Potter Karen - Dom nadziei.doc

(426 KB) Pobierz

Karen Potter

Dom nadziei


ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

Zdecydowała, że będzie mieć dziecko, ale nie zamierzała wiązać się z żadnym mężczyzną, a tym bardziej wychodzić za mąż. Ciekawe, co powiedziałaby na to jej prababcia?

Jenny Ames odwróciła się na fotelu w stronę okna i przymrużyła oczy, oślepiona mocnym, jesiennym słońcem. Jesień w Cincinnati była w tym roku wyjątkowo piękna. Nie wiedzieć czemu, przepływająca po niebie chmura przypomniała jej niespokojnego ducha prababki.

Wzdrygnęła się ha myśl o kobiecie, która mimo że umarła prawie dziesięć lat temu, nadal nie dawała o sobie zapomnieć. Bo trudno było zapomnieć. Zawsze się czegoś czepiała. Nie garb się!” „Coś ty na siebie włożyła?” Jadasz takie paskudztwa? To są twoi znajomi?. Słowa prababki do dziś dźwięczały Jenny w uszach. Uśmiechnęła się pod nosem, czując swoistą satysfakcję. Prababka dostałaby zawału serca już na sam dźwięk słów bank spermy, o całej reszcie nawet nie wspominając! Jak szkoda, że nigdy nie zobaczy swojej w sztuczny sposób poczętej praprawnuczki.

Co do swoich rodziców, nigdy nie miała wobec nich żadnych złudzeń. Odkąd sięgała pamięcią, zawsze zajęci byli wyłącznie sobą. Teraz też nie wychodzili pewnie z łóżka, udając, że kręcą filmy dokumentalne o bezkresnych równinach Australii. Nie zamierzała im powiedzieć o dziecku. Nie dali jej miłości i poczucia bezpieczeństwa, więc wiadomość o wnuczce z pewnością by ich nie poruszyła.

Natomiast ona wraz z Alexis stworzą najszczęśliwszą rodzinę pod słońcem, tego była pewna. Na własnej skórze doświadczyła, czego nie należy robić dziecku. Za to jej rodzice byli w tej dziedzinie prawdziwymi ekspertami. Bardzo szybko nauczyła się, że o własne szczęście musi troszczyć się sama.

Rozmyślania przerwał jej odgłos otwieranych drzwi. Do biura wszedł wysoki, opalony mężczyzna. Jego włosy i oczy miały odcień gorzkiej czekolady. Przeszedł ją niepokojący dreszcz podniecenia, ale postanowiła to zignorować. Kobieta w siódmym miesiącu ciąży nie powinna się interesować choćby najwspanialszym facetem. Męski urok przystojniaka podkreślał doskonale skrojony garnitur od Armaniego i teczka z krokodylej skóry. Przemknęła jej przez głowę myśl, że być może sam upolował tego nieszczęsnego gada.

Ciemne oczy nie wyrażały żadnych emocji, nie czaiła się w nich również choćby najmniejsza iskierka wesołości. Wyglądał na mocno zdeterminowanego. Jenny poczuła się nieswojo. W Fundacji Prescotta, którą prowadziła od lat, rzadko zdarzały się niezapowiedziane wizyty. Na drzwiach jej gabinetu wisiała tabliczka z napisem Dyrektor, ale ponieważ personel biura składał się tylko z dwóch osób, Jenny często zamieniała się rolami ze swoją asystentką Nancy. Obie na szczęście nie przywiązywały do tego najmniejszej wagi, chodziło przecież o dobrze wykonaną pracę, a nie o tytuły.

Dziś Jenny była w biurze sama, a więc pełniła obie funkcje. Wyprostowała się i poprawiła żakiet na wydatnym brzuszku. Mężczyzna nie odpowiedział na jej uśmiech.

– W czym mogę panu pomóc? – spytała.

– Chciałbym porozmawiać z Genevieve Marie Ames – powiedział szorstko. – Gdzie mogę ją znaleźć?

Jenny przestraszyła się. Czego mógł od niej chcieć ten facet?

– Czy mógłbym porozmawiać z panną Ames? – powtórzył.

– Przykro mi, ale nie ma jej dziś w biurze. Chciałby pan zostawić dla niej jakąś wiadomość?

Gdy sięgnęła po długopis i kartkę, poły jej żakietu rozchyliły się, ukazując zaokrąglony brzuszek. Nieznajomy dostrzegł wyraźne oznaki ciąży. Wtedy jego ręka, którą wyciągnął po kartkę, zawisła nieruchomo w powietrzu.

Przestraszyła się.

Nagle drzwi biura otworzyły się z impetem, do środka wpadła Nancy i powiedziała zdyszanym głosem:

– Muszę natychmiast sprawdzić maile i zaraz wracam, Jenny.

– Jenny? Czy to przypadkiem nie jest zdrobnienie od Genevieve?

– Kim pan jest? – spytała Jenny.

– Nazywam się Matt Hanson – powiedział, kładąc na biurku wizytówkę, a potem wskazał palcem na jej brzuch i dodał pewnym siebie głosem: – A to jest moje dziecko.

 

Matt beznamiętnie obserwował, jak rumieńce znikają z twarzy Jenny. Miała naturalną, jasną karnację niebieskookiej platynowej blondynki, ale teraz jej policzki zrobiły się białe jak kreda. Pomyślał, że za chwilę zemdleje, ale ona podniosła się wolno z fotela, wskazała mu trzęsącą się dłonią drzwi do pokoju obok i powiedziała:

– Chyba powinniśmy porozmawiać na osobności.

Weszła tam pierwsza i stanęła przy najbardziej oddalonym oknie. Matt został przy drzwiach. Przez kilka chwil miał możliwość przyjrzeć się uważnie kobiecie, która wywróciła jego życie do góry nogami. Zawsze zastanawiało go, co zachwyca ludzi w ciężarnych kobietach. Teraz, niespodziewanie dla samego siebie, zrozumiał ten dziwny fenomen.

Jenny emanowała pięknem spełnionej kobiecości. Długie, jasne włosy zebrała w kok, odsłaniając smukłą szyję. Niebieska elegancka marynarka podkreślała jej status w fundacji. Wydatne piersi i brzuszek z pewnością zmieniły jej sylwetkę, ale przed ciążą musiała mieć bardzo zgrabną figurę. Wydała mu się spokojna, szlachetna, lecz również bardzo seksowna, pełna żaru i namiętności. Taką kobietę każdy mężczyzna chciałby mieć u swego boku. Zmusił się do opanowania emocji. Zauważył, że Jenny nerwowo oblizuje usta. Ona także uważnie go obserwowała.

– Czy mógłby pan się jeszcze raz przedstawić?

– Hanson. Mattew Robert Hanson.

– Czy my się znamy? – spytała drżącym głosem.

– Nie, panno Ames, nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy.

– Dlaczego więc pan uważa, że dziecko, które noszę, jest pańskie?

– Przypuszczam, że zna pani doktora Horace’a Bentleya z kliniki Morning Star?

– Owszem, znam, ale nie rozumiem, jaki to ma związek z panem.

– W klinice nastąpiła pomyłka – powiedział nieco zmieszany.

Oczy Jenny z jasnoniebieskich zrobiły się ciemnoszafirowe.

– O jakiej pomyłce pan mówi? – zapytała zdenerwowana.

– Nie będę tego jeszcze bardziej komplikował, niż i tak już jest. A więc, mówiąc najprościej, otrzymała pani moje nasienie...

– Ależ to całkowicie niemożliwe – powiedziała z pewnością, która go zmroziła. – Zostałam zapłodniona nasieniem nieznanego dawcy...

– No właśnie, a byłem nim ja – przerwał jej z irytacją w głosie.

– Nie wierzę – rzuciła gniewnie. – Bo niby dlaczego o pomyłce poinformowano tylko pana, a mnie nie?

– Bo o to poprosiłem. Chciałem poinformować o tym panią osobiście.

Jenny parsknęła z niedowierzaniem.

– Jeśli mi pani nie wierzy, proszę zadzwonić do kliniki.

– Nie pamiętam numeru. – Odwróciła się do okna, kończąc tym samym rozmowę.

Matt wyrecytował numer z pamięci.

– Proszę do nich zadzwonić, panno Ames – powiedział, a widząc, że Jenny się waha, ponaglił: – Najlepiej teraz, zaraz.

Podniosła słuchawkę i szybko wystukała numer. Doktor Bentley odebrał od razu, jakby się wcześniej z Hansonem umówili.

– Doktor Bentley? – spytała cicho. – Tu Jenny Ames... Tak, właśnie, pan Hanson jest akurat u mnie w biurze. – Jej głos stał się zdecydowanie wyższy i nieco piskliwy. – Przed chwilą mnie poinformował, że w pańskiej klinice zaszła pomyłka. Nie pojmuję, dlaczego nie ostrzegł mnie pan przed taką ewentualnością... Tak, otrzymałam wiadomość, że pan do mnie dzwonił, ale pomyślałam, że pewnie chodzi o termin kolejnej wizyty. Nie przyszło panu do głowy, aby zadzwonić do mnie jeszcze raz?

Matt mógł sobie doskonale wyobrazić, jak lekarz wije się po drugiej stronie słuchawki, choć, prawdę mówiąc, nie istniało żadne wytłumaczenie dla tak rażącej niekompetencji.

– Nic mnie nie obchodzi, że pan Hanson obstawił pana armią prawników – skomentowała z wściekłością słowa nieszczęsnego doktora.

– Ach, od razu armią – prychnął pogardliwie Matt. – Było ich raptem dwunastu...

– Jedno jest pewne, nie powinien pan był mu podawać mojego imienia i nazwiska. W pańskiej kartotece figuruje tylko numer mojej karty. A tak nawiasem mówiąc, przecież tego dnia miał pan umówionych wiele pacjentek, skąd więc pewność, że nasienie pana Hansona dostałam właśnie ja?

Matt słuchał argumentów Jenny, ale wiedział, że po prostu nie ma racji. Przemyślał dokładnie całą sprawę i znał już prawdę. Wkrótce pozna ją również i panna Ames.

– Nie, nie widzę. To nie ma żadnego sensu. Proszę sprawdzić naszą umowę, popełnił pan kolejny błąd. Uzgodniliśmy, że jestem zainteresowana tylko nieznanym dawcą. Byłam przy tym pewna, że zrozumiał pan powody mojej decyzji.

Matt zauważył, że Jenny trzyma się kurczowo framugi okna. Wyraźnie zrobiło jej się słabo. Chciał więc podbiec i podtrzymać ją przed ewentualnym upadkiem, ale okazała się twardą, małą osóbką. Zamknęła oczy, zebrała się w sobie i powiedziała stanowczo do słuchawki:

– Nie, po prostu nie.

Mart zastanawiał się, czego dowiedziała się Jenny od lekarza. Miał nadzieję, że nie usłyszała o jego idiotycznym omdleniu na wieść o tym, że zostanie ojcem.

– Nie mam adwokata – powiedziała Jenny ostro – bo go nie potrzebowałam, dopóki nie ujawnił pan moich danych osobowych obcemu mężczyźnie.

Matt poczuł się urażony określeniem obcy, ale się nie odezwał. Już przeczuwał, jak zakończy się ta rozmowa i nie podobało mu się to.

– Jak zaznaczyłam wcześniej, nie biorę pod uwagę żadnej pomyłki. Nie mam zamiaru robić ani testów DNA, ani żadnych innych badań. To moje dziecko i nie będę podejmować na ten temat żadnych dyskusji. Mam też nadzieję, że zdaje sobie pan z tego sprawę, doktorze, że nie pojawię się już na żadnej wizycie kontrolnej przed porodem w pana klinice... Świetnie, fantastycznie, nawet pan nie wie, jak się cieszę, że chociaż tyle pan zrozumiał.

Odłożyła słuchawkę i spojrzała na Matta. Miała zaczerwienione policzki i była naprawdę wściekła.

– Ci ludzie są żałośnie niekompetentni! – wyrzuciła z siebie jednym tchem.

– Więc zgadza się pani ze mną, że zaszła karygodna pomyłka?

– Nie jestem idiotką, panie Hanson. Jeżeli zaginęło pana nasienie, niewątpliwie popełniono błąd. Przykro mi, że został pan w to zamieszany. Dla mnie liczy się tylko fakt, że to moje dziecko, moja mała, słodka dziewczynka...

– Zrozumiałem, że nie bierze pani pod uwagę badań genetycznych czy innych badań prenatalnych?

– Bardzo dobrze pan zrozumiał.

– W takim razie skąd pewność, że to dziewczynka?

– Pochodzę z rodziny, w której zawsze rodziły się dziewczynki. Ostatni chłopiec urodził się tak dawno temu, że dziś nikt już nawet nie pamięta nazwiska rodowego naszej rodziny.

– To ojciec determinuje płeć dziecka, nie jest to cecha rodzinna.

Zamknęła oczy i kilka razy głęboko odetchnęła, aby się uspokoić. Potem lodowatym głosem wyjaśniła:

– Jeśli to panu pomoże, przyznam, że kilka tygodni temu zrobiłam USG. Zdjęcie nie jest wprawdzie zbyt wyraźne, lecz ja nie mam żadnych wątpliwości. A teraz proszę posłuchać, chciałabym, aby dotarło do pana raz na zawsze: nie obchodzi mnie, kto jest ojcem mojego dziecka. Nie zamierzam brać na siebie odpowiedzialności za błąd popełniony w klinice doktora Bentleya.

Musiał przyznać, że potrafiła bronić swoich racji. Miotała się jak dzika kotka, a jej oczy rzucały ostrzegawcze błyski.

– Dziecko może okazać się chłopcem, moim synem! Rozumie pani, co do pani mówię? – powiedział głośniej, niżby sobie tego życzył.

Jenny potrząsnęła przecząco głową.

W pierwszej chwili oniemiał, lecz zaraz potem zdał sobie sprawę, że niełatwo będzie ją przekonać. Okropnie denerwował go jej upór, lecz jednocześnie podziwiał ją. Matka od dzieciństwa mu powtarzała, że upór to jego drugie imię. Takiego mętliku w głowie już dawno nie miał. Chciał zostać ojcem, najbardziej pragnął syna i nie wierzył w teorię żeńskich potomków, ale nie miał żony. Jedyne, co przyszło mu do głowy w tej niecodziennej sytuacji, to zaproponować tej kobiecie małżeństwo.

– Myślę, że w zaistniałej sytuacji powinniśmy się pobrać – powiedział bez ogródek.

– Słucham?! – Jenny omal się nie zakrztusiła.

– Dobrze pani usłyszała, jestem zdania, że powinniśmy się pobrać – powtórzył dobitnie.

– Ale ja nie chcę wychodzić za mąż. Mąż nie jest mi do niczego potrzebny. To moje życie i mogę powiedzieć tylko tyle, że jest udane i szczęśliwe. Uwierz mi, Matthew Robercie Hansonie – dodała, spoglądając mu głęboko w oczy – dla ciebie nie ma w nim miejsca.

– A to niby dlaczego? – nalegał, pochlebiony, że bezbłędnie zapamiętała jego pełne imię i nazwisko. – Tylko proszę mi tu nie próbować wmawiać, że należy pani do kobiet, które nienawidzą mężczyzn.

– Nie mam nic przeciwko mężczyznom, byle nie wtrącali się w moje sprawy. Już dawno postanowiłam, że zostanę samotną matką i nie zamierzam tego zmieniać.

Tego nie mógł słuchać w spokoju.

– Chyba pani nie sądzi, że pozwolę, aby mój syn został zarejestrowany jako dziecko nieznanego ojca! – krzyknął z ledwie tłumioną furią.

– Proszę mi wierzyć, zdarzają się znacznie gorsze rzeczy niż fakt, że jest się dzieckiem nieznanego ojca, panie Hanson – powiedziała lodowatym głosem.

– Tak pani uważa? A co na przykład?

– Na przykład gdy jest się dzieckiem niechcianym, a do tego pozostawionym pod opieką kogoś, kto nie lubi dzieci – odparowała ostro. – Czy zdaje pan sobie sprawę, co czuje dziecko, które doskonale wie, że rodzice traktują je jako mało istotny obowiązek, kłopot i nic więcej?

– Jeśli mówi to pani z osobistego doświadczenia, współczuję z całego serca. – Nagle stał się ciepły i delikatny.

– Dzięki za współczucie, a teraz, skoro już sobie wszystko wyjaśniliśmy, mógłby pan opuścić moje biuro? Mam jeszcze mnóstwo pracy.

– Powiedz, ile? – Na jego twarzy malował się teraz lodowaty spokój.

Zaskoczona Jenny zdała sobie sprawę, że domniemany ojciec jej dziecka wcale nie zamierza wyjść z jej pokoju.

– Co ile?

– Ile chcesz w zamian za dziecko? Możemy spisać umowę stwierdzającą, że jesteś zastępczą matką. Zapłacę za pozostałe wizyty kontrolne i poród, a kiedy oddasz mi co trzeba, na twoje konto wpłynie okrągła sumka.

– Coś ty powiedział?!

Mart zobaczył, jak jej małe dłonie zaciskają się w pięści, a palce bieleją ze złości. Podziwiał jej wolę, ale raził go jej kompletny brak szacunku dla jego ojcowskich uczuć, które traktował bardzo poważnie.

– Moje dziecko nie jest na sprzedaż! – krzyknęła rozwścieczona. – Za kogo się uważasz, ty dupku! – rzuciła z pogardą.

– I za kogo masz mnie?! – Jej głos był ostry jak brzytwa.

– Za kobietę, która chce mieć dziecko, ale w żadnej mierze nie obchodzi jej to, kto jest jego ojcem.

Pożałował tych słów w tym samym momencie, kiedy je wypowiedział. I teraz patrzył, jak oczy Jenny zwężają się niczym u dzikiej kotki.

– Nie muszę wiedzieć, kto jest ojcem, wystarczy mi, że wiem, kim jest matka. Znam ją dobrze, a ona nie znosi głupców i nadętych prostaków z wypchanym portfelem! Dłużej nie będę tego tolerować! Niech się pan stąd wynosi do wszystkich diabłów! Natychmiast!

Matt poczuł się jak skończony idiota. Całe życie budował swe układy biznesowe, opierając się na umiejętnym rozpoznawaniu ludzkich charakterów. Interesowały go motywy postępowania, nadzieje, marzenia i czułe punkty przeciwników i klientów. Niestety zapomniał o tych zasadach w rozmowie z Jenny Ames. Nie znając jej charakteru, pomyślał, że może uda mu się ją kupić. Zapragnął cofnąć wszystkie swoje słowa, które wypowiedział do tej pory, i spróbować jeszcze raz od początku.

– Panno Ames! Jenny! – zaczął, idąc powoli w jej kierunku. Stanął tuż przed nią, ponieważ nie cofnęła się ani o krok.

Ale również nie zaczęła krzyczeć ani go nie spoliczkowała. Zaryzykował więc i wziął ją za rękę. Pod palcami poczuł dotyk jedwabistej skóry. Jenny nie sprawiała wrażenia osoby przerażonej. Najbardziej w tym wszystkim zaskoczyła go jego własna reakcja. Trzymając w rękach jej dłoń, nieoczekiwanie poczuł, jak przepłynął między nimi jakiś impuls, rodzaj tajemniczej więzi. Czy zdawała sobie sprawę, jak bardzo poruszył go ten krótki, niewinny moment?

– Przepraszam cię – powiedział po chwili. – Bardzo głupio się zachowałem, naskoczyłem na ciebie zupełnie bez powodu. Chodzi o to, że czuję się z tym dzieckiem mocno związany. Mam nadzieję, że zdołam zatrzeć złe wrażenie, które na pani wywarłem. Niepotrzebnie wzięły górę emocje. Chciałbym oddać do pani dyspozycji pewne środki finansowe i prosić, by pani z nich korzystała według własnego uznania.

– Jedyne, czego w tej chwili pragnę, to abyś sobie poszedł – powiedziała Jenny, uwalniając dłoń z jego uścisku.

– Tak po prostu wyrzucasz mnie za drzwi? – zapytał z sarkazmem.

– Bystry jesteś, nie ma co – powiedziała złośliwie. – Zanim odejdziesz, pomyśl, że gdzieś tam, poza moim biurem, czeka na ciebie kobieta, która z ochotą zostanie twoją żoną i urodzi ci dzieci. Wygląda więc na to, panie Hanson, że nie pozostaje panu nic innego, jak wyruszyć na poszukiwania. A teraz proszę mnie już zostawić samą. Niech się pan weźmie w garść.

– Nadal wierzę, że to dziecko jest moje.

– Może pan sobie wierzyć, w co pan chce, ale to niczego nie zmienia.

– I tu się pani myli. To zmienia wszystko i to dla całej naszej trójki – powiedział spokojnie już od drzwi. Tę bitwę może i przegrał, ale z całą pewnością nie oznaczało to jeszcze końca wojny.


ROZDZIAŁ DRUGI

 

– Czego chciał od ciebie Matt Hanson?

Jenny zmusiła się, aby podnieść głowę, i spojrzała na Nancy.

– Jenny! Co się dzieje? Dobrze się czujesz? Jesteś blada jak ściana! – Nancy wbiegła do pokoju konferencyjnego i uklękła przy krześle szefowej. – Cała drżysz, masz, okryj się moją marynarką.

Niespodziewana wizyta Matta Hansona przestraszyła Jenny i wyssała z niej całą energię. Czuła, że trzęsie się od środka, więc z wdzięcznością przyjęła dodatkowe okrycie.

– Powiedz coś – nalegała Nancy. – Śmiertelnie mnie przestraszyłaś.

– Już mi trochę lepiej – odezwała się po chwili Jenny drżącym głosem. – Po prostu czuję się tym wszystkim naprawdę oszołomiona.

– O co dokładnie chodziło Mattowi?

– Znasz go?

– Oczywiście, razem dorastaliśmy, był moim sąsiadem. Jenny zatrudniła Nancy jako swoją asystentkę, ponieważ potrzebowała kogoś odpowiedzialnego za kontakty ze sponsorami finansującymi jej fundację, której zadaniem było wspieranie samotnych kobiet i dzieci. Szybko się zaprzyjaźniły. Jenny miała nadzieję, że Nancy pomoże jej się wydostać z absurdalnej sytuacji, w której się znalazła.

Kim jest ten człowiek? Przez moment wydawało mi się, że jego nazwisko brzmi jakby znajomo, ale nic więcej nie kojarzę. Powiedział, że nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy – dodała szybko.

– Nie żartuj, Jenny, na pewno wiesz, kto to jest. Przecież to właściciel firmy Hanson, do której należy praktycznie całe centrum miasta.

– Centrum miasta? Po co komu centrum miasta?

– Multimilionerzy to lubią.

– Powiedziałaś multimilionerzy?

– Właściwie to megamultimilionerzy. W mieście mówią, że nie ma takiej rzeczy, której nie mógłby kupić Matt Hanson.

Jenny poczuła, że kręci się jej w głowie.

– No to mam problem! – powiedziała przerażona, ukrywając twarz w dłoniach.

– O co chodzi? Czego on od ciebie chciał?

– Mojego dziecka – odpowiedziała Jenny cicho.

– Słucham?!

Jenny zobaczyła na twarzy Nancy ten sam wyraz niedowierzania, który pół godziny temu pojawił się na jej własnym obliczu.

– Powiedział, że Alexis to jego dziecko. Nancy aż usiadła z wrażenia na podłodze.

– A czy to prawda? – spytała, gdy już trochę ochłonęła.

– Ależ skąd, nie ma o tym mowy – odpowiedziała szybko, ale po chwili dodała: – Właściwie sama już nie wiem. Lekarz, który dokonał sztucznego zapłodnienia, potwierdził słowa Hansona, a sam Matt jest o tym święcie przekonany.

– Co masz zamiar z tym zrobić?

– Nic. Zwyczajnie nic.

– Hej, Jenny, chyba nie sądzisz, że uda ci się tak po prostu spławić faceta pokroju Matta Hansona?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin