08 - Clive Cussler - Cyklop.pdf
(
2029 KB
)
Pobierz
5 - Cussler Clive - Cyklop.rtf
CLIVE CUSSLER
Cyklop
5 MARCA 1918 MORZE KARAIBSKIE
PROLOG
Cyklopowi
pozostała niespełna godzina
Ŝ
ycia. Jeszcze czterdzie
ś
ci osiem minut, a stanie si
ę
wspólnym grobowcem trzystu dziewi
ę
ciu osób -
pasa
Ŝ
erów i załogi. Po
ś
ród, jak na ironi
ę
, pustego morza i pod diamentowo czystym niebem nast
ą
pi nie przewidziana i niczym nie zwiastowana
tragedia. Nawet mewom, które przez ostatni tydzie
ń
pod
ąŜ
ały uparcie kilwaterem statku to nurkuj
ą
c lotem błyskawicy, to znów szybuj
ą
c z
ospał
ą
oboj
ę
tno
ś
ci
ą
ponad falami, dobra pogoda przyt
ę
piła silnie wyczulony instynkt.
Od południowego wschodu wiała lekka bryza ledwie poruszaj
ą
c ameryka
ń
sk
ą
flag
ą
wywieszon
ą
na rufie statku. O trzeciej trzydzie
ś
ci nad
ranem wi
ę
kszo
ść
nie pełni
ą
cych wachty członków załogi i pasa
Ŝ
erów spała. Kilka osób, którym parna duchota pasatów nie dawała zmru
Ŝ
y
ć
oka,
stało na górnym pokładzie i opieraj
ą
c si
ę
o reling obserwowało, jak dziób statku tnie z sykiem wybrzuszaj
ą
ce si
ę
leniwie masy wody. Główne
natarcie morza zdawało si
ę
szykowa
ć
pod gładk
ą
powierzchni
ą
, gdzie w gł
ę
binach wzbierały pot
ęŜ
ne siły.
W sterówce
Cyklopa
porucznik John Church gapił si
ę
półprzytomnie przez jeden z wielkich okr
ą
głych iluminatorów. Miał psi
ą
wacht
ę
od
północy do czwartej rano i nie przychodził mu do głowy inny sposób walki z senno
ś
ci
ą
. Poprzez mgł
ę
ot
ę
pienia rejestrował,
Ŝ
e fale rosn
ą
,
dopóki jednak były rzadkie i niezbyt strome, nie widział powodu do redukowania szybko
ś
ci.
Ci
ęŜ
ko wyładowany w
ę
glowiec, popychany sprzyjaj
ą
cym pr
ą
dem, wlókł si
ę
mimo to z szybko
ś
ci
ą
zaledwie dziewi
ę
ciu w
ę
złów. Jego
maszyny stanowczo wymagały kapitalnego remontu i w tej chwili pracował tylko lewy motor. Prawy nawalił wkrótce po wypłyni
ę
ciu z Rio de
Janeiro i pierwszy mechanik zameldował,
Ŝ
e maszyn
ę
mo
Ŝ
na naprawi
ć
dopiero po wej
ś
ciu do portu Baltimore.
Porucznik Church pi
ą
ł si
ę
mozolnie po szczeblach kariery osi
ą
gaj
ą
c w ko
ń
cu stopie
ń
oficerski. Był chudym, przedwcze
ś
nie posiwiałym
m
ęŜ
czyzn
ą
pod trzydziestk
ę
. Pływał ju
Ŝ
na wielu ró
Ŝ
nych statkach i cztery razy okr
ąŜ
ył kul
ę
ziemsk
ą
. Ale
Cyklop
był najosobliwsz
ą
jednostk
ą
, z
jak
ą
si
ę
zetkn
ą
ł w ci
ą
gu dwunastu lat słu
Ŝ
by w marynarce wojennej. Odbywał na tym o
ś
mioletnim statku swój pierwszy rejs, w trakcie którego
zd
ąŜ
yło ju
Ŝ
zaj
ść
kilka dziwnych incydentów.
Zaraz po opuszczeniu przez statek portu macierzystego prawa
ś
ruba posiekała na miazg
ę
marynarza, który wypadł za burt
ę
. Potem doszło do
kolizji z kr
ąŜ
ownikiem
Raleigh,
z której obie jednostki wyszły z lekkimi uszkodzeniami. Bryg miał na pokładzie pi
ę
ciu wi
ęź
niów. Jednego z
nich, skazanego za brutalne zamordowanie kolegi z tego samego statku, odstawiano do wi
ę
zienia marynarki wojennej w Portsmouth w stanie
New Hampshire. Wpływaj
ą
c do portu Rio Harbor, statek był o włos od wej
ś
cia na raf
ę
, a kiedy pierwszy oficer zarzucił kapitanowi nara
Ŝ
enie
statku na niebezpiecze
ń
stwo wskutek zmiany kursu, nało
Ŝ
ono na
ń
areszt i zakazano opuszczania kajuty. Do tego dochodziły nieustanne
problemy z silnikiem prawej burty, utyskuj
ą
ca załoga i zapijaj
ą
cy si
ę
do nieprzytomno
ś
ci kapitan. Kiedy Church podsumował w my
ś
lach te
niefortunne zdarzenia, dr
ę
czyło go przeczucie nadci
ą
gaj
ą
cego nieszcz
ęś
cia.
Z ponurej zadumy wyrwał go dobiegaj
ą
cy z tyłu odgłos ci
ęŜ
kich kroków. Odwrócił si
ę
i zesztywniał na widok kapitana przekraczaj
ą
cego
próg sterówki.
Komandor porucznik George Worley był postaci
ą
Ŝ
ywcem wyj
ę
t
ą
z kart powie
ś
ci “Wyspa skarbów”. Brakowało mu tylko przepaski na oku i
drewnianej nogi. Budow
ą
przypominał byka. Szyi wła
ś
ciwie nie miał, a jego wielka głowa zdawała si
ę
wyrasta
ć
wprost z ramion. R
ę
ce o
dłoniach tak pot
ęŜ
nych,
Ŝ
e rozmiarem mogły si
ę
równa
ć
z tomem encyklopedii, zwisały lu
ź
no wzdłu
Ŝ
tułowia. Worley nigdy nie przejmował si
ę
zbytnio regulaminem marynarki wojennej i nosił zazwyczaj na pokładzie uniform zło
Ŝ
ony z laczków, małego kapelusika oraz bielizny. W
przepisowym mundurze Church widywał kapitana tylko podczas postojów
Cyklopa
w portach, kiedy Worley schodził na brzeg w sprawach
słu
Ŝ
bowych.
Z chrz
ą
kni
ę
ciem, które miało zast
ą
pi
ć
słowa powitania, Worley podszedł do barometru i postukał w szybk
ę
wielkim knykciem. Wpatrywał
si
ę
kilka sekund we wskazówk
ę
, po czym skin
ą
ł głow
ą
.
- Nie tak
ź
le - powiedział z lekkim niemieckim akcentem. - Wygl
ą
da na to,
Ŝ
e na nast
ę
pne dwadzie
ś
cia cztery godziny mamy spokój. Przy
odrobinie szcz
ęś
cia morze b
ę
dzie gładkie jak stół, chyba
Ŝ
e da nam popali
ć
podczas mijania przyl
ą
dka Hatteras.
- Ka
Ŝ
demu statkowi daje popali
ć
przy przyl
ą
dku Hatteras - mrukn
ą
ł bezbarwnie Church.
Worley wszedł do kabiny nawigacyjnej i popatrzył na wykre
ś
lon
ą
ołówkiem lini
ę
wyznaczaj
ą
c
ą
kurs
Cyklopa
i jego przybli
Ŝ
on
ą
pozycj
ę
.
- Zmieni
ć
kurs o pi
ęć
stopni na pomoc - polecił wracaj
ą
c do sterówki. - Opłyniemy Wielk
ą
Ławic
ę
Bahamsk
ą
.
- Ju
Ŝ
jeste
ś
my dwadzie
ś
cia mil na zachód od głównego kanału - zauwa
Ŝ
ył Church.
- Mam swoje powody, by unika
ć
ucz
ę
szczanych szlaków
Ŝ
eglugowych - odparł szorstko Worley.
Church dał po prostu znak głow
ą
sternikowi i
Cyklop
wszedł w zwrot. Ta niewielka zmiana kierunku sprawiła,
Ŝ
e fale nacierały teraz na
dziób od lewej strony i statkiem zacz
ę
ło silnie kołysa
ć
.
- Nie bardzo mi si
ę
podoba stan morza - stwierdził Church. - Fale robi
ą
si
ę
jakby bardziej strome.
- To cz
ę
ste na tych wodach - odparł Worley. - Zbli
Ŝ
amy si
ę
do miejsca, gdzie Pr
ą
d Północnorównikowy spotyka si
ę
z Pr
ą
dem Zatokowym.
Widywałem tu ju
Ŝ
powierzchni
ę
płask
ą
jak stół, a kiedy indziej wysokie na dwadzie
ś
cia stóp fale, przepi
ę
kne bałwany w
ś
lizguj
ą
ce si
ę
pod kil.
Church zacz
ą
ł co
ś
mówi
ć
, ale przerwał i nadstawił ucha. W sterówce rozległ si
ę
zgrzyt metalu szoruj
ą
cego o metal. Worley zdawał si
ę
niczego nie słysze
ć
, ale Church podszedł do tylnego bulaja i wyjrzał na długi pokład ładunkowy
Cyklopa.
Jak na owe czasy był to wielki statek. Miał 542 stopy długo
ś
ci i 65 stóp szeroko
ś
ci. Zbudowano go w Filadelfii w roku 1910 i pływał w
słu
Ŝ
bach pomocniczych marynarki wojennej wchodz
ą
cych w skład Floty Atlantyckiej. W siedmiu przepastnych ładowniach mogło si
ę
pomie
ś
ci
ć
l0 500 ton w
ę
gla, ale w tym rejsie przewo
Ŝ
ono w nich 11 000 ton magnezu. Kadłub grz
ą
zł gł
ę
boko w falach, a zanurzenie o dobr
ą
stop
ę
przekraczało znak Plimsolla. Zdaniem Churcha statek był niebezpiecznie przeci
ąŜ
ony.
Spogl
ą
daj
ą
c w kierunku rufy Church rozró
Ŝ
niał majacz
ą
ce w ciemno
ś
ciach dwadzie
ś
cia cztery
Ŝ
urawie do bunkrowania w
ę
gla z
gigantycznymi dwuszcz
ę
kowymi chwytakami zabezpieczonymi na wypadek pogorszenia si
ę
pogody. Dostrzegał tam co
ś
jeszcze.
Pokład w okolicach
ś
ródokr
ę
cia zdawał si
ę
unosi
ć
i opada
ć
w rytmie przechodz
ą
cych pod kilem fal.
- Bo
Ŝ
e - mrukn
ą
ł. - Kadłub przegina si
ę
na falach.
Worley nie zadał sobie nawet trudu, by spojrze
ć
.
- Nie ma si
ę
czym przejmowa
ć
, synu - burkn
ą
ł. - Niewielkie napr
ęŜ
enia mu nie zaszkodz
ą
.
- Nigdy nie widziałem,
Ŝ
eby statek tak si
ę
naddawał - nie ust
ę
pował Church.
Worley opadł w wielki trzcinowy fotel, który trzymał na mostku, i wsparł nogi o szafk
ę
na busole.
- Synu, nie martw si
ę
o starego
Cyklopa.
B
ę
dzie
Ŝ
eglował po morzach i oceanach, kiedy nas ju
Ŝ
dawno nie b
ę
dzie na tym
ś
wiecie.
Beztroska kapitana nie rozproszyła niepokoju Churcha. Wzmogła tylko dr
ę
cz
ą
ce go od jakiego
ś
czasu przeczucie zbli
Ŝ
aj
ą
cego si
ę
nieszcz
ęś
cia.
Przekazawszy wacht
ę
innemu oficerowi, Church zszedł z mostka i zatrzymał si
ę
w kabinie radiowej, by wypi
ć
fili
Ŝ
ank
ę
kawy z dy
Ŝ
urnym
radiooperatorem. Gdy wchodził, radio, jak na ka
Ŝ
dym statku nazywaj
ą
fachowca od ł
ą
czno
ś
ci bezprzewodowej, podniósł na niego wzrok.
- Dzie
ń
doberek, poruczniku.
- Jest co
ś
interesuj
ą
cego z pobliskich jednostek?
1
Radio zsun
ą
ł słuchawk
ę
z jednego ucha.
-
ś
e co prosz
ę
?
Church powtórzył pytanie.
- Nic, tylko radiowcy z dwóch statków handlowych graj
ą
w szachy na odległo
ść
.
- Powiniene
ś
si
ę
przył
ą
czy
ć
dla zabicia nudy.
- Wol
ę
warcaby - stwierdził radio.
- Jak daleko od nas s
ą
te handlowce?
- Sygnały s
ą
bardzo słabe... b
ę
dzie jakie
ś
sto mil.
Church usiadł okrakiem na krze
ś
le, zło
Ŝ
ył ramiona na oparciu i wsparł na nich podbródek.
- Poł
ą
cz si
ę
z nimi i spytaj, jaki jest u nich stan morza.
Radio wzruszył bezradnie ramionami.
- Nie da rady.
- Nadajnik ci szwankuje?
- Jest w porz
ą
siu, jak szesnastoletnia dziwka z Hawany.
- No to nie rozumiem.
- Rozkaz kapitana Worleya - odparł radio. - Kiedy wychodzili
ś
my z Rio, wezwał mnie do swojej kajuty i przykazał,
Ŝ
ebym przed
zawini
ę
ciem do Baltimore nie przekazywał
Ŝ
adnych depesz bez jego wyra
ź
nego polecenia.
- Podał powód?
- Nie, sir.
- Cholernie dziwne.
- Na mój rozum, ma to co
ś
wspólnego z tym wa
Ŝ
niakiem, którego zabrali
ś
my w Rio w charakterze pasa
Ŝ
era.
- Z konsulem generalnym?
- Dostałem ten rozkaz, jak tylko wszedł na pokład...
Radio urwał i docisn
ą
ł słuchawki do uszu. Potem zacz
ą
ł notowa
ć
na kartce tre
ść
nadchodz
ą
cego komunikatu. Po kilku chwilach spojrzał ze
ś
ci
ą
gni
ę
t
ą
twarz
ą
na Churcha.
- Sygnał SOS.
Church wstał.
- Jaka pozycja?
- Dwadzie
ś
cia mil na południowy wschód od Anguilla Cays.
Church przeliczył to sobie w pami
ę
ci.
- To by było mniej wi
ę
cej pi
ęć
dziesi
ą
t mil przed nami. Jest co
ś
jeszcze?
- Nazwa jednostki
Crogan Castle.
Rozwalony dziób. Powa
Ŝ
nie uszkodzona nadbudówka. Nabieraj
ą
wody. Konieczna natychmiastowa
pomoc.
- Rozwalony dziób? - powtórzył Church tonem niedowierzania. - Od czego?
- Nie powiedzieli, poruczniku.
Church ruszył do drzwi.
- Powiadomi
ę
kapitana. Nadaj do
Crogan Castle,
Ŝ
e idziemy do nich pełn
ą
par
ą
.
Radio popatrzył na niego ze zbolał
ą
min
ą
.
- Błagam, sir, nie wolno mi.
- Rób, co mówi
ę
! - rozkazał Church. - Bior
ę
na siebie pełn
ą
odpowiedzialno
ść
.
Odwrócił si
ę
, przebiegł korytarzyk i wspi
ą
ł si
ę
po drabince do sterówki. Worley nadal siedział w trzcinowym fotelu bujaj
ą
c si
ę
w rytm
przechyłów statku. Okulary miał zsuni
ę
te na czubek nosa i czytał wy
ś
wiechtany numer czasopisma “Liberty”.
- Radio złapał sygnał SOS - oznajmił Church. - Niecałe pi
ęć
dziesi
ą
t mil od nas. Kazałem mu potwierdzi
ć
odbiór i powiadomi
ć
ich,
Ŝ
e
zmieniamy kurs i idziemy z pomoc
ą
.
Worley wytrzeszczył oczy, zerwał si
ę
z fotela i
ś
cisn
ą
ł zaskoczonego Churcha za ramiona.
- Czy
ś
pan zwariował? - rykn
ą
ł. - Kto, u diabła, dał panu prawo uchylania moich rozkazów?
Ramiona Churcha eksplodowały bólem. Miał wra
Ŝ
enie ze te ogromne łapska zaciskaj
ą
ce si
ę
niczym imadła rozgniataj
ą
mu bicepsy na
miazg
ę
.
- Dobry Bo
Ŝ
e, kapitanie, jak
Ŝ
e mo
Ŝ
emy nie pospieszy z pomoc
ą
jednostce znajduj
ą
cej si
ę
w niebezpiecze
ń
stwie?!
- Je
ś
li ja tak mówi
ę
, to mo
Ŝ
emy, do cholery!
Wybuch Worleya ogłuszył Churcha. Widział jego podeszłe krwi
ą
, rozbiegane oczy i czuł zaje
Ŝ
d
Ŝ
aj
ą
cy whisky oddech.
- To podstawowe prawo morza - nie ust
ę
pował. - Musimy udzieli
ć
im pomocy.
- Ton
ą
?
- W komunikacie było,
Ŝ
e “nabieraj
ą
wody”.
Worley odepchn
ą
ł od siebie Churcha.
- Diabła tam. Niech si
ę
skurczybyki przyło
Ŝą
do pomp i zaprztalaj
ą
, póki jaki
ś
statek nie obroni im dupy; ale nie b
ę
dzie to
Cyklop.
Sternik i oficer wachtowy gapili si
ę
oniemiali na Churcha i Worleya w
ś
ciekle mierz
ą
cych si
ę
wzrokiem. Atmosfera w sterówce pełna była
napi
ę
cia. Wszelkie urazy narosłe mi
ę
dzy tymi dwoma w ci
ą
gu ostatnich tygodni znalazły wreszcie uj
ś
cie.
Oficer wachtowy wykonał ruch, jakby chciał si
ę
wtr
ą
ci
ć
. Worley rzucił mu w
ś
ciekłe spojrzenie.
- Pilnuj swojego nosa i patrz dok
ą
d płyniesz - warkn
ą
ł.
Church rozcierał posiniaczone ramiona i wpatrywał si
ę
w kapitana.
- Protestuj
ę
przeciwko pa
ń
skiej odmowie reakcji na sygnał SOS i domagam si
ę
stanowczo zapisania tego w dzienniku okr
ę
towym.
- Ostrzegam pana...
-
śą
dam równie
Ŝ
, by odnotowano tam zakaz nadawania, który otrzymał od pana radiooperator.
- Panie, przeci
ą
gasz pan strun
ę
- wycedził zimno Worley. Jego usta zacisn
ę
ły si
ę
w w
ą
sk
ą
lini
ę
, twarz miał zlan
ą
potem. - Czuj si
ę
pan
aresztowany z zakazem opuszczania kajuty.
- Aresztuj jeszcze paru swoich oficerów - warkn
ą
ł Church trac
ą
c panowanie nad sob
ą
- a b
ę
dziesz pan musiał sam prowadzi
ć
t
ę
łajb
ę
.
Nagle, zanim Worley zd
ąŜ
ył odpowiedzie
ć
,
Cyklop
zwalił si
ę
w gł
ę
bok
ą
dolin
ę
mi
ę
dzy falami. Chc
ą
c utrzyma
ć
si
ę
na nogach, wszyscy
obecni w sterówce odruchowo, wiedzeni instynktem wykształconym w ci
ą
gu wieloletniej słu
Ŝ
by na morzu, złapali si
ę
najbli
Ŝ
szego solidnie
zamocowanego obiektu. Płyty poszycia kadłuba zaj
ę
czały pod naporem fal i dało si
ę
słysze
ć
kilka trzasków.
- Matko Boska - mrukn
ą
ł sternik głosem bliskim paniki.
- Przymknij si
ę
! - warkn
ą
ł Worley, kiedy
Cyklop
prostował si
ę
na falach. - Ta balia nie takie ju
Ŝ
harce wytrzymywała.
2
Churchowi za
ś
witała teraz w głowie przyprawiaj
ą
ca o mdło
ś
ci my
ś
l.
-
Crogan Castle,
ten statek, który wzywał pomocy, zgłaszał,
Ŝ
e ma wyrw
ę
w dziobie i uszkodzon
ą
nadbudówk
ę
.
Worley spojrzał na niego spode łba.
- I co z tego?
- Nie rozumie pan? Musiał si
ę
nadzia
ć
na jak
ąś
gigantyczn
ą
, zdradliw
ą
fal
ę
.
- Bzdury pan pleciesz. Id
ź
pan do swojej kabiny. Nie chc
ę
ogl
ą
da
ć
pa
ń
skiej g
ę
by do czasu zawini
ę
cia do portu.
Church, niezdecydowany, stał przez chwil
ę
zaciskaj
ą
c pi
ęś
ci. Potem, doszedłszy do wniosku,
Ŝ
e dalsza dyskusja z Worleyem to strata czasu,
rozlu
ź
nił powoli dłonie. Odwrócił si
ę
i wyszedł bez słowa ze sterówki.
Znalazłszy si
ę
na pokładzie przystan
ą
ł i spojrzał przed dziób. Powierzchnia morza sprawiała zwodniczo spokojne wra
Ŝ
enie. Wysoko
ść
fal
zmniejszyła si
ę
do dziesi
ę
ciu stóp i masy wody nie przelewały si
ę
ju
Ŝ
przez pokład. Przeszedł na ruf
ę
i stwierdził,
Ŝ
e kiedy statek unosi si
ę
i
opada na długich, leniwych martwych falach, przewody rurowe doprowadzaj
ą
ce par
ę
do wyci
ą
garek i sprz
ę
tu pomocniczego ocieraj
ą
si
ę
o
nadburcia.
Nast
ę
pnie zszedł na dół i zlustrował dwie ładownie rudy przesuwaj
ą
c snop
ś
wiatła latarki po zainstalowanych tam masywnych stemplach i
podporach, które miały uniemo
Ŝ
liwi
ć
przesuwanie si
ę
ładunku magnezu. J
ę
czały i trzeszczały z wysiłku, ale sprawiały solidne wra
Ŝ
enie. Nie
zauwa
Ŝ
ył
Ŝ
adnych
ś
ladów rozsypywania si
ę
rudy na skutek przechyłów statku.
Cho
ć
dr
ę
czył go wci
ąŜ
dziwny niepokój, był tak zm
ę
czony,
Ŝ
e z najwi
ę
ksz
ą
rado
ś
ci
ą
poszedłby do swojej kajuty, zagrzebał si
ę
w koi,
zamkn
ą
ł z rozkosz
ą
oczy i zapomniał o wszystkich problemach. Musiał zmobilizowa
ć
cał
ą
sił
ę
woli, by nie ulec tej pokusie. Jeszcze tylko
inspekcja znajduj
ą
cej si
ę
w dole maszynowni. Trzeba sprawdzi
ć
, czy nie zgłaszano czasem podniesienia si
ę
poziomu wody w z
ę
zach. Nie.
Wynik obchodu zdawał si
ę
uzasadnia
ć
wiar
ę
, jak
ą
Worley pokładał w
Cyklopie.
Gdy szedł korytarzem w kierunku mesy oficerskiej na fili
Ŝ
ank
ę
kawy, otworzyły si
ę
drzwi kabiny, a wychodz
ą
cy z nich ameryka
ń
ski konsul
generalny w Brazylii, Alfred Gottschalk, zatrzymał si
ę
na chwil
ę
w progu mówi
ą
c co
ś
do osoby znajduj
ą
cej si
ę
w
ś
rodku.
Church zerkn
ą
ł Gottschalkowi przez rami
ę
i zobaczył, jak lekarz okr
ę
towy pochyla si
ę
nad wyci
ą
gni
ę
tym na koi m
ęŜ
czyzn
ą
. Twarz pacjenta
sprawiała wra
Ŝ
enie znu
Ŝ
onej i po
Ŝ
ółkłej - jej młode rysy zdecydowanie kontrastowały z siwizn
ą
g
ę
stej szopy włosów nad czołem. Otwarte oczy
odbijały strach pomieszany z cierpieniem i udr
ę
k
ą
; był to wzrok człowieka, który zbyt wiele ju
Ŝ
w
Ŝ
yciu widział. Scenka ta stanowiła tylko
kontynuacj
ę
całej serii dziwnych incydentów, w jakie obfitował rejs
Cyklopa.
Pełni
ą
c przed wypłyni
ę
ciem statku z Rio de Janeiro funkcj
ę
oficera pokładowego, Church zaobserwował wje
Ŝ
d
Ŝ
aj
ą
c
ą
do doku kolumn
ę
samochodów. Z limuzyny prowadzonej przez kierowc
ę
wysiadł konsul generalny i kazał wyładowa
ć
swoje kufry i walizy. Nast
ę
pnie podniósł
głow
ę
i uwa
Ŝ
nym spojrzeniem ogarn
ą
ł sylwetk
ę
Cyklopa
od prostopadłego, niezgrabnego dziobu, do pełnej gracji rufy przypominaj
ą
cej
kształtem kielich do szampana. Pomimo
Ŝ
e konsul był przysadzisty, pulchny i wygl
ą
dał niemal komicznie, emanowała z niego nieokre
ś
lona aura
wła
ś
ciwa osobie nawykłej do obracania si
ę
w
ś
ród ludzi z najwy
Ŝ
szych szczebli władzy. Srebrzystoblond włosy miał przystrzy
Ŝ
one na prusk
ą
modł
ę
, a
Ŝ
za krótko. W
ą
skie brwi niemal idealnie współgrały ze starannie przyci
ę
tym w
ą
sikiem.
Drugim pojazdem w kolumnie była sanitarka. Church widział, jak wyci
ą
gaj
ą
z niej i wnosz
ą
na pokład kogo
ś
na noszach, poniewa
Ŝ
jednak
twarz tego człowieka przykryta była g
ę
st
ą
siatk
ą
przeciw moskitom, nie udało mu si
ę
wypatrzy
ć
rysów. Chory nale
Ŝ
ał najwyra
ź
niej do
ś
wity
konsula. Gottschalk jednak niewiele si
ę
nim interesował, po
ś
wi
ę
caj
ą
c cał
ą
sw
ą
uwag
ę
zamykaj
ą
cej kolumn
ę
ci
ęŜ
arówce marki Mack.
Przypatrywał si
ę
z niepokojem, jak jeden z bomów ładunkowych statku unosi w powietrze i opuszcza do ładowni dziobowej wielk
ą
,
podłu
Ŝ
n
ą
skrzyni
ę
. Jak na zawołanie na pokładzie pojawił si
ę
Worley, by osobi
ś
cie nadzorowa
ć
operacj
ę
uszczelniania luku. Kiedy dobiegła
ko
ń
ca, przywitał Gottschalka i odprowadził do przydzielonej mu kabiny. Niemal natychmiast rzucono cumy, statek odbił od nabrze
Ŝ
a i wyszedł
w morze.
Gottschalk odwróciwszy si
ę
zobaczył stoj
ą
cego w korytarzu Churcha. Mru
Ŝą
c podejrzliwie oczy, wyszedł z kabiny i zamkn
ą
ł za sob
ą
drzwi.
- Mog
ę
w czym
ś
pomóc, poruczniku...
- Church, sir. Ko
ń
czyłem wła
ś
nie obchód statku i szedłem do mesy oficerskiej na fili
Ŝ
ank
ę
kawy. Dotrzyma mi pan towarzystwa?
Przez twarz konsula generalnego przemkn
ą
ł ledwie dostrzegalny wyraz ulgi, a jego usta rozci
ą
gn
ę
ły si
ę
w u
ś
miechu.
- Z przyjemno
ś
ci
ą
. Nigdy nie potrafi
ę
spa
ć
dłu
Ŝ
ej ni
Ŝ
kilka godzin.
ś
on
ę
doprowadza to do szału.
- Tym razem została w Rio?
- Nie, wysłałem j
ą
przodem do naszego domu w Maryland. Zako
ń
czyłem swoj
ą
misj
ę
w Brazylii. Reszt
ę
mej słu
Ŝ
by dla departamentu stanu
mam nadziej
ę
sp
ę
dzi
ć
w Waszyngtonie.
Gottschalk wydał si
ę
Churchowi zbytnio nerwowy. Rzucał ukradkowe spojrzenia w gór
ę
i w dół korytarza i bez przerwy przykładał do
małych ust płócienn
ą
chusteczk
ę
. W pewnej chwili uj
ą
ł Churcha za rami
ę
.
- Czy byłby pan tak uprzejmy, poruczniku, i zanim napijemy si
ę
kawy, zaprowadził mnie do ładowni baga
Ŝ
owej?
- Prosz
ę
bardzo, sir, jak pan sobie
Ŝ
yczy - odparł Church spogl
ą
daj
ą
c mu w oczy.
- Dzi
ę
kuj
ę
- powiedział Gottschalk. - Chc
ę
co
ś
wyj
ąć
z jednego z moich kufrów.
Je
ś
li nawet Church uznał to
Ŝ
yczenie za niezwykłe, nie skomentował go ani słowem. Skin
ą
ł po prostu głow
ą
i ruszył w kierunku dziobowej
cz
ęś
ci statku, a mały, gruby konsul generalny posapuj
ą
c podreptał jego
ś
ladem. Wspi
ę
li si
ę
na pokład i wkroczyli na pomost biegn
ą
cy od
pomieszcze
ń
rufowych, pod nadbudówk
ą
mostka spoczywaj
ą
c
ą
niezgrabnie na szczudlastych podporach, do dziobówki. Spomi
ę
dzy dwóch
przednich masztów, które wspierały a
Ŝ
urow
ą
konstrukcj
ę
ł
ą
cz
ą
c
ą
wysi
ę
gnice do bunkrowania w
ę
gla, s
ą
czyła si
ę
niesamowita po
ś
wiata
zawieszonej tam latarni pozycyjnej odbijaj
ą
c si
ę
tajemniczym blaskiem w nadpływaj
ą
cych leniwie falach.
Zatrzymawszy si
ę
przy luku Church odsun
ą
ł rygle i o
ś
wietlaj
ą
c drog
ę
latark
ą
, gestem wskazał Gottschalkowi prowadz
ą
c
ą
w dół drabink
ę
.
Kiedy dotarli na dno ładowni, Church odszukał kontakt i wł
ą
czył górne o
ś
wietlenie. Pomieszczenie zalała nieziemsko
Ŝ
ółta po
ś
wiata.
Gottschalk przecisn
ą
ł si
ę
obok Churcha i podszedł prosto do skrzyni zabezpieczonej ła
ń
cuchami, których kra
ń
cowe ogniwa przytwierdzono
kłódkami do
ś
rub oczkowych wkr
ę
conych w podłog
ę
ładowni. Stał tam dłu
Ŝ
sz
ą
chwil
ę
i w nabo
Ŝ
nym skupieniu wpatrywał si
ę
w skrzyni
ę
,
bł
ą
dz
ą
c my
ś
lami gdzie indziej.
Church po raz pierwszy przygl
ą
dał si
ę
skrzyni z bliska. Na solidnych drewnianych
ś
ciankach nie było
Ŝ
adnych oznacze
ń
. W jego ocenie
mierzyła sobie dziewi
ęć
stóp długo
ś
ci, trzy wysoko
ś
ci i cztery szeroko
ś
ci. Nie podejmował si
ę
wysnuwa
ć
przypuszcze
ń
co do jej ci
ęŜ
aru, ale
wiedział,
Ŝ
e wa
Ŝ
y sporo. Przypomniał sobie, z jakim trudem windowano skrzyni
ę
na pokład. Ciekawo
ść
wzi
ę
ła gór
ę
nad udawan
ą
oboj
ę
tno
ś
ci
ą
:
- Wolno zapyta
ć
, co jest w
ś
rodku?
Gottschalk nie odrywał wzroku od skrzyni.
- Znalezisko archeologiczne przewo
Ŝ
one do muzeum - odparł wymijaj
ą
co.
- Musi by
ć
cenne - sondował dalej Church.
Gottschalk nie odpowiedział. Jego uwag
ę
zaprz
ą
tn
ą
ł jaki
ś
szczegół przy kraw
ę
dzi wieka. Wydobył z kieszeni okulary do czytania i spojrzał
przez szkła. R
ę
ce mu dr
Ŝ
ały, a ciało zesztywniało.
- Otwierano j
ą
! - krzykn
ą
ł zduszonym głosem.
- Niemo
Ŝ
liwe - uspokoił go Church. - Wierzch jest tak mocno doci
ś
ni
ę
ty ła
ń
cuchami,
Ŝ
e ogniwa odcisn
ę
ły si
ę
na kantach drewna.
3
- Ale niech pan tu spojrzy - nie ust
ę
pował Gottschalk. - Wida
ć
ś
lady po łomie w miejscach, gdzie podwa
Ŝ
ano wieko.
- Te rysy powstały prawdopodobnie podczas zamykania skrzyni.
- Nie było ich dwa dni temu, kiedy j
ą
sprawdzałem - stwierdził stanowczo Gottschalk. - Majstrował przy niej kto
ś
z waszej załogi.
- Jest pan przewra
Ŝ
liwiony. Kto z członków załogi miałby si
ę
interesowa
ć
jakim
ś
wykopaliskiem, które musi wa
Ŝ
y
ć
przynajmniej ze dwie
tony? A poza tym, kto prócz pana dysponuje kluczem do kłódek?
Gottschalk opadł na kolana i szarpn
ą
ł jedn
ą
z kłódek. Kabł
ą
k został mu w dłoni. Nie był stalowy, lecz wystrugany z drewna. Na twarzy
konsula malowało si
ę
przera
Ŝ
enie. Jak zahipnotyzowany podniósł si
ę
powoli z kl
ę
czek, rozejrzał dziko po ładowni i wykrztusił jedno słowo:
- Zanona.
Jakby słowem tym wyzwolił złe moce, na nast
ę
pne sze
ść
dziesi
ą
t sekund rozp
ę
tało si
ę
piekło. Morderstwa dokonano tak szybko,
Ŝ
e Church
stał jak sparali
Ŝ
owany, a jego umysł nie nad
ąŜ
ał z przetwarzaniem tego, co rejestrowały oczy.
Z mroku spowijaj
ą
cego wierzch skrzyni wyłoniła si
ę
posta
ć
m
ęŜ
czyzny. Nieznajomy miał na sobie mundur marynarki wojennej, ale jego
grube, proste włosy, wydatne ko
ś
ci policzkowe i uderzaj
ą
co ciemne, pozbawione wyrazu oczy zdradzały ras
ę
, z której si
ę
wywodził.
Południowoameryka
ń
ski Indianin nie wydawszy najmniejszego odgłosu zatopił podobne do dzidy drzewce w piersi Gottschalka, tak
Ŝ
e
haczykowaty szpic wyszedł na stop
ę
za łopatki nieszcz
ęś
nika. Konsul generalny nie upadł od razu. Odwrócił powoli głow
ę
i popatrzył na
Churcha szeroko rozwartymi oczyma, jakby go nie poznaj
ą
c. Próbował co
ś
powiedzie
ć
, ale z jego krtani nie wydobyło si
ę
nic poza bulgotliwym
chrz
ą
kni
ę
ciem, po którym krew buchn
ę
ła mu z ust i spłyn
ę
ła na brod
ę
. Gdy zacz
ą
ł osuwa
ć
si
ę
na ziemi
ę
, Indianin oparł stop
ę
na jego piersi i
wyszarpn
ą
ł dzid
ę
.
Church nigdy przedtem nie widział zabójcy. Indianin nie nale
Ŝ
ał do załogi
Cyklopa
i mógł by
ć
tylko pasa
Ŝ
erem na gap
ę
. Jego br
ą
zowa twarz
nie zdradzała
Ŝ
adnej wrogo
ś
ci,
Ŝ
adnego gniewu ani nienawi
ś
ci, nosiła tylko nieodgadniony wyraz całkowitej pustki. Niemal nonszalancko
pochwycił dzid
ę
i zeskoczył cicho ze skrzyni.
Church przygotował si
ę
do odparcia ataku. Odskakuj
ą
c w bok unikn
ą
ł zr
ę
cznie pchni
ę
cia włóczni
ą
i cisn
ą
ł latark
ą
w twarz napastnika.
Metalowa tuba z mi
ę
kkim pacni
ę
ciem trafiła w praw
ą
stron
ę
szcz
ę
ki krusz
ą
c ko
ść
i naruszaj
ą
c kilka z
ę
bów. W tym samym momencie Church
wyprowadził cios pi
ęś
ci
ą
, mierz
ą
c w krta
ń
Indianina. Dzida upadła na pokład, a Church porwał natychmiast drzewce z ziemi i uniósł je nad
głow
ę
.
Nagle w ładowni wszystko zawirowało i Churcha pochłon
ę
ła całkowicie walka o zachowanie równowagi na przechylonym pod k
ą
tem blisko
sze
ść
dziesi
ę
ciu stopni pokładzie. Ci
ą
gni
ę
ty sił
ą
grawitacji zdołał jako
ś
utrzyma
ć
si
ę
na nogach i zbiegł w dół zatrzymuj
ą
c si
ę
na silnie
pochylonej grodzi dziobowej. Bezwładne ciało Indianina sturlało si
ę
w
ś
lad za nim i znieruchomiało u jego stóp, a Church, sparali
Ŝ
owany
zgroz
ą
, patrzył bezsilnie, jak skrzynia, uwolniwszy si
ę
z mocuj
ą
cych j
ą
, nie zabezpieczonych kłódkami ła
ń
cuchów, zsuwa si
ę
z impetem po
pokładzie, mia
Ŝ
d
Ŝ
y czerwonoskórego, a jego nogi przygniata do stalowej
ś
ciany. Na skutek wstrz
ą
su wieko skrzyni zsun
ę
ło si
ę
do połowy,
odsłaniaj
ą
c jej zawarto
ść
.
Church skierował tam półprzytomny wzrok. Nieprawdopodobny widok, który ukazał si
ę
jego oczom w migotliwym
ś
wietle przygasaj
ą
cych i
ponownie rozpalaj
ą
cych si
ę
lamp, był ostatnim obrazem, jaki utrwalił si
ę
w jego mózgu w ci
ą
gu ułamków sekund dziel
ą
cych go od
ś
mierci.
Kapitan Worley, który znajdował si
ę
w tym czasie w sterówce, był
ś
wiadkiem wzbudzaj
ą
cego jeszcze wi
ę
ksz
ą
groz
ę
widoku. Wydawało si
ę
,
Ŝ
e
Cyklop
run
ą
ł nagle w bezdenn
ą
dziur
ę
. Jego dziób zanurkował ostro w ogromn
ą
dolin
ę
mi
ę
dzy falami, rufa uniosła si
ę
stromo w powietrze i
ś
ruby znalazły si
ę
nad powierzchni
ą
wody.
Ś
wiatła pozycyjne statku odbijały si
ę
w czarnej
ś
cianie kipieli, która w zalegaj
ą
cym mroku d
ź
wigała
si
ę
w gór
ę
przesłaniaj
ą
c gwiazdy.
Gł
ę
boko w trzewiach ładowni rozległ si
ę
złowieszczy rumor brzmieniem i skutkami przypominaj
ą
cy trz
ę
sienie ziemi i cały statek, od dziobu
po ruf
ę
, zadygotał. Worley nie miał nawet czasu, by wykrzycze
ć
słowa ostrze
Ŝ
enia, które przemkn
ę
ły mu przez my
ś
l. Podpory puszczały i
przesuwaj
ą
ce si
ę
zwały rudy magnezu zwi
ę
kszały p
ę
d, z jakim
Cyklop
walił si
ę
w przepa
ść
.
Oniemiały ze zgrozy sternik gapił si
ę
przez prawy iluminator mostka, jak pot
ęŜ
na kolumna wysoko
ś
ci dziesi
ę
ciopi
ę
trowego budynku p
ę
dzi
na nich z rykiem z szybko
ś
ci
ą
lawiny. Górna połowa fali załamała si
ę
i podwin
ę
ła. Miliony ton wody run
ę
ły z impetem na przedni
ą
cz
ęść
statku
zalewaj
ą
c całkowicie dziób i nadbudówk
ę
. Drzwi na obu skrzydłach mostka poszły w drzazgi i
woda wdarła si
ę
do sterówki. Worley trzymał si
ę
kurczowo por
ę
czy, a jego sparali
Ŝ
owany umysł nie był zdolny do wyobra
Ŝ
enia sobie tego, co nieuchronne.
Fala przewaliła si
ę
przez statek. P
ę
kły stalowe belki i cała sekcja dziobowa skr
ę
ciła si
ę
, a kil spaczył.
ś
ywioł oddarł solidnie nitowane płyty
poszycia kadłuba, jakby były z papieru. Pod niewyobra
Ŝ
alnym naporem fali
Cyklop
zanurkował jeszcze gł
ę
biej. Jego
ś
ruby znowu zacz
ę
ły
młóci
ć
wod
ę
pchaj
ą
c statek w wyczekuj
ą
c
ą
otchła
ń
.
Cyklop
nie mógł ju
Ŝ
wypłyn
ąć
.
Zanurzał si
ę
coraz gł
ę
biej i gł
ę
biej, a
Ŝ
w ko
ń
cu jego poharatany kadłub z uwi
ę
zionymi w nim lud
ź
mi osiadł na niespokojnych piaskach
morskiego dna, a miejsce jego ostatniego spoczynku znaczyło tylko stado zdezorientowanych mew.
4
Plik z chomika:
panzer1981
Inne pliki z tego folderu:
Cussler Clive - Meduza.doc
(1820 KB)
04 - Clive Cussler - Vixen 03 (1978) Vixen 03.rtf
(776 KB)
12 - Clive Cussler - Zloto Inkow (1994) Inca Gold.doc
(2617 KB)
10 - Clive Cussler - Smok (1990) Dragon.rtf
(1275 KB)
09 - Clive Cussler - Skarb (1988) Treasure.rtf
(1130 KB)
Inne foldery tego chomika:
Clive Cussler e-book
Cykl Kurt Austin (cały)
NOWE KSIAZKI. CIEKAWE 29.12.2012
Runy
Seria tematyczna Oregon (cała)
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin