17 - Clive Cussler - Wąż.pdf
(
1722 KB
)
Pobierz
19 - Clive Cussler - W¹¿.rtf
CLIVE CUSSLER
PAUL KEMPRECOS
W
Ąś
25 LIPCA 1956 NA POŁUDNIE OD WYSPY NANTUCKET
PROLOG
Blady statek pojawił si
ę
. niespodziewanie, jakby wyskoczył z gł
ę
bin. Sun
ą
ł niczym duch przez srebrny, jarz
ą
cy si
ę
zimno kr
ą
g,
ksi
ęŜ
ycowego
ś
wiatła. Płyn
ą
ł na wschód w rozgrzanym nocnym powietrzu. Wzdłu
Ŝ
białych jak ko
ść
burt migotały diademy roz
ś
wietlonych
bulajów. Ostry dziób ci
ą
ł płytkie morze z tak
ą
łatwo
ś
ci
ą
, z jak
ą
sztylet tnie czarn
ą
satyn
ę
.
Wysoko na zaciemnionym mostku szwedzko-ameryka
ń
skiego liniowca “Stockholm”, siedem godzin i sto trzydzie
ś
ci mil morskich na
wschód od Nowego Jorku, drugi oficer Gunnar Nillson przepatrywał roz
ś
wietlony ocean. Przez wielkie, biegn
ą
ce wokół mostka prostok
ą
tne
okna widział panoram
ę
morza. Woda była spokojna, jedynie tu i ówdzie pojawił si
ę
poszarpany grzbiet fali. Temperatura, nieco ponad
dwadzie
ś
cia stopni Celsjusza, była mił
ą
odmian
ą
po wilgotnym powietrzu, które kładło si
ę
ci
ęŜ
ko na “Stockholmie” rankiem, kiedy liniowiec
opuszczał nabrze
Ŝ
e przy Siedemdziesi
ą
tej Pi
ą
tej ulicy i ruszał w dół rzeki Hudson. Resztki wełnistych chmur przesuwały si
ę
przed
porcelanowym ksi
ęŜ
ycem niczym poszarpany całun. Widoczno
ść
od sterburty wynosiła sze
ść
mil morskich.
Nillson przeniósł wzrok na lewo. Cienka, ciemna linia horyzontu gubiła si
ę
za mglistym mrokiem, który skrywał gwiazdy jak woalka i
spawał niebo z oceanem.
Drugi oficer zapatrzył si
ę
na t
ę
scen
ę
, zapominaj
ą
c o otoczeniu. Wrócił jednak do rzeczywisto
ś
ci na my
ś
l o ogromnej i bezdro
Ŝ
nej pustce,
jak
ą
mieli pokona
ć
. Marynarze cz
ę
sto o tym my
ś
l
ą
; gdyby Nillson nie poczuł dr
Ŝ
enia pod stopami, dumałby znacznie dłu
Ŝ
ej. Zdawało si
ę
,
Ŝ
e
moc, któr
ą
wytwarzały dwa pot
ęŜ
ne diesle po czterna
ś
cie tysi
ę
cy sze
ść
set koni mechanicznych ka
Ŝ
dy, płynie z maszynowni w gór
ę
, przenika
wibruj
ą
cy pokład i wnika w ciało. Nillson balansował niemal niewidocznie, by zachowa
ć
równowag
ę
przy łagodnym kołysaniu statku na boki.
Strach i zdumienie odpłyn
ę
ły, zast
ą
piło je poczucie wszechmocy, zrodzone ze
ś
wiadomo
ś
ci,
Ŝ
e dowodzi szybkim liniowcem, p
ę
dz
ą
cym przez
ocean z maksymaln
ą
pr
ę
dko
ś
ci
ą
.
“Stockholm” miał sto sze
ść
dziesi
ą
t metrów długo
ś
ci i dwadzie
ś
cia jeden metrów szeroko
ś
ci. Był najmniejszym liniowcem w ruchu
transatlantyckim. Od długiej dziobówki ku rufie, zaokr
ą
glonej łagodnie jak kieliszek do wina, biegły linie nadaj
ą
ce mu wygl
ą
d sportowego
jachtu. Poza jednym
Ŝ
ółtym kominem, cały kadłub błyszczał biel
ą
. Nillson rozkoszował si
ę
władz
ą
, jak
ą
daje dowodzenie. Na jedno pstrykni
ę
cie
palcami trzech marynarzy skoczyłoby wykona
ć
jego rozkazy. Dotkni
ę
ciem d
ź
wigni którego
ś
z telegrafów maszynowych mógł sprawi
ć
, by
rozdzwoniły si
ę
dzwonki, a wielu ludzi rzuciło si
ę
do działania.
Na my
ś
l, jak marny jest on sam w obliczu tej pot
ę
gi, zachichotał pod nosem. Czterogodzinna wachta polegała w zasadzie na wykonywaniu
serii rutynowych czynno
ś
ci. Nale
Ŝ
ało tylko utrzyma
ć
statek na wyimaginowanej linii, przecinaj
ą
cej wyimaginowany punkt niedaleko p
ę
katego
czerwonego latarniowca, strzeg
ą
cego zdradliwych wybrze
Ŝ
y Nantucket. Tam “Stockholm”, z pi
ę
ciuset trzydziestoma czterema pasa
Ŝ
erami na
pokładzie, miał skr
ę
ci
ć
na północny wschód i wej
ść
na kurs, który pozwoli omin
ąć
wysp
ę
Sable, potem prosto jak po sznurku pokona
ć
Atlantyk,
dotrze
ć
w okolice pomocnej Szkocji i w ko
ń
cu do portu w Kopenhadze.
Nillson miał tylko dwadzie
ś
cia osiem lat i zaokr
ę
tował si
ę
na “Stockholm” ledwie trzy miesi
ą
ce wcze
ś
niej, ale pływał na łodziach i statkach,
odk
ą
d umiał chodzi
ć
. W wieku kilkunastu lat harował na bałtyckich kutrach
ś
ledziowych, nast
ę
pnie słu
Ŝ
ył jako majtek w pewnym wielkim
przedsi
ę
biorstwie
Ŝ
eglugowym. Potem sko
ń
czył Szwedzk
ą
Wy
Ŝ
sz
ą
Szkoł
ę
Morsk
ą
i pracował w marynarce szwedzkiej. Dowodzenie
“Stockholmem” stanowiło kolejny krok w realizowaniu marzenia, by zosta
ć
panem własnego statku.
Nillson nie pasował do stereotypu wysokiego jasnowłosego Szweda. Miał w sobie wi
ę
cej z wenecjanina ni
Ŝ
z wikinga. Odziedziczył po
matce włoskie geny - orzechowe włosy, oliwkowa skór
ę
, drobnoko
ś
cist
ą
budow
ę
ciała i słoneczny temperament. Ciemnowłosi Szwedzi nie s
ą
niczym niezwykłym, ale czasami Nillson zadawał sobie pytanie, czy
ś
ródziemnomorskie ciepło w jego du
Ŝ
ych ciemnych oczach nie kłóci si
ę
z
lodowatym zachowaniem kapitana. Styl bycia kapitana brał si
ę
raczej z poł
ą
czenia skandynawskiej rezerwy z ostr
ą
dyscyplin
ą
, tradycyjn
ą
w
szwedzkiej marynarce. Nillson pracował ci
ęŜ
ej, ni
Ŝ
musiał. Nie chciał da
ć
kapitanowi najmniejszego powodu do nic zadowolenia. Pogoda była
idealna,
Ŝ
adne statki nie kr
ę
ciły si
ę
w okolicy, niedaleko znajdowały si
ę
płytkie wody, a jednak, nawet podczas tej spokojnej nocy chodził od
jednego skrzydła mostka do drugiego, jakby liniowiec znajdował si
ę
w szponach huraganu.
Mostek liniowca podzielono na dwie cz
ęś
ci: z przodu szeroka na sze
ść
metrów sterówka, za ni
ą
- oddzielne pomieszczenie mapowe.
Zewn
ę
trzne drzwi skrzydeł mostka otwarto, by wpu
ś
ci
ć
do
ś
rodka lekk
ą
południowo-zachodni
ą
bryz
ę
. Po obu bokach sterówki widniały zestawy
urz
ą
dze
ń
radarowych i telegraficznych. W
ś
rodku sterówki, na drewnianym podwy
Ŝ
szeniu wznosz
ą
cym si
ę
dziesi
ęć
centymetrów nad
wypolerowan
ą
podłog
ę
stał sternik. Dziel
ą
ca oba pomieszczenia
ś
cianka znajdowała si
ę
tu
Ŝ
za jego plecami. R
ę
ce nieprzerwanie trzymał na
sterze, oczy natomiast co i raz kierował na lewy
Ŝ
yrokompas. Na wprost steru, tu
Ŝ
pod centralnym oknem, umieszczono skrzynk
ę
wska
ź
nika
kursu. Trzy drewniane klocki w
ś
rodku miały nadrukowane numery, co pomagało sternikowi koncentrowa
ć
si
ę
na obranym kursie.
W tej chwili klocki wskazywały zero dziewi
ęć
dziesi
ą
t.
Nillson wszedł na gór
ę
nieco przed rozpoczynaj
ą
c
ą
si
ę
o wpół do dziewi
ą
tej wacht
ą
. Chciał rzuci
ć
okiem na prognoz
ę
pogody.
Zapowiadano,
Ŝ
e w okolicy stoj
ą
cego przy Nantucket latarniowca b
ę
dzie mgła. Jak na ten rejon nic zaskakuj
ą
cego. Ciepłe wody u wybrze
Ŝ
y
Nantucket to fabryka mgły. Schodz
ą
cy z mostka oficer przekazał Nillsonowi,
Ŝ
e “Stockholm” idzie kursem lekko na północ od wcze
ś
niej
wyznaczonego. Nie umiał jednak okre
ś
li
ć
, jak daleko zboczyli. Radiolatarnie znajdowały si
ę
za daleko,
Ŝ
eby dokona
ć
pomiaru.
Nillson u
ś
miechn
ą
ł si
ę
. Informacja wcale go nie zaskoczyła. Kapitan zawsze obierał ten sam kurs - dwadzie
ś
cia mil na pomoc od zalecanego
przez porozumienia mi
ę
dzynarodowe. Ogólnie przyj
ę
ty kurs nie był obowi
ą
zkowy, a kapitan wolał płyn
ąć
bardziej na północ. Dzi
ę
ki temu
oszcz
ę
dzał czas i paliwo.
Skandynawscy kapitanowie nie odbywaj
ą
wacht na mostku, zazwyczaj zostawiaj
ą
statek pod dowództwem jednego z oficerów. Nillson
szybko rozpocz
ą
ł seri
ę
rutynowych czynno
ś
ci. Przeszedł przez mostek. Sprawdził prawy radar. Spojrzał na telegrafy, by si
ę
upewni
ć
,
Ŝ
e oba
wskazuj
ą
CAŁA NAPRZÓD. Przez chwil
ę
bacznie obserwował morze. Upewnił si
ę
,
Ŝ
e oba białe
ś
wiatła nawigacyjne na maszcie s
ą
zapalone.
Wszedł powoli do sterówki. Obejrzał parametry wskazywane przez
Ŝ
yrokompas. Zatrzymał wzrok na r
ę
kach sternika. Pokr
ąŜ
ył po sterówce.
Kapitan wszedł na gór
ę
nieco po dziewi
ą
tej, kiedy sko
ń
czył kolacj
ę
, któr
ą
jadał w swej kabinie, poło
Ŝ
onej bezpo
ś
rednio pod mostkiem. Był
małomównym m
ęŜ
czyzn
ą
przed sze
ść
dziesi
ą
tk
ą
, ale wygl
ą
dał starzej. Czas rozmył ostro
ść
jego wyrazistego profilu, tak jak nieust
ę
pliwe morze
wygładza skalny wyst
ę
p. Kapitan trzymał si
ę
prosto niczym pal do taranowania i nosił zawsze nienagannie wyprasowany mundur. Cho
ć
rumiana
twarz przypominała stare jabłko, oczy koloru lodu bystro migotały. Przez dziesi
ęć
minut chodził w t
ę
i z powrotem za mostkiem, wpatrywał si
ę
w ocean i wci
ą
gał nosem ciepłe powietrze niczym pies go
ń
czy, który łapie zapach ba
Ŝ
anta. Potem wszedł do sterówki i zacz
ą
ł studiowa
ć
mapy
nawigacyjne, jakby szukał znaku.
- Zmieni
ć
kurs na osiemdziesi
ą
t siedem stopni - powiedział po chwili.
Nillson przekr
ę
cił wielk
ą
kostk
ę
w skrzynce kursowej tak, by wskazywała zero osiemdziesi
ą
t siedem. Kapitan poczekał, a
Ŝ
sternik
odpowiednio ustawi ster, po czym wrócił do swojej kabiny.
W pomieszczeniu kartograficznym Nillson wytarł na mapie lini
ę
oznaczaj
ą
c
ą
kurs dziewi
ęć
dziesi
ą
t stopni, narysował ołówkiem nowy,
wyznaczony przez kapitana, i po szybkich obliczeniach w pami
ę
ci oszacował miejsce, gdzie si
ę
znajdowali. Nast
ę
pnie przedłu
Ŝ
ył oznaczaj
ą
c
ą
kurs lini
ę
zgodnie z czasem, jaki min
ą
ł od wyruszenia, i utrzymywan
ą
pr
ę
dko
ś
ci
ą
. Zrobił krzy
Ŝ
yk. Kreska na mapie wskazywała,
Ŝ
e przepłyn
ą
w
odległo
ś
ci mniej wi
ę
cej pi
ę
ciu mil od latarniowca. Nillson jednak uznał,
Ŝ
e silne północne pr
ą
dy pchn
ą
statek na dwie mile od tego miejsca.
1
Podszedł do radaru przy prawych drzwiach i przeł
ą
czył zakres z pi
ę
tnastu mil na pi
ęć
dziesi
ą
t. W
ą
ski
Ŝ
ółty pasek, który omiatał kolisty ekran,
o
ś
wietlił smukłe rami
ę
Cape Cod, wyspy Nantucket i Martha’s Vineyard. Przy tym ustawieniu odległe statki dawały zbyt małe odbicie, by radar
mógł je pokaza
ć
. Nillson przestawił wi
ę
c urz
ą
dzenie z powrotem na badanie najbli
Ŝ
szych pi
ę
tnastu mil, po czym znów zacz
ą
ł kr
ąŜ
y
ć
po mostku.
Około dziesi
ą
tej wrócił kapitan.
- B
ę
d
ę
w swojej kabinie. Musz
ę
si
ę
zaj
ąć
papierkow
ą
robot
ą
- oznajmił. - Zmieni
ę
kurs na bardziej północny za dwie godziny. Prosz
ę
mnie
wezwa
ć
, je
ś
li zobaczy pan przedtem latarniowiec. - Wyjrzał przez okno, mru
Ŝą
c oczy, jakby wyczuwał obecno
ść
czego
ś
niewidocznego. - Albo
je
ś
li pojawi si
ę
mgła lub pogorszy pogoda.
“Stockholm” znajdował si
ę
czterdzie
ś
ci mil na zachód od latarniowca, wystarczaj
ą
co blisko, by wychwyci
ć
jego sygnał radiowy.
Radiolokator wskazywał,
Ŝ
e statek płynie kursem o przeszło dwie mile na północ od tego, jaki wyznaczył kapitan. Nillson doszedł do wniosku,
Ŝ
e musz
ą
ich spycha
ć
pr
ą
dy.
Kolejny pomiar radiolokacyjny pi
ęć
minut pó
ź
niej wykazał,
Ŝ
e statek płynie prawie trzy mile na pomoc od kursu. W dalszym ci
ą
gu nie było
si
ę
czym niepokoi
ć
; wystarczyło jedynie uwa
Ŝ
nie obserwowa
ć
sytuacj
ę
. Stały rozkaz brzmiał, by wzywa
ć
kapitana na mostek w przypadku
zdryfowania z kursu. Nillson wyobra
Ŝ
ał sobie wyraz, jaki przybierze niezbyt przyjemna twarz kapitana, i ledwie skrywane zadowolenie w
oczach od tylu lat smaganych morskim wiatrem. Wezwał pan MNIE na gór
ę
w TAKIEJ sprawie? Nillson w zamy
ś
leniu podrapał si
ę
po brodzie.
Mo
Ŝ
e było co
ś
nie tak z radiolokatorem? Albo radiolatarnia znajdowała si
ę
jeszcze zbyt daleko, by dokona
ć
dokładnego pomiaru?
Nillson wiedział,
Ŝ
e jest marionetk
ą
w r
ę
kach kapitana, ale przecie
Ŝ
był w ko
ń
cu oficerem dowodz
ą
cym na mostku. Podj
ą
ł decyzj
ę
.
- Ster osiemdziesi
ą
t dziewi
ęć
- polecił sternikowi.
Koło poruszyło si
ę
w prawo. Dziób statku przesun
ą
ł si
ę
nieco na południe, bli
Ŝ
ej zamierzonego kursu.
Załoga mostka zamieniła si
ę
stanowiskami zgodnie z wyznaczonym osiemdziesi
ę
ciominutowym rytmem. Ze stanowiska rezerwowego
podszedł Lars Hansen i przej
ą
ł ster.
Nillson skrzywił si
ę
, niezbyt zadowolony ze zmiany. Nigdy nie czuł si
ę
dobrze na wachcie z tym człowiekiem. Podstawow
ą
zasad
ą
szwedzkiej marynarki jest koncentrowanie si
ę
wył
ą
cznie na zadaniach. Oficerowie rozmawiaj
ą
z marynarzami tylko po to, by wyda
ć
rozkazy.
Nie ma wymieniania uprzejmo
ś
ci. Nillson czasami łamał t
ę
zasad
ę
. Po cichu dzielił si
ę
z jakim
ś
marynarzem
Ŝ
artem albo drwi
ą
c
ą
uwag
ą
. Z
Hansenem nigdy tego nie robił.
Hansen po raz pierwszy płyn
ą
ł na “Stockholmie”. Wszedł na pokład w ostatniej chwili, by zast
ą
pi
ć
marynarza, który si
ę
zaci
ą
gn
ą
ł, ale nie
przyszedł. Z dokumentów Hansena wynikało,
Ŝ
e słu
Ŝ
ył na ró
Ŝ
nych jednostkach, mimo to nikt go nie znał ani o nim nie słyszał. Wydawało si
ę
to
dziwne. Był wysoki i barczysty, miał kwadratow
ą
szcz
ę
k
ę
i
ś
ci
ę
te tu
Ŝ
przy skórze jasne włosy. Opis taki mógłby pasowa
ć
do milionów
Skandynawów tu
Ŝ
po dwudziestce. Trudno było jednak zapomnie
ć
twarz tego m
ęŜ
czyzny. Po prawej stronie, od wystaj
ą
cej ko
ś
ci policzkowej,
niemal do k
ą
cika ust, biegła gro
ź
nie wygl
ą
daj
ą
ca biała blizna. Szrama sprawiała,
Ŝ
e wargi nieco si
ę
unosiły, przez co usta wygl
ą
dały jak
wykrzywione w groteskowym u
ś
miechu. Hansen słu
Ŝ
ył głównie na frachtowcach. To mogło wyja
ś
nia
ć
, dlaczego nic o nim nie wiedziano, cho
ć
zdaniem Nillsona wynikało to bardziej z zachowania marynarza. Był skryty, odzywał si
ę
wył
ą
cznie, je
ś
li musiał, a i wtedy nie mówił wiele. Nikt
nigdy go nie spytał o blizn
ę
.
Nillson musiał jednak przyzna
ć
,
Ŝ
e Hansen okazał si
ę
dobrym marynarzem - szybko reagował na rozkazy i wykonywał je bez dyskusji. Z
tego powodu bardzo si
ę
zdziwił, gdy sprawdził kompas. Podczas minionych wacht Hansen udowodnił,
Ŝ
e jest kompetentnym sternikiem, teraz
jednak pozwalał statkowi wchodzi
ć
w dryf, jakby bł
ą
dził gdzie
ś
my
ś
lami. Nillson rozumiał,
Ŝ
e do wyczucia steru potrzeba po obj
ę
ciu wachty
nieco czasu, ale dzi
ś
sterowanie nie wymagało wi
ę
kszego wysiłku. Owszem, pr
ą
d był do
ść
silny, ale nie d
ą
ł wiatr. Przez pokład nie przewalały
si
ę
pot
ęŜ
ne fale. Wystarczyło jedynie odrobin
ę
poruszy
ć
sterem raz w jedn
ą
, raz w drug
ą
stron
ę
.
Nillson spojrzał na
Ŝ
yrokompas.
ś
adnych w
ą
tpliwo
ś
ci. Statek szedł lekko esowat
ą
lini
ą
. Oficer stan
ą
ł tu
Ŝ
przy sterniku.
- Trzymaj prosto, Hansen - powiedział
Ŝ
artobliwym tonem. - Chyba wiesz,
Ŝ
e to nie okr
ę
t wojenny.
Hansen obrócił głow
ę
osadzon
ą
na masywnej szyi. Poblask
Ŝ
yrokompasu podkre
ś
lił gł
ę
boko
ść
blizny i sprawił,
Ŝ
e oczy marynarza błysn
ę
ły
jak u drapie
Ŝ
nika. Zdawało si
ę
,
Ŝ
e ze
ź
renic bije
Ŝ
ar. Nillson poczuł milcz
ą
c
ą
agresj
ę
. Mało brakowało, a cofn
ą
łby si
ę
odruchowo. Powstrzymał
si
ę
jednak, by nie okaza
ć
słabo
ś
ci, i wskazał na cyfry w skrzynce kursowej.
Sternik przez kilka sekund bez wyrazu wpatrywał si
ę
w oficera, po czym niemal niewidocznie skin
ą
ł głow
ą
.
Nillson upewnił si
ę
,
Ŝ
e kurs jest utrzymywany, mrukn
ą
ł z aprobat
ą
i pospiesznie odszedł do pomieszczenia z mapami.
Kiedy robił kolejny radionamiar, by ustali
ć
efekt dryfu, zadr
Ŝ
ał. My
ś
l o Hansenie przyprawiała go o g
ę
si
ą
skórk
ę
. Nielogiczne - nawet po
dwustopniowej korekcie na południe, “Stockholm” znajdował si
ę
o trzy mile za daleko na północ.
Wrócił do sterówki i nie patrz
ą
c na marynarza, wydał rozkaz:
- Dwa stopnie w prawo.
Hansen przekr
ę
cił ster na dziewi
ęć
dziesi
ą
t jeden stopni.
Nillson zmienił cyfry w skrzynce kursowej i stał przy kompasie, a
Ŝ
uznał,
Ŝ
e sternik prawidłowo wprowadził statek na nowy kurs. Potem
pochylił si
ę
nad radarem.
ś
ółtawa po
ś
wiata nadała ciemnej skórze taki odcie
ń
, jakby oficer miał
Ŝ
ółtaczk
ę
. Poruszaj
ą
cy si
ę
dookoła tarczy
promie
ń
pokazał po lewej stronie jasn
ą
plamk
ę
, odległ
ą
o jakie
ś
dwana
ś
cie mil morskich. Nillson uniósł brew.
“Stockholm” miał towarzystwo.
Nillson nie mógł wiedzie
ć
,
Ŝ
e w kadłub i nadbudówki “Stockholmu” uderzaj
ą
fale elektromagnetyczne, które po odbiciu wracaj
ą
do
radarowej anteny, wiruj
ą
cej wysoko nad mostkiem jednostki p
ę
dz
ą
cej z przeciwległego kierunku. Kilka minut wcze
ś
niej we wn
ę
trzu du
Ŝ
ego
mostka statku pasa
Ŝ
erskiego włoskich linii oceanicznych “Andrea Doria”, obsługuj
ą
cy radar oficer odezwał si
ę
do kr
ę
pego m
ęŜ
czyzny w berecie
marynarki wojennej i mundurze koloru wieczornego nieba.
- Kapitanie, widz
ę
statek. Siedemna
ś
cie mil, cztery stopnie na sterburt
ę
.
Nastawiony na zasi
ę
g dwudziestu mil radar obserwowano bez przerwy od trzeciej. Wtedy wła
ś
nie na skrzydło mostka wszedł kapitan Piero
Calamai i ujrzał unosz
ą
ce si
ę
na zachodzie szare smugi, przypominaj
ą
ce dusze topielców.
Natychmiast wydał rozkaz przygotowania statku do płyni
ę
cia we mgle. Licz
ą
ca pi
ęć
set siedemdziesi
ą
t dwie osoby załoga, została
postawiona w stan podwy
Ŝ
szonej gotowo
ś
ci. W stusekundowych odst
ę
pach automatycznie uruchamiała si
ę
syrena przeciwmgielna. Bocianie
gniazdo przeniesiono na dziób, sk
ą
d marynarz miał lepszy widok. Załoga maszynowni czekała na stanowiskach, poinstruowana o obowi
ą
zku
natychmiastowego reagowania w ka
Ŝ
dym nagłym wypadku. Zamkni
ę
to drzwi mi
ę
dzy jedenastoma wodoszczelnymi grodziami.
“Andrea Doria” pokonywał ostatni etap dziewi
ę
ciodniowej podró
Ŝ
y na trasie czterech tysi
ę
cy mil morskich. Wyruszył z macierzystego portu
w Genui. Na pokładzie znajdowało si
ę
tysi
ą
c stu trzydziestu czterech pasa
Ŝ
erów i czterysta jeden ton frachtu. Cho
ć
wokół kł
ę
biła si
ę
g
ę
sta mgła,
statek płyn
ą
ł niemal z maksymaln
ą
pr
ę
dko
ś
ci
ą
. Pot
ęŜ
ne, dwuwałowe silniki o ł
ą
cznej mocy trzydziestu pi
ę
ciu tysi
ę
cy koni mechanicznych
pchały wielki statek z szybko
ś
ci
ą
dwudziestu dwóch w
ę
złów.
Włoskie linie oceaniczne nie oszcz
ę
dzały swoich jednostek. Nie płaciły te
Ŝ
kapitanom za przypływanie do celu niezgodnie z wyznaczonym
rozkładem. Czas znaczył pieni
ą
dz. Nikt nie wiedział tego lepiej od kapitana Calamaiego, który dowodził statkiem w trakcie wszystkich
2
dotychczasowych przej
ść
przez Atlantyk. Był zdecydowany sprawi
ć
, by statek wpłyn
ą
ł do Nowego Jorku z opó
ź
nieniem nie wi
ę
kszym nawet o
sekund
ę
od godziny, któr
ą
stracili dwie noce wcze
ś
niej w burzy.
Dwadzie
ś
cia minut po dziesi
ą
tej wieczorem “Doria” mijał latarniowiec. I wtedy został dostrze
Ŝ
ony na radarze. Na mostku usłyszano
samotny j
ę
k syreny przeciwmgielnej; widoczno
ść
nie przekraczała jednej mili. Kapitan “Dorii” zarz
ą
dził kurs dokładnie na zachód, na Nowy
Jork.
Jasna plamka na radarze sun
ę
ła prosto na “Dori
ę
”. Calamai pochylił si
ę
nad urz
ą
dzeniem. Ze zmarszczonym czołem obserwował ruch
ś
wietlistego punktu. Na podstawie wskaza
ń
radaru kapitan nie umiał okre
ś
li
ć
ani wielko
ś
ci, ani typu nadci
ą
gaj
ą
cej jednostki. Nie domy
ś
lał si
ę
,
Ŝ
e widzi obraz szybkiego liniowca oceanicznego. Przy zsumowanej pr
ę
dko
ś
ci czterdziestu w
ę
złów, statki zbli
Ŝ
ały si
ę
do siebie co trzy minuty o
dwie mile morskie.
Pozycja nadpływaj
ą
cego statku była dziwna. Jednostki kieruj
ą
ce si
ę
na wschód powinny i
ść
tras
ą
le
Ŝą
c
ą
dwadzie
ś
cia mil bardziej na
południe. Mo
Ŝ
e to kuter rybacki?
Zgodnie z zasadami ruchu morskiego, statki maj
ą
obowi
ą
zek mijania si
ę
tak, jak samochody - lewa burta w lew
ą
burt
ę
. Je
ś
li przy ch
ę
ci
zastosowania tej zasady statki zostałyby zmuszone do wej
ś
cia na kurs gro
Ŝą
cy kolizj
ą
, wolno min
ąć
si
ę
prawa burta w praw
ą
.
Na podstawie obrazu radarowego kapitan uznał,
Ŝ
e je
ś
li obie jednostki utrzymaj
ą
kursy, nadpływaj
ą
cy obiekt bezpiecznie minie “Dori
ę
” od
prawej. Tak jak na angielskich drogach, gdzie panuje ruch lewostronny.
Calamai wydał załodze rozkaz uwa
Ŝ
nego obserwowania nadpływaj
ą
cego statku. Ostro
Ŝ
no
ść
nigdy nie zaszkodzi.
Kiedy Nillson wł
ą
czył
ś
wiatło pod znajduj
ą
c
ą
si
ę
obok radaru plansz
ą
do nanoszenia manewrów i przygotował si
ę
do przeniesienia na papier
zmieniaj
ą
cej si
ę
pozycji plamki na ekranie, statki były oddalone od siebie mniej wi
ę
cej o dziesi
ęć
mil morskich.
- Jaki kurs, Hansen?! - zawołał.
- Dziewi
ęć
dziesi
ą
t stopni - spokojnie odpowiedział sternik. Nillson zaznaczył na planszy krzy
Ŝ
yki, przeci
ą
gn
ą
ł mi
ę
dzy nimi linie, znów
sprawdził plamk
ę
, po czym rezerwowemu marynarzowi obserwacyjnemu wydał rozkaz wygl
ą
dania z lewego skrzydła mostka. Linia, któr
ą
wyrysował, wskazywała na to,
Ŝ
e nadpływaj
ą
cy statek p
ę
dzi w ich kierunku kursem równoległym, nieco po lewej stronie. Oficer wyszedł na
skrzydło mostka i przez lornetk
ę
spojrzał w ciemno
ść
. Nie było
ś
ladu drugiego statku. Kilkakrotnie przeszedł od skrzydła do skrzydła. Za
ka
Ŝ
dym razem zatrzymywał si
ę
przy radarze. Poprosił o raport kursowy.
- Ci
ą
gle dziewi
ęć
dziesi
ą
t stopni, sir - odparł Hansen.
Nillson ruszył sprawdzi
ć
Ŝ
yrokompas. Nawet najdrobniejsze odchylenie mogło si
ę
okaza
ć
krytyczne. Chciał wi
ę
c si
ę
upewni
ć
,
Ŝ
e naprawd
ę
id
ą
wyznaczonym kursem. Hansen poci
ą
gn
ą
ł za wisz
ą
cy nad jego głow
ą
sznur. Sze
ść
razy zadzwonił dzwon okr
ę
towy. Jedenasta. Nillson
uwielbiał, kiedy wydzwaniano czas na statku. W trakcie pó
ź
nej wachty, gdy samotno
ść
i znudzenie dawały o sobie zna
ć
, brzmienie dzwonu
wskrzeszało romantyk
ę
morza, któr
ą
Nillson bardzo silnie odczuwał w młodo
ś
ci. Po tym jednak, co nadchodziło i wkrótce miało si
ę
sta
ć
,
pami
ę
tał ten d
ź
wi
ę
k jako odgłos fatum.
Po obowi
ą
zkowym punkcie programu Nillson znów popatrzył na ekran radaru i zrobił kolejny znak na planszy.
Była jedenasta. Zbli
Ŝ
aj
ą
ce si
ę
do siebie jednostki dzieliło siedem mil.
Nillson obliczył,
Ŝ
e statki min
ą
si
ę
lewymi burtami, w bardziej ni
Ŝ
wystarczaj
ą
cej odległo
ś
ci. Wyszedł na lewe skrzydło mostka i znów
zacz
ą
ł obserwowa
ć
morze przez lornetk
ę
. Czyste szale
ń
stwo! Tam, gdzie radar wskazywał statek, oficer widział jedynie ciemno
ść
. Mo
Ŝ
e tamten
miał zepsute
ś
wiatła pozycyjne? Albo napotkali okr
ę
t wojenny w trakcie manewrów?
Popatrzył w prawo. Ksi
ęŜ
yc jasno odbijał si
ę
od wody. Nillson spojrzał w lewo. W dalszym ci
ą
gu niczego nie dostrzegł. Czy
Ŝ
by przybysz
krył si
ę
w pasie mgły? Mało prawdopodobne.
ś
aden statek nie poruszałby si
ę
z tak
ą
szybko
ś
ci
ą
w g
ę
stej mgle. Nillson zastanowił si
ę
, czy nie
zmniejszy
ć
troch
ę
pr
ę
dko
ś
ci. Nie. Kapitan usłyszałby odgłos przesuwania telegrafu i natychmiast by przybiegł. Wezwie drania po tym, jak statki
bezpiecznie si
ę
min
ą
.
Trzy minuty po jedenastej radary pokazały,
Ŝ
e zaledwie cztery mile dziel
ą
obie jednostki.
Nadal nie było wida
ć
Ŝ
adnych
ś
wiateł.
Nillson znów si
ę
zastanowił, czy zawoła
ć
kapitana, i ponownie odrzucił pomysł. Nie dał tak
Ŝ
e - wbrew mi
ę
dzynarodowemu prawu
morskiemu - rozkazu wysyłania d
ź
wi
ę
kowych sygnałów ostrzegawczych. Nie widział sensu, aby to robi
ć
. Byli na otwartym oceanie, ksi
ęŜ
yc
ś
wiecił jasno i widoczno
ść
wynosiła zapewne około pi
ę
ciu mil morskich.
“Stockholm” w dalszym ci
ą
gu przecinał noc z pr
ę
dko
ś
ci
ą
osiemnastu w
ę
złów.
Marynarz na bocianim gnie
ź
dzie zawołał:
-
Ś
wiatła po lewej!
Wreszcie.
Pó
ź
niej analitycy kr
ę
cili głowami. Nie mogli si
ę
nadziwi
ć
, jak dwa wyposa
Ŝ
one w radar statki przyci
ą
gały si
ę
wzajemnie niczym magnesy.
Nillson poszedł wolnym krokiem na lewe skrzydło mostka i przyjrzał si
ę
ś
wiatłom nadpływaj
ą
cej jednostki. W ciemno
ś
ci
ś
wieciły dwa białe
punkty - jeden wysoko, drugi nisko.
Ś
wietnie. Poło
Ŝ
enie
ś
wiateł wskazywało na to,
Ŝ
e statek minie ich od lewej burty. Pojawiło si
ę
czerwone
ś
wiatło, które ka
Ŝ
dy statek ma na lewej burcie. Był to sygnał,
Ŝ
e przybysz oddala si
ę
od “Stockholmu”. Min
ą
si
ę
bakburtami. Radar wskazywał,
Ŝ
e odległo
ść
wynosi ponad dwie mile morskie. Nillson popatrzył na zegarek. Sze
ść
minut po jedenastej.
Z tego, co widział na ekranie radaru kapitan “Andrei Dorii”, statki powinny bezpiecznie si
ę
min
ąć
sterburtami. Kiedy jednostki były
oddalone od siebie mniej ni
Ŝ
trzy mile, Calamai rozkazał wykona
ć
skr
ę
t w lewo o cztery stopnie, by powi
ę
kszy
ć
dystans. Wkrótce we mgle
pojawiła si
ę
po
ś
wiata i stopniowo coraz wyra
ź
niej uwidaczniały si
ę
białe
ś
wiatła. Kapitan Calamai spodziewał si
ę
ujrze
ć
zielone
ś
wiatło na
prawej burcie nadpływaj
ą
cego statku. W ka
Ŝ
dej chwili powinno si
ę
pojawi
ć
.
Została jedna mila.
Nillson przypomniał sobie, jak który
ś
z obserwatorów stwierdził,
Ŝ
e “Stockholm” jest tak zwrotny, i
Ŝ
“mo
Ŝ
e obróci
ć
si
ę
na
dziesi
ę
ciocentówce i wyda
ć
osiem centów reszty”. Najwy
Ŝ
szy czas wykorzysta
ć
t
ę
zwinno
ść
.
- Dwa punkty na sterburt
ę
- rozkazał. Tak jak Calamai chciał mie
ć
wi
ę
cej oddechu.
Hansen zrobił dwa pełne obroty kołem sterowym w prawo. Dziób statku obrócił si
ę
dwadzie
ś
cia stopni w prawo.
- Wyprostowa
ć
i trzyma
ć
stałym kursem.
Zadzwonił wisz
ą
cy na
ś
cianie telefon. Nillson podniósł słuchawk
ę
.
- Mostek - zameldował. Był pewien,
Ŝ
e statki bezpiecznie si
ę
min
ą
. Stał twarz
ą
do
ś
ciany, plecami do okien.
Dzwonił obserwator z bocianiego gniazda.
-
Ś
wiatła dwadzie
ś
cia stopni z lewej.
- Dzi
ę
kuj
ę
- odparł Nillson i odwiesił słuchawk
ę
. Podszedł do radaru i popatrzył na ekran. Nie mógł wiedzie
ć
,
Ŝ
e “Andrea Doria” zmienił
kurs.
Ś
wietlne punkciki były tak blisko siebie,
Ŝ
e niemal si
ę
zlewały. Niespiesznie poszedł na prawe skrzydło mostka, podniósł lornetk
ę
do oczu
i nastawił ostro
ść
.
3
Spokój oficera natychmiast wyparował.
- Bo
Ŝ
e... - westchn
ą
ł Nillson. Spostrzegł,
Ŝ
e zmieniły si
ę
ś
wiatła na czubku masztu nadpływaj
ą
cej jednostki. Teraz była skierowana ku nim
nie czerwonym, lecz zielonym
ś
wiatłem. Widział sterburt
ę
. Od chwili kiedy patrzył ostatni raz, nadpływaj
ą
cy statek najwyra
ź
niej zrobił ostry
skr
ę
t w lewo.
Z g
ę
stej mgły, która dotychczas skrywała ogromny czarny kształt, wyłaniały si
ę
jaskrawe niczym reflektory
ś
wiatła pokładowe “Andrei
Dorii”. Prawa burta włoskiego statku znajdowała si
ę
dokładnie na kursie p
ę
dz
ą
cego “Stockholmu”.
Nillson gło
ś
nym okrzykiem nakazał zmian
ę
kursu.
- Ostro na sterburt
ę
!
Oficer zawirował wokół własnej osi. Obydwiema dło
ń
mi chwycił r
ą
czk
ę
telegrafu. Jednym szarpni
ę
ciem przesun
ą
ł j
ą
na pozycj
ę
STOP, po
czym poci
ą
gn
ą
ł dalej, do samego dołu, jakby próbował zmusi
ć
statek do zatrzymania si
ę
sam
ą
determinacj
ą
. Powietrze przeszył szale
ń
czy brz
ę
k.
CAŁA WSTECZ.
Nillson odwrócił si
ę
do sternika. Hansen stał jak kamienny stra
Ŝ
nik przed poga
ń
sk
ą
ś
wi
ą
tyni
ą
.
- Cholera jasna! Powiedziałem: ostro na sterburt
ę
! - wrzasn
ą
ł ochryple Nillson.
Hansen zacz
ą
ł obraca
ć
kołem sterowym. Nillson nie wierzył własnym oczom. Hansen nie kr
ę
cił w prawo, co mogłoby da
ć
im jak
ą
kolwiek -
cho
ć
by niewielk
ą
- szans
ę
unikni
ę
cia kolizji. Powoli i
ś
wiadomie kr
ę
cił w lewo.
Dziób “Stockholmu” zacz
ą
ł zatacza
ć
ś
mierciono
ś
ny łuk.
Nillson usłyszał syren
ę
przeciwmgieln
ą
, bez najmniejszej w
ą
tpliwo
ś
ci z nadpływaj
ą
cego statku.
W maszynowni zapanował chaos. Marynarze gor
ą
czkowo obracali kołem sterowania moc
ą
, by zatrzyma
ć
prawy silnik. Szamotali si
ę
, by
otworzy
ć
zawory, odwróci
ć
kierunek przepływu i zatrzyma
ć
lewy silnik. Statek a
Ŝ
zadr
Ŝ
ał przy hamowaniu. Ale było za pó
ź
no. “Stockholm”
leciał na “Dori
ę
” jak strzała.
Na lewym skrzydle mostka Nillson tkwił z ponur
ą
min
ą
przy telegrafie.
Kapitan Calamai patrzył, jak
ś
wiatła na szczycie masztu przed nim materializuj
ą
si
ę
i zmieniaj
ą
. Zobaczył czerwone
ś
wiatło sterburty.
Jarzyło si
ę
niczym rubin na czarnym aksamicie. Zrozumiał,
Ŝ
e nadpływaj
ą
ca jednostka skr
ę
ciła ostro w prawo, prosto na kurs “Dorii”.
Bez ostrze
Ŝ
enia. Bez syreny przeciwmgielnej ani gwizdka.
Przy tak du
Ŝ
ej pr
ę
dko
ś
ci zatrzymanie si
ę
nie wchodziło w rachub
ę
. Do wyhamowania statek potrzebowałby wielu mil.
Calamai miał sekundy na reakcj
ę
. Mógł nakaza
ć
zwrot w prawo, prosto na niebezpiecze
ń
stwo, w nadziei,
Ŝ
e kadłuby jedynie si
ę
otr
ą
.
Podj
ą
ł rozpaczliw
ą
decyzj
ę
.
- Cała na bakburt
ę
! - warkn
ą
ł.
Oficer na mostku spytał, czy wył
ą
czy
ć
silniki. Calamai pokr
ę
cił głow
ą
.
- Trzyma
ć
: cała naprzód. - Wiedział,
Ŝ
e “Doria” lepiej skr
ę
ca przy du
Ŝ
ej pr
ę
dko
ś
ci.
Sternik obiema r
ę
kami kr
ę
cił kołem w lewo z tak
ą
pr
ę
dko
ś
ci
ą
, a
Ŝ
rozmywały si
ę
kontury szprych. Gwizdek zapiszczał dwa razy, by
poinformowa
ć
o wykonywanym manewrze. Zanim wielki statek zacz
ą
ł skr
ę
ca
ć
, przez pół mili walczył z pchaj
ą
c
ą
go na wprost sił
ą
bezwładno
ś
ci.
Calamai wiedział,
Ŝ
e wiele ryzykuje, eksponuj
ą
c bok “Dorii”. Modlił si
ę
, by nadpływaj
ą
ca jednostka zd
ąŜ
yła skr
ę
ci
ć
. Ci
ą
gle nie mógł poj
ąć
,
Ŝ
e oba statki płyn
ą
kursem kolizyjnym. To było jak zły sen.
Krzyk jednego z oficerów przywołał kapitana do rzeczywisto
ś
ci.
- Płynie prosto na nas!
Nadpływaj
ą
cy statek kierował si
ę
dokładnie na prawe skrzydło mostka, sk
ą
d patrzył przera
Ŝ
ony Calamai. Zdawało si
ę
,
Ŝ
e ostry, skierowany
ku górze dziób celuje prosto w niego.
Kapitan “Dorii” miał opini
ę
m
ęŜ
czyzny odwa
Ŝ
nego i opanowanego. W tej jednak chwili zrobił to, co na jego miejscu uczyniłby ka
Ŝ
dy
zdrowy na umy
ś
le człowiek. Rzucił si
ę
do ucieczki, by ratowa
ć
Ŝ
ycie.
Wzmacniany dziób szwedzkiej jednostki przebił metalowy kadłub p
ę
dz
ą
cego “Andrei Dorii” tak łatwo jak bagnet i zanim si
ę
zatrzymał,
przeszedł przez jedn
ą
trzeci
ą
kadłuba o szeroko
ś
ci ponad dwudziestu siedmiu metrów.
Włoski liniowiec wa
Ŝ
ył dwadzie
ś
cia dziewi
ęć
tysi
ę
cy sto ton - ponad dwa razy tyle co “Stockholm” - poci
ą
gn
ą
ł wi
ę
c napastnika za sob
ą
,
równocze
ś
nie obrócił si
ę
wokół punktu zderzenia, poło
Ŝ
onego poni
Ŝ
ej i nieco z tyłu prawego skrzydła mostka. Raniony “Doria” płyn
ą
ł dalej.
Zgnieciony dziób “Stockholmu” gładko rozpruł siedem z dziesi
ę
ciu pokładów pasa
Ŝ
erskich włoskiej jednostki. Nast
ę
pnie zacz
ą
ł drze
ć
długi,
czarny kadłub, rozpryskuj
ą
c jaskrawe snopy iskier.
Wielka, trójk
ą
tna dziura w burcie “Dorii” miała na górze dwana
ś
cie metrów szeroko
ś
ci, a w najni
Ŝ
szym miejscu, tu
Ŝ
pod powierzchni
ą
oceanu, nieco ponad dwa metry.
Tysi
ą
ce litrów morskiej wody natychmiast wypełniły rozerwane w wyniku kolizji puste, zewn
ę
trzne zbiorniki paliwa. Pod ci
ęŜ
arem pi
ę
ciuset
ton wody, która znalazła si
ę
w generatorowni, statek pochylił si
ę
na prawo. Tunelem inspekcyjnym i włazami popłyn
ę
ła oleista rzeka.
Strumienie zacz
ę
ły si
ę
la
ć
przez kraty w podłodze do maszynowni. Załoga maszynowni walczyła. Marynarze
ś
lizgali si
ę
jednak na pokrytej
oleist
ą
ciecz
ą
podłodze niczym cyrkowi klowni, którzy zabawiaj
ą
publiczno
ść
malowniczymi upadkami.
Do kadłuba wlewało si
ę
coraz wi
ę
cej wody. Nie zniszczone zbiorniki paliwa po lewej stronie kadłuba unosiły si
ę
na powierzchni jak ba
ń
ki
mydlane.
W ci
ą
gu kilku minut od kolizji “Doria” dostał powa
Ŝ
nego przechyłu.
Nillson był pewien,
Ŝ
e uderzenie rzuci go na pokład. Wstrz
ą
s okazał si
ę
jednak zaskakuj
ą
co łagodny, cho
ć
wystarczaj
ą
co silny, by wyrwa
ć
oficera dy
Ŝ
urnego z odr
ę
twienia. Kilkoma susami wybiegł ze sterówki do pomieszczenia z mapami. Skoczył do przycisku alarmu, którego
uruchomienie powodowało zamkni
ę
cie na “Stockholmie” wodoszczelnych drzwi.
Na mostek wpadł z wrzaskiem kapitan.
- Co si
ę
, na Boga, stało?!
Nillson próbował odpowiedzie
ć
, ale słowa utkn
ę
ły mu w gardle. Nie wiedział, jak opisa
ć
incydent. Hansen zignorował rozkaz skr
ę
tu w
prawo. Szybko obracał kołem sterowym w lewo. Dłonie marynarza mocno obejmowały szprychy. Wygl
ą
dał, jakby zastygł. W oczach nie miał
strachu,
ś
ladu przera
Ŝ
enia. T
ę
czówki promieniowały lodowatym bł
ę
kitem. Z pocz
ą
tku Nillson s
ą
dził,
Ŝ
e to jedynie złudzenie optyczne,
spowodowane specyficznym
ś
wiatłem, padaj
ą
cym z obudowy
Ŝ
yrokompasu na paskudn
ą
szram
ę
. Ale nie. Kiedy statek gnał ku katastrofie,
Hansen si
ę
u
ś
miechał.
Nillson nie miał w
ą
tpliwo
ś
ci. Pot
ęŜ
ny marynarz z rozmysłem staranował nadpływaj
ą
c
ą
jednostk
ę
. Precyzyjnie, niczym torped
ę
, naprowadził
“Stockholm” na cel. Oficer wiedział równie
Ŝ
,
Ŝ
e nikt - kapitan ani ktokolwiek inny na pokładzie - w to nie uwierzy.
4
Plik z chomika:
panzer1981
Inne pliki z tego folderu:
Cussler Clive - Meduza.doc
(1820 KB)
04 - Clive Cussler - Vixen 03 (1978) Vixen 03.rtf
(776 KB)
12 - Clive Cussler - Zloto Inkow (1994) Inca Gold.doc
(2617 KB)
10 - Clive Cussler - Smok (1990) Dragon.rtf
(1275 KB)
09 - Clive Cussler - Skarb (1988) Treasure.rtf
(1130 KB)
Inne foldery tego chomika:
Clive Cussler e-book
Cykl Kurt Austin (cały)
NOWE KSIAZKI. CIEKAWE 29.12.2012
Runy
Seria tematyczna Oregon (cała)
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin