JASEŁKA-Misterium Bożonarodzeniowe.doc

(224 KB) Pobierz
JASEŁKA

JASEŁKA

MISTERIUM BOŻONARODZENIOWE W TRZECH AKTACH

 

AKTA I – PASTERZE

Narrator, Kuba, Stach, Maciek, Wojtek, Szymek, Bartosz,

(wychodzi narrator, otwiera księgę i czyta)

 

Narrator – Bóg w Trójcy Świętej stworzył świat cały potęgą swej wszechmocności.

                      A stworzył wszystko dla swej chwały, powołał wszystko z nicości.

                      Stworzył rozumne także stworzenia, by wiecznie szczęśliwe były

                      I od przyrody całej imienia Stwórcę przyrody wielbiły.

 

                      Lecz pierwsi ludzie: Adam i Ewa, mimo Bożego zakazu,

                      Spożyli owoc z rajskiego drzewa i raj stracili od razu.

                      Mijały długie wieki, lat tysiące, nikt nie mógł ludzi ratować.

                      Nic nie pomogły modlitwy gorące, by Bóg mógł winę darować.

 

                      Wreszcie zlitował się Bóg nad światem i posłał swego Syna,

                      Aby dla ludzi został bratem, rodząc się jako Dziecina.

                      Potem nauczał jak żyć potrzeba i grzech Adama naprawił

                      Jezus otworzył bramy do nieba, bo śmiercią swoją nas zbawił.

 

                      Więc każdy powinien Bogu dziękować, gdy Jezus w żłóbku się rodzi.

                      Powinien się cieszyć, powinien radować i hołd oddawać Dziecięciu.

 

(Narrator zamyka księgę i wychodzi; wchodzą pasterze: Kuba, Stach, Maciek, Wojtek, siadają wkoło ogniska i rozmawiają, po chwili przychodzi Szymek z grubym kijem w ręce)

 

Kuba – Gdzieś ty był?

 

Szymek – Wilkam ścigał.

 

Wszyscy – Co?

 

Szymek – Posłuchajcie. Powiem szczerze.

                  Jak on gnał, w ręku miałem tęgi kół, jak go zdzielę, tak przez pół,

                  Legł od razu.

 

Kuba – (z zachwytem) Toś ty zuch! Zabić wilka tak od razu, że nie zipnął ani razu

                - O to z ciebie tęgi zuch.

 

Szymek – Zuch – nie zuch. Takie straszne ślepia miał,

                  Jeszcze charczał gdym go gnał.

 

Kuba – I nie skoczył?

 

Szymek Nie. (Pokazuje kij) Kół był długi,

    A że mocne tęgi miał, tom go zdzielił po raz drugi.

 

Kuba – Ale przecież taka sztuka, zawsze ci się nie powiedzie.

 

Szymek – Jak mam w ręku kawał buka, niech tam idą i niedźwiedzie. Nie ma strachu!

 

Stach – (ostro) Nie bądź Szymek taki zuch. Zawsze lepiej iść we dwóch.

 

Szymek – (zrywa się i ostro) A cóż to: wilki takie cuda?

 

Kuba – (z zatroskaniem) Zawsze ci się tak nie uda; sam nie próbuj takiej sztuki.

 

Szymek – (spokojnie siada) Nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka.

                   Pożyjemy – zobaczymy.

 

Stach – Bracia! O cóż się kłócimy?

 

Wojtek – (troskliwie) Co tam wilki, żyć nam trzeba i pracować na kawałek chleba.

 

Maciek – Owce paść, to nasza praca. Nocą też pilnować trzeba.

 

Wojtek – W nocy łatwo o przygodę; owce mogą popaść w szkodę.

 

Szymek – (wstaje, rozgląda się, wskazuje ręką) Księżyc dzisiaj dość wysoko,

                   Lecz mieć trzeba dobre oko, po północy będzie mgła.

 

Wojtek Ano, bracia, na nas czas,

                  Jutro trzeba wstać o świcie, żeby zacząć nowe życie. Chodźmy spać.

 

Szymek – A gdzie Bartosz?

 

Kuba – Bartosz teraz owce liczy, bo on jeden zna rachunki.

 

Wojtek – Noc dziś taka dziwnie głucha, psów nie słychać, wiatr nie dmucha

                  I jakoś dziwnie się dziś czuję.

 

Szymek – (uspokajająco) Chłopcy! Musicie się wciąż przemawiać, próżno tyle gadać.

 

Kuba – (z naciskiem) Im tylko wciąż sprzeczki w głowie. A ja, bracia, to wam powiem.

Ciężkie czasy dziś na świecie, Rzym nas podatkami gniecie;

Jak podatników nas poniewiera, każdy starosta na swą rękę zdziera.

 

Wojtek – Alko i ten spis – potrzebne to było, żeby tyle ludu na kark się zwaliło.

 

Szymek – (macha ręką) Po co wciąż to narzekanie. Czy przez to lepiej się stanie?

                   (ostro do Kuby) Patrzaj Kuba, ogień gaśnie.

 

Kuba – (ze złością) Niech to wszystko piorun trzaśnie!

 

Bartosz – (wchodząc) Co?!

 

Szymek – (wskazuje ręką) Ot! I Bartosz idą właśnie.

 

Bartosz – (do wszystkich) Jakieś kłótnie z dala słyszę – co się stało?

 

Kuba – (do Bartosza) Szymek wilka zabił pałą.

 

Bartosz – (do Szymka) Gdzie to było?

 

Szymek – (wskazuje ręką) Tam – pod skałą.

 

Bartosz – Toś miał stracha co nie mało.

 

Szymek – (chwyta kij, pokazuje) Ależ gdzie tam? Kół był tęgi, tom go rąbnął między kręgi.

 

Bartosz – (pytająco) Toś go zabił?

Szymek – Tak, leży ścierwo. O! Jeszcze sępy nad nim krążą.

 

Bartosz – Toć go hieny zjeść nie zdążą. Szymek?

 

Szymek No!

 

Bartosz – (pytająco) A może to ten, co owce z naszego stada zjadł?

 

Szymek – Jeśli tak, to nie pożywi się już więcej gad.

 

Bartosz – I dobrze mu tak.

 

Szymek – No! Macie rację mój Bartoszu. Niech tam zgnije i niech leży.

 

Bartosz – To mu się należy. (Do wszystkich) Czyście bracia po wieczerzy?

 

Wszyscy Tak!

 

Bartosz – (energicznie) Czego więc jeszcze nie śpicie?! Jeszcze wam za mało dnia?!

                   Rano przecież trzeba wstać, na pastwiska owce gnać.

                   Brać się zaraz do pacierzy – (rozgląda się) – żywo wszyscy.

 

Kuba – (zrywa się) Otóż to!

 

Szymek – (wstaje, rozgląda się) Patrzcie jeno bracia, co za noc cudowna.

                    Takiej nocy nie widziałem od dawna.

                    Taka spokojna, cicha, podobna do świtu, tylko gwiazdki małe mrugają z błękitu –

                    - a na duszy mej, jakoś tak tęskno i rzewnie.

 

Bartosz (poklepując Szymka) Widać spokojne i czyste serce masz,

     To ci Bóg daje pociechę na ziemi,

                  Bo szczęśliwy ten, co w myślach bywa ze świętymi.

                    Lecz my, pastuszkowie, nam już spać wypada.

                    (do Szymka) Ty Szymku wilków się nie boisz?

 

Szymek – Nie.

 

Bartosz – Więc tej nocy popilnujesz stada, by nie zrobiło jakiejś szkody.

                   Niech cię Pan Bóg strzeże od złej przygody.

                   A teraz, moi bracia, nim nas sen rozbierze,

     Czas pomyśleć o Bogu o zmówić pacierze.

 

(wszyscy klękają i rozpoczynają modlitwę)

 

Wszyscy – Ty, ojców naszych przedwieczny Boże, oto twe dzieci klęczą w pokorze.

                   Twe ramie silne po wszelkie wieki, niech nam użyczy łask i opieki.

                   Za wszystkie dary życia naszego przyjmij podziękę z serca kornego.

                   I racz nas wspierać, aż z niebios tronu, w nadziei życia i w chwili zgonu.

(wznoszą do góry ręce)

                   Ześlij na ziemię Syna Swego, ześlij nam Zbawcę rodu ludzkiego.

                   Niech światłość nocy rozproszy cienie ojczyźnie naszej daj oświecenie.

 

(pasterze kładą się spać; Szymek czuwa; nagle ukazuje się łuna; Szymek coraz bardziej wystraszony pochyla się nad śpiącym Stachem i mówi)

 

Szymek Stachu, Stachu! (Potrząsa nim).

Stach – (zaspany) A czego?

 

Szymek – Wstawaj!

 

Stach – Co złego?

 

Szymek – (z lękiem) Jakieś wielkie słonko świeci, jakieś wojsko z nieba leci.

                  O! Nad Betlejem jakaś straszna łuna. Tam coś się dzieje!

 

Stach – (leżąc - półprzytomnie) Cóżby piorun u pioruna. Dawaj no serdaczek,

                Niech się przyodzieję, a zaraz wstanę.

(siada, przeciera oczy, ubiera serdaczek, bredzi)

                Oj, nieszczęśliwa dla nas godzina, smutna to będzie dla nas nowina.

                A gdzież ta łuna, co tak o niej bredzisz?

 

Szymek – (energicznie pokazując) Na Boga! Czyś ślepy, że jeszcze nie widzisz?

                   Noc taka ciemna jak smoła, a tu taki blask dookoła.

 

Stach – (rozgląda się, przytomnieje i z lękiem) Gwałtu! Rety! Coś się dzieje!

              Jeszcze północ, a już dnieje?

 

Szymek – Patrz tam (pokazuje ręką), bo nie wiem, co myśleć o tym mam.

 

Stach...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin