" i "Do ptaków";chociaż wuj Zefiryna,już taki starszy anioł,raz widział "Słówka" Boyapod kołdrą. (Ach, ty draniu!)Tak żyli aniołowie,ale nadeszła kryskai wezwał Bóg Dobrodziejnadanioła Matyska."Wypędź mi - prawi - Piotra,Pawła i Zefiryna,kalają Paradisum10,ego Deus11 - daj wina!"Po takim paternosteri po wytrawnym winieDobrodziej chodził gniewnyi huczał po łacinie.Zefiryn zasromowanypochylił nisko głowę,wstydził się jak Jan Jakub,skrzydła tuląc różowe.Piotr zasię, jak to Piotry,bryt rygielkom i zamkom,siedział w chłodzie piwniczkii świecił sobie lampką.Paweł, jak zwykle Paweł,anioł biedny, rogaty,na podwórcu rajowymbił się z Jerzym w palcaty12.Ale nic nie pomagało,zjawił się Anioł Michałi rzecze: "Zefirynku,już mi nie będziesz wzdychał.Zawołaj swoich kamratów,tak Decyzja orzekła...ruszaj się, pókim dobry!ani mru-mru! do Piekła!"Wypędziły aniołówrajskie draby i zbiry.Zmarnowali karieryPaweł, Piotr i Zefiryn.Ergo13, siostry najsłodsze,(Boże, módl się za nami!)lepiej wam się przed nocąnie wdawać z aniołami.
C. K. W.
Smutno, ponuro, deszcz padasączy się woda z komina,idzie powolna zagładawłosy rzednieją i mina.Kiedyś - to bylo się dzieckiema dzisiaj - prawie że w trumnie;wśród mdlących izb na Wareckiejschniemy, giniemy, jak mumie.Zbladły czerwone sztandary,we mgle poginęły dolary;gorzej i gorzej jest Boskimgrzybom na placu Grzybowskim.Wszystko już, wszystko w łeb wzięło,z projektów i marzeń - nici.Zostało smutne muzeumpółnarodowych tradycji.Więc darmo pchac się na giełdęspołecznych kombinacyjek:Nie pomoże i Vanderveldeni inny belgijski stryjek.Więc próżno wołać poecie....
colorful_world