SKRZYDLACI- Potępienie.pdf

(1314 KB) Pobierz
784314383.001.png
SKRZYDLACI
I
Potępienie
 
Prolog
Dziewczynka leżała owinięta starannie w biały kocyk pośród innych niemowląt w
jednej z sali szpitala w Homewood. Do ciemnego pomieszczenia wlewała się łuna
światła z korytarza oraz blask sierpowego księżyca, niebo tej nocy było jednak
zupełnie pozbawione gwiazd. Późne godziny sprawiły, że szpitalem zawładnęła
niepokojąca cisza, którą tylko od czasu do czasu przerywały stłumione kroki
pielęgniarek. Salę wypełniał zapach talku i delikatnej, dziecięcej skóry, a w powietrzu
słychać było miarowe oddechy niemowląt. Ona również oddychała spokojnie,
pogrążona w swoim niewinnym śnie. Księżyc rzucał bladą poświatę na połowę jej
niewinnej buzi.
Cichy dźwięk przekręcanej powoli klamki nie zakłócił w żaden sposób tego
sielankowego obrazka. Trzymając oczy zamknięte, można by pomyśleć, iż dochodził
on z którejś z sąsiednich sal, jednak widząc, jak smukły cień skrada się za oknem, nie
było wątpliwości. Okryta mrokiem postać bezszelestnie wśliznęła się do
pomieszczenia. Pozwoliła wczesnowiosennemu podmuchowi wkraść się za sobą,
jednak trwało to krótką chwilę, gdyż okno ponownie się zamknęło. Samo.
Niespodziewany gość rozejrzał się niespiesznie. Stojąc tyłem do okna, przez które
przed momentem wszedł, pozostawiał całą swoją sylwetkę w cieniu. Wsadził ręce do
kieszeni i zrelaksowanym, pewnym siebie krokiem zaczął przechadzać się wśród
rzędów niemowlęcych łóżeczek. Trwało to chwilę, nim zatrzymał się przy jednym z
dzieci. Dziewczynce. Obrócił się przodem do niej, patrząc z góry na jej nieprzerwany
sen. Jego twarz stała się lepiej widoczna. Na usta wpełzł mu zatrważający uśmiech, a
jedno z oczu zalśniło krwistym szkarłatem. Niemożliwym było, aby ludzka tęczówka
miała taką barwę. Prawe oko, w przeciwieństwie do drugiego wypełnione było
intensywnym odcieniem kojącego błękitu.
- A więc to ty. – wymruczał z zadowoleniem, nie przestając się uśmiechać. Nie było w
tym geście jednak niczego przyjaznego, co wskazywałoby na nieszkodliwość jego
intencji. – Pomyśleć, że coś tak ulotnego przysporzyło mi tylu cierpień… - dodał. W
jego głosie dało wyczuć się nutę goryczy.
Pochylił się, wyciągając rękę ku szyi dziewczynki. Z początku delikatnie, ledwo
muskając śpioszki, ułożył dłoń tuż przy obojczykach, jednak to niewielkie, kruche
ciałko było tak małe, że przesłoniła ona całą klatkę piersiową. Dziecko nawet nie
drgnęło. Postać stopniowo zaczęła zwiększać nacisk swoich palców, aż zacisnęły się
one całkiem wokół szyi. Dziewczynka poruszyła się z głębokim grymasem na twarzy,
w momencie, gdy cień odskoczył do tyłu, ledwo utrzymując równowagę. Coś
zaiskrzyło w ciemności. Spojrzał zszokowany najpierw na swoją dłoń, a następnie na
cztery podłużne szramy, jakie pozostawił na ciele dziewczynki, ciągnące się od karku
do miejsca nieco poniżej lewego obojczyka. Czuł, jak jego ciałem wstrząsnął
przechodzący na wskroś dreszcz, nie spowodowany bynajmniej nagłym wybuchem
płaczu dziecka, ale niemą groźbą, jaką odebrał każdą cząstką siebie. Dotarła do niego,
gdy tylko spróbował skrzywdzić dziewczynkę. Uderzyła we wszystkie zmysły niczym
tajfun, rycząc: „Nie waż się jej dotknąć!”.
Dopiero po chwili zrozumiał, co się stało i wypełniło go płonące żarem
rozgoryczenie, wściekłość oraz poczucie, że został oszukany. Nie miał jednak czasu
dłużej nad tym rozmyślać. Nie tutaj, kiedy niemowlęcy płacz usłyszała już zapewne
połowa szpitala. Nie frasując się tym razem zachowaniem dyskrecji, zmusił okno to
otworzenia się na oścież, tak, że aż odbiło się od ściany obok, wprawiając szybę w
silne drgania. Wyskoczył na zewnątrz, znikając gdzieś w odmętach nocy.
RozdziaĀ 1
- Nie! – podskoczyłam raptownie na łóżku, zlewając swój krzyk z głośnym
pianiem w rytm muzyki disco.
Oddychałam ciężko, czując, jak włosy lepią mi się do karku. Rozejrzałam się
dookoła, dostrzegając jedynie to, co zwykłam dostrzegać co dzień rano; jaskrawe
ściany z przetartą w niektórych miejscach farbą, komplet mebli z ciemnego drewna,
książki i magazyny poupychane niedbale do pudeł w kącie pokoju, lampkę na biurku
poobwieszaną najróżniejszymi łańcuchami i brelokami oraz szafkę wiszącą jakieś
półtora metra nad nią, stanowiącą przechowalnię dla starych płyt i takich, których
jeszcze od czasu do czasu słucham.
Zamknęłam na moment oczy, wyciszając się, po czym przetarłam wilgotną od
potu szyję i sięgnęłam po wibrującą na szafce nocnej komórkę. Nie miałam w
zwyczaju wyłączać budzika nawet na okres weekendu, tak więc zarówno sobota, jak
i niedziela rozpoczynały się dla mnie już o siódmej rano chóralnym pieniem
robiącym za dźwięk budzenia.
Powoli zwlekłam się z łóżka, marząc o zmyciu z siebie całej wilgoci. Zresztą nie
pierwszy raz. Od przeszło miesiąca, co kilka dni nawiedzają mnie przerażające sny,
bardziej lub mniej realistyczne, jednak tematem wszystkich jest to samo, czyli ( jak
bardzo głupio by to nie zabrzmiało ) nic. Pustka i ja w tej pustce. Z początku jest ona
śnieżnobiała, z czasem staje się smolisto czarna. Normalnie nie uznałabym tego za
koszmar, gdyby nie fakt, że stojąc samotnie pośrodku tej nicości, z każdą kolejną
sekundą zapadania mroku wzrasta we mnie przerażenie nad którym nie potrafię
zapanować. Nie wiem, czym jest spowodowane, jednak jest na tyle silne, aby
wywołać u mnie nagłą, często niestety głośną pobudkę.
Starając się zachowywać jak najciszej, wyszłam na korytarz i skierowałam prosto
do łazienki. Miałam ogromną nadzieję, że ani moja młodsza siostra – Cassandra, ani
tym bardziej mama nie słyszały, jak krzyczałam. Jeszcze tego mi brakuje, żeby
zaciągnęła mnie do lekarza, czy psychologa z moimi zaburzeniami snu, co zresztą już
raz zasugerowała między wierszami. Owszem, odkąd zaczęłam śnić te koszmary,
rzadko kiedy budzę się naprawdę wypoczęta, ale od dziecka wolałam unikać
jakichkolwiek wizyt u specjalistów. Poza tym, nie uważam tego za aż tak wielki
problem.
Gorący prysznic pomógł mi się zrelaksować i oczyścić z niepotrzebnych myśli.
Kiedy wkładałam na siebie ciemne jeansy przetarte na udach i pośladkach oraz
czerwony t-shirt z białym motywem Simpsonów, usłyszałam cichy trzask schodów, a
parę minut później gwizd czajnika w kuchni. Zabrałam się za suszenie wilgotnych
włosów, sprawiając, że po chwili znów nabrały czekoladowego odcienia. Z natury
Zgłoś jeśli naruszono regulamin