Cathie Linz - Cygańska szkatułka.pdf

(553 KB) Pobierz
2656566 UNPDF
CATHIE LINZ
Cygańska
szkatułka
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Krzyk mężczyzny wyrwał Michaela Janosa z głębokiego
snu. Mimo że dawno temu porzucił akademię policyjną dla
pracy w firmie ochroniarskiej, pewne odruchy z tamtych cza-
sów pozostały.
Sięgnął po dżinsy, błyskawicznie włożył je i wypadł na
korytarz. Stawiając bosą sitopę na najwyższym schodku, uraził
sobie duży palec. Zaklął po węgiersku, a potem zaczął łomo­
tać do drzwi mieszkania, w którym, jak mu się zdawało, ktoś
przeraźliwie krzyknął.
- Panie Stephanopolisjest pan tam? Toja, Michael Janos.
Starszy mężczyzna powoli otworzył drzwi.
- Co się stało? - zapytał Michael. - To pan tak krzyczał?
- Ja - odparł gniewnie lokator. - Wszedłem pod prysznic
i odkręciłem ciepłą wodę. Cud, że sobie nie odmroziłem tych
rzeczy! Niech pan naprawi w końcu piec, zanim będą następni
poszkodowani!
Michael już czuł się poszkodowany - palec u nogi bolał
go coraz bardziej. Kiedy był sześcioletnim chłopcem, złamał
ten sam duży palec, potykając się o schody, miał więc słabą
nadzieję, że historia się nie powtórzyła.
- Słyszy pan, co mówię? - spytał pan Stephanopolis, co­
raz ciaśniej owijając szlafrokiem swoje patykowate ciało.
- Słyszę pana dobrze - zapewnił go znużonym głosem
Michael. Nie było jeszcze szóstej, a on położył się spać po
6
CYGAŃSKA SZKATUŁKA
drugiej w nocy. - Założę się, że cały dom słyszał pański
krzyk.
- Więc co zamierza pan zrobić z tym zepsutym piecem?
- Szukam stałego konserwatora, który zająłby się wszy­
stkimi naprawami w domu. Mówiłem panu, że dałem już
ogłoszenie. Tymczasem spróbuję wezwać jakiegoś fachowca,
ale w przeddzień Święta Dziękczynienia niełatwo będzie ko­
goś znaleźć.
- Zdaje się, że jakiś fachowiec był w zeszłą sobotę.
- Właśnie... - Michael przypomniał sobie słony rachu­
nek, jaki ów człowiek wystawił mu za pracę w sobotę. - Pro­
szę posłuchać, panie Stephanopolis, umówiłem się na dzisiaj
z kilkoma chętnymi do objęcia posady konserwatora tego do­
mu. Mam nadzieję, że j eden z nich okaże się prawdziwą „złotą
rączką".
Nadzieja Michaela zgasła, kiedy okazało się, że żaden
z kandydatów nie potrafi zmienić żarówki w jego piecyku
kuchennym. Ostatni z nich był tak ambitny, że rozebrał na
części całą kuchenkę. Michaelowi nie pozostawało nic inne­
go, jak wezwać telefonicznie montera z pogotowia instalacyj­
nego - do naprawy kuchenki i usunięcia kilku innych awarii,
które utrudniały życie lokatorom jego domu.
Tymczasem fachowiec od pieca grzewczego, wezwany
o szóstej rano, wciąż się nie pojawiał.
Pan Stephanopolis demonstrował niezadowolenie z powo­
du braku ciepłej wody, maszerując w kółko po swoim pokoju
w ciężkich wojskowych butach, pamiętających drugą wojnę
światową. Kiedy do akcji protestacyjnej przyłączyła się jego
żona olbrzymka, Michael miał wrażenie, że lada chwili zawali
się nad nim sufit. Sytuacja zbliżała się do punktu krytycznego.
CYGAŃSKA SZKATUŁKA
7
Nieśmiałe pukanie do'drzwi rozpaliło w nim iskierkę na-
dziei, i tym razem złudnej, bowiem za progiem stały pani
Wieskopf z panią Martinez, ramię przy ramieniu, wierzące
zapewne w sens przysłowia: „Co dwóch, to nie jeden". Star-
sze panie dzieliły apartament na pierwszym piętrze sąsiadu-
jacy z mieszkaniem Michaela.
- Panie Janos - odezwała się zirytowanym głosem pani
Wieskopf- czy zauważył pan, że w tym domu nie ma ciepłej
wody?
- Tak, wiem. Wezwałem już fachowca...
- Sobota jest naszym dniem prania, panie Janos. A białych
rzeczy nie da się uprać w zimnej wodzie.
- Zdaje się, że już tydzień temu wzywał pan fachow­
ca - dodała pani Martinez, po czym wygłosiła piętnastominu­
towy wykład o obowiązkach właścicieli czynszowych do­
mów.
- Proszę posłuchać - przerwał jej w końcu Michael. -
Przykro mi z powodu awarii, ale robię w tym domu, co mogę,
proszę mi wierzyć.
Najwyraźniej nie wierząc, lokatorki wzruszyły wymownie
ramionami i wróciły do siebie.
Michael gotów był ogłosić fajrant i z nikim więcej nie
rozmawiać, przypomniał sobie jednak, że umówił się z jesz­
cze jednym kandydatem do pracy. Ten człowiek się spóźniał.
To zły znak.
Ledwie to pomyślał, usłyszał dzwonek domofonu - rów­
nież uszkodzonego, dlatego nacisnął przycisk, nie sprawdza­
jąc, kto wchodzi. Poprzez oszklone drzwi wejściowe dostrzegł
listonosza.
- Mam dla pana paczkę - powiedział ponurym głosem,
jakby dawał do zrozumienia, że roznoszenie paczek kompli-
8
CYGAŃSKA SZKATUŁKA
kuje mu życie. - Poza tym mógłby pan naprawić tę starą
skrzynkę na listy.
- Cały ten dom jest stary - odparł Michael.
- Skaranie boskie z takim domem, co? Kula u nogi, praw­
da? - Listonosz ożywił się. - Cwany Axton musiał odetchnąć
z ulgą, kiedy pozbył się tej rudery.
A ja dałem się w nią wrobić, pomyślał gorzko Michael.
Układ z Davidem Axtonem znosił tak długo, jak tylko mógł.
Dopiero kiedy David przez ponad rok nie płacił mu za usługi
na rzecz jego firmy, Michael pozwał go do sądu. I w ten oto
sposób został właścicielem olbrzymiej wiktoriańskiej kamie­
nicy, podczas gdy Axton ogłosił upadłość swojej firmy i prze­
padł gdzieś bez śladu.
- Kiedyś jeszcze będzie coś warta - pocieszył Michaela,
zanim wyszli z sądu po ostatniej rozprawie. - Wymaga drob­
nego remontu, ale ta dzielnica Chicago znowu zaczyna być
modna. Jeśli zadbasz o ten dom, przyznasz wkrótce, że spła­
ciłem ci dług z nawiązką.
Mieszkał w nabytym przez siebie domu dopiero od kilku
tygodni, ale zdążył się zorientować, co miał na myśli Axton,
mówiąc o „drobnym remoncie".
Listonosz trzasnął za sobą drzwiami, zostawiając Michaela
z bólem głowy i tajemniczą paczką w ręku. Obejrzał ją do­
kładnie i ze zdumieniem przeczytał wykaligrafowane fanta­
zyjnym charakterem swoje nazwisko oraz imię w węgierskim
brzmieniu Miklos. Nikt go tak nigdy nie nazywał.
Znaczki były węgierskie, ale adres nadawcy nic mu nie
mówił. Na Węgrzech nie miał żadnych znajomych. Wiedział
oczywiście, że jest Węgrem z pochodzenia, ale kiedy na po­
czątku lat sześćdziesiątych jego rodzice wyemigrowali do
Stanów, był jeszcze dzieckiem.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin