Ród Coltonów 0 - Szafiry dla narzeczonej 2 - Molly Langan - Ruth.pdf

(329 KB) Pobierz
QPrint
4Y@EHQX CK@ M@QYDBYNMDI
.NKKX
3TSG -@MF@M
PROLOG
Londyn, Anglia, 1750 rok
- Katherine. - William Colton przystanĢþ w drzwiach sali reprezentacyjnej
rezydencji Mansfieldw, popatrujĢc na ustawionych w szyku goĻci. A byþo ich
tam niemaþo, w tym czþonkowie jego rodziny.
- Williamie. - Katherine Mansfield, widzĢc swojego dumnego,
przystojnego narzeczonego, podaþa swj krysztaþowy kielich pokojwce i z
caþym dostojeıstwem przeszþa przez salħ.
Wiedziaþa, Ňe prezentuje siħ doskonale. Pomruki aprobaty, ktre sþyszaþa,
sunĢc pomiħdzy goĻęmi, tylko to potwierdzaþy. Zapracowaþa na nie wraz ze swĢ
matkĢ. Wybr stosownej sukni zajĢþ im niezliczone godziny. Dwie sþuŇĢce o
zrħcznych dþoniach zadbaþy o uczesanie panny mþodej, upinajĢc z lokw
twarzowe gniazda na czubku gþowy, tak by podkreĻlię jej wyjĢtkowĢ urodħ.
Zatrzymaþa siħ tuŇ przed Williamem, podajĢc mu do ucaþowania dþonie.
Byþa pewna, Ňe jest obiektem zazdroĻci wszystkich zebranych tam kobiet.
ZazdroĻci w peþni uzasadnionej. William byþ pierworodnym synem lorda
Redbridge, a poza tym czarujĢcym, aroganckim þajdakiem, ktry rozkochaþ w
sobie najlepsze partie w Londynie.
William pocaþowaþ jej palce i przytrzymaþ dþoı.
- Miaþem nadziejħ, Ňe bħdziemy sami.
- A czemuŇ to, mj niegrzeczny panie? - Jej usta rozciĢgnħþy siħ w
uĻmiechu. - Od jutra bħdziesz mnie miaþ tylko dla siebie, kiedy zþoŇymy
maþŇeıskie przysiħgi. Nasze rodziny, moja i twoja, chciaþy dzielię naszĢ radoĻę i
Ļwiħtowaę z nami. W koıcu nie kaŇda kobieta dostħpuje zaszczytu poĻlubienia
lordowskiego syna.
PoþoŇyþa mu dþoı na piersi, a wyglĢdaþo to, jakby kþadþa jĢ na jego sercu.
W rzeczywistoĻci Katherine wyczuþa palcami delikatne wypukþoĻci w jego
kieszonce, w ktrej ukryte byþy sþynne szafiry Coltonw. Jej serce zabiþo
mocniej.
- Nie mogħ siħ doczekaę, kiedy wreszcie pokaŇħ siħ w nich Ļwiatu,
Williamie.
Naszyjnik z szafirw byþ wszystkim, co William miaþ ofiarowaę
Katherine. No, moŇe jeszcze tytuþ, tak ogromnie ceniony przez Mansfieldw.
Rd w, choę bogaty ponad miarħ, pochodziþ z ludu. Dlatego w krħgu ich
przyjaciþ szlachecki tytuþ stanowiþ bezcennĢ wartoĻę. Obie rodziny, Williama i
Katherine, powinny zatem skorzystaę na ich zwiĢzku. Coltonowie rozpaczliwie
potrzebowali dopþywu zþota, a tak siħ szczħĻliwie zþoŇyþo, Ňe ojciec Katherine
byþ bardzo hojny dla crki.
ObserwujĢc rodzicw i goĻci, William lekko siħ zirytowaþ. Zaplanowaþ to
zupeþnie inaczej. Chciaþ, aby w wigiliħ ich Ļlubu nikt nie przeszkadzaþ im w
czuþym, intymnym spotkaniu, podczas ktrego zamierzaþ podarowaę
narzeczonej szafiry.
Pod wpþywem nagþego impulsu chwyciþ Katherine za rħkħ i pociĢgnĢþ
przez salħ, z kaŇdym krokiem sþyszĢc szeptane spekulacje na temat
drogocennych kamieni.
Wyszli na balkon, William zasunĢþ ciħŇkie kotary. Katherine wydħþa usta.
- Tak bardzo pragnħþam, Ňeby wszyscy widzieli, jak mi ofiarowujesz
klejnoty.
- Sama powiedziaþaĻ, kochanie, Ňe bħdĢ mieli okazjħ podziwiaę je przez
caþe Ňycie. A ten jedyny w swoim rodzaju moment jest tylko dla nas - rzekþ
William, starajĢc siħ stworzyę ĻwiĢteczny nastrj.
Oboje Ļwiadomie þĢczyli swe losy bez miþoĻci, ale przynajmniej nie
wzbudzali w sobie nawzajem odrazy. Szanowali siħ i, jak ufaþ William, ich
przyjaŅı miaþa szansħ z czasem przerodzię siħ w coĻ wiħcej. Wychowano go w
przekonaniu, Ňe najwaŇniejsze w Ňyciu wartoĻci to rodzina i ojczyzna. I jak
dotĢd nie przyszþo mu do gþowy, by choę raz je zakwestionowaę.
Poprowadziþ Katherine ku balustradzie balkonu i unisþ jej twarz ku
zalanemu ksiħŇycowym Ļwiatþem niebu.
Spodziewaþ siħ od niej pocaþunku, ale ona poþoŇyþa znw dþoı na jego
piersi.
- Pospiesz siħ, Williamie. Nie wytrzymam dþuŇej, muszħ je wreszcie
zobaczyę.
PrzeþknĢþ jakoĻ rozczarowanie i siħgnĢþ do kieszonki, wyciĢgajĢc z niej
ciemne aksamitne zawiniĢtko.
- Znasz z pewnoĻciĢ historiħ tych klejnotw - zaczaj. -Krlowa ElŇbieta I
podarowaþa je pierwszemu lordowi Redbridge. Od tamtej pory przechodzĢ po
kolei z rĢk do rĢk kolejnych narzeczonych mħŇczyzn z rodu Coltonw. Ale te
szafiry i brylanty to nie tylko szlachetna ozdoba. Mwi siħ, Ňe sĢ zaczarowane.
Wierzymy, Ňe majĢ czarodziejskĢ moc.
- Wiem, sþyszaþam o tym. Mogħ je wreszcie ujrzeę?
Patrzyþa niecierpliwie, jak William delikatnie odwija kawaþek miħkkiej
materii, z ktrego po chwili wyþoniþ siħ prawdziwy skarb. Naszyjnik z
mieniĢcych siħ szafirw i brylantw przeĻcigaþ nawet gwiazdy swym
niezwykþym blaskiem.
- Williamie, zaniemwiþam. SĢ olĻniewajĢce. - W gþosie Katherine, kiedy
w ciszy uniosþa palec i dotknħþa kamieni, brzmiaþa nutka prawdziwej admiracji.
William posþusznie uþoŇyþ koliħ wokþ jej szyi i lekko nachyliþ siħ, aby jĢ
zapiĢę.
- Prħdzej, Williamie.
Zameczek nie chciaþ siħ jednak zapiĢę. William zmarszczyþ czoþo,
Katherina tupnħþa.
- Co siħ dzieje? MoŇe ci tu za ciemno? Wiedziaþam, powinniĻmy to byli
zrobię wewnĢtrz, Ňeby wszyscy widzieli. - PrzytrzymujĢc þaıcuszek, odwrciþa
siħ do niego.
William patrzyþ na klejnoty, nie wierzĢc wþasnym oczom. Jeszcze chwilħ
wczeĻniej oĻlepiaþy niemal blaskiem, a teraz, spoczywajĢc na dekolcie
narzeczonej, zmħtniaþy i pociemniaþy, jakby straciþy caþĢ swĢ ĻwietnoĻę.
- O co chodzi? - spytaþa, pochylajĢc gþowħ, by spojrzeę na kamienie, po
czym uniosþa jĢ znw ku jego zachmurzonej twarzy. - Co ci siħ staþo?
PotrzĢsnĢþ gþowĢ i zabraþ jej naszyjnik. W tym samym momencie klejnoty
rozŇarzyþy siħ, oĻlepiajĢc jak ogieı.
- To... zapiħcie. Musiaþo siħ zepsuę. - Wyprbowaþ je ponownie, dziaþaþo
bez zarzutu.
Nie pojmowaþ tego. Po raz wtry zaþoŇyþ jej naszyjnik, tym razem stojĢc
do niej twarzĢ, by mgþ go widzieę.
Niemal w jednej chwili kamienie przygasþy, przybierajĢc na skrze
Katherine barwħ bþota. Zapiħcie zaĻ, ktre przed chwilĢ funkcjonowaþo
znakomicie, odmwiþo znw posþuszeıstwa. Po plecach Williama przebiegþ
dreszcz. Nie przywidziaþo mu siħ nic, to byþ fakt.
Katherine, zniecierpliwiona czekaniem, podniosþa rħkħ do szyi. Naszyjnik
niczym Ňywa istota przeĻliznĢþ siħ miħdzy jej palcami i niechybnie upadþby u jej
stp, gdyby William w ostatniej chwili go nie uratowaþ.
Trzymaþ w drŇĢcych dþoniach pulsujĢcy Ňyciem klejnot.
- Co robisz? - zdumiaþa siħ, patrzĢc, jak William pospiesznie zawija
szafiry w aksamitny materiaþ.
- O maþy wþos nie popeþniliĻmy strasznego bþħdu. -Wsadziþ pakuneczek
do kieszonki na piersi i wziĢþ Katherine za rħkħ. - To ci siħ pewnie wyda
niepojħte, i przepraszam ciħ za to najpokomiej, ale szafiry Coltonw nigdy siħ
nie mylĢ. JeĻli zmieniajĢ barwħ i tracĢ swj blask, to istnieje ryzyko, Ňe
unieszczħĻliwilibyĻmy siħ na resztħ Ňycia.
Wyrwaþa rħkħ i odsunħþa siħ od niego.
- Nie rozumiem.
- Nie moŇemy siħ jutro pobraę.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin