Byrd Nicole - Niepokorna lady.doc

(1604 KB) Pobierz

Byrd Nicole

Niepokorna lady

Przekład Małgorzata Stefaniuk


Prolog

Calais 1822

O dobry Boże, wraca do domu. Już teraz czuła, jak zamykają się za nią drzwi klatki.

Circe Hill nerwowo przechadzała się po porcie w Calais, za­trzymując się tylko na chwilę, żeby ponad wzburzonymi wodami kanału popatrzeć w stronę Anglii i przyszłości, której wcale nie prag­nęła. Nad jej głową hałaśliwie i zuchwale zaskrzeczała mewa. Mor­ska bryza niosła ze sobą odór martwych ryb. Pozbywając się reszty spinek z prostych ciemnych włosów - kapelusz zdjęła już jakiś czas temu - Circe nabrała głęboko powietrza. Lepiej cieszyć się ostatnimi chwilami wolności...

Palce ją świerzbiły, żeby sięgnąć po pędzel albo przynajmniej po ołówek. Naszkicowałaby marynarzy zajętych załadunkiem be­czek i skrzyń na dolny pokład, przygotowujących mały zgrabny stateczek do podniesienia kotwicy. Ale nie umiałaby się skupić, nie dzisiaj, kiedy na prośbę siostry wracała do domu.

Oczywiście, Psyche miała dobre zamiary. Większość młodych dziewcząt na miejscu Circe byłaby zachwycona - któraż panna, pragnąca zostać wprowadzona do towarzystwa, nie marzy o lon­dyńskim sezonie? Ale Circe, pomimo jej wysokiego urodzenia, ni­gdy zbytnio nie zależało na opinii elity.

Zerknęła na swoje opalone przedramię. Przez dwa błogie lata wolno jej było realizować marzenia z dzieciństwa. Włócząc się po włoskich winnicach, hiszpańskich plażach i francuskich wioskach, szkicowała i malowała, i uważnie wsłuchiwała się w rady nauczycie­li - najlepszych, na jakich mogła sobie pozwolić - no i którzy zgodzi­li się dawać lekcje kobiecie. Po latach tęsknot, samodzielnych prób nauczenia się malarstwa czuła się jak w niebie. I miała tak wielką swobodę - nie towarzyszył jej nikt oprócz anielsko cierpliwej panny Tellman. A co więcej, Telly bardzo szybko zrezygnowała z udzielania podopiecznej wskazówek dotyczących stosownego zachowania.

Teraz jednak ten cudowny sen dobiegał końca, a rzeczywistość uniosła swój paskudny łeb. Circe wymamrotała pod nosem kilka nieładnych francuskich słów, na których dźwięk marynarze na stat­ku z pewnością upuściliby niesione ciężary. Z rozmyślań wyrwało ją zamieszanie w porcie. Spojrzała w tamtą stronę.

- Z drogi, z drogi! - Dwaj mężczyźni w ciemnych płaszczach i z groźnymi minami podeszli do statecznej mieszczańskiej francu­skiej rodziny, na którą Circe zwróciła uwagę już wcześniej. Ojciec wyglądał na zamożnego handlarza. Matka, szacownie ubrana ko­bieta, często pokrzykiwała na gromadkę ciemnookich pociech, ale ani ona, ani towarzysząca rodzinie niania nie umiały powstrzymać dzieci, by nie zbliżały się do nabrzeża, o które rozbijały się spienio­ne morskie fale.

O dziwo, dwaj mężczyźni zwrócili się do niani, a nie do rodzi­ców, i choć Circe była za daleko, żeby dosłyszeć pytanie, zauważyła, że ojciec aż poczerwieniał z oburzenia, a matka z troską zmarszczy­ła czoło. Dlaczego ci urzędnicy -jeśli byli to urzędnicy - zaintere­sowali się służącą?

-                     Signorina? - padło ciche pytanie ze strony drobnej młodej ko­biety, ubranej w stary płaszcz i trzymającej pod pachą jakiś tobołek. Dziewczyna stała obok Circe, kilka centymetrów od nabrzeża. Gło­wę otuloną kapturem miała spuszczoną, jakby chciała ukryć twarz.

-                     Prenez garde* - rzuciła Circe nieobecnym głosem. - Drewno jest mokre i dość śliskie. - Dopiero po chwili uzmysłowiła sobie,

* Prenez garde (fr.) - proszę uważać.

 

że dziewczyna odezwała się po włosku, a nie po francusku. Kim w ogóle była?

-                     To nie ma znaczenia - odparła dziewczyna z obcym akcen­tem, ale po angielsku. - I tak najchętniej rzuciłabym się do wody! -Uniosła głowę; była młoda, może nawet młodsza od Circe. Circe zdumiała się, widząc wyraz desperacji w jej oczach. A co więcej...

-                     Już cię gdzieś widziałam - powiedziała do dziewczyny z na­mysłem. - Przed piekarnią w Genui, a później... później... - To ty byłaś tą samotną zakonnicą w powozie jadącym z Nicei! Wtedy też miałaś spuszczoną głowę, ale raz czy dwa ją podniosłaś. Dla­czego...

Brązowe oczy dziewczyny zrobiły się okrągłe. Nakreśliła na piersiach znak krzyża.

- Czy pani ma wewnętrzne oko? - wyszeptała, wyraźnie prze­straszona.

Circe ze zdumienia aż wybuchnęła śmiechem.

- Ależ skąd. Jestem jednak artystką i przyglądam się ludzkim twarzom, ciałom, oczom: wszystkiemu. Dlaczego miałaś na sobie habit zakonnicy, skoro najwyraźniej nią nie jesteś, i dlaczego...

Dziewczyna zadrżała, a Circe zauważyła, że dwóch urzędni­ków zbliża się do nich.

-                     Jesteś złodziejką? - zapytała cicho. Wprawdzie dziewczyna nie wyglądała na kryminalistkę, ale przecież często się zdarza, że takie niewinne dziewczątka okazują się oszustkami.

-                     Och nie, przysięgam na Błogosławioną Panienkę - wyszep­tała Włoszka. - To signor DuPree kazał mi za panią pójść, powie­dział, że pani mi pomoże. Ci panowie są z austriackiej tajnej policji i ścigają mnie z powodu mojego ojca.

Czując w głowie gonitwę myśli, Circe patrzyła uważnie na dziewczynę. Przysłał ją tu nauczyciel rysunku - tylko dlaczego, na Boga? Nie było jednak czasu na rozmyślania, bo dwaj urzędnicy stanęli już przed nimi, a na widok ich posępnych min i lodowatych spojrzeń Circe sama zadrżała ze strachu. Na tyle długo przebywała na kontynencie, że zdążyły ją dojść słuchy o okrytej złą sławą tajnej austriackiej policji i metodach jej działania - spojrzała na dziew­czynę, której twarz stała się blada z przerażenia.

-                     Comment vous s'appelez vous?* — zapytał ostro pierwszy z męż­czyzn.

*Comment vous s'appekz vous? (fr.) -Jak się pani nazywa?

 

-                     Jestem Angielką - odparła Circe po angielsku, choć dosko­nale znała francuski. Spojrzała oficjelowi prosto w oczy. - Nazy­wam się Circe Hill i chciałabym wiedzieć, o co chodzi.

Agent wzruszył ramionami i przeniósł wzrok na dziewczynę w wyświechtanym płaszczu, która wyglądała tak, jakby zaraz miała zemdleć. Wyraz twarzy mężczyzny stał się jeszcze bardziej surowy.

- A ty? Ty też jesteś Angielką?

Zapadła cisza, w której słychać było tylko, jak pytana głośno przełyka ślinę.

- To moja pokojówka - rzuciła Circe, wprawiając w zdumienie nie tylko obecnych, ale także samą siebie. Oczy dziewczyny zrobiły się ogromne, niemniej popatrzyła na wybawczynię z wdzięcznoś­cią, po czym znowu skierowała wzrok na stopy, unikając podejrzli­wych spojrzeń dwóch agentów. - Nie rozumiem, dlaczego zadaje­cie nam, panowie, te wszystkie pytania - dodała Circe. Właśnie zamierzamy wsiąść na statek, żeby wrócić do ojczyzny. Chyba zresztą czas na nas. Kapitan nie pozwoli sobie na zmarnowanie przypływu.

I rzeczywiście, francuska rodzina już zniknęła w głównej kabinie statku. Circe dostrzegła pannę Tellman, swoją towarzyszkę i daw­ną guwernantkę, która machała do niej z pokładu. Weszła na niego wcześniej, żeby sprawdzić kabiny, zgadzając się, by Circe, niezbyt uszczęśliwiona powrotem do domu, została jeszcze na nabrzeżu.

-                     Jesteście, panowie, przedstawicielami francuskiego rządu? Bo jeśli nie, nie widzę powodu, dla którego moglibyście opóźniać mój odjazd. - Circe mówiła oschłym tonem i z ulgą stwierdziła, że agenci zaczęli się wahać.

-                     Chodźmy, Mary.

Nie oglądając się na „służącą", Circe się odwróciła. Kątem oka dostrzegła, że dziewczyna jest na tyle rozsądna, by ruszyć za nią bez słowa, choć głowę nadal miała pochyloną.

Na pokładzie panował zamęt wywołany wciąganiem kotwicy i odbijaniem statku od brzegu. Wszędzie biegali marynarze, wy­krzykując polecenia.

- Och, tu pani jest, panno Circe - rzuciła Telly z ulgą, zała­mując ręce. - Bałam się, że została pani na nabrzeżu. Chodźmy do środka. W kabinie czeka na nas gorąca herbata.

Circe ruszyła za opiekunką, zastanawiając się, jak wytłumaczy nową znajomość. Obróciła się i stwierdziła, że dziewczyna zniknęła. Och, nieważne; ktoś, kto samotnie przejechał dwa kraje, bez wąt­pienia potrafi o siebie zadbać. Potem jednak, przypomniawszy sobie zrozpaczone spojrzenie dziewczyny i jej wcześniejsze oświadczenie, że mogłaby rzucić się do morza, Circe podjęła szybką decyzję.

-                     Muszę wrócić na pokład.

-                     Pójdę z panią - zaproponowała Telly. Opatuliwszy szczelniej szalem przygarbione ramiona, zebrała robótkę z drutami, którą za­wsze miała przy sobie, gotowa udać się za podopieczną.

-                     Nie, nie, wieje zimny wiatr. Zostań i wypij herbatę. Ja za­raz wrócę - zapewniła Circe przyjaciółkę, pragnąc porozmawiać na osobności - i szczerze - z nieznajomą z nabrzeża. Pospieszyła na zewnątrz.

Po wyjściu na pokład uderzyła w nią silna bryza. Circe od razu dostrzegła dziewczynę. Szczupła postać w starym płaszczu stała przy chropowatym relingu. Dziewczyna patrzyła w stronę oddala­jącego się brzegu.

Dobrze. Nie uczyniła niczego głupiego. Ale nadal pozostawa­ło pytanie, dlaczego ucieka? Dlaczego znalazła się tak daleko od rodzinnego królestwa Piemontu, położonego aż na szczycie wło­skiego półwyspu? Co takiego zrobiła albo co zrobił jej ojciec? Circe będzie musiała o to zapytać, choć nie lubiła wtrącać się w cudze sprawy. Jej samej dokuczał obecnie brak niezależności, więc tym bardziej nie miała ochoty narzucać się innym.

Przez chwilę nie wiedziała, co zrobić. Stanęła szerzej, kiedy stat­kiem mocniej zakołysało. Silny wiatr uderzył w jej długą suknię, która przykleiła się do ciała. Pasma włosów opadły na twarz. Circe powróciła myślami do własnych problemów. Jak zniesie sezon w Londynie? Nie uśmiechało jej się marnować czasu na uprzej­mych rozmowach, nudnych balach i przyjęciach. Interesowała ją tylko sztuka, tylko na niej pragnęła się skupić, tylko ona była jej potrzebna.

Teraz właśnie powinna zastanawiać się nad nowym obrazem. Powinna zachwycać się spienionymi szarymi wodami i pochmurnym niebem. Upojona wilgotną bryzą, owiewającą jej twarz, po­winna planować, jaką metodę wybierze, żeby najlepiej oddać pro­mienny snop światła przedzierający się co jakiś czas przez chmury.

Zamiast tego pełna jest wątpliwości, bo z każdą milą przybliża­jącą ją do brzegów Anglii czuła się coraz bardziej zniewolona. Nie będzie już mogła całymi dniami malować na polu lub łące, nie bę­dzie mogła ignorować zasad towarzyskich. Będzie musiała pamię­tać o stosownym, statecznym zachowaniu, będzie musiała zamienić malarskie kitle na jedwabie i satyny. Inaczej wszyscy dobrze urodzeni ludzie zaczną nią pogardzać. Na tę myśl w brzuchu poczuła ciążący kamień. Gdyby tylko Psyche tak na nią nie nastawała...

Westchnęła, bo wiedziała, że jest straszliwie niewdzięczna; Psy­che zależy tylko na jej szczęściu. A ponieważ sama z taką swobodą porusza się w kręgach angielskiej socjety, jak mogłaby zrozumieć kłopoty młodszej siostry?

Wspomniawszy słowa listu - „tylko jeden sezon", padła w nim obietnica - Circe po raz kolejny zdusiła niechętne uczucia, upo­minając się, że winna jest Psyche, która ją wychowała, takie ustęp­stwo. Siostra zapewniała, że Circe będzie zachwycona czekającymi ją towarzyskimi wydarzeniami sezonu. Gdyby przypominała inne młode panny z dobrych domów, rzeczywiście byłaby zachwycona. No tak, a gdyby miała skrzydła, to mogłaby latać.

Z zaciekawieniem spojrzała w stronę nieznajomej dziewczyny, która nadal stała odwrócona tyłem i drżała, jakby zmarzła od leciutkiej bryzy znad relingu; drobne kropelki wody opadły także na twarz Circe i na coraz bardziej zmierzwione włosy. Statek zdążył już wyrównać poziom i płynął teraz w stronę odległego angielskie­go lądu bez przeszkód.

Circe ruszyła przez śliski pokład i zatrzymała się dwa kroki od nieznajomej. Na czym polega jej problem? Dlaczego nauczyciel rysunków przysłał do niej to biedactwo? Trochę bezmyślnie zaczę­ła pocierać kciuk upaćkany farbą; plamę widać było nawet przez cienki materiał rękawiczki.

- Mam szczerą nadzieję, że nie myślisz już o rzucaniu się do morza?

Reakcją na jej pytanie było milczenie.

- Czy twoja sytuacja jest aż tak poważna? Nie powiesz mi nic więcej? Przyrzekam, że dochowam tajemnicy.

I znów tylko ciche pociągnięcie nosem.

Circe się zawahała. Jak może pomóc nieznajomej, skoro ta nie ma zamiaru się jej zwierzyć? Spojrzała na wzburzone fale i ponow­nie wróciła myślami do własnych nieszczęść.

- Jak mam się zmienić, skoro wcale nie chcę się zmienić? - mruknęła pod nosem, podczas gdy fale z silnym hukiem uderzy­ły o burtę. - Uważać na kroki w tańcu, pilnować, co mówię, jakie gesty wykonuję: to nieznośne! Nikt mnie nie zrozumie; wszyscy będą mną pogardzali, a ja ich znienawidzę, marząc o tym, by być gdzie indziej. Jeśli Psyche ma nadzieję, że znajdzie mi męża, srodze się zawiedzie. - Zapomniawszy, że nie jest sama, odsunęła z twarzy wilgotne pasmo włosów i szeptem wyrzucała z siebie obawy, które pojawiały się w niej nagle całkiem nieproszone. - Żaden porządny angielski dżentelmen nigdy się we mnie nie zakocha, a i ja wcale nie mam ochoty na kogoś takiego. Jestem inna i wątpię, żeby zna­lazł się mężczyzna, który umiałby pokochać mnie w taki sposób, w jaki chciałabym być kochana.

A na mniej nie umiałaby się chyba zgodzić. Nie, Circe znała już odpowiedź. Postanowiła żyć tylko dla sztuki. I była szczęśliwa, że pochłonęła ją pasja, skoro inne ziemskie przyjemności, jak się wydaje, pozostaną na zawsze poza jej zasięgiem. Przypomniawszy sobie o stojącej obok dziewczynie, odwróciła się, zamierzając po­wrócić do kabiny. Postanowiła przynieść kubek herbaty na pokład nieznajomej. Może wtedy zdoła namówić ją do pójścia do środka.

Zdążyła wykonać kilka kroków, gdy doszedł ją jakiś stłumiony dźwięk. Dziewczyna płakała. Circe zawahała się, po czym odwró­ciła się ponownie. Mogła teraz zobaczyć twarz nieznajomej, całą czerwoną od łez, które dziewczyna starała się ronić w milczeniu.

Circe poczuła się jak samolubne dwuletnie dziecko, które słodką bułeczkę chce zachować tylko dla siebie; jak mogła w takiej chwili myśleć o sobie?

- Jesteś już bezpieczna - powiedziała łagodnym głosem. - W Anglii nikt nie będzie chciał cię aresztować. Dlaczego cię szukali i to tak daleko od Genui?

Dziewczyna uniosła podbródek i dumnie popatrzyła na Circe.

- Nie jestem kryminalistką. Mój ojciec brał udział w ostatnich rozruchach w Piemoncie. On i jego przyjaciele domagali się przy­wrócenia konstytucji z 1812 roku, która dawała nam więcej nieza­leżności. Ale Austriacy przyprowadzili swoją armię i, jak zawsze, szpiegów, i tajną policję, i teraz moim rodzicom grozi wielkie nie­ bezpieczeństwo, a ja... ja... - Znowu się rozpłakała.

A ona znalazła się na statku płynącym do obcego kraju i prawdopodobnie ma przy sobie bardzo mało pieniędzy oraz żadnych znajomych lub rodziny, którzy czekaliby na nią po drugiej stro­nie kanału. Circe była oburzona własną bezmyślnością. Jak mogła rozczulać się nad własnymi problemami, kiedy tuż przy niej stała niewinna- teraz była już pewna, że dziewczyna mówiła prawdę, Circe niełatwo oszukać - młoda kobieta w tak trudnej sytuacji? I to na dodatek taka, która, mimo zagrożeń, z wielką odwagą walczy z obcym reżimem; Circe nic mogła pozostać na to obojętna.

- Nie martw się. Nie zostawię cię samej - obiecała, wyciągając rękę do dziewczyny. -Jak naprawdę masz na imię?

Nieznajoma zawahała się, po czym kilkakrotnie mocno zacis­nęła powieki, sprawiając, że strumień łez osłabł.

-                     Lucia, Luciana, jeśli pani woli. Naprawdę pozwoli mi pani zostać ze sobą, pracować u niej, przynajmniej przez jakiś czas? Mo­głabym oszczędzać i wysyłać pieniądze rodzicom. Wtedy oni też mieliby szansę na ucieczkę. Umiem dobrze szyć i szybko nauczę się wszystkiego, co będzie trzeba. - Po raz pierwszy w brązowych oczach dziewczyny pojawił się przebłysk nadziei. Rzuciła się do ręki Circe jak do koła ratunkowego.

-                     Oczywiście. - Circe mocno uścisnęła dłoń dziewczyny. -A teraz chodź ze mną do środka. Ogrzejesz się,...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin