01 - Clive Cussler - Afera śródziemnomorska.pdf
(
949 KB
)
Pobierz
1 - Clive Cussler - Afera œródziemnomorska.rtf
CLIVE CUSSLER
AFERA
Ś
RÓDZIEMNOMORSKA
PROLOG
Panował
Ŝ
ar jak w piekarniku i była niedziela. W wie
Ŝ
y kontroli ruchu powietrznego dy
Ŝ
urny Bazy Lotnictwa Wojskowego Brady przypalił
nast
ę
pnego papierosa, poło
Ŝ
ył na przeno
ś
nym klimatyzatorze stopy w skarpetkach i czekał, a
Ŝ
si
ę
cokolwiek wydarzy.
Nie bez powodu nudził si
ę
jak mops: ruch powietrzny był zazwyczaj w niedziele marny, a praktycznie rzecz bior
ą
c - bliski zera, bo w dni
ś
wi
ą
teczne samoloty bojowe niezmiernie rzadko latały nad
Ś
ródziemnomorskim Teatrem Operacyjnym, zwłaszcza
Ŝ
e akurat nie dojrzewały
Ŝ
adne
napi
ę
cia mi
ę
dzynarodowe. Od czasu do czasu siadała lub startowała wprawdzie jaka
ś
maszyna, zwykle jednak chodziło tylko o uzupełnienie paliwa
w samolocie, którym jaki
ś
dygnitarz spieszył na konferencj
ę
gdzie
ś
w Europie albo Afryce.
Po raz dziesi
ą
ty od rozpocz
ę
cia słu
Ŝ
by kontroler powiódł spojrzeniem po wielkiej tablicy z rozkładem lotów -
Ŝ
adnych startów, a od 16:30,
przybli
Ŝ
onego czasu jedynego dzi
ś
l
ą
dowania, dzieliło go jeszcze bez mała pi
ęć
godzin.
Był młody - niewiele po dwudziestce - i stanowił uderzaj
ą
cy dowód przeciwko tezie,
Ŝ
e blondyni opalaj
ą
si
ę
kiepsko: ka
Ŝ
dy widoczny kawałek
jego skóry przypominał ciemnoorzechowy fornir, intarsjowany platynow
ą
paj
ę
czyn
ą
włosków. Cztery paski na r
ę
kawie
ś
wiadczyły,
Ŝ
e ma stopie
ń
sier
Ŝ
anta sztabowego, a jego mundurowa koszula koloru khaki była nawet pod pachami sucha jak pieprz, chocia
Ŝ
temperatura si
ę
gała 37°C.
Zwyczajem powszechnie tolerowanym w jednostkach Air Force, stacjonuj
ą
cych w regionach o gor
ą
cym klimacie, miał rozpi
ę
ty kołnierzyk i nie nosił
krawata.
Wychylił si
ę
i ustawił klimatyzator w taki sposób, aby strumie
ń
chłodnego powietrza owiewał mu nogi. Rad z orze
ź
wiaj
ą
cego łaskotania
u
ś
miechn
ą
ł si
ę
, splótł dłonie na karku, rozparł si
ę
wygodniej i wbił wzrok w metalowy sufit.
Natychmiast przed oczyma jego duszy zamajaczyła towarzysz
ą
ca mu nieustannie wizja Minneapolis i dziewcz
ą
t paraduj
ą
cych po Nicollet Avenue
- znów przeliczył w pami
ę
ci: jeszcze pi
ęć
dziesi
ą
t cztery dni b
ę
dzie si
ę
musiał m
ę
czy
ć
, zanim w ramach rotacji wróci do Stanów. Ka
Ŝ
d
ą
upływaj
ą
c
ą
dob
ę
odfajkowywał ceremonialnie w noszonym na piersi czarnym notesiku.
Ziewn
ą
wszy po raz mo
Ŝ
e dwudziesty wzi
ą
ł z parapetu lornetk
ę
i spojrzał na samoloty, które stały na czarnym asfalcie pod budynkiem wie
Ŝ
y
kontroli.
Lotnisko zbudowano na le
Ŝą
cej w połnocnej cz
ęś
ci Morza Egejskiego wyspie Thasos, oddzielonej od kontynentalnej Macedonii greckiej
szesnastomilowym pasem wody, zwanym - jak
Ŝ
eby inaczej - cie
ś
nin
ą
Thasos. L
ą
dowy masyw Thasos składa si
ę
z czterystu trzydziestu kilometrów
kwadratowych skał poro
ś
ni
ę
tych drzewami. Pełno tu staro
Ŝ
ytnych ruin, datuj
ą
cych si
ę
niekiedy z tysi
ę
cznego roku przed nasz
ą
er
ą
. Baza, skrótowo
okre
ś
lana przez jej personel mianem Lotniska Brady, została wybudowana pod koniec lat sze
ść
dziesi
ą
tych na mocy traktatu pomi
ę
dzy Stanami
Zjednoczonymi i rz
ą
dem greckim, a oprócz eskadry my
ś
liwców zło
Ŝ
onej z dziesi
ę
ciu F-105 starfire na stałe stacjonowały w niej tylko dwa
monstrualne transportowce C-133 cargomaster, które połyskuj
ą
c w o
ś
lepiaj
ą
cym egejskim sło
ń
cu, wygl
ą
dały teraz jak para spasionych wielorybów.
W daremnym poszukiwaniu jakichkolwiek oznak
Ŝ
ycia sier
Ŝ
ant kolejno przygl
ą
dał si
ę
u
ś
pionym maszynom, lotnisko było jednak puste.
Wi
ę
kszo
ść
personelu albo krzepiła si
ę
piwem w pobliskim miasteczku Panaghia, albo za
Ŝ
ywała na pla
Ŝ
y k
ą
pieli słonecznej, albo te
Ŝ
drzemała w
klimatyzowanych koszarach. Obecno
ść
ludzi sygnalizowała tylko samotna sylwetka
Ŝ
andarma, strzeg
ą
cego bramy głównej, i pozostaj
ą
ce w
nieustannym ruchu anteny radarowe, obracaj
ą
ce si
ę
na dachu betonowego bunkra. Dy
Ŝ
urny powoli uniósł lornet
ę
i pobiegł wzrokiem ponad
lazurowymi falami morza: w dniu równie jasnym i bezchmurnym jak dzisiejszy mógł z łatwo
ś
ci
ą
dostrzec szczegóły odległego greckiego l
ą
du. Potem
skierował szkła na wschód, chwytaj
ą
c fragment linii horyzontu, gdzie ciemny bł
ę
kit morza stykał si
ę
z jasnym bł
ę
kitem nieba, a po chwili z
migotliwej mgiełki rozpalonego upałem powietrza wyłoniła si
ę
biała plamka statku, stoj
ą
cego na kotwicy. Sier
Ŝ
ant zmru
Ŝ
ył oczy, poprawił ostro
ść
i
wreszcie z najwy
Ŝ
szym trudem odcyfrował wymalowane na dziobie mikroskopijne czarne literki: Pierwsze Podej
ś
cie.
Krety
ń
ska nazwa, uznał. Nie potrafił dopatrzy
ć
si
ę
w niej sensu. Na kadłubie statku widniały równie
Ŝ
inne oznakowania -
ś
ródokr
ę
cie pionow
ą
masywn
ą
krech
ą
przecinał czarny napis NUMA - Narodowa Agencja Bada
ń
Morskich i Podwodnych.
Zwieszaj
ą
ce si
ę
nad wod
ą
zakrzywione rami
ę
ustawionego na rufie
Ŝ
urawika dobywało z gł
ę
bi jaki
ś
podobny do kuli obły przedmiot; na widok
krz
ą
taj
ą
cych si
ę
przy urz
ą
dzeniu ludzi sier
Ŝ
ant do
ś
wiadczył cichej satysfakcji,
Ŝ
e równie
Ŝ
cywile musz
ą
harowa
ć
w tym niedzielnym skwarze.
Nagle jego obserwacyjne rozrywki uci
ą
ł dobiegaj
ą
cy z interkomu odczłowieczony głos: - Wie
Ŝ
a, tu Radar... Odbiór!
Sier
Ŝ
ant odło
Ŝ
ył lornetk
ę
i wcisn
ą
wszy guzik uruchomił mikrofon. - Zgłasza si
ę
Wie
Ŝ
a Kontrolna, Radar. Kto umarł?
- Mam kontakt mniej wi
ę
cej szesna
ś
cie kilometrów na zachód.
- Szesna
ś
cie kilometrów na zachód? - zagrzmiał sier
Ŝ
ant. - To przecie
Ŝ
w gł
ę
bi wyspy. Praktycznie mamy ten wasz kontakt ju
Ŝ
nad głow
ą
. - Raz
jeszcze zerkn
ą
ł na zapisan
ą
wielkimi literami tablic
ę
i upewnił si
ę
,
Ŝ
e nie ma prawa oczekiwa
ć
Ŝ
adnego lotu, który byłby zaplanowany. - Nast
ę
pnym
razem dajcie mi cynk wcze
ś
niej, dobra?
- Nie mam bladego poj
ę
cia, sk
ą
d si
ę
wzi
ą
ł - zadudnił głos z bunkra radarowego. - Przez sze
ść
minionych godzin nie mieli
ś
my na ekranie w
promieniu stu sze
ść
dziesi
ę
ciu kilometrów dosłownie niczego, co by leciało w nasz
ą
stron
ę
.
- No to albo przesta
ń
cie kima
ć
na słu
Ŝ
bie - warkn
ą
ł sier
Ŝ
ant - albo sprawd
ź
cie swój cholerny sprz
ę
t. - Zwolnił przycisk mikrofonu, chwycił
lornet
ę
, wstał i uwa
Ŝ
nie popatrzył w kierunku zachodnim.
Był tam... male
ń
ki ciemny punkcik, sun
ą
cy zaledwie par
ę
metrów ponad wzgórzami. Nadlatywał powoli - z szybko
ś
ci
ą
najwy
Ŝ
ej stu czterdziestu
kilometrów na godzin
ę
. Przez kilka chwil wydawało si
ę
,
Ŝ
e trwa w nieruchomym zawieszeniu, ale potem, niemal błyskawicznie, zacz
ą
ł nabiera
ć
konkretnego kształtu i w okularach lornety zarysowały si
ę
wyrazi
ś
cie kontury kadłuba oraz skrzydeł. Tak wyrazi
ś
cie,
Ŝ
e o pomyłce nie mogło by
ć
mowy. Sier
Ŝ
antowi ze zdziwienia opadła szcz
ę
ka, gdy suche powietrze wyspy rozdarł terkoc
ą
co-dudni
ą
cy hałas silnika stare
ń
kiego
jednomiejscowego dwupłatu o stałym podwoziu ze szprychowymi kołami.
Dziób, zdeformowany stercz
ą
cym zgrubieniem rz
ę
dowego silnika, miał poza tym opływowy kształt, który jednak na wysoko
ś
ci otwartej kabiny
robił si
ę
kanciasty. Wielkie drewniane
ś
migło tłukło powietrze jak stary wiatrak, popychaj
ą
c antyczn
ą
maszyn
ę
z
Ŝ
ółwi
ą
ospało
ś
ci
ą
, pokryte za
ś
płótnem skrzydła o typowych dla wczesnych konstrukcji karbowanych kraw
ę
dziach spływu płata dygotały i kołysały si
ę
na wietrze. Od kołpaka
ś
migła po koniuszki sterów wysoko
ś
ci cały samolot był wymalowany na jadowicie
Ŝ
ółty kolor. Sier
Ŝ
ant odj
ą
ł od oczu lornet
ę
dokładnie w chwili,
gdy maszyna, ukazuj
ą
c dobrze znany krzy
Ŝ
malta
ń
ski, niemieckie oznakowanie samolotów bojowych z czasów I wojny, przemkn
ę
ła nad wie
Ŝą
.
Ś
ci
ś
le rzecz bior
ą
c: przemkn
ę
ła najwy
Ŝ
ej półtora metra ponad ni
ą
. Gdyby co
ś
takiego wydarzyło si
ę
w innych okoliczno
ś
ciach, sier
Ŝ
ant padłby
zapewne plackiem na podłog
ę
, zdumienie jednak, wywołane widokiem tego niepoj
ę
tego rozumowo, a tak przecie
Ŝ
materialnego ducha spływaj
ą
cego
z zamglonych niebios nad Frontem Zachodnim sprawiło,
Ŝ
e stał jak słup soli. Kiedy samolot przelatywał nad wie
Ŝą
, jego pilot bezczelnie pomachał
ze swojej kabiny. Był tak blisko,
Ŝ
e sier
Ŝ
ant zdołał dostrzec jego rysy, przysłoni
ę
te nieco goglami, i wysłu
Ŝ
on
ą
czapk
ę
-pilotk
ę
. Widmo z przeszło
ś
ci
u
ś
miechało si
ę
od ucha do ucha, poklepuj
ą
c kolby zamontowanych na osłonie silnika sprz
ęŜ
onych karabinów maszynowych.
1
Czy chodziło o jaki
ś
monstrualny dowcip? Czy facet był szajbni
ę
tym Grekiem, który urwał si
ę
z cyrku powietrznego? A w ogóle, sk
ą
d przyleciał?
Nagle zmysły sier
Ŝ
anta zarejestrowały fakt, i
Ŝ
gdzie
ś
za
ś
migłem zamigotały dwa
ś
wietlne punkciki i oto roztrzaskane okna wie
Ŝ
y kontrolnej
przestały istnie
ć
.
Czas si
ę
zatrzymał i na u
ś
pione Lotnisko Brady wtargn
ę
ła wojna. Pilot antycznego my
ś
liwca zataczał kr
ę
gi wokół wie
Ŝ
y kontroli lotów, schodz
ą
c
nad ziemi
ę
atakował wysmukłe sylwetki leniwie rozpartych na pasie startowym odrzutowców i swymi muzealnymi o
ś
miomilimetrowymi pociskami
dziurkował jak sito i rwał na strz
ę
py cienkie kadłuby FS-105. Trzy z nich, trafione w zbiorniki paliwa, natychmiast stan
ę
ły w ogniu tak gwałtownym,
Ŝ
e zdołał przemieni
ć
asfalt w dymi
ą
ce kału
Ŝ
e smoły. Raz za razem lataj
ą
cy eksponat wznosił si
ę
nad lotnisko i spadał, sypi
ą
c ołowianym
niszczycielskim gradem. Po trzech my
ś
liwcach przyszła kolej na jeden z gigantycznych C-133 cargomasterów, który eksplodował z rykiem płomieni,
si
ę
gaj
ą
cych wysoko
ś
ci stu metrów.
W wie
Ŝ
y kontrolnej pełni
ą
cy słu
Ŝ
b
ę
sier
Ŝ
ant patrzył oszołomiony na s
ą
cz
ą
c
ą
si
ę
z jego piersi czerwon
ą
stru
Ŝ
k
ę
krwi. Delikatnie wyszarpał z
górnej kieszonki czarny notes i z hipnotyczn
ą
fascynacj
ą
spojrzał na mał
ą
, schludn
ą
dziurk
ę
w samym
ś
rodku okładki. Potrz
ą
sn
ą
ł głow
ą
,
Ŝ
eby zrzuci
ć
czarny welon, który przesłaniał mu oczy, a potem z wysiłkiem d
ź
wign
ą
ł si
ę
na kolana i powiódł dokoła t
ę
pym spojrzeniem.
Dosłownie wszystko - sprz
ę
t radiowy, umeblowanie, podłog
ę
- za
ś
cielały roziskrzone kawałki potłuczonego szkła. Klimatyzator le
Ŝ
ał na
grzbiecie jak
ś
miertelnie trafiony mechaniczny zwierzak: sztywne łapy sterczały do góry, a z kilku okr
ą
głych dziurek wyciekał na podłog
ę
płyn
chłodz
ą
cy. Sier
Ŝ
ant nieprzytomnie popatrzył na, cudownym zbiegiem okoliczno
ś
ci, nietkni
ę
te radio i kalecz
ą
c dłonie i nogi ostrymi odłamkami
poczołgał si
ę
w jego stron
ę
. Si
ę
gn
ą
ł po mikrofon i chwycił go kurczowo, plami
ą
c krwi
ą
plastykow
ą
r
ą
czk
ę
.
Ciemno
ść
zacz
ę
ła ogarnia
ć
my
ś
li sier
Ŝ
anta, który zastanawiał si
ę
: "Jaka jest wła
ś
ciwa procedura? Co człowiek mówi w podobnej sytuacji?"
Byle co! Byle co!
- Do wszystkich, którzy mnie słysz
ą
. MAYDAY! MAYDAY! Tu Lotnisko Brady. Zostali
ś
my zaatakowani przez nie zidentyfikowany samolot.
To nie jest alarm
ć
wiczebny. Powtarzam: Lotnisko Brady zostało zaatakowane...
2
1
Major Dirk Pitt poprawił kabł
ą
k słuchawek na swoich ciemnych g
ę
stych włosach i powoli kr
ę
c
ą
c gałk
ą
cz
ę
stotliwo
ś
ci usiłował polepszy
ć
odbiór.
Potem, z błyskiem zdumienia w oczach koloru akwamaryny, uwa
Ŝ
nie słuchał przez moment, a na jego ogorzałym czole pojawiły si
ę
zmarszczki.
Nie o to chodzi, i
Ŝ
wiadomo
ść
, jak
ą
odebrał, była niezrozumiała. Wr
ę
cz przeciwnie. Ale po prostu nie mógł da
ć
jej wiary. Jeszcze raz wyt
ęŜ
ył
słuch w zgiełku, jaki czyniły dwa silniki wodnosamolotu catalina. Słowa, które dobiegały jego uszu, słabły zamiast nabiera
ć
mocy. Potencjometr siły
głosu był rozkr
ę
cony do oporu, od Lotniska Brady za
ś
dzieliło ich zaledwie czterdzie
ś
ci osiem kilometrów: w tych okoliczno
ś
ciach meldunek
kontrolera ruchu powietrznego powinien rozszarpa
ć
b
ę
benki Pitta. Albo siada zasilanie na Wie
Ŝ
y, albo kontroler jest powa
Ŝ
nie ranny - uznał Pitt.
Dumał mo
Ŝ
e minut
ę
, a potem si
ę
gn
ą
wszy w prawo potrz
ą
sn
ą
ł u
ś
pion
ą
sylwetk
ą
w fotelu drugiego pilota.
- Koniec drzemki,
ś
pi
ą
ca królewno. - Jego głos, cichy z pozoru i naturalny, miał w sobie co
ś
, co sprawiało,
Ŝ
e z łatwo
ś
ci
ą
przebijał si
ę
przez hałas
dudni
ą
cego silnika czy zgiełk zatłoczonego pokoju.
Kapitan Al Giordino ze znu
Ŝ
eniem d
ź
wign
ą
ł głow
ę
i dono
ś
nie ziewn
ą
ł. W jego ciemnych podkr
ąŜ
onych oczach wyra
ź
nie odbijały si
ę
trudy
trzynastu godzin, jakie sp
ę
dził w kabinie starej łodzi lataj
ą
cej bez przerwy wstrz
ą
sanej drgawkami. Wyrzucił w gór
ę
ramiona, nabrał powietrza w
niezwykle pojemne płuca i przeci
ą
gn
ą
ł si
ę
a
Ŝ
zatrzeszczały stawy. Potem siadł prosto i wysun
ą
wszy głow
ę
wbił spojrzenie w przestrze
ń
rozci
ą
gaj
ą
c
ą
si
ę
za szybami kabiny.
- Jeste
ś
my ju
Ŝ
nad Pierwszym Podej
ś
ciem! - wymamrotał znowu ziewaj
ą
c.
- Prawie - odparł Pitt. - Thasos na wprost przed nami.
- O kurcz
ę
- mrukn
ą
ł Giordino, a potem skrzywił usta w u
ś
miechu. - Mogłem sobie jeszcze pospa
ć
dobrych dziesi
ęć
minut. Czemu
ś
mnie
obudził?
- Przechwyciłem z Brady wiadomo
ść
,
Ŝ
e lotnisko zostało zaatakowane przez nie zidentyfikowany samolot.
- Chyba mnie podpuszczasz - powiedział z niedowierzaniem Giordino. - To musi by
ć
jaki
ś
kawał.
- Nie, wcale tak nie s
ą
dz
ę
. Z głosu kontrolera nie wynikało,
Ŝ
e wpuszcza mnie w maliny. - Pitt zawahał si
ę
, cały czas uwa
Ŝ
nie obserwuj
ą
c fale,
które przemykały najwy
Ŝ
ej pi
ę
tna
ś
cie metrów pod kadłubem cataliny. Dla wprawy i utrzymania refleksu w dobrej formie, przez ostatnie kilometry
leciał tu
Ŝ
nad morzem.
- Niewykluczone,
Ŝ
e Wie
Ŝ
a Brady mówi zupełn
ą
prawd
ę
- stwierdził Giordino, wci
ąŜ
wpatrzony w okno. -Tylko spójrz tam, na wschodni
ą
cz
ęść
wyspy.
Obaj m
ęŜ
czy
ź
ni skoncentrowali cał
ą
uwag
ę
na wyłaniaj
ą
cym si
ę
z morza kopulastym skrawku stałego l
ą
du. Opustoszałe pla
Ŝ
e, granicz
ą
ce z biał
ą
wst
ąŜ
k
ą
przyboju, były
Ŝ
ółte, a stoki łagodnych pagórków pokrywała ziele
ń
drzew. Kolory te, rozmyte przez fale ciepła,
Ŝ
ywo kontrastowały z
bł
ę
kitem Morza Egejskiego. Gdzie
ś
z południowego obszaru Thasos biła w bezwietrzne niebo wielka kolumna dymu, tworz
ą
c nad wysp
ą
olbrzymi
ą
,
spiralnie skr
ę
con
ą
czarn
ą
chmur
ę
. Gdy dziób cataliny przybli
Ŝ
ył si
ę
do Thasos nieco bardziej, Pitt i Giordino dostrzegli migotanie płomieni.
Pitt chwycił mikrofon i wcisn
ą
ł guziczek na jego r
ą
czce. - Wie
Ŝ
a Brady, Wie
Ŝ
a Brady, tu Papa-Bravo-Yankee-086, odbiór. - Nie było odpowiedzi
i Pitt jeszcze dwukrotnie powtórzył wezwanie.
- Cisza? - zapytał Giordino.
- Grobowa - odparł Pitt.
- Powiedziałe
ś
: nie zidentyfikowany samolot. Rozumiem,
Ŝ
e chodziło o jeden?
- Dokładnie takich słów u
Ŝ
yła przed zamilkni
ę
ciem Wie
Ŝ
a Brady.
- To kompletnie bez sensu. Dlaczego jeden samolot miałby atakowa
ć
baz
ę
sił powietrznych Stanów Zjednoczonych?
- Bóg raczy wiedzie
ć
- odrzekł Pitt, poci
ą
gaj
ą
c lekko dr
ąŜ
ek sterowy. - Mo
Ŝ
e to jaki
ś
grecki kmie
ć
, wpieprzony,
Ŝ
e nasze odrzutowce płosz
ą
mu
kozy? Tak czy inaczej, nie jest to atak na du
Ŝą
skal
ę
, bo w takim razie Waszyngton ju
Ŝ
by nas powiadomił. Po
Ŝ
yjemy, zobaczymy. - Pitt potarł oczy,
aby odegna
ć
z nich senno
ść
. - Przygotuj si
ę
, zamierzam wznie
ść
si
ę
wy
Ŝ
ej, zatoczy
ć
kr
ą
g nad tymi wzgórkami i maj
ą
c sło
ń
ce za sob
ą
zej
ść
na dół,
Ŝ
eby si
ę
dokładniej wszystkiemu przyjrze
ć
.
- Tylko bez
Ŝ
adnych numerów, zgoda? - poprosił Giordino marszcz
ą
c brwi i u
ś
miechaj
ą
c si
ę
z powag
ą
. - Ten stary karawan b
ę
dzie mocno do
tyłu, je
ś
li czeka tam na nas odrzutowiec uzbrojony w rakiety.
- Nie bój bidy - powiedział ze
ś
miechem Pitt. - Mój główny cel w
Ŝ
yciu polega na tym,
Ŝ
eby najdłu
Ŝ
ej, jak to mo
Ŝ
liwe, uchowa
ć
si
ę
w zdrowiu. -
Pchn
ą
ł manetki przepustnicy i dwa silniki Pratt & Whitney Wasp wyra
ź
nie zwi
ę
kszyły obroty, a potem, zr
ę
cznie manipuluj
ą
c dr
ąŜ
kiem skierował w
sło
ń
ce spłaszczony ryj samolotu; catalina z sekundy na sekund
ę
zwi
ę
kszała wysoko
ść
i nad górami Thasos ruszyła po łuku w stron
ę
pot
ęŜ
niej
ą
cej
chmury dymu.
Nagle w słuchawkach Pitta zahuczał głos - ten sam co przedtem, ale teraz nierównie mocniejszy. Omal nie ogłuszył Pitta, zanim ten zdołał go
wyciszy
ć
.
- Wzywa Wie
Ŝ
a Brady. Zostali
ś
my zaatakowani! Powtarzam: zostali
ś
my zaatakowani! Odezwijcie si
ę
... Błagam, niech si
ę
ktokolwiek odezwie! -
Głos brzmiał nieomal histerycznie.
- Wie
Ŝ
a Brady, tu Papa-Bravo-Yankee-086. Odbiór - powiedział Pitt.
- Bogu dzi
ę
ki - dobiegło w odpowiedzi westchnienie.
- Próbowałem wywoła
ć
ci
ę
ju
Ŝ
wcze
ś
niej, Wie
Ŝ
a Brady, ale znikn
ą
łe
ś
z eteru.
- Zostałem trafiony podczas pierwszego ataku i... i chyba straciłem przytomno
ść
. Teraz ju
Ŝ
czuj
ę
si
ę
lepiej. - Głos si
ę
łamał, lecz słowa były
zrozumiałe.
Jeste
ś
my w przybli
Ŝ
eniu pi
ę
tna
ś
cie kilometrów od was na wysoko
ś
ci tysi
ą
ca o
ś
miuset metrów - powiedział powoli Pitt, nie powtarzaj
ą
c swoich
namiarów. - Jak wygl
ą
da sytuacja?
- Jeste
ś
my bezbronni. Wszystkie nasze jednostki zostały zniszczone na ziemi. Najbli
Ŝ
sza eskadra my
ś
liwców przechwytuj
ą
cych stacjonuje o
kilkaset kilometrów st
ą
d.
ś
adnym cudem nie dotrze tu na czas. Mo
Ŝ
ecie nam pomóc?
Pitt odruchowo pokr
ę
cił głow
ą
. - To nie wchodzi w gr
ę
, Wie
Ŝ
a Brady. Nie wyci
ą
gam nawet trzystu kilometrów na godzin
ę
i na pokładzie mam
zaledwie dwa karabiny. Walka z odrzutowcem byłaby tylko strat
ą
czasu.
- Prosz
ę
, pomó
Ŝ
cie - powiedział błagalnie głos. - Samolot, który nas zaatakował, nie jest odrzutowym bombowcem, lecz dwupłatem z czasów
pierwszej wojny. Pomó
Ŝ
cie...
Pitt i Giordino, kompletnie zbici z pantałyku, popatrzyli po sobie i min
ę
ło pełnych dziesi
ęć
sekund, zanim Pitt wzi
ą
ł si
ę
w gar
ść
.
3
- Dobra, Wie
Ŝ
a Brady, lecimy. Miejmy tylko nadziej
ę
,
Ŝ
e nie dałe
ś
plamy z identyfikacj
ą
napastnika, bo w przeciwnym wypadku dwie siwowłose
matusie pogr
ąŜą
si
ę
w cholernej
Ŝ
ałobie, kiedy ja i mój drugi pilot kopniemy w kalendarz. Bez odbioru. - Potem Pitt odwrócił si
ę
do Giordino i
zachowuj
ą
c niewzruszony wyraz twarzy wyrzucił szybko, pewnie i rzeczowo: - Id
ź
na tył, otwórz luki, we
ź
karabin i rób za snajpera.
- Nie wierz
ę
własnym uszom - powiedział oszołomiony Giordino.
Pitt pokr
ę
cił głow
ą
. - Ja te
Ŝ
nie kupuj
ę
tego bez zastrze
Ŝ
e
ń
, ale musimy do chłopaków z ziemi wyci
ą
gn
ąć
pomocn
ą
dło
ń
. A teraz zasuwaj.
- Zrobi
ę
to - wymamrotał Giordino - ale wci
ąŜ
nie wierz
ę
.
- Praca my
ś
lowa to nie twoja działka, brachu. - Pitt, z przelotnym u
ś
miechem, lekko szturchn
ą
ł Giordino w rami
ę
. - Powodzenia.
- Tobie te
Ŝ
si
ę
przyda. Krwawisz równie łatwo jak ja - odparł przytomnie Giordino, a potem, mrucz
ą
c pod nosem, wstał z fotela drugiego pilota i
ruszył w gł
ą
b samolotu. Kiedy znalazł si
ę
w ładowni, wyj
ą
ł z szafki
ś
ciennej karabin kaliber .30 i zało
Ŝ
ył magazynek z pi
ę
tnastoma nabojami.
Otworzył luk, a rozgrzane powietrze smagn
ę
ło go po twarzy i wypełniło cał
ą
ładowni
ę
. Raz jeszcze sprawdził bro
ń
, a gdy zasiadł w oczekiwaniu,
znów pomy
ś
lał o swym przyjacielu pilotuj
ą
cym samolot.
Giordino znał Pitta od bardzo dawna. Bawili si
ę
ze sob
ą
jako chłopcy, w szkole
ś
redniej byli członkami tej samej dru
Ŝ
yny lekkoatletycznej,
umawiali si
ę
z tymi samymi dziewczynami.
ś
aden facet na
ś
wiecie nie znał Pitta tak dobrze jak Giordino... ani, skoro o tym mowa,
Ŝ
adna kobieta. W
Picie mieszkało dwóch ró
Ŝ
nych ludzi. Był zatem ów kompetentny perfekcjonista Dirk Pitt, który rzadko popełniał bł
ę
dy, a zarazem - co stanowi
doprawdy niecz
ę
st
ą
kombinacj
ę
przymiotów - nie miał w sobie szczypty zarozumiało
ś
ci, za to mnóstwo humoru i wielk
ą
łatwo
ść
nawi
ą
zywania
kontaktów i zawierania przyja
ź
ni. Ale był jeszcze ten drugi Pitt, melancholijny Pitt, który na długie godziny zamykał si
ę
w sobie i jak gdyby
pogr
ąŜ
ony bez reszty w jakiej
ś
fantastycznej mrzonce, stawał si
ę
człowiekiem nieprzyst
ę
pnym i wyniosłym. Musiał wprawdzie istnie
ć
klucz, zdolny
otworzy
ć
drzwi, dziel
ą
ce tych dwóch Pittów, ale Giordino nigdy go nie znalazł. Wiedział tylko,
Ŝ
e - odk
ą
d w minionym roku opodal Hawajów Pitt
stracił ukochan
ą
kobiet
ę
- znacznie cz
ęś
ciej ni
Ŝ
kiedy
ś
popadał w zmienne nastroje.
Giordino przypomniał sobie jeszcze jedn
ą
przemian
ę
: otó
Ŝ
na moment przed wyj
ś
ciem z kabiny pilotów spostrzegł,
Ŝ
e ciemnozielone oczy Pitta
staj
ą
si
ę
w obliczu niebezpiecze
ń
stwa
ś
wietli
ś
cie jasne. Takie oczy widział dot
ą
d tylko raz w
Ŝ
yciu; zerkn
ą
ł na swoj
ą
praw
ą
dło
ń
, w której brakowało
palca, i z lekka si
ę
wzdrygn
ą
ł. Potem oderwał my
ś
li od wspomnie
ń
i wróciwszy do tera
ź
niejszo
ś
ci odbezpieczył karabin. I wtedy - rzecz osobliwa -
poczuł si
ę
niczym nie zagro
Ŝ
ony.
Twarz siedz
ą
cego w kabinie Pitta mogłaby stanowi
ć
rze
ź
biarskie studium m
ę
sko
ś
ci. Pitt nie był przystojniakiem w typie amanta filmowego,
wr
ę
cz przeciwnie, i kobiety z rzadka - je
ś
li w ogóle - z własnej inicjatywy padały mu do stóp. Zazwyczaj w jego obecno
ś
ci nieco strwo
Ŝ
one i
zakłopotane, wyczuwały szóstym zmysłem, i
Ŝ
nie jest m
ęŜ
czyzn
ą
skłonnym czyni
ć
zado
ść
niewie
ś
cim zachciankom czy te
Ŝ
wdawa
ć
si
ę
w głupawe
kokieteryjne gierki. Pitt przepadał za damskim towarzystwem i mi
ę
kko
ś
ci
ą
kobiecych ciał, a zarazem chorobliwie nie znosił owych sztuczek,
kłamstewek oraz innych krety
ń
skich zabiegów, do jakich trzeba si
ę
uciec, aby uwie
ść
przeci
ę
tn
ą
samic
ę
. Nie brakowało mu kunsztu w sztuce
zwabiania kobiet do łó
Ŝ
ka - zasługiwał w tej mierze na miano eksperta - po prostu musiał pokona
ć
w sobie ogromne opory wewn
ę
trzne, by podj
ąć
t
ę
gr
ę
. Preferował kobiety bezpo
ś
rednie i szczere, które jednak były towarem niezmiernie trudno dost
ę
pnym na rynku.
Pitt pchn
ą
ł dr
ąŜ
ek sterowy i catalina obni
Ŝ
yła dziób, schodz
ą
c płytkim lotem nurkowym w kierunku piekła, jakie rozp
ę
tało si
ę
na Lotnisku Brady;
białe wskazówki wysoko
ś
ciomierza cofaj
ą
c si
ę
po swojej czarnej tarczy rejestrowały powolne opadanie. Pitt wyostrzył k
ą
t schodzenia i
dwudziestopi
ę
cioletni samolot - skonstruowany z my
ś
l
ą
o niezawodno
ś
ci, du
Ŝ
ym zasi
ę
gu i powolnych lotach zwiadowczych, nie za
ś
rekordach
szybko
ś
ci - zacz
ą
ł wyczuwalnie wibrowa
ć
.
Pitt wyst
ą
pił o zakup tej maszyny, kiedy na
Ŝą
danie admirała Jamesa Sandeckera, został - zachowuj
ą
c stopie
ń
majora - oddelegowany z Air Force
do NUMY na okres, wedle dokumentów, nie okre
ś
lony. Oficjalna nazwa jego funkcji - L
ą
dowo-Pokładowy Specjalista ds. Bezpiecze
ń
stwa - to,
zdaniem Pitta, wył
ą
cznie wydumany eufemizm. Pitt stał si
ę
bowiem trzpieniem od wszelkich kłopotów. Ilekro
ć
takie czy inne przedsi
ę
wzi
ę
cie
rozbijało si
ę
o jak
ąś
przeszkod
ę
b
ą
d
ź
problem natury nienaukowej, wła
ś
nie on miał usun
ąć
trudno
ś
ci i przywróci
ć
status quo ante. I st
ą
d wzi
ą
ł si
ę
postulat kupna wodnosamolotu. Catalina-086 P była, powolna wprawdzie jak
Ŝ
ółw, mogła jednak bez trudu przewozi
ć
pasa
Ŝ
erów i ładunki, a tak
Ŝ
e -
co istotniejsze, skoro bez mała dziewi
ęć
dziesi
ą
t procent operacji NUMY miało miejsce na otwartym morzu - l
ą
dowa
ć
na wodzie i z niej startowa
ć
.
Nagle uwag
ę
Pitta przykuł barwny błysk na czarnym tle chmury. Był to jaskrawo
Ŝ
ółty samolot, który nagle skr
ę
cił ostro i zanurkował w obłok
dymu. Pitt cofn
ą
ł manetki przepustnicy,
Ŝ
eby zredukowa
ć
pr
ę
dko
ść
, z jak
ą
obni
Ŝ
ała lot catalina, i nie przemkn
ąć
zbyt szybko obok niezwykłego
przeciwnika.
ś
ółty samolot niczym diabeł z pudełka wyprysn
ą
ł z chmury po jej przeciwnej stronie i - co było doskonale widoczne - ponowił atak na
Lotnisko Brady.
- Niech mnie wszyscy diabli - zahuczał dono
ś
nie Pitt. - To stary niemiecki my
ś
liwiec typu Albatros.
Catalina nadlatywała wprost od strony sło
ń
ca i pochłoni
ę
ty bez reszty swym niszczycielskim zaj
ę
ciem pilot albatrosa nie mógł jej widzie
ć
. Pitt
zbli
Ŝ
aj
ą
c si
ę
do przeciwnika u
ś
miechn
ą
ł si
ę
ironicznie. Ubolewał jedynie,
Ŝ
e w dziobie cataliny nie drzemi
ą
kaemy, gotowe rzygn
ąć
ogniem. Lekko
przycisn
ą
ł lewy orczyk i odszedł w bok,
Ŝ
eby Alowi Giordino otworzy
ć
lepsze pole ostrzału. Catalina, wci
ąŜ
niepostrze
Ŝ
enie, nadlatywała z rykiem
silników, przez który jednak przebił si
ę
nagle odgłos karabinowych wystrzałów.
Znajdowali si
ę
prawie nad albatrosem, kiedy stercz
ą
ca z otwartej kabiny głowa w skórzanej pilotce zacz
ę
ła si
ę
obraca
ć
; byli tak blisko,
Ŝ
e Pitt
dostrzegł, jak na widok nadlatuj
ą
cego od strony sło
ń
ca wodnosamolotu opadła szcz
ę
ka faceta za sterami
Ŝ
ółtej maszyny - my
ś
liwy stał si
ę
ofiar
ą
.
Zanim wzi
ą
ł si
ę
w gar
ść
i przewaliwszy albatrosa na grzbiet zdołał uciec w bok, Giordino opró
Ŝ
nił w jego kierunku cały magazynek.
Pos
ę
pny, absurdalny dramat, rozgrywaj
ą
cy si
ę
na zasnutych dymem niebiosach ponad Lotniskiem Brady wszedł w nowy etap, kiedy
wodnosamolot z czasów drugiej wojny
ś
wiatowej stawił czoło my
ś
liwcowi z pierwszej wojny. Catalina była szybsza, albatros jednak miał przewag
ę
,
jak
ą
daj
ą
dwa karabiny maszynowe i nieporównanie wi
ę
ksza manewrowo
ść
. Mniej znany ni
Ŝ
współczesny mu fokker, był wszak
Ŝ
e doskonałym
samolotem my
ś
liwskim i w latach 1916-1918 prawdziwym wołem roboczym Cesarskiej Floty Powietrznej.
Albatros wykonał nagły zwrot z półbeczki i zaatakował catalin
ę
. Pitt zareagował błyskawicznie: szarpn
ą
ł do siebie dr
ąŜ
ek sterowy i modl
ą
c si
ę
gor
ą
co, aby skrzydła nie oderwały si
ę
od kadłuba, wprowadził wodnosamolot w p
ę
tl
ę
. Zapomniał o wszelkiej ostro
Ŝ
no
ś
ci i powszechnie stosowanych
zasadach pilota
Ŝ
u; krew zawrzała w nim uniesieniem, jakie towarzyszy tylko walce jeden na jednego. Nieomal słyszał trzask nitów, kiedy łód
ź
lataj
ą
ca przewaliła si
ę
na grzbiet. Jego nietypowy zwód kompletnie zaskoczył przeciwnika i bli
ź
niacze nitki ognia z dziobu
Ŝ
ółtego samolotu poszły
Panu Bogu w okno.
Wykonawszy ostry skr
ę
t w lewo albatros znalazł si
ę
z catalin
ą
na kursie kolizyjnym: Pitt widział ogniki pocisków smugowych mniej wi
ę
cej trzy
metry poni
Ŝ
ej swojej kabiny. Dzi
ę
ki Bogu,
Ŝ
e facet jest kiepskim strzelcem, pomy
ś
lał, czuj
ą
c jednak, w miar
ę
jak samoloty zbli
Ŝ
ały si
ę
do siebie,
narastaj
ą
cy skurcz w
Ŝ
oł
ą
dku.
4
Plik z chomika:
panzer1981
Inne pliki z tego folderu:
Cussler Clive - Meduza.doc
(1820 KB)
04 - Clive Cussler - Vixen 03 (1978) Vixen 03.rtf
(776 KB)
12 - Clive Cussler - Zloto Inkow (1994) Inca Gold.doc
(2617 KB)
10 - Clive Cussler - Smok (1990) Dragon.rtf
(1275 KB)
09 - Clive Cussler - Skarb (1988) Treasure.rtf
(1130 KB)
Inne foldery tego chomika:
Clive Cussler e-book
Cykl Kurt Austin (cały)
NOWE KSIAZKI. CIEKAWE 29.12.2012
Runy
Seria tematyczna Oregon (cała)
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin