Julian May
Bezcielesny Jack
(JACK THE BODILESS)
Przekład Kinga Kremky
Data wydania oryginalnego 1991
Data wydania polskiego 1998
(Korektorze! - Akapity z małej litery, dialogi bez myślników, ma tak zostać!)
Prawdziwie wiernym towarzyszom - nareszcie!
Ty utkałeś mnie w łonie mej matki.
Dziękuję Ci, że mnie stworzyłeś tak cudownie,
godne podziwu są Twoje dzieła.
I dobrze znasz moją duszę,
nie tajna Ci moja istota,
kiedy w ukryciu powstawałem,
utkany w głębi ziemi.
Oczy twoje widziały me czyny
i wszystkie są spisane w Twej księdze;
dni określone zostały,
chociaż żaden z nich jeszcze nie nastał.
PSALM 139*
[Z Księgi Przysłów Starego Testamentu (Biblia Tysiąclecia 1980).]
W znanych zamkniętych układach fizycznych stan ostateczny jest wyznaczany przez określone warunki początkowe. Układy otwarte natomiast, o ile w ogóle osiągają stan stabilizacji, mogą rozwijać się i dochodzić do postaci końcowej na podstawie różnych warunków początkowych i na różne sposoby.
LUDVIG VON BERTALANFFY
A Systems View of Man
Bóg pisze prosto krzywymi liniami
PRZYSŁOWIE HISZPAŃSKIE
PROLOG
GROTA ŚNIEŻNA, PARK PLANETARNY
TERYTORIUM KANNERNARKTOK
SEKTOR 14: GWIAZDA 14-661-329 (SIKRINERK)
PLANETA 6 (DENALI)
ROK GALAKTYCZNY: PIERWSZY 1 - 400-644
(17 MAJA 2113)
Była ciemna, wietrzna noc, podobna do innych nocy na Denali, gdzie topografia i klimat stwarzały jedne z najgorszych warunków pogodowych w całej Galaktyce. Najgorszych z punktu widzenia człowieka, oczywiście, chyba że byłby zagorzałym fanem narciarstwa...
Myśli przedstawiciela rasy Lylmik, nadzorcy o imieniu Atoning Unifex, uśmiechały się, podczas gdy jego materialna postać unosiła się ponad chłostanym wiatrem parkiem. Denali, planetę o nierównym terenie i wietrzną przez większą część roku, nawiedzało Wielkie Białe Zimno; opiewano to zjawisko w pewnej ziemskiej piosence, dobrze znanej Pierwszemu Nadzorcy. Na większości kontynentów Denali lodowce i obszary wiecznego śniegu rozciągały się daleko pośród szczytów, odbijających oślepiające blaski, czarnych przepaści i ostrych skał, sterczących niczym połamane kły prehistorycznych potworów. Pierwotnie Denali nie była zamieszkana przez myślące formy życia. Żadne rozumne stworzenia nie pojawiły się na niej, aż do momentu przyłączenia planety do Państwa Ludzkości z woli światowych zarządców Imperium Galaktycznego. Najsłynniejszy rodowity syn planety, św. Bezcielesny Jack, został poczęty przed przybyciem pierwszych ziemskich osadników.
Śmiałkowie, którzy zaczęli kolonizować Denali w początkach dwudziestego pierwszego wieku, pochodzili z Alaski i innych obszarów Stanów Zjednoczonych, nawiedzanych surowymi zimami. Szybko dołączyli do nich Kanadyjczycy, Sybiracy, Samojedzi, Lapończycy i całe zastępy innych, którzy pragnęli takiego wezwania, jakim było życie wśród dzikiego piękna przyrody. Można by się spodziewać, że wśród pierwszych osadników zapanują nastroje równie ponure i przygnębiające jak pogoda na Denali. Jednak, z niewiadomych przyczyn, przeważało tu zupełnie inne nastawienie; na zdobytym obszarze panowała krzepiąca atmosfera życzliwości i werwy. Pierwotną przyczyną założenia kolonii były znajdujące się na planecie cenne złoża rudy galu, wciąż głównego bogactwa naturalnego. Denali stała się jednak po pewnym czasie popularnym obiektem turystycznym, najpierw przyciągając amatorów sportów zimowych z Państwa Ludzkości (w tym słynny klan Remillardów z New Hampshire), a następnie całe gromady pseudorozumnych Poltrojan.
Atoning Unifex zapuścił się pamięcią w najdalsze obszary swej świadomości; przywołał wspomnienia tłumione przez całe eony czasu. Tak. Oboje kochali tę małą planetę...
Ona, oczywiście, urodziła się tutaj, mieszkała i pracowała w Iditarod, stolicy kolonii, aż do momentu, kiedy nieuchronny los zabrał ją na Ziemię, gdzie oboje spotkali się w tak nieprawdopodobny sposób. Na początku ich wielkiej przygody wypowiadała się zdawkowo o swoich doświadczeniach rdzennej mieszkanki Denali, oboje zaśmiewali się natomiast, przywołując do pamięci ich wspólne, zadziwiające przeżycia. Ten śmiech zamilkł dawno temu, ale wspomnienia pozostały w odległych zakamarkach wiekowego umysłu Lylmika, strzeżone i pielęgnowane, aż w końcu stały się prawie zbyt cenne, by je rozpamiętywać. Ból, który zaćmił je niegdyś, dawno już zelżał, mógł więc znów powrócić do przeszłości.
Tak oto Atoning Unifex włóczył się w środku burzy, a jego umysł pozostawał w stanie, który człowiek nazwałby po części marzeniem, po części modlitwą. Jego myśli błądziły wokół osoby, która kiedyś była kobietą i dwukrotnie głęboko kochała, a potem w odległej Galaktyce stała się matką Wspólnoty, złożonej z wielu istot, których umysły odbiegały od ludzkiego.
W końcu Lylmik wydobył z siebie myślowy odpowiednik głębokiego westchnienia. Epilog tej komedii był już prawie dopełniony; jeszcze czekał tylko na niezastąpionego wuja Rogi, który jak zwykle tracił czas, podczas gdy kosmiczne przeznaczenie pozostawało niewypełnione.
Unifex skupił swój umysł na podziemnej pieczarze lodowej, gdzie schronił się przed śnieży ca Rogatien Remillard. Przy małym namiocie zobaczył zgarbionego, wysokiego i chudego mężczyznę, który zdejmował właśnie buty narciarskie. Podobnie jak inni członkowie słynnej rodziny, wuj Rogi nosił w swoim organizmie geny samoodmładzania. Miał rumianą twarz pięćdziesięciolatka, która ukrywała jego faktyczny wiek - 167 lat ziemskich. Zapadnięte policzki były zaczerwienione od mrozu, a z oczu i nosa ciekło mu trochę na brodę, gdy zapominał obetrzeć się czerwoną opaską, którą nosił owiniętą wokół mankietu starej wojskowej kurtki L.L. Bean Penobscot. Odrzucił na bok dzianinową czapkę; siwe spocone loki rozsypały się na czoło i uszy. Pogwizdując, ściągnął archaiczny dwudziestowieczny strój narciarski i wyblakłe czerwone kalesony w paski, odkrywając blade, żylaste ciało. Zanurzył się wreszcie z namaszczeniem w małej geotermicznej sadzawce, znajdującej się na środku pieczary. Fale telepatyczne, które wysyłał jego uparty, wszechstronny umysł, świadczyły o pełnym zadowoleniu.
Jeśli burza jeszcze potrwa, powiedział do siebie wuj Rogi, odpuszczę sobie ostatni etap wędrówki, złapię transporter parkowy i poszaleję przez tydzień w narciarskim centrum rozrywki. Kasyno, kabaret, kwartety smyczkowe, jedzenie Lucullana, dobre towarzystwo... No, może i nowa powieść science fiction, którą będę delektował się w Zimowym Ogrodzie, podczas gdy kelnerzy będą przynosić coraz to nowe drinki, i oczywiście pooglądam sobie panienki!
Stary mężczyzna uśmiechnął się i zanurzył głębiej w parującej wodzie.
Biedny wuj Rogi! Unifex miał wobec niego inne plany. Rogi zaliczył już udane wakacje, trasę ponad dwustu kilometrów, którą pokonał na nartach wzdłuż pięknego parku podczas niezwykle spokojnych i pogodnych trzech tygodni. Teraz jednak pogoda zmieniła się i wuj, czy był skłonny to przyznać czy nie, wystarczająco już odpoczął i zregenerował się po pierwszym etapie swojej dziennikarskiej roboty. Był już najwyższy czas, by obaj wrócili do pracy.
Unifex zniżył się nad powierzchnię planety. Niewielka warstewka fizycznej substancji, otulająca jego umysł, naruszyła tylko najdrobniejsze płatki ubitego śniegu i z łatwością przeniknęła trzymetrową warstwę lodu i śniegu, pokrywającą grotę, w której obozował Rogi. Miejsce to było jednym z typowych podziemnych zagłębień, od których park planetarny Denali wziął swoją nazwę; jaskinia o nieregularnych kształtach wielkości sporego pokoju, wytopiona w lodowcu przez małe gorące źródło. Jej ściany i sufit tworzył lód, natomiast skalista podłoga wyścielona była gęstym dywanem porostów w kolorze ciemnej szarości i lawendy. Tuż przy płytkiej bulgocącej sadzawce rosły większe i delikatniejsze, egzotyczne formy życia. Organizmy te, przypominające czerwone cebule i obdarzone dziwnymi kwiatami, wydzielały po potarciu cierpki siarczany zapach i były mięsożerne. Gdy kwiaty cebulaków pochyliły się w kierunku obnażonych ramion Rogiego, ten dla odstraszenia prysnął na nie gorącą wodą.
Wklęsłe ściany groty były pokryte migocącymi kryształkami szronu w chłodniejszych, wyższych partiach, a ociekały wodą tuż przy ziemi. Delikatne obłoki pary mieniły się złociście w świetle staroświeckiej, elektrycznej latarki Rogiego, nim zniknęły w otworze stanowiącym naturalny komin. Narty stały oparte o ścianę, a plecak leżał obok małego namiotu. W głębi pomieszczenia zamocowano drzwi wykonane ze złożonego we dwoje, półprzeźroczystego kawałka plastiku. Prowadziły one do tunelu wyjściowego i nowoczesnej latryny. Turystów odwiedzających park obowiązywał surowy zakaz rozkopywania śnieżnych grot, jak również obozowania w nie wyznaczonych do tego celu “dziewiczych” jaskiniach - poza sytuacjami awaryjnymi.
...
mirued