4. Cussler Clive - Podwodny zabójca.pdf

(980 KB) Pobierz
Clive Cussler & Paul Kemprecos
Podwodny zabójca
Serpent
Przełożył: Maciej Pintara
Wydanie oryginalne: 1999
Wydanie polskie: 2003
137253928.001.png
Prolog I
Na zachód od Wysp Brytyjskich, rok 1515
Diego Aguirrez obudził się z niespokojnego snu z wrażeniem, że po twarzy przebiegł mu
szczur. Wysokie czoło miał mokre od zimnego potu, serce mu waliło. Wsłuchiwał się w
chrapanie swojej śpiącej załogi i plusk małych fal, uderzających o drewniany kadłub.
Wszystko było w porządku. A mimo to nie mógł się pozbyć niepokoju i uczucia, że w mroku
czai się niebezpieczeństwo.
Wygramolił się z hamaka, zarzucił na opalone ramiona gruby wełniany koc i wspiął się
na zasnuty mgłą pokład. W przyćmionym blasku księżyca solidnie zbudowana karawela
lśniła, jakby utkano ją z pajęczej nici. Aguirrez podszedł do skulonej postaci obok żółtej
plamy światła lampy oliwnej.
- Dobry wieczór, kapitanie - odezwał się marynarz trzymający wachtę.
- Dobry wieczór - odrzekł Aguirrez. - Wszystko w porządku?
- Tak jest. Ale wciąż nie ma wiatru.
Aguirrez zerknął w górę na widmowe maszty i żagle.
- Nadejdzie. Czuję to.
- Tak jest - odparł marynarz i ziewnął mimo woli.
- Zejdź na dół i prześpij się trochę. Zastąpię cię.
- Moja wachta skończy się dopiero z następnym odwróceniem klepsydry.
Kapitan przestawił klepsydrę, stojącą obok lampy.
- Już się skończyła.
Marynarz podziękował i powlókł się do kwater załogi. Kapitan zajął jego miejsce na
wysokiej prostokątnej rufie. Spojrzał na południe i wpatrzył się w gęstą mgłę. Unosiła się nad
wodą niczym para, morze było gładkie jak lustro. Aguirrez nadal tkwił na posterunku, gdy
wzeszło słońce. Oliwkowoczarne oczy bolały go ze zmęczenia i były zaczerwienione, koc
przesiąkł wilgocią. Z właściwym sobie uporem nie zwracał na to uwagi i spacerował tam i z
powrotem po mostku jak tygrys w klatce.
Był Baskiem, mieszkańcem skalistych gór między Hiszpanią i Francją. Lata na morzu
wyostrzyły mu instynkt i nie lekceważył go. Baskowie byli najlepszymi żeglarzami na
świecie. Ludzie tacy jak Aguirrez regularnie zapuszczali się na wody, które bardziej bojaźliwi
marynarze omijali w obawie przed wężami morskimi i wielkimi wirami. Miał krzaczaste
brwi, duże odstające uszy, długi prosty nos i podbródek niczym półka skalna. Wiele lat
później naukowcy zasugerują, że grube rysy twarzy Basków mogą świadczyć o ich
pochodzeniu w linii prostej od człowieka z Cro-Magnon.
W szarym świetle przedświtu pojawiła się załoga. Marynarze ziewali, przeciągali się i
zabierali powoli do pracy. Kapitan ciągle jeszcze nie chciał zejść z mostka. I okazało się, że
miał rację. W pewnym momencie przekrwionymi oczami dostrzegł jakiś błysk za grubą
zasłoną mgły. Trwało to tylko moment, ale Aguirrez poczuł dziwną mieszaninę ulgi i strachu.
Serce zabiło mu szybciej. Uniósł mosiężną lunetę, zawieszoną na szyi. Rozciągnął ją na
całą długość, zmrużył jedno oko, a drugie przyłożył do okularu. Najpierw widział w
powiększeniu tylko szary wał mgły, skłębionej na styku z morzem. Przetarł oczy rękawem,
zamrugał powiekami i ponownie uniósł lunetę. Znów nic nie zobaczył. Pomyślał, że była to
tylko gra światła.
Nagle dostrzegł jakiś ruch. Z mgły wyłonił się ostry kształt. Przypominał dziób
drapieżnego ptaka, badającego otoczenie. Potem ukazał się cały statek. Czarny smukły kadłub
wystrzelił naprzód, sunął wolno przez kilka sekund, potem znów przyspieszył. Pojawiły się
dwa następne statki. Ślizgały się po gładkiej powierzchni morza jak gigantyczne owady
wodne. Aguirrez zaklął cicho.
Galery wojenne.
Słońce odbijało się w mokrych wiosłach, które rytmicznie zanurzały się w wodzie. Każdy
ich ruch szybko przybliżał smukłe okręty bojowe do żaglowca.
Aguirrez przyglądał się im okiem doświadczonego budowniczego statków. Prawdziwe
charty morskie, zdolne rozwijać dużą szybkość na krótkich odcinkach. Bojowe okręty,
skonstruowane przez Wenecjan i używane przez wiele krajów europejskich.
Każdą galerę napędzało sto pięćdziesiąt wioseł, w trzech rzędach po dwadzieścia pięć z
każdej burty. Niski, płaski kadłub miał niespotykany dotąd opływowy kształt. Z tyłu wyginał
się wdzięcznie do góry ku nadbudówce mostka kapitańskiego. Wydłużony dziób nie służył
już za taran, jak w dawnych czasach. Teraz umieszczone były na nim działa.
Z pojedynczego masztu blisko rufy zwisał mały trójkątny żagiel łaciński, ale szybkość i
manewrowość zapewniały galerze ludzkie mięśnie. Hiszpańskie sądy zapewniały stały
dopływ galerników, skazanych na śmierć przy ciężkich, dziesięciometrowych wiosłach. Po
corsii , wąskim pomoście między dziobem i rufą, chodzili nadzorcy i popędzali wioślarzy
groźbami i uderzeniami biczów.
Aguirrez wiedział, jak wielką ma przeciwko sobie siłę ognia. Galery były niemal
dwukrotnie dłuższe od jego pękatej, dwudziestoczterometrowej karaweli. Zwykle miały na
pokładzie pięćdziesiąt jednostrzałowych, gładkolufowych arkebuzów, ładowanych od przodu.
Na ich dziobowych platformach artyleryjskich montowano moździerze nazywane
bombardami. Umieszczano je z prawej strony, co pozostało z czasów, kiedy strategia walki
morskiej polegała głównie na taranowaniu przeciwnika.
Galera przypominała mocny okręt grecki, jakim Odyseusz przepłynął z wyspy
czarodziejki Kirke do kraju cyklopów, karawela natomiast była statkiem przyszłości. Szybka i
zwrotna mogła żeglować po wodach całego świata. Łączyła południowy takielunek z
wytrzymałym północnym kadłubem o gładkim poszyciu i sterze na zawiasach. Łatwe w
obsłudze ożaglowanie łacińskie, pochodzące od arabskich dhow , dawało jej przewagę
manewrową nad każdym ówczesnym żaglowcem.
Na nieszczęście dla Aguirreza te wspaniałe żagle zwisały teraz bezwładnie z dwóch
masztów. Przy bezwietrznej pogodzie były bezużytecznymi kawałkami tkaniny. Karawela
tkwiła nieruchomo na powierzchni morza niczym statek w butelce.
Aguirrez zerknął na martwe żagle, przeklinając żywioły, które sprzysięgły się przeciwko
niemu. Był wściekły na siebie za karygodną krótkowzroczność. Należało od razu wypłynąć
na pełne morze. Galery, ze względu na niskie burty, nie mogłyby go ścigać daleko od
wybrzeża. Nie spodziewał się jednak martwej ciszy na morzu. Ani tego, że galery tak łatwo
go znajdą.
Nie czas jednak na obwinianie się za popełnione błędy. Odrzucił koc na bok niczym
matador pelerynę i ruszył wzdłuż statku, wykrzykując rozkazy. Marynarze ożywili się na
dźwięk donośnego głosu kapitana, rozbrzmiewającego od rufy do dziobu. Po kilku sekundach
pokład przypominał ruchliwe mrowisko.
Aguirrez wskazał zbliżające się okręty wojenne.
- Spuścić łodzie! - zawołał. - Uwijajcie się, chłopcy, bo inaczej damy katom zajęcie na
cały dzień i noc.
Załoga rzuciła się do pracy. Wszyscy na pokładzie żaglowca wiedzieli, że czekają ich
tortury i śmierć na stosie, jeśli wpadną w ręce ludzi na galerach. W ciągu kilku minut
wszystkie trzy szalupy karaweli znalazły się na wodzie. Zajęli w nich miejsca najsilniejsi
wioślarze. Liny przymocowane do statku napięły się jak cięciwy łuków, ale uparta karawela
ani drgnęła. Aguirrez krzyknął do marynarzy, żeby wiosłowali mocniej. Apelował do ich
baskijskiej męskości i miotał najgorsze przekleństwa, jakie tylko przyszły mu do głowy.
- Ciągnijcie razem! Wiosłujecie jak banda hiszpańskich dziwek!
Wiosła spieniły spokojną wodę. Statek zadrżał, zaskrzypiał i w końcu ruszył. Aguirrez
krzyknął jeszcze słowa zachęty i pobiegł z powrotem na rufę. Oparł się o reling i przyłożył
lunetę do oka. Zobaczył wysokiego, szczupłego mężczyznę, który patrzył na niego przez
lunetę z platformy dziobowej galery na czele pościgu.
- El Brasero - szepnął Aguirrez z nieukrywaną pogardą.
Ignatius Martinez zobaczył, że Aguirrez patrzy na niego i wykrzywił grube, lubieżne
wargi w triumfalnym uśmiechu. Z jego bezlitosnych, głęboko osadzonych żółtych oczu
wyzierał fanatyzm. Długi, arystokratyczny nos był zmarszczony, jakby poczuł smród padliny.
- Kapitanie Blackthorne - mruknął do rudobrodego mężczyzny - niech pan obieca
wioślarzom, że odzyskają wolność, jeśli dopadniemy naszą zdobycz.
Kapitan wzruszył ramionami i wykonał rozkaz. Wiedział, że to okrutne oszustwo i
Martinez nie zamierza dotrzymać obietnicy.
El Brasero znaczyło po hiszpańsku „kotlarz”. Martinez zawdzięczał to przezwisko
gorliwości w paleniu heretyków na stosie podczas autodafe, jak nazywano publiczne
spektakle wymierzania kary. Był znaną postacią na quemerdo - placu kaźni. Używał
wszystkich środków, łącznie z przekupstwem, by zapewnić sobie zaszczyt podpalenia stosu.
Choć oficjalnie nosił tytuł oskarżyciela publicznego i doradcy inkwizycji, przekonał swych
zwierzchników, by powierzyli mu rolę głównego inkwizytora i oskarżyciela Basków. Ich
ściganie było wyjątkowo opłacalne. Inkwizycja natychmiast konfiskowała majątek
oskarżonego. Zagarnięte bogactwa ofiar finansowały więzienia inkwizycji, jej tajną policję,
armię, izby tortur i urzędników oraz szły do kieszeni inkwizytorów.
Baskowie opanowali do perfekcji sztukę nawigacji i budowy statków. Aguirrez wiele razy
wypływał na sekretne łowiska na Morzu Zachodnim. Polował na wieloryby i łowił dorsze.
Baskowie byli urodzonymi ludźmi interesu. Wielu - jak Aguirrez - wzbogaciło się na
rybołówstwie. Jego stocznia na rzece Nervion budowała statki wszystkich typów i rozmiarów.
Aguirrez wiedział o okrucieństwach inkwizycji, ale był zbyt zajęty prowadzeniem różnych
interesów, swoją piękną żoną i dwojgiem dzieci, by zwracać na to większą uwagę. Kiedyś po
powrocie z rejsu przekonał się, że Martinez i inkwizycja to wrogie siły, których nie wolno
lekceważyć.
Gdy statki pełne ryb zawinęły do portu, by wyładować połów, przywitał je wzburzony
tłum. Ludzie błagali Aguirreza o pomoc. Inkwizytorzy aresztowali grupę miejscowych kobiet
i oskarżyli o uprawianie czarów. Wśród uwięzionych była żona Aguirreza. Rzekome
czarownice postawiono przed sądem i uznano za winne.
Aguirrez uspokoił tłum i pojechał prosto do stolicy prowincji. Choć był wpływowym
człowiekiem, nie chciano słuchać jego próśb o uwolnienie kobiet. Urzędnicy odpowiadali, że
nie mogą nic zrobić; to sprawa Kościoła, nie władz cywilnych. Niektórzy szeptali, że w
obawie o własne życie i mienie wolą się nie narażać Świętemu Oficjum. El Brasero nie zna
litości.
Aguirrez wziął sprawy w swoje ręce i zebrał setkę wiernych mu ludzi. Zaatakowali
konwój wiozący rzekome czarownice na miejsce straceń i uwolnili je bez jednego strzału.
Żona Aguirreza powiedziała mu, że El Brasero aresztował ją, by zagarnąć ich majątek.
Jednak Aguirrez podejrzewał, że inkwizycja zwróciła na niego uwagę z dużo
ważniejszego powodu. Rok wcześniej rada starszych powierzyła mu opiekę nad
najświętszymi relikwiami Kraju Basków. W przyszłości miały połączyć wszystkich Basków
w walce o niepodległość przeciwko Hiszpanii. Na razie spoczywały w kufrze ukrytym w
Zgłoś jeśli naruszono regulamin