Barbara McMahon - Wyjść za mąż z miłości.pdf

(768 KB) Pobierz
QPrint
Barbara McMahon
5773562.001.png
ROZDZIAý 1
Nie ulegaþo wĢtpliwoĻci, Ňe wyszedþ ze szpitala za wczeĻnie.
Jared Montgomery zaklinowaþ drewnianĢ kulħ w rogu stopnia schodw,
wziĢþ gþħboki oddech i podciĢgnĢþ siħ. Przeszyþ go ostry bl. Zagryzþ wargi i
przystanĢþ na chwilħ, Ňeby odpoczĢę.
Policzyþ wznoszĢce siħ przed nim stopnie - zostaþo ich jeszcze czternaĻcie.
Umocowaþ kule pod pachami i z zaciĻniħtymi zħbami pokonaþ nastħpny stopieı.
Kostka w gipsie rwaþa go nieznoĻnie, zdrowa noga drŇaþa z wysiþku, bolaþy go
wszystkie koĻci, a zwþaszcza Ňebra. Nie byþy zþamane, a tylko stþuczone, ale nie
widziaþ Ňadnej rŇnicy.
Jeszcze jeden stopieı.
Na piħtrze otworzyþy siħ drzwi z lewej strony i wyjrzaþa z nich
zaciekawiona twarz w aureoli siwych loczkw. Pani Eugenia Giraux. Byþa jego
sĢsiadkĢ z naprzeciwka od oĻmiu lat, czyli od chwili gdy wynajĢþ apartament w
tym budynku. Nie pamiħtaþ, aby w tym czasie zamieniþ z niĢ wiħcej niŇ kilka
sþw.
- O mj BoŇe - powiedziaþa, patrzĢc na niego ze wspþczuciem.
Jared sprbowaþ siħ uĻmiechnĢę, ale byþ zbyt obolaþy. Na szczħĻcie zeszþa
mu juŇ opuchlizna z oczu i pozbyþ siħ plastrw na twarzy, jednak mimo
wszystko musiaþ przedstawiaę opþakany widok.
- Dobry wieczr - powiedziaþ. Pani Giraux przywiĢzywaþa wielkĢ wagħ
do dobrych manier, lecz nie miaþ teraz siþy wdawaę siħ w uprzejmĢ pogawħdkħ.
- O mj BoŇe - powtrzyþa i szybkim truchtem pobiegþa do drzwi
naprzeciwko, pukajĢc w nie gwaþtownie.
Jared podciĢgnĢþ siħ na kolejny stopieı. Jechaþ tu piħę tysiħcy mil i teraz
nie zatrzyma go jedenaĻcie stopni. Pokona je, choęby miaþ paĻę trupem.
Drugie drzwi na piħtrze - jego drzwi - otworzyþy siħ i stanħþa w nich
wysoka blondynka.
Jared z ulgĢ skorzystaþ z chwili przerwy w wspinaczce i zdumiony
zmierzyþ jĢ bacznym wzrokiem od stp do gþw. Dziewczyna byþa bardzo
zgrabna i miaþa na sobie nieprzyzwoicie krtkie szorty. Na widok jej dþugich
ng Jared zapomniaþ o blu. Poczuþ oŇywienie i wzmoŇony przypþyw energii,
mimo, Ňe nie mgþ to byę spŅniony skutek dziaþania Ļrodkw
przeciwblowych, bo nie braþ ich od poprzedniego dnia. Musiaþ to byę raczej
efekt wielomiesiħcznego celibatu na polach naftowych.
- Pan Montgomery przyjechaþ - oznajmiþa pani Giraux. Tylko tego
brakowaþo, Ňeby staþy nad nim teraz dwie
kobiety i przyglĢdaþy siħ jego zmaganiom. Jakby maþo byþo takswkarza,
ktry obserwowaþ go z doþu. Wiħksza widownia byþa caþkiem zbyteczna.
- Jared Montgomery? - spytaþa blondynka.
- A kto inny przy zdrowych zmysþach wspinaþby siħ na te schody w takim
stanie? - sarknĢþ, zaciskajĢc znw zħby i z uporem podejmujĢc wysiþek.
Jak tylko znajdzie siħ w mieszkaniu i odda dziecko wynajħtej przez siostrħ
opiekunce, poþknie parħ tabletek przepisanych przez lekarza i sprbuje zasnĢę.
WstrzĢs mzgu wciĢŇ dawaþ mu siħ we znaki powracajĢcym blem gþowy, a
Ňebra Ļciskaþy go w tej chwili niczym Ňelazne obrħcze.
- Czy jest pani pielħgniarkĢ? - spytaþ i przystanĢþ, korzystajĢc z pretekstu,
Ňeby odpoczĢę.
Dziewczyna oblizaþa wargi, a Jared poczuþ, Ňe robi mu siħ gorĢco. Nie
doĻę, Ňe temperatura powietrza dochodziþa do trzydziestu stopni, to jeszcze
oblaþa go nagþa fala Ňaru. CzyŇby miaþ gorĢczkħ? WziĢþ gþħboki oddech. Zdawaþ
sobie sprawħ, Ňe gapi siħ na niĢ niczym podniecony nastolatek, ale nie byþ w
stanie oderwaę oczu. Wyobraziþ sobie jej jedwabiste wþosy oplecione wokþ
swoich palcw i kuszĢce usta zaczerwienione od jego pocaþunkw. Ten wstrzĢs
mzgu musiaþ byę powaŇniejszy, niŇ myĻlaþ.
- PielħgniarkĢ? Nie, nie jestem pielħgniarkĢ. Potrzebuje pan pomocy? -
Dziewczyna spojrzaþa z troskĢ na jego posiniaczonĢ twarz i na nogħ do kolana w
gipsie.
- Nie chodzi o mnie, tylko o dziecko! - zniecierpliwiþ siħ, wskazujĢc za
siebie.
Dopiero teraz mþoda kobieta spojrzaþa na drzwi wejĻciowe i dostrzegþa
takswkarza. Trzymaþ przed sobĢ niepewnie dzieciħcy fotelik, w ktrym
spoczywaþo niemowlħ- przyczyna jej przyjazdu do Nowego Orleanu.
- Jestem Jenny .Stratford. Nie jestem pielħgniarkĢ, ale umiem zajmowaę
siħ dzieęmi. Paıska siostra mnie wynajħþa.
- DomyĻliþem siħ. Musiaþa daę pani klucze do mieszkania.
Miaþ jeszcze przed sobĢ dziesiħę stopni. Poradzi sobie. Radziþ sobie w
gorszych sytuacjach. To tylko dziesiħę stopni.
- MoŇe mogþabym panu jakoĻ pomc?
Jared wbiþ kule pod pachy i nie mogĢc siħ oprzeę pokusie, raz jeszcze
ogarnĢþ jĢ peþnym aprobaty spojrzeniem, od jasnopopielatych wþosw przez
smukþĢ kibię po dþugie, niekoıczĢce siħ, opalone nogi. Miaþa na sobie skĢpĢ
koszulkħ bez rħkaww i te przeklħte szorty. Chħtnie skorzystaþby z jej
ŇyczliwoĻci, ale nie w pokonywaniu schodw. PotrzĢsnĢþ gþowĢ z chmurnĢ
minĢ.
- Jak pani to sobie wyobraŇa? UĻmiechnħþa siħ leciutko.
- No tak, niewiele mogħ zrobię. Ale jest pan juŇ prawie na grze - dodaþa
zachħcajĢco.
- Widzħ - mruknĢþ.
Podskoczyþ na kolejny stopieı i poczuþ rozrywajĢcy bl, ktry
eksplodowaþ w nim jak wybuch. No, niezupeþnie. Nigdy nie zapomni siþy
prawdziwego wybuchu. Ani jego skutkw.
- O mj BoŇe - westchnħþa pani Giraux, patrzĢc na niego z gþħbokĢ troskĢ.
- Proszħ siħ nie martwię, pan Montgomery na pewno da sobie radħ.
Dziħkujħ, Ňe zawiadomiþa mnie pani o jego przyjeŅdzie. Zobaczymy siħ rano. -
Jenny poklepaþa starszĢ paniĢ uspokajajĢco po plecach i delikatnie skierowaþa w
stronħ jej mieszkania.
Jared przyjĢþ to z milczĢcĢ wdziħcznoĻciĢ. Przynajmniej o jednego
Ļwiadka mniej jego niezdarnych zmagaı. Najlepiej by byþo, gdyby Jenny
Stratford teŇ znikþa - w kaŇdym razie z podestu.
MoŇe to tylko gþupia mħska duma, ale zþoĻciþo go, Ňe ta dziewczyna widzi
jego sþaboĻę. KaŇda kobieta by go w tej sytuacji krħpowaþa, a w niej na dodatek
byþo coĻ takiego...
Po dwch minutach zostaþy mu jeszcze tylko trzy stopnie.
- Przyjechaþam dziĻ po poþudniu, ale nie spodziewaþam siħ pana wczeĻniej
niŇ jutro - powiedziaþa Jenny, cofajĢc siħ do drzwi, Ňeby zrobię mu miejsce na
podeĻcie.
- Wysþaþem do Patti telegram.
Jeszcze jeden skok i Jared byþ na szczycie schodw. Po rwnej podþodze
þatwiej kuĻtykaþo mu siħ do mieszkania, ale wiedziaþ, Ňe nie zdoþa wspiĢę siħ
jeszcze na drugi poziom, gdzie znajdowaþa siħ czħĻę sypialna. W kaŇdym razie
nie dzisiaj. Jaki diabeþ go podkusiþ, Ňeby fundowaę sobie dwupoziomowy
apartament? W normalnych warunkach bardzo mu odpowiadaþ, jednak teraz
sama myĻl o pokonaniu kolejnych siedemnastu stopni napawaþa go
przeraŇeniem.
PrzeĻpi siħ dzisiaj na sofie. We wnħce pod schodami byþa maþa zapasowa
þazienka dla goĻci. W tej chwili i tak nie miaþ siþy myĻleę o prysznicu, marzyþ
tylko o tym, Ňeby usiĢĻę.
Podszedþ prosto do sofy, z ulgĢ opadþ na miħkkie poduszki, odstawiþ kule
i wyciĢgnĢþ nogi. Czuþ siħ wykoıczony. Caþe ciaþo miaþ obolaþe nie tylko z
powodu obraŇeı odniesionych podczas wybuchu i trudu chodzenia o kulach, ale
i ze zmħczenia.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin