17 - Clive Cussler - Wąż.pdf

(1722 KB) Pobierz
19 - Clive Cussler - W¹¿.rtf
CLIVE CUSSLER
PAUL KEMPRECOS
W Ąś
25 LIPCA 1956 NA POŁUDNIE OD WYSPY NANTUCKET
PROLOG
Blady statek pojawił si ę . niespodziewanie, jakby wyskoczył z gł ę bin. Sun ą ł niczym duch przez srebrny, jarz ą cy si ę zimno kr ą g,
ksi ęŜ ycowego ś wiatła. Płyn ą ł na wschód w rozgrzanym nocnym powietrzu. Wzdłu Ŝ białych jak ko ść burt migotały diademy roz ś wietlonych
bulajów. Ostry dziób ci ą ł płytkie morze z tak ą łatwo ś ci ą , z jak ą sztylet tnie czarn ą satyn ę .
Wysoko na zaciemnionym mostku szwedzko-ameryka ń skiego liniowca “Stockholm”, siedem godzin i sto trzydzie ś ci mil morskich na
wschód od Nowego Jorku, drugi oficer Gunnar Nillson przepatrywał roz ś wietlony ocean. Przez wielkie, biegn ą ce wokół mostka prostok ą tne
okna widział panoram ę morza. Woda była spokojna, jedynie tu i ówdzie pojawił si ę poszarpany grzbiet fali. Temperatura, nieco ponad
dwadzie ś cia stopni Celsjusza, była mił ą odmian ą po wilgotnym powietrzu, które kładło si ę ci ęŜ ko na “Stockholmie” rankiem, kiedy liniowiec
opuszczał nabrze Ŝ e przy Siedemdziesi ą tej Pi ą tej ulicy i ruszał w dół rzeki Hudson. Resztki wełnistych chmur przesuwały si ę przed
porcelanowym ksi ęŜ ycem niczym poszarpany całun. Widoczno ść od sterburty wynosiła sze ść mil morskich.
Nillson przeniósł wzrok na lewo. Cienka, ciemna linia horyzontu gubiła si ę za mglistym mrokiem, który skrywał gwiazdy jak woalka i
spawał niebo z oceanem.
Drugi oficer zapatrzył si ę na t ę scen ę , zapominaj ą c o otoczeniu. Wrócił jednak do rzeczywisto ś ci na my ś l o ogromnej i bezdro Ŝ nej pustce,
jak ą mieli pokona ć . Marynarze cz ę sto o tym my ś l ą ; gdyby Nillson nie poczuł dr Ŝ enia pod stopami, dumałby znacznie dłu Ŝ ej. Zdawało si ę , Ŝ e
moc, któr ą wytwarzały dwa pot ęŜ ne diesle po czterna ś cie tysi ę cy sze ść set koni mechanicznych ka Ŝ dy, płynie z maszynowni w gór ę , przenika
wibruj ą cy pokład i wnika w ciało. Nillson balansował niemal niewidocznie, by zachowa ć równowag ę przy łagodnym kołysaniu statku na boki.
Strach i zdumienie odpłyn ę ły, zast ą piło je poczucie wszechmocy, zrodzone ze ś wiadomo ś ci, Ŝ e dowodzi szybkim liniowcem, p ę dz ą cym przez
ocean z maksymaln ą pr ę dko ś ci ą .
“Stockholm” miał sto sze ść dziesi ą t metrów długo ś ci i dwadzie ś cia jeden metrów szeroko ś ci. Był najmniejszym liniowcem w ruchu
transatlantyckim. Od długiej dziobówki ku rufie, zaokr ą glonej łagodnie jak kieliszek do wina, biegły linie nadaj ą ce mu wygl ą d sportowego
jachtu. Poza jednym Ŝ ółtym kominem, cały kadłub błyszczał biel ą . Nillson rozkoszował si ę władz ą , jak ą daje dowodzenie. Na jedno pstrykni ę cie
palcami trzech marynarzy skoczyłoby wykona ć jego rozkazy. Dotkni ę ciem d ź wigni którego ś z telegrafów maszynowych mógł sprawi ć , by
rozdzwoniły si ę dzwonki, a wielu ludzi rzuciło si ę do działania.
Na my ś l, jak marny jest on sam w obliczu tej pot ę gi, zachichotał pod nosem. Czterogodzinna wachta polegała w zasadzie na wykonywaniu
serii rutynowych czynno ś ci. Nale Ŝ ało tylko utrzyma ć statek na wyimaginowanej linii, przecinaj ą cej wyimaginowany punkt niedaleko p ę katego
czerwonego latarniowca, strzeg ą cego zdradliwych wybrze Ŝ y Nantucket. Tam “Stockholm”, z pi ę ciuset trzydziestoma czterema pasa Ŝ erami na
pokładzie, miał skr ę ci ć na północny wschód i wej ść na kurs, który pozwoli omin ąć wysp ę Sable, potem prosto jak po sznurku pokona ć Atlantyk,
dotrze ć w okolice pomocnej Szkocji i w ko ń cu do portu w Kopenhadze.
Nillson miał tylko dwadzie ś cia osiem lat i zaokr ę tował si ę na “Stockholm” ledwie trzy miesi ą ce wcze ś niej, ale pływał na łodziach i statkach,
odk ą d umiał chodzi ć . W wieku kilkunastu lat harował na bałtyckich kutrach ś ledziowych, nast ę pnie słu Ŝ ył jako majtek w pewnym wielkim
przedsi ę biorstwie Ŝ eglugowym. Potem sko ń czył Szwedzk ą Wy Ŝ sz ą Szkoł ę Morsk ą i pracował w marynarce szwedzkiej. Dowodzenie
“Stockholmem” stanowiło kolejny krok w realizowaniu marzenia, by zosta ć panem własnego statku.
Nillson nie pasował do stereotypu wysokiego jasnowłosego Szweda. Miał w sobie wi ę cej z wenecjanina ni Ŝ z wikinga. Odziedziczył po
matce włoskie geny - orzechowe włosy, oliwkowa skór ę , drobnoko ś cist ą budow ę ciała i słoneczny temperament. Ciemnowłosi Szwedzi nie s ą
niczym niezwykłym, ale czasami Nillson zadawał sobie pytanie, czy ś ródziemnomorskie ciepło w jego du Ŝ ych ciemnych oczach nie kłóci si ę z
lodowatym zachowaniem kapitana. Styl bycia kapitana brał si ę raczej z poł ą czenia skandynawskiej rezerwy z ostr ą dyscyplin ą , tradycyjn ą w
szwedzkiej marynarce. Nillson pracował ci ęŜ ej, ni Ŝ musiał. Nie chciał da ć kapitanowi najmniejszego powodu do nic zadowolenia. Pogoda była
idealna, Ŝ adne statki nie kr ę ciły si ę w okolicy, niedaleko znajdowały si ę płytkie wody, a jednak, nawet podczas tej spokojnej nocy chodził od
jednego skrzydła mostka do drugiego, jakby liniowiec znajdował si ę w szponach huraganu.
Mostek liniowca podzielono na dwie cz ęś ci: z przodu szeroka na sze ść metrów sterówka, za ni ą - oddzielne pomieszczenie mapowe.
Zewn ę trzne drzwi skrzydeł mostka otwarto, by wpu ś ci ć do ś rodka lekk ą południowo-zachodni ą bryz ę . Po obu bokach sterówki widniały zestawy
urz ą dze ń radarowych i telegraficznych. W ś rodku sterówki, na drewnianym podwy Ŝ szeniu wznosz ą cym si ę dziesi ęć centymetrów nad
wypolerowan ą podłog ę stał sternik. Dziel ą ca oba pomieszczenia ś cianka znajdowała si ę tu Ŝ za jego plecami. R ę ce nieprzerwanie trzymał na
sterze, oczy natomiast co i raz kierował na lewy Ŝ yrokompas. Na wprost steru, tu Ŝ pod centralnym oknem, umieszczono skrzynk ę wska ź nika
kursu. Trzy drewniane klocki w ś rodku miały nadrukowane numery, co pomagało sternikowi koncentrowa ć si ę na obranym kursie.
W tej chwili klocki wskazywały zero dziewi ęć dziesi ą t.
Nillson wszedł na gór ę nieco przed rozpoczynaj ą c ą si ę o wpół do dziewi ą tej wacht ą . Chciał rzuci ć okiem na prognoz ę pogody.
Zapowiadano, Ŝ e w okolicy stoj ą cego przy Nantucket latarniowca b ę dzie mgła. Jak na ten rejon nic zaskakuj ą cego. Ciepłe wody u wybrze Ŝ y
Nantucket to fabryka mgły. Schodz ą cy z mostka oficer przekazał Nillsonowi, Ŝ e “Stockholm” idzie kursem lekko na północ od wcze ś niej
wyznaczonego. Nie umiał jednak okre ś li ć , jak daleko zboczyli. Radiolatarnie znajdowały si ę za daleko, Ŝ eby dokona ć pomiaru.
Nillson u ś miechn ą ł si ę . Informacja wcale go nie zaskoczyła. Kapitan zawsze obierał ten sam kurs - dwadzie ś cia mil na pomoc od zalecanego
przez porozumienia mi ę dzynarodowe. Ogólnie przyj ę ty kurs nie był obowi ą zkowy, a kapitan wolał płyn ąć bardziej na północ. Dzi ę ki temu
oszcz ę dzał czas i paliwo.
Skandynawscy kapitanowie nie odbywaj ą wacht na mostku, zazwyczaj zostawiaj ą statek pod dowództwem jednego z oficerów. Nillson
szybko rozpocz ą ł seri ę rutynowych czynno ś ci. Przeszedł przez mostek. Sprawdził prawy radar. Spojrzał na telegrafy, by si ę upewni ć , Ŝ e oba
wskazuj ą CAŁA NAPRZÓD. Przez chwil ę bacznie obserwował morze. Upewnił si ę , Ŝ e oba białe ś wiatła nawigacyjne na maszcie s ą zapalone.
Wszedł powoli do sterówki. Obejrzał parametry wskazywane przez Ŝ yrokompas. Zatrzymał wzrok na r ę kach sternika. Pokr ąŜ ył po sterówce.
Kapitan wszedł na gór ę nieco po dziewi ą tej, kiedy sko ń czył kolacj ę , któr ą jadał w swej kabinie, poło Ŝ onej bezpo ś rednio pod mostkiem. Był
małomównym m ęŜ czyzn ą przed sze ść dziesi ą tk ą , ale wygl ą dał starzej. Czas rozmył ostro ść jego wyrazistego profilu, tak jak nieust ę pliwe morze
wygładza skalny wyst ę p. Kapitan trzymał si ę prosto niczym pal do taranowania i nosił zawsze nienagannie wyprasowany mundur. Cho ć rumiana
twarz przypominała stare jabłko, oczy koloru lodu bystro migotały. Przez dziesi ęć minut chodził w t ę i z powrotem za mostkiem, wpatrywał si ę
w ocean i wci ą gał nosem ciepłe powietrze niczym pies go ń czy, który łapie zapach ba Ŝ anta. Potem wszedł do sterówki i zacz ą ł studiowa ć mapy
nawigacyjne, jakby szukał znaku.
- Zmieni ć kurs na osiemdziesi ą t siedem stopni - powiedział po chwili.
Nillson przekr ę cił wielk ą kostk ę w skrzynce kursowej tak, by wskazywała zero osiemdziesi ą t siedem. Kapitan poczekał, a Ŝ sternik
odpowiednio ustawi ster, po czym wrócił do swojej kabiny.
W pomieszczeniu kartograficznym Nillson wytarł na mapie lini ę oznaczaj ą c ą kurs dziewi ęć dziesi ą t stopni, narysował ołówkiem nowy,
wyznaczony przez kapitana, i po szybkich obliczeniach w pami ę ci oszacował miejsce, gdzie si ę znajdowali. Nast ę pnie przedłu Ŝ ył oznaczaj ą c ą
kurs lini ę zgodnie z czasem, jaki min ą ł od wyruszenia, i utrzymywan ą pr ę dko ś ci ą . Zrobił krzy Ŝ yk. Kreska na mapie wskazywała, Ŝ e przepłyn ą w
odległo ś ci mniej wi ę cej pi ę ciu mil od latarniowca. Nillson jednak uznał, Ŝ e silne północne pr ą dy pchn ą statek na dwie mile od tego miejsca.
1
Podszedł do radaru przy prawych drzwiach i przeł ą czył zakres z pi ę tnastu mil na pi ęć dziesi ą t. W ą ski Ŝ ółty pasek, który omiatał kolisty ekran,
o ś wietlił smukłe rami ę Cape Cod, wyspy Nantucket i Martha’s Vineyard. Przy tym ustawieniu odległe statki dawały zbyt małe odbicie, by radar
mógł je pokaza ć . Nillson przestawił wi ę c urz ą dzenie z powrotem na badanie najbli Ŝ szych pi ę tnastu mil, po czym znów zacz ą ł kr ąŜ y ć po mostku.
Około dziesi ą tej wrócił kapitan.
- B ę d ę w swojej kabinie. Musz ę si ę zaj ąć papierkow ą robot ą - oznajmił. - Zmieni ę kurs na bardziej północny za dwie godziny. Prosz ę mnie
wezwa ć , je ś li zobaczy pan przedtem latarniowiec. - Wyjrzał przez okno, mru Ŝą c oczy, jakby wyczuwał obecno ść czego ś niewidocznego. - Albo
je ś li pojawi si ę mgła lub pogorszy pogoda.
“Stockholm” znajdował si ę czterdzie ś ci mil na zachód od latarniowca, wystarczaj ą co blisko, by wychwyci ć jego sygnał radiowy.
Radiolokator wskazywał, Ŝ e statek płynie kursem o przeszło dwie mile na północ od tego, jaki wyznaczył kapitan. Nillson doszedł do wniosku,
Ŝ e musz ą ich spycha ć pr ą dy.
Kolejny pomiar radiolokacyjny pi ęć minut pó ź niej wykazał, Ŝ e statek płynie prawie trzy mile na pomoc od kursu. W dalszym ci ą gu nie było
si ę czym niepokoi ć ; wystarczyło jedynie uwa Ŝ nie obserwowa ć sytuacj ę . Stały rozkaz brzmiał, by wzywa ć kapitana na mostek w przypadku
zdryfowania z kursu. Nillson wyobra Ŝ ał sobie wyraz, jaki przybierze niezbyt przyjemna twarz kapitana, i ledwie skrywane zadowolenie w
oczach od tylu lat smaganych morskim wiatrem. Wezwał pan MNIE na gór ę w TAKIEJ sprawie? Nillson w zamy ś leniu podrapał si ę po brodzie.
Mo Ŝ e było co ś nie tak z radiolokatorem? Albo radiolatarnia znajdowała si ę jeszcze zbyt daleko, by dokona ć dokładnego pomiaru?
Nillson wiedział, Ŝ e jest marionetk ą w r ę kach kapitana, ale przecie Ŝ był w ko ń cu oficerem dowodz ą cym na mostku. Podj ą ł decyzj ę .
- Ster osiemdziesi ą t dziewi ęć - polecił sternikowi.
Koło poruszyło si ę w prawo. Dziób statku przesun ą ł si ę nieco na południe, bli Ŝ ej zamierzonego kursu.
Załoga mostka zamieniła si ę stanowiskami zgodnie z wyznaczonym osiemdziesi ę ciominutowym rytmem. Ze stanowiska rezerwowego
podszedł Lars Hansen i przej ą ł ster.
Nillson skrzywił si ę , niezbyt zadowolony ze zmiany. Nigdy nie czuł si ę dobrze na wachcie z tym człowiekiem. Podstawow ą zasad ą
szwedzkiej marynarki jest koncentrowanie si ę wył ą cznie na zadaniach. Oficerowie rozmawiaj ą z marynarzami tylko po to, by wyda ć rozkazy.
Nie ma wymieniania uprzejmo ś ci. Nillson czasami łamał t ę zasad ę . Po cichu dzielił si ę z jakim ś marynarzem Ŝ artem albo drwi ą c ą uwag ą . Z
Hansenem nigdy tego nie robił.
Hansen po raz pierwszy płyn ą ł na “Stockholmie”. Wszedł na pokład w ostatniej chwili, by zast ą pi ć marynarza, który si ę zaci ą gn ą ł, ale nie
przyszedł. Z dokumentów Hansena wynikało, Ŝ e słu Ŝ ył na ró Ŝ nych jednostkach, mimo to nikt go nie znał ani o nim nie słyszał. Wydawało si ę to
dziwne. Był wysoki i barczysty, miał kwadratow ą szcz ę k ę i ś ci ę te tu Ŝ przy skórze jasne włosy. Opis taki mógłby pasowa ć do milionów
Skandynawów tu Ŝ po dwudziestce. Trudno było jednak zapomnie ć twarz tego m ęŜ czyzny. Po prawej stronie, od wystaj ą cej ko ś ci policzkowej,
niemal do k ą cika ust, biegła gro ź nie wygl ą daj ą ca biała blizna. Szrama sprawiała, Ŝ e wargi nieco si ę unosiły, przez co usta wygl ą dały jak
wykrzywione w groteskowym u ś miechu. Hansen słu Ŝ ył głównie na frachtowcach. To mogło wyja ś nia ć , dlaczego nic o nim nie wiedziano, cho ć
zdaniem Nillsona wynikało to bardziej z zachowania marynarza. Był skryty, odzywał si ę wył ą cznie, je ś li musiał, a i wtedy nie mówił wiele. Nikt
nigdy go nie spytał o blizn ę .
Nillson musiał jednak przyzna ć , Ŝ e Hansen okazał si ę dobrym marynarzem - szybko reagował na rozkazy i wykonywał je bez dyskusji. Z
tego powodu bardzo si ę zdziwił, gdy sprawdził kompas. Podczas minionych wacht Hansen udowodnił, Ŝ e jest kompetentnym sternikiem, teraz
jednak pozwalał statkowi wchodzi ć w dryf, jakby bł ą dził gdzie ś my ś lami. Nillson rozumiał, Ŝ e do wyczucia steru potrzeba po obj ę ciu wachty
nieco czasu, ale dzi ś sterowanie nie wymagało wi ę kszego wysiłku. Owszem, pr ą d był do ść silny, ale nie d ą ł wiatr. Przez pokład nie przewalały
si ę pot ęŜ ne fale. Wystarczyło jedynie odrobin ę poruszy ć sterem raz w jedn ą , raz w drug ą stron ę .
Nillson spojrzał na Ŝ yrokompas. ś adnych w ą tpliwo ś ci. Statek szedł lekko esowat ą lini ą . Oficer stan ą ł tu Ŝ przy sterniku.
- Trzymaj prosto, Hansen - powiedział Ŝ artobliwym tonem. - Chyba wiesz, Ŝ e to nie okr ę t wojenny.
Hansen obrócił głow ę osadzon ą na masywnej szyi. Poblask Ŝ yrokompasu podkre ś lił gł ę boko ść blizny i sprawił, Ŝ e oczy marynarza błysn ę ły
jak u drapie Ŝ nika. Zdawało si ę , Ŝ e ze ź renic bije Ŝ ar. Nillson poczuł milcz ą c ą agresj ę . Mało brakowało, a cofn ą łby si ę odruchowo. Powstrzymał
si ę jednak, by nie okaza ć słabo ś ci, i wskazał na cyfry w skrzynce kursowej.
Sternik przez kilka sekund bez wyrazu wpatrywał si ę w oficera, po czym niemal niewidocznie skin ą ł głow ą .
Nillson upewnił si ę , Ŝ e kurs jest utrzymywany, mrukn ą ł z aprobat ą i pospiesznie odszedł do pomieszczenia z mapami.
Kiedy robił kolejny radionamiar, by ustali ć efekt dryfu, zadr Ŝ ał. My ś l o Hansenie przyprawiała go o g ę si ą skórk ę . Nielogiczne - nawet po
dwustopniowej korekcie na południe, “Stockholm” znajdował si ę o trzy mile za daleko na północ.
Wrócił do sterówki i nie patrz ą c na marynarza, wydał rozkaz:
- Dwa stopnie w prawo.
Hansen przekr ę cił ster na dziewi ęć dziesi ą t jeden stopni.
Nillson zmienił cyfry w skrzynce kursowej i stał przy kompasie, a Ŝ uznał, Ŝ e sternik prawidłowo wprowadził statek na nowy kurs. Potem
pochylił si ę nad radarem. ś ółtawa po ś wiata nadała ciemnej skórze taki odcie ń , jakby oficer miał Ŝ ółtaczk ę . Poruszaj ą cy si ę dookoła tarczy
promie ń pokazał po lewej stronie jasn ą plamk ę , odległ ą o jakie ś dwana ś cie mil morskich. Nillson uniósł brew.
“Stockholm” miał towarzystwo.
Nillson nie mógł wiedzie ć , Ŝ e w kadłub i nadbudówki “Stockholmu” uderzaj ą fale elektromagnetyczne, które po odbiciu wracaj ą do
radarowej anteny, wiruj ą cej wysoko nad mostkiem jednostki p ę dz ą cej z przeciwległego kierunku. Kilka minut wcze ś niej we wn ę trzu du Ŝ ego
mostka statku pasa Ŝ erskiego włoskich linii oceanicznych “Andrea Doria”, obsługuj ą cy radar oficer odezwał si ę do kr ę pego m ęŜ czyzny w berecie
marynarki wojennej i mundurze koloru wieczornego nieba.
- Kapitanie, widz ę statek. Siedemna ś cie mil, cztery stopnie na sterburt ę .
Nastawiony na zasi ę g dwudziestu mil radar obserwowano bez przerwy od trzeciej. Wtedy wła ś nie na skrzydło mostka wszedł kapitan Piero
Calamai i ujrzał unosz ą ce si ę na zachodzie szare smugi, przypominaj ą ce dusze topielców.
Natychmiast wydał rozkaz przygotowania statku do płyni ę cia we mgle. Licz ą ca pi ęć set siedemdziesi ą t dwie osoby załoga, została
postawiona w stan podwy Ŝ szonej gotowo ś ci. W stusekundowych odst ę pach automatycznie uruchamiała si ę syrena przeciwmgielna. Bocianie
gniazdo przeniesiono na dziób, sk ą d marynarz miał lepszy widok. Załoga maszynowni czekała na stanowiskach, poinstruowana o obowi ą zku
natychmiastowego reagowania w ka Ŝ dym nagłym wypadku. Zamkni ę to drzwi mi ę dzy jedenastoma wodoszczelnymi grodziami.
“Andrea Doria” pokonywał ostatni etap dziewi ę ciodniowej podró Ŝ y na trasie czterech tysi ę cy mil morskich. Wyruszył z macierzystego portu
w Genui. Na pokładzie znajdowało si ę tysi ą c stu trzydziestu czterech pasa Ŝ erów i czterysta jeden ton frachtu. Cho ć wokół kł ę biła si ę g ę sta mgła,
statek płyn ą ł niemal z maksymaln ą pr ę dko ś ci ą . Pot ęŜ ne, dwuwałowe silniki o ł ą cznej mocy trzydziestu pi ę ciu tysi ę cy koni mechanicznych
pchały wielki statek z szybko ś ci ą dwudziestu dwóch w ę złów.
Włoskie linie oceaniczne nie oszcz ę dzały swoich jednostek. Nie płaciły te Ŝ kapitanom za przypływanie do celu niezgodnie z wyznaczonym
rozkładem. Czas znaczył pieni ą dz. Nikt nie wiedział tego lepiej od kapitana Calamaiego, który dowodził statkiem w trakcie wszystkich
2
dotychczasowych przej ść przez Atlantyk. Był zdecydowany sprawi ć , by statek wpłyn ą ł do Nowego Jorku z opó ź nieniem nie wi ę kszym nawet o
sekund ę od godziny, któr ą stracili dwie noce wcze ś niej w burzy.
Dwadzie ś cia minut po dziesi ą tej wieczorem “Doria” mijał latarniowiec. I wtedy został dostrze Ŝ ony na radarze. Na mostku usłyszano
samotny j ę k syreny przeciwmgielnej; widoczno ść nie przekraczała jednej mili. Kapitan “Dorii” zarz ą dził kurs dokładnie na zachód, na Nowy
Jork.
Jasna plamka na radarze sun ę ła prosto na “Dori ę ”. Calamai pochylił si ę nad urz ą dzeniem. Ze zmarszczonym czołem obserwował ruch
ś wietlistego punktu. Na podstawie wskaza ń radaru kapitan nie umiał okre ś li ć ani wielko ś ci, ani typu nadci ą gaj ą cej jednostki. Nie domy ś lał si ę ,
Ŝ e widzi obraz szybkiego liniowca oceanicznego. Przy zsumowanej pr ę dko ś ci czterdziestu w ę złów, statki zbli Ŝ ały si ę do siebie co trzy minuty o
dwie mile morskie.
Pozycja nadpływaj ą cego statku była dziwna. Jednostki kieruj ą ce si ę na wschód powinny i ść tras ą le Ŝą c ą dwadzie ś cia mil bardziej na
południe. Mo Ŝ e to kuter rybacki?
Zgodnie z zasadami ruchu morskiego, statki maj ą obowi ą zek mijania si ę tak, jak samochody - lewa burta w lew ą burt ę . Je ś li przy ch ę ci
zastosowania tej zasady statki zostałyby zmuszone do wej ś cia na kurs gro Ŝą cy kolizj ą , wolno min ąć si ę prawa burta w praw ą .
Na podstawie obrazu radarowego kapitan uznał, Ŝ e je ś li obie jednostki utrzymaj ą kursy, nadpływaj ą cy obiekt bezpiecznie minie “Dori ę ” od
prawej. Tak jak na angielskich drogach, gdzie panuje ruch lewostronny.
Calamai wydał załodze rozkaz uwa Ŝ nego obserwowania nadpływaj ą cego statku. Ostro Ŝ no ść nigdy nie zaszkodzi.
Kiedy Nillson wł ą czył ś wiatło pod znajduj ą c ą si ę obok radaru plansz ą do nanoszenia manewrów i przygotował si ę do przeniesienia na papier
zmieniaj ą cej si ę pozycji plamki na ekranie, statki były oddalone od siebie mniej wi ę cej o dziesi ęć mil morskich.
- Jaki kurs, Hansen?! - zawołał.
- Dziewi ęć dziesi ą t stopni - spokojnie odpowiedział sternik. Nillson zaznaczył na planszy krzy Ŝ yki, przeci ą gn ą ł mi ę dzy nimi linie, znów
sprawdził plamk ę , po czym rezerwowemu marynarzowi obserwacyjnemu wydał rozkaz wygl ą dania z lewego skrzydła mostka. Linia, któr ą
wyrysował, wskazywała na to, Ŝ e nadpływaj ą cy statek p ę dzi w ich kierunku kursem równoległym, nieco po lewej stronie. Oficer wyszedł na
skrzydło mostka i przez lornetk ę spojrzał w ciemno ść . Nie było ś ladu drugiego statku. Kilkakrotnie przeszedł od skrzydła do skrzydła. Za
ka Ŝ dym razem zatrzymywał si ę przy radarze. Poprosił o raport kursowy.
- Ci ą gle dziewi ęć dziesi ą t stopni, sir - odparł Hansen.
Nillson ruszył sprawdzi ć Ŝ yrokompas. Nawet najdrobniejsze odchylenie mogło si ę okaza ć krytyczne. Chciał wi ę c si ę upewni ć , Ŝ e naprawd ę
id ą wyznaczonym kursem. Hansen poci ą gn ą ł za wisz ą cy nad jego głow ą sznur. Sze ść razy zadzwonił dzwon okr ę towy. Jedenasta. Nillson
uwielbiał, kiedy wydzwaniano czas na statku. W trakcie pó ź nej wachty, gdy samotno ść i znudzenie dawały o sobie zna ć , brzmienie dzwonu
wskrzeszało romantyk ę morza, któr ą Nillson bardzo silnie odczuwał w młodo ś ci. Po tym jednak, co nadchodziło i wkrótce miało si ę sta ć ,
pami ę tał ten d ź wi ę k jako odgłos fatum.
Po obowi ą zkowym punkcie programu Nillson znów popatrzył na ekran radaru i zrobił kolejny znak na planszy.
Była jedenasta. Zbli Ŝ aj ą ce si ę do siebie jednostki dzieliło siedem mil.
Nillson obliczył, Ŝ e statki min ą si ę lewymi burtami, w bardziej ni Ŝ wystarczaj ą cej odległo ś ci. Wyszedł na lewe skrzydło mostka i znów
zacz ą ł obserwowa ć morze przez lornetk ę . Czyste szale ń stwo! Tam, gdzie radar wskazywał statek, oficer widział jedynie ciemno ść . Mo Ŝ e tamten
miał zepsute ś wiatła pozycyjne? Albo napotkali okr ę t wojenny w trakcie manewrów?
Popatrzył w prawo. Ksi ęŜ yc jasno odbijał si ę od wody. Nillson spojrzał w lewo. W dalszym ci ą gu niczego nie dostrzegł. Czy Ŝ by przybysz
krył si ę w pasie mgły? Mało prawdopodobne. ś aden statek nie poruszałby si ę z tak ą szybko ś ci ą w g ę stej mgle. Nillson zastanowił si ę , czy nie
zmniejszy ć troch ę pr ę dko ś ci. Nie. Kapitan usłyszałby odgłos przesuwania telegrafu i natychmiast by przybiegł. Wezwie drania po tym, jak statki
bezpiecznie si ę min ą .
Trzy minuty po jedenastej radary pokazały, Ŝ e zaledwie cztery mile dziel ą obie jednostki.
Nadal nie było wida ć Ŝ adnych ś wiateł.
Nillson znów si ę zastanowił, czy zawoła ć kapitana, i ponownie odrzucił pomysł. Nie dał tak Ŝ e - wbrew mi ę dzynarodowemu prawu
morskiemu - rozkazu wysyłania d ź wi ę kowych sygnałów ostrzegawczych. Nie widział sensu, aby to robi ć . Byli na otwartym oceanie, ksi ęŜ yc
ś wiecił jasno i widoczno ść wynosiła zapewne około pi ę ciu mil morskich.
“Stockholm” w dalszym ci ą gu przecinał noc z pr ę dko ś ci ą osiemnastu w ę złów.
Marynarz na bocianim gnie ź dzie zawołał:
- Ś wiatła po lewej!
Wreszcie.
ź niej analitycy kr ę cili głowami. Nie mogli si ę nadziwi ć , jak dwa wyposa Ŝ one w radar statki przyci ą gały si ę wzajemnie niczym magnesy.
Nillson poszedł wolnym krokiem na lewe skrzydło mostka i przyjrzał si ę ś wiatłom nadpływaj ą cej jednostki. W ciemno ś ci ś wieciły dwa białe
punkty - jeden wysoko, drugi nisko. Ś wietnie. Poło Ŝ enie ś wiateł wskazywało na to, Ŝ e statek minie ich od lewej burty. Pojawiło si ę czerwone
ś wiatło, które ka Ŝ dy statek ma na lewej burcie. Był to sygnał, Ŝ e przybysz oddala si ę od “Stockholmu”. Min ą si ę bakburtami. Radar wskazywał,
Ŝ e odległo ść wynosi ponad dwie mile morskie. Nillson popatrzył na zegarek. Sze ść minut po jedenastej.
Z tego, co widział na ekranie radaru kapitan “Andrei Dorii”, statki powinny bezpiecznie si ę min ąć sterburtami. Kiedy jednostki były
oddalone od siebie mniej ni Ŝ trzy mile, Calamai rozkazał wykona ć skr ę t w lewo o cztery stopnie, by powi ę kszy ć dystans. Wkrótce we mgle
pojawiła si ę po ś wiata i stopniowo coraz wyra ź niej uwidaczniały si ę białe ś wiatła. Kapitan Calamai spodziewał si ę ujrze ć zielone ś wiatło na
prawej burcie nadpływaj ą cego statku. W ka Ŝ dej chwili powinno si ę pojawi ć .
Została jedna mila.
Nillson przypomniał sobie, jak który ś z obserwatorów stwierdził, Ŝ e “Stockholm” jest tak zwrotny, i Ŝ “mo Ŝ e obróci ć si ę na
dziesi ę ciocentówce i wyda ć osiem centów reszty”. Najwy Ŝ szy czas wykorzysta ć t ę zwinno ść .
- Dwa punkty na sterburt ę - rozkazał. Tak jak Calamai chciał mie ć wi ę cej oddechu.
Hansen zrobił dwa pełne obroty kołem sterowym w prawo. Dziób statku obrócił si ę dwadzie ś cia stopni w prawo.
- Wyprostowa ć i trzyma ć stałym kursem.
Zadzwonił wisz ą cy na ś cianie telefon. Nillson podniósł słuchawk ę .
- Mostek - zameldował. Był pewien, Ŝ e statki bezpiecznie si ę min ą . Stał twarz ą do ś ciany, plecami do okien.
Dzwonił obserwator z bocianiego gniazda.
- Ś wiatła dwadzie ś cia stopni z lewej.
- Dzi ę kuj ę - odparł Nillson i odwiesił słuchawk ę . Podszedł do radaru i popatrzył na ekran. Nie mógł wiedzie ć , Ŝ e “Andrea Doria” zmienił
kurs. Ś wietlne punkciki były tak blisko siebie, Ŝ e niemal si ę zlewały. Niespiesznie poszedł na prawe skrzydło mostka, podniósł lornetk ę do oczu
i nastawił ostro ść .
3
Spokój oficera natychmiast wyparował.
- Bo Ŝ e... - westchn ą ł Nillson. Spostrzegł, Ŝ e zmieniły si ę ś wiatła na czubku masztu nadpływaj ą cej jednostki. Teraz była skierowana ku nim
nie czerwonym, lecz zielonym ś wiatłem. Widział sterburt ę . Od chwili kiedy patrzył ostatni raz, nadpływaj ą cy statek najwyra ź niej zrobił ostry
skr ę t w lewo.
Z g ę stej mgły, która dotychczas skrywała ogromny czarny kształt, wyłaniały si ę jaskrawe niczym reflektory ś wiatła pokładowe “Andrei
Dorii”. Prawa burta włoskiego statku znajdowała si ę dokładnie na kursie p ę dz ą cego “Stockholmu”.
Nillson gło ś nym okrzykiem nakazał zmian ę kursu.
- Ostro na sterburt ę !
Oficer zawirował wokół własnej osi. Obydwiema dło ń mi chwycił r ą czk ę telegrafu. Jednym szarpni ę ciem przesun ą ł j ą na pozycj ę STOP, po
czym poci ą gn ą ł dalej, do samego dołu, jakby próbował zmusi ć statek do zatrzymania si ę sam ą determinacj ą . Powietrze przeszył szale ń czy brz ę k.
CAŁA WSTECZ.
Nillson odwrócił si ę do sternika. Hansen stał jak kamienny stra Ŝ nik przed poga ń sk ą ś wi ą tyni ą .
- Cholera jasna! Powiedziałem: ostro na sterburt ę ! - wrzasn ą ł ochryple Nillson.
Hansen zacz ą ł obraca ć kołem sterowym. Nillson nie wierzył własnym oczom. Hansen nie kr ę cił w prawo, co mogłoby da ć im jak ą kolwiek -
cho ć by niewielk ą - szans ę unikni ę cia kolizji. Powoli i ś wiadomie kr ę cił w lewo.
Dziób “Stockholmu” zacz ą ł zatacza ć ś mierciono ś ny łuk.
Nillson usłyszał syren ę przeciwmgieln ą , bez najmniejszej w ą tpliwo ś ci z nadpływaj ą cego statku.
W maszynowni zapanował chaos. Marynarze gor ą czkowo obracali kołem sterowania moc ą , by zatrzyma ć prawy silnik. Szamotali si ę , by
otworzy ć zawory, odwróci ć kierunek przepływu i zatrzyma ć lewy silnik. Statek a Ŝ zadr Ŝ ał przy hamowaniu. Ale było za pó ź no. “Stockholm”
leciał na “Dori ę ” jak strzała.
Na lewym skrzydle mostka Nillson tkwił z ponur ą min ą przy telegrafie.
Kapitan Calamai patrzył, jak ś wiatła na szczycie masztu przed nim materializuj ą si ę i zmieniaj ą . Zobaczył czerwone ś wiatło sterburty.
Jarzyło si ę niczym rubin na czarnym aksamicie. Zrozumiał, Ŝ e nadpływaj ą ca jednostka skr ę ciła ostro w prawo, prosto na kurs “Dorii”.
Bez ostrze Ŝ enia. Bez syreny przeciwmgielnej ani gwizdka.
Przy tak du Ŝ ej pr ę dko ś ci zatrzymanie si ę nie wchodziło w rachub ę . Do wyhamowania statek potrzebowałby wielu mil.
Calamai miał sekundy na reakcj ę . Mógł nakaza ć zwrot w prawo, prosto na niebezpiecze ń stwo, w nadziei, Ŝ e kadłuby jedynie si ę otr ą .
Podj ą ł rozpaczliw ą decyzj ę .
- Cała na bakburt ę ! - warkn ą ł.
Oficer na mostku spytał, czy wył ą czy ć silniki. Calamai pokr ę cił głow ą .
- Trzyma ć : cała naprzód. - Wiedział, Ŝ e “Doria” lepiej skr ę ca przy du Ŝ ej pr ę dko ś ci.
Sternik obiema r ę kami kr ę cił kołem w lewo z tak ą pr ę dko ś ci ą , a Ŝ rozmywały si ę kontury szprych. Gwizdek zapiszczał dwa razy, by
poinformowa ć o wykonywanym manewrze. Zanim wielki statek zacz ą ł skr ę ca ć , przez pół mili walczył z pchaj ą c ą go na wprost sił ą
bezwładno ś ci.
Calamai wiedział, Ŝ e wiele ryzykuje, eksponuj ą c bok “Dorii”. Modlił si ę , by nadpływaj ą ca jednostka zd ąŜ yła skr ę ci ć . Ci ą gle nie mógł poj ąć ,
Ŝ e oba statki płyn ą kursem kolizyjnym. To było jak zły sen.
Krzyk jednego z oficerów przywołał kapitana do rzeczywisto ś ci.
- Płynie prosto na nas!
Nadpływaj ą cy statek kierował si ę dokładnie na prawe skrzydło mostka, sk ą d patrzył przera Ŝ ony Calamai. Zdawało si ę , Ŝ e ostry, skierowany
ku górze dziób celuje prosto w niego.
Kapitan “Dorii” miał opini ę m ęŜ czyzny odwa Ŝ nego i opanowanego. W tej jednak chwili zrobił to, co na jego miejscu uczyniłby ka Ŝ dy
zdrowy na umy ś le człowiek. Rzucił si ę do ucieczki, by ratowa ć Ŝ ycie.
Wzmacniany dziób szwedzkiej jednostki przebił metalowy kadłub p ę dz ą cego “Andrei Dorii” tak łatwo jak bagnet i zanim si ę zatrzymał,
przeszedł przez jedn ą trzeci ą kadłuba o szeroko ś ci ponad dwudziestu siedmiu metrów.
Włoski liniowiec wa Ŝ ył dwadzie ś cia dziewi ęć tysi ę cy sto ton - ponad dwa razy tyle co “Stockholm” - poci ą gn ą ł wi ę c napastnika za sob ą ,
równocze ś nie obrócił si ę wokół punktu zderzenia, poło Ŝ onego poni Ŝ ej i nieco z tyłu prawego skrzydła mostka. Raniony “Doria” płyn ą ł dalej.
Zgnieciony dziób “Stockholmu” gładko rozpruł siedem z dziesi ę ciu pokładów pasa Ŝ erskich włoskiej jednostki. Nast ę pnie zacz ą ł drze ć długi,
czarny kadłub, rozpryskuj ą c jaskrawe snopy iskier.
Wielka, trójk ą tna dziura w burcie “Dorii” miała na górze dwana ś cie metrów szeroko ś ci, a w najni Ŝ szym miejscu, tu Ŝ pod powierzchni ą
oceanu, nieco ponad dwa metry.
Tysi ą ce litrów morskiej wody natychmiast wypełniły rozerwane w wyniku kolizji puste, zewn ę trzne zbiorniki paliwa. Pod ci ęŜ arem pi ę ciuset
ton wody, która znalazła si ę w generatorowni, statek pochylił si ę na prawo. Tunelem inspekcyjnym i włazami popłyn ę ła oleista rzeka.
Strumienie zacz ę ły si ę la ć przez kraty w podłodze do maszynowni. Załoga maszynowni walczyła. Marynarze ś lizgali si ę jednak na pokrytej
oleist ą ciecz ą podłodze niczym cyrkowi klowni, którzy zabawiaj ą publiczno ść malowniczymi upadkami.
Do kadłuba wlewało si ę coraz wi ę cej wody. Nie zniszczone zbiorniki paliwa po lewej stronie kadłuba unosiły si ę na powierzchni jak ba ń ki
mydlane.
W ci ą gu kilku minut od kolizji “Doria” dostał powa Ŝ nego przechyłu.
Nillson był pewien, Ŝ e uderzenie rzuci go na pokład. Wstrz ą s okazał si ę jednak zaskakuj ą co łagodny, cho ć wystarczaj ą co silny, by wyrwa ć
oficera dy Ŝ urnego z odr ę twienia. Kilkoma susami wybiegł ze sterówki do pomieszczenia z mapami. Skoczył do przycisku alarmu, którego
uruchomienie powodowało zamkni ę cie na “Stockholmie” wodoszczelnych drzwi.
Na mostek wpadł z wrzaskiem kapitan.
- Co si ę , na Boga, stało?!
Nillson próbował odpowiedzie ć , ale słowa utkn ę ły mu w gardle. Nie wiedział, jak opisa ć incydent. Hansen zignorował rozkaz skr ę tu w
prawo. Szybko obracał kołem sterowym w lewo. Dłonie marynarza mocno obejmowały szprychy. Wygl ą dał, jakby zastygł. W oczach nie miał
strachu, ś ladu przera Ŝ enia. T ę czówki promieniowały lodowatym bł ę kitem. Z pocz ą tku Nillson s ą dził, Ŝ e to jedynie złudzenie optyczne,
spowodowane specyficznym ś wiatłem, padaj ą cym z obudowy Ŝ yrokompasu na paskudn ą szram ę . Ale nie. Kiedy statek gnał ku katastrofie,
Hansen si ę u ś miechał.
Nillson nie miał w ą tpliwo ś ci. Pot ęŜ ny marynarz z rozmysłem staranował nadpływaj ą c ą jednostk ę . Precyzyjnie, niczym torped ę , naprowadził
“Stockholm” na cel. Oficer wiedział równie Ŝ , Ŝ e nikt - kapitan ani ktokolwiek inny na pokładzie - w to nie uwierzy.
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin