!James White - Szpital Kosmiczny.pdf

(937 KB) Pobierz
Autor - James White
Tytuł - Szpital kosmiczny
Tłumaczenie - Wiktor Bukato
Opracowanie - Mariusz Szydlik
1... Lekarz
Stworzenie zajmujące przedział sypialny O'Mary ważyło około pół tony, miało
szeć krótkich, grubych wyrostków służących mu zarówno za ręce jak i za
nogi, pokryte za było skórą tak twardą jak elastyczna pancerna płyta.
Pochodziło z planety Hudlar, której ciążenie czterokrotnie, a cinienie
atmosferyczne siedmiokrotnie wyższe w porównaniu z ziemskim pozwalały
spodziewać się tak mocnej budowy ciała. O'Mara wiedział jednak, że mimo
swej olbrzymiej siły istota ta była całkowicie bezradna; miała bowiem zaledwie
pół roku, a już stała się wiadkiem tragicznej mierci rodziców, jej mózg za
rozwinięty był na tyle, że ów wypadek miertelnie ją przeraził.
- P-p-przywiozłem tu tego malca - powiedział Waring, jeden z operatorów
sekcyjnych pola przyciągającego. Nie cierpiał O'Mary, nie bez powodu, ale
usiłował to ukryć.
- C-C-Caxton mnie tu przysłał. Powiedział, że z tą nogą i tak nie może pan
normalnie pracować, a więc zajmie się pan maluchem, dopóki kto nie przyleci
z jego planety. Zresztą ten k-k-kto już leci...
Waring odszedł na bok. Zaczął szybko sprawdzać hermetycznoć skafandra,
by wyjć, zanim O'Mara zdąży co powiedzieć o wypadku.
- Przyniosłem trochę tego, co on je - zakończył szybko. - Zostawiłem w luzie.
O'Mara skinął głową w milczeniu. Był to człowiek napiętnowany budową
fizyczną zapewniającą mu zwycięstwo w każdej bójce, które ostatnio często
mu się zdarzały; twarz miał grubą i kanciastą, za sylwetkę przesadnie
umięnioną. Wiedział, że jeli pozwoli sobie na okazanie, jak bardzo wstrząsnął
nim ten wypadek, Waring pomyli, że po prostu udaje. O'Mara dawno już
odkrył, że po ludziach o jego budowie nikt nigdy nie oczekuje żadnych
cieplejszych uczuć.
Natychmiast po odejciu Waringa poszedł do luzy po ów sławetny rozpylacz,
którym Hudlarianie odżywiają się poza macierzystą planetą. Kiedy sprawdzał
to urządzenie i zapasowe pojemniki z żywnocią, przebiegał w mylach to, co
będzie musiał powiedzieć kierownikowi sekcji, Caxtonowi, gdy ten się pojawi.
Spoglądając markotnie przez iluminator luzy na elementy gigantycznej
układanki rozrzuconej na dwustu kilometrach szeciennych przestrzeni
kosmicznej, spróbował się zastanowić. Jednak myli ciągle uciekały od
wypadku w uogólnienia i fakty dotyczące raczej dalekiej przyszłoci lub
przeszłoci.
Owa potężna konstrukcja, która powoli przybierała swój ostateczny kształt w
Dwunastym Sektorze Galaktycznym, w połowie drogi między skrajem
galaktyki macierzystej oraz gęsto zamieszkałymi układami Wielkiego Obłoku
Magellana, miała stać się szpitalem, który zaćmi wszystkie inne. W którym
wiernie odtworzone zostaną warunki panujące na setkach różnych planet,
uwzględniające najróżniejsze wymagania co do temperatury, cinienia, siły
ciążenia, promieniowania i składu atmosfery wedle potrzeb pacjentów i
opiekującego się nimi personelu. Budowa takiej olbrzymiej i skomplikowanej
konstrukcji przekraczała możliwoci nawet najbogatszego wiata, toteż
poszczególne fragmenty szpitala wykonały setki planet i potem
przetransportowały je na miejsce montażu.
Ale układanie tej łamigłówki nie było łatwym zajęciem.
Każda z zainteresowanych planet miała kopię planów konstrukcyjnych. A
jednak mimo to zdarzały się pomyłki, prawdopodobnie dlatego, że opisy
795977625.004.png 795977625.005.png 795977625.006.png
planów należało przekładać na różne języki i systemy miar. Segmenty, które
powinny do siebie pasować, często trzeba było modyfikować, co powodowało
koniecznoć manewrowania nimi za pomocą skupionych pól przyciągających i
odpychających. Była to bardzo trudna praca dla manewrowych, bo o ile ciężar
tych segmentów w Kosmosie równał się zeru, o tyle ich masa i bezwładnoć
pozostawały w dalszym ciągu ogromne.
A każdy, kto był na tyle pechowy, żeby znaleźć się między dwiema
schodzącymi się płaszczyznami montowanych segmentów, stawał się,
niezależnie od tego, z jak wytrzymałej rasy pochodził, prawie doskonałym
wyobrażeniem istoty dwuwymiarowej.
Istoty, które poniosły mierć w wypadku, należały do rasy wytrzymałej na
czynniki zewnętrzne, a dokładniej, reprezentowały klasę FROB w
fizjologicznej klasyfikacji ras zamieszkujących Kosmos. Doroli Hudlarianie
ważyli około dwóch ton, pokryci byli twardą, lecz elastyczną powłoką, która
wyjąwszy, że chroniła ich przed działaniem cinienia atmosferycznego na
własnej planecie, pozwalała także bez kłopotu żyć i pracować w każdej
atmosferze o niższym cinieniu łącznie z próżnią w przestrzeni kosmicznej.
Poza tym istoty te odznaczały się najwyższym sporód wszystkich ras
Kosmosu stopniem tolerancji promieniowania radioaktywnego, co czyniło je
szczególnie pożytecznymi pracownikami przy montażu siłowni jądrowej.
Sama utrata dwojga takich pracowników w jego sekcji doprowadziłaby
Caxtona do wciekłoci, poza innymi względami. O'Mara westchnął ciężko,
następnie uznał, że stan jego nerwów potrzebuje silniejszego wyładowania, i
zaklął. Potem zabrał karmidło i wrócił do sypialni.
W normalnych warunkach Hudlarianie wchłaniają pożywienie bezporednio
przez skórę z gęstej jak zupa atmosfery ich rodzinnej planety; jednak na
każdej innej planecie lub w otwartym Kosmosie ich absorpcyjną skórę trzeba
co pewien czas spryskiwać stężoną substancją odżywczą. Na skórze tego
małego Hudlarianina pojawiły się odkryte połacie, w innych miejscach za
odżywcza powłoka była bardzo cienka. Bez wątpienia, pomylał O'Mara, już
najwyższy czas na następne karmienie malca. Zbliżył się doń na tyle, na ile,
jego zdaniem, było to bezpieczne, i zaczął ostrożnie go opryskiwać.
Wydawało się, że proces pokrywania odżywczym lakierem sprawia
przyjemnoć małemu FROB-owi. Przestał kulić się w kącie ze strachu i zaczął
z ożywieniem myszkować po maleńkiej sypialni. Zadaniem O'Mary było teraz
natrafić na szybko poruszający się obiekt, samemu jednoczenie ćwicząc
szybkie uniki, co spowodowało, że ból w zranionej nodze jeszcze się nasilił.
Umeblowanie sypialni również ucierpiało.
Kiedy praktycznie cała powłoka młodego Hudlarianina, a także wnętrze
przedziału sypialnego zostały już pokryte lepką substancją odżywczą o
ostrym zapachu, w drzwiach pojawił się Caxton.
- Co się tu dzieje? - zapytał kierownik sekcji.
Budowniczowie stacji kosmicznych to ludzie o osobowoci nieskomplikowanej;
ich reakcje zawsze łatwo przewidzieć. Caxton był typem człowieka, który
zawsze pyta, co się dzieje, nawet kiedy dobrze wie, tak jak w tym wypadku, a
także w szczególnoci wtedy, gdy takie niepotrzebne pytania mają po prostu
komu dopiec. O'Mara pomylał, że w innych okolicznociach kierownik sekcji
był zapewne całkiem znonym osobnikiem, ale jak dotychczas dla nich obu
owe "inne okolicznoci" nie zaistniały.
Odpowiedział na pytanie nie okazując złoci, którą kipiał.
- Po tym wszystkim - dodał na zakończenie - chyba będę trzymał tego malca
na zewnątrz i tam go będę karmił.
- Nie ma mowy! - rzucił Caxton. - On ma tu być przez cały czas. Ale o tym
później. Teraz chciałbym się czego dowiedzieć o wypadku, to znaczy poznać
pańską wersję.
Jego wzrok mówił, że gotów jest wysłuchać O'Mary, ale już z góry wątpi w
każde jego słowo.
- Zanim będzie pan mówił dalej - przerwał Caxton, gdy O'Mara zdołał
wypowiedzieć dwa zdania - chciałbym przypomnieć, że ta budowa podlega
jurysdykcji Korpusu Kontroli. Zazwyczaj kontrolerzy pozwalają nam
795977625.007.png
samodzielnie załatwiać wszystkie sprawy, ale tym razem wchodzą w grę
przedstawiciele innej rasy i Korpus musi się włączyć. Będzie ledztwo. -
Postukał palcem w małe płaskie pudełko, które miał na piersi. - Muszę pana
ostrzec, że nagrywam każde słowo tej rozmowy.
O'Mara skinął głową i monotonnym, cichym głosem zaczął opisywać przebieg
wydarzeń. Wiedział, że jego wyjanienia oparte są na kruchych podstawach, a
przedstawienie jakiegokolwiek zdarzenia w taki sposób, aby mogły
przemawiać na jego korzyć, uczyniłoby te wyjanienia jeszcze bardziej
nienaturalnymi. Kilka razy Caxton otwierał usta, jakby chciał co powiedzieć,
ale za każdym razem rezygnował. W końcu jednak odezwał się.
- Ale czy kto w i d z i a ł, że pan to zrobił? Albo choćby widział, że tych dwoje
Hudlarian porusza się w strefie zagrożenia, przy zapalonych wiatłach
ostrzegawczych? Ułożył pan sobie składną historyjkę, która wyjania powód
ich bezsensownego zachowania - a przy okazji wychodzi pan na
niezgorszego bohatera - ale może jednak włączył pan te wiatła dopiero p o
wypadku i włanie pańskie zaniedbanie go spowodowało, a ta cała gadanina o
malcu, który się zaplątał tam, gdzie nie powinno go być, to stek kłamstw,
które mają pana oczycić z bardzo poważnego zarzutu...
- Waring mnie widział - przerwał O'Mara.
Caxton wbił w niego wzrok, a na jego twarzy wyraz hamowanego gniewu
ustąpił niesmakowi i pogardzie. O'Mara poczuł, że mimo woli się rumieni.
- Waring, co? - powiedział kierownik sekcji beznamiętnym tonem. - Bardzo
sprytnie. Pan wie i wszyscy wiedzą, że stale się pan z niego natrząsał kpiąc i
przedrzeźniając do tego stopnia, że musi pana nienawidzić gorzej niż diabła.
Nawet jeli widział pana, sąd będzie się spodziewał, że i tak nic nie powie. A
jeli pana nie widział, sąd pomyli, że faktycznie widział, ale nie chce
powiedzieć. O'Mara, pan mnie przyprawia o mdłoci.
Caxton obrócił się i ruszył w stronę luzy. Przekroczywszy próg obrócił się
ponownie.
- Potrafi pan tylko rozrabiać, O'Mara - rzekł gniewnie. - Jest pan tylko
chamskim, kłótliwym kłębkiem mięni i koci, który ma jednak tyle kwalifikacji,
że nie opłaci się pana wyrzucić. Może zdaje się panu, że to dzięki pańskim
zdolnociom dostał pan ten przedział na własnoć. Wcale tak nie było; jest pan
dobry; ale nie do tego stopnia. Prawda jest taka, że nikt inny z mojej sekcji nie
chciał z panem mieszkać...
Ręka Caxtona spoczęła na wyłączniku urządzenia nagrywającego. Ostatnie
słowa wypowiedział spokojnym tonem, w którym czaiła się miertelna groźba.
- ... A gdyby temu małemu stała się jaka krzywda, O'Mara, gdyby w ogóle co
mu się stało, Korpus Kontrolerów nie będzie miał kogo sądzić...
Znaczenie tych ostatnich słów jest jasne, pomylał O'Mara, gdy kierownik
sektora opucił jego przedział; został skazany na przebywanie z tym
półtonowym żywym czołgiem przez okres, który, choćby najkrótszy, i tak
zdawał się wiecznocią. Każdy wiedział, że wystawienie Hudlarianina na
działanie przestrzeni kosmicznej to tyle co pozostawienie psa poza domem
na noc; oba wypadki nie powodują żadnych szkodliwych następstw. Ale to, co
ludzie wiedzą, i to, co czują, to dwie zupełnie różne rzeczy, a O'Mara miał do
czynienia z prostym, nieskomplikowanym, przesadnie uczciwym i mocno
rozgniewanym budowniczym stacji kosmicznych.
Szeć miesięcy temu, kiedy O'Mara dostał etat na budowie Szpitala
Kosmicznego, stwierdził, że ponownie jest skazany na wykonywanie pracy,
która, choć sama w sobie ważna, nie przynosi mu zadowolenia, a także leży
grubo poniżej jego możliwoci. Takie frustrujące sytuacje powtarzały się
niezmiennie od momentu, kiedy skończył szkołę; kadrowcy nie mogli
uwierzyć, że młody człowiek o takich kwadratowych, brzydkich rysach i tak
potężnych barach, przy których głowa wydawała się nienaturalnie mała,
mógłby się interesować takimi subtelnociami, jak elektronika czy psychologia.
Wyruszył w Kosmos z nadzieją, że tam będzie inaczej, ale zawiódł się. Mimo
ciągłych wysiłków podejmowanych w czasie wstępnych rozmów, aby olnić
personalnych ogromną wiedzą, ci niezmiennie znajdowali się pod wrażeniem
jego atletycznej budowy i ledwie słuchali tego, co mówił: Potem za
795977625.001.png
niezmiennie opatrywali jego podania o pracę adnotacją: "Nadaje się do
ciężkiej, długotrwałej pracy fizycznej".
Przystąpiwszy do pracy przy budowie Szpitala postanowił użyć sobie, ile
można na tym kolejnym nudnym i frustrującym etapie; postanowił stać się
powszechnym uprzykrzeniem. W rezultacie nie nudził się wcale. Teraz jednak
żałował, że aż tak udało mu się zrazić wszystkich do siebie.
Teraz bardzo potrzebował przyjaciół, a nie miał ani jednego.
Od ponurej przeszłoci do jeszcze mniej przyjemnej teraźniejszoci przywrócił
go ostry, przenikliwy zapach substancji odżywczej Hudlarian. Trzeba było co
z tym zrobić i to szybko. Popiesznie włożył skafander i wyszedł przez luzę.
II
Jego przedział mieszkalny znajdował się w niewielkim podzespole, z którego
kiedy miał powstać blok operacyjny oraz przyległe do niego magazyny
sektora niskograwitacyjnego klasy MSVK. Dla O'Mary zahermetyzowano i
wyposażono w sztuczną grawitację dwa niewielkie pomieszczenia wraz z
łączącym je korytarzem, podczas gdy w innych częciach konstrukcji panowała
zupełna próżnia jak i nieważkoć. O'Mara płynął krótkimi, nie ukończonymi
korytarzami, które otwierały się w przestrzeń kosmiczną; zaglądał do pustych
jeszcze sal, które mijał. Pełno w nich było ciągnących się wszędzie
przewodów i niekompletnych urządzeń, których przeznaczenia nie sposób
było odgadnąć bez szkoleniowej hipnotamy MSVK. Jednak wszystkie
pomieszczenia, które obejrzał, były albo zbyt małe, by pomiecić Hudlarianina,
albo też otwierały się w przestrzeń kosmiczną. O'Mara zaklął doć niewinnie,
ale za to z uczuciem; odepchnął się w stronę poszarpanej krawędzi jego
maleńkiego terytorium i potoczył wokół wciekłym spojrzeniem.
Ponad nim, w dole i wokół niego, w promieniu dziesięciu mil wisiały w
przestrzeni elementy Szpitala, niewidoczne poza kręgiem rozstawionych na
ich powierzchni jasnych niebieskich latarni, które miały służyć jako wiatła
ostrzegawcze dla statków przelatujących w tej okolicy. O'Mara pomylał, że
wygląda to trochę tak, jakby znajdował się w sercu kulistego, ciasnego
skupiska gwiazd, całkiem nie-brzydkiego, jeli ma się odpowiedni nastrój, żeby
je podziwiać. On go nie miał, ponieważ na większoci z tych zawieszonych w
Kosmosie segmentów znajdowali się manewrowi pól siłowych pilnujący tych
częci, które groziły zderzeniem. Ci ludzie na pewno doniosą Caxtonowi, że
O'Mara zabiera malca w przestrzeń kosmiczną, choćby tylko na karmienie.
Wyglądało na to, że jedynym rozwiązaniem problemu nieprzyjemnego
zapachu, pomylał z niesmakiem wracając do swego przedziału, będą koreczki
do nosa.
Gdy przestąpił próg luzy, powitał go ryk o sile syreny okrętowej. Wybuchał
długimi dysonansami, przerywanymi na tak krótką chwilę, że mógł tylko
wzdrygnąć się przed następnym. Oględziny wykazały, że ostatnia warstwa
pożywienia gdzieniegdzie się już przetarła, więc zapewne jego słodkie
maleństwo jest znowu głodne. O'Mara chwycił za rozpylacz.
Kiedy zdołał już pokryć około trzech metrów kwadratowych, dalsze karmienie
przerwało mu wejcie doktora Pellinga. Zakładowy lekarz ekipy montującej
Szpital zdjął tylko hełm i rękawice i przez chwilę rozprostowywał zdrętwiałe
palce.
- Zdaje się, że zranił się pan w nogę - mruknął. Spójrzmy na to.
Badał nogę O'Mary z największą delikatnocią, ale widać było, że robi to tylko
z obowiązku, a nie z sympatii do pacjenta.
- To tylko silne stłuczenie i kilka nadwerężonych cięgien - powiedział
powciągliwie. - Miał pan szczęcie. Trzeba teraz odpoczywać. Dam panu co do
smarowania. Malował pan pokój?
- Co... - zaczął O'Mara, ale po chwili dostrzegł, w którą stronę patrzy lekarz. -
A nie, to substancja odżywcza. Ten mały łobuz przez cały czas się wiercił,
kiedy go opryskiwałem. Ale mówiąc o nim, czy może mi pan powiedzieć...
- Nie, nie mogę - odrzekł Pelling. - I tak mam przeładowaną głowę chorobami
i lekarstwami dla własnego gatunku; miałbym jeszcze dopychać sobie
795977625.002.png
hipnotamy o fizjologii klasy FROB? A poza tym one są wytrzymałe, im się nic
nie może przydarzyć! - Głono pociągnął nosem i skrzywił się. - Dlaczego pan
nie wystawi go na zewnątrz?
- Niektórzy ludzie mają zbyt miękkie serce - powiedział O'Mara z goryczą. -
Przeraża ich na przykład, takie oczywiste okrucieństwo, jak podnoszenie kota
za kark...
- Hmmm - chrząknął lekarz, prawie ze współczuciem. - No, ale to pański
problem, nie mój. Do zobaczenia za parę tygodni.
- Chwileczkę! - zawołał O'Mara pospiesznie, kutykając za lekarzem i ciągnąc
za sobą chwilowo pustą nogawkę. - A jeli co się zdarzy? I w ogóle powinny
gdzie być jakie przepisy dotyczące opieki nad tymi stworami, jakie
najprostsze zasady. Nie może mnie pan tak zostawić, żebym...
- Rozumiem - rzekł Pelling. Zastanawiał się przez chwilę. - Gdzie w moim
przedziale plącze się pewna książka, co jakby poradnik pierwszej pomocy
Hudlarianom. Ale on jest w języku uniwersalnym...
- Znam uniwersalny - powiedział O'Mara. Pelling wyglądał na zdumionego. -
Sprytny z pana chłopak. No dobrze, podelę panu tę książkę. - Skinął mu
przelotnie głową i wyszedł.
O'Mara zamknął drzwi od sypialni mając nadzieję, że choć trochę zmniejszy
to natężenie zapachu pokarmu malca, a następnie ostrożnie położył się na
kanapie w drugim pokoju ciesząc się na myl o dobrze zasłużonym
odpoczynku. Ułożył nogę tak, że ból był prawie znony i zaczął wmawiać w
siebie koniecznoć zaakceptowania istniejącej sytuacji. W końcu udało mu się
osiągnąć jedynie stoicki spokój.
Był jednak tak znużony, że nawet uczucie gniewu go męczyło. Powieki
zaczęły mu opadać, a od dłoni i stóp rozchodziło się powoli ciepłe
odrętwienie. O'Mara westchnął, poprawił się na kanapie i zaczął powoli
zasypiać...
Ryk, który poderwał go z kanapy, odznaczał się najbardziej wrzaskliwą i
autorytatywną natarczywocią ze wszystkich syren alarmowych, jakie w życiu
słyszał, za jego natężenie groziło wyrwaniem z prowadnic drzwi od sypialni.
O'Mara instynktownie chwycił za skafander, a kiedy opamiętał się, cisnął go z
przekleństwem na ustach. Następnie ruszył po rozpylacz.
Mały był znowu głodny!
Podczas następnych osiemnastu godzin O'Mara coraz lepiej przekonywał się,
jak mało wie o młodych Hudlarianach. Z jego rodzicami wiele razy rozmawiał
przez autotranslator, o małym często była mowa, ale jako nigdy się nie
zgadało o istotnych sprawach. Na przykład na temat snu.
Sądząc po ostatnich obserwacjach i dowiadczeniach młode osobniki tej rasy
nie spały w ogóle. W zbyt krótkich przerwach między karmieniem zajmowały
się głównie pętaniem po sypialni i rozbijaniem wszystkich mebli, które nie były
wykonane z metalu i przytwierdzone do podłogi; te za, które były, ulegały
pogięciu przestając być rozpoznawalne i zdatne do użytku. Kiedy indziej
młody FROB siadał skulony w kącie rozplątując i ponownie zaplątując macki.
Być może widok ten, który odpowiadał obrazowi ludzkiego dziecka bawiącego
się paluszkami, wywoływał okrzyk zachwytu u dorosłych Hudlarian, O'Marę
jednak przyprawiał o mdłoci i oczopląs.
A co dwie godziny, może kilka minut wczeniej lub później; musiał karmić tego
potworka. Jeli miał szczęcie, malec leżał spokojnie, jednak najczęciej trzeba
było gonić za nim z rozpylaczem. Zwykle osobniki klasy FROB są w takim
wieku zbyt słabe, aby się samodzielnie poruszać, ale ma to miejsce w
warunkach wysokiej grawitacji i potężnego cinienia atmosferycznego na
planecie Hudlar. Tutaj, przy sile ciążenia nieco mniejszej niż jedna czwarta
ziemskiego, mały Hudlarianin mógł się poruszać. I bawił się wietnie.
O'Mara za wcale; czuł się tak, jakby jego ciało było grubą, ciężką gąbką
nasączoną zmęczeniem. Po każdym karmieniu walił się na kanapę, i pozwalał
miertelnie zmęczonemu ciału pogrążać się w niewiadomoci. Był tak
kompletnie, tak całkowicie wyczerpany, że, jak wmawiał sobie po każdym
opryskiwaniu, w żaden sposób nie usłyszy kolejnej skargi potworka, bo
będzie zbyt nieprzytomny. Ale zawsze owa rycząca dysonansem syrena
795977625.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin