Na cito [Dziecko Bogów].doc

(501 KB) Pobierz
Na cito <http://www

Na cito <http://www.yaoi.strefa.pl/html/opowiadania/dziecko/cito01.html>

autor: Dziecko Bogów

 

 

Kategoria: NC - 17

Status: Zakończone

Dodane: 11.08.2007

Aktualizowane: 27.07.2008

 

 

--- część 01 ---

 

 

- Do laboratorium z tym. Na cito - Lekarz, który wcisnął Mikołajowi w rękę kilka probówek, wyglądał na nie więcej niż trzydzieści lat, chociaż w kitlu trudno było to dokładnie określić.

- Słucham? - Mikołaj zdziwiony spojrzał na buteleczki i zmierzył wzrokiem lekarza - Jestem tu nowym lekarzem... - Wydukał, jakby na swoje usprawiedliwienie, kiedy mężczyzna zgromił go spojrzeniem.

- No to chyba wiesz co to znaczy "na cito", prawda? - Odszedł, nie tłumacząc nic więcej, zostawiając Mikołaja na holu, z probówkami w dłoni.

Mikołaj tego dnia zaczynał staż w tym szpitalu i jeszcze nie zdążył się zaaklimatyzować. Oprócz tego, że wiedział gdzie jest izba przyjęć i pokój lekarski, nie umiał się odnaleźć.

- Laboratorium... - Wymamrotał sam do siebie, rozglądając się dookoła. Jak na złość, nie było w pobliżu nikogo z personelu, kto mógłby mu pomóc. Zrezygnowany, podszedł pod tablicę, na której były wypisane oddziały i ich piętra. Według niej, żeby dojść do celu musiał udać się na trzecie piętro.

- Mogę panu w czymś pomóc? - Młoda pielęgniarka stała obok niego, uśmiechając się przyjaźnie. Mikołaj odetchnął, spoglądając na swoją wybawicielkę.

- Widzi pani... Jakiś lekarz wetknął mi to w rękę i kazał zanieść do laboratorium, a ja nie mam pojęcia gdzie to jest, bo to mój pierwszy dzień. Mój opiekun się spóźnia i nie wiem co ze sobą zrobić szczerze mówiąc - Wylał wszystkie swoje żale, korzystając z okazji, że w końcu trafił mu się ktoś sympatyczny.

- Jakiś lekarz mówi pan - Wzięła od niego probówki i przeczytała opisy - Musiał pan trafić na doktora Gołębiewskiego - Mikołajowi oczy powiększyły się o dwa rozmiary. To nie mogła być prawda...

- TEGO doktora Gołębiewskiego? Wojciecha Gołębiewskiego? - Pielęgniarka patrzyła na niego zmieszana, jakby powiedziała coś nie tak. Przyjrzała się jeszcze raz etykietom i pokiwała głową.

- Raczej tak. Doktor ma takie specyficzne podejście do ludzi... A co, stało się coś? - Zainteresowała się. W tym samym czasie w końcu podjechała winda, którą przywołała - Pokażę panu gdzie jest laboratorium - Pociągnęła go do środka.

- Nie, nic takiego. Obawiam się tylko, że nie zrobiłem najlepszego wrażenia na swoim opiekunie... - Przeczesał włosy dłonią. Albo mu się zdawało, albo widział w lustrze, jak kobieta lustruje dokładnie jego sylwetkę.

- Och, niech się pan nie martwi. On pewnie nawet nie pamięta komu zlecił te badania - Dotknęła jego ramienia w geście pocieszenia. Mikołaj czuł się w tej sytuacji trochę niezręcznie, ale głupio mu było zacząć znajomość od bycia niemiłym, skoro ona była taka przyjazna. Na szczęście winda się zatrzymała i wysiedli - To już tu - Wskazała ręką szklane drzwi - Poradzi sobie pan?

- Tak - Skinął głową - Mam nadzieję, że go odnajdę i będzie ok. Dziękuję - Uśmiechnął się promiennie.

- To do zobaczenia - Dziewczyna wsiadła z powrotem do windy i zniknęła za metalowymi drzwiami.

Mikołaj przeszedł wskazanym korytarzem i dotarł do laboratorium. W środku były tylko dwie osoby, które zaraz po jego wejściu podniosły głowy z nad mikroskopów.

- Gołębiewski już pana szukał. Radzę się pospieszyć - Jeden z laborantów wziął od niego probówki .

- Jak to, szukał mnie?

- Dzwonił. To miało być pilne. Dla niego pilne oznacza w dwie minuty - Drugi laborant spojrzał na niego z pobłażaniem - - Jesteś jego stażystą?

- Tak - Skinął Mikołaj.

- No to powodzenia - Uśmiechnął się lekko cynicznie, wracając do pracy.

- Dzięki - Mikołaj nie wiedział o co chodziło. Kiedy wyszedł na korytarz, widział jeszcze jak mężczyźni kręcą głową, śmiejąc się z czegoś. Czyżby naprawdę trafił tak źle? Spokojnie wrócił na izbę przyjęć, próbując rozeznać się, co gdzie jest. Ponieważ nigdzie nie spotkał opiekuna, postanowił na niego poczekać na dole. Ledwo wyszedł z klatki schodowej, usłyszał czyjś podniesiony głos. Wyjrzał zza rogu i zobaczył Gołębiewskiego, który krzyczy na jakąś lekarkę. Kobieta była niemal na skraju łez, a kilka osób przyglądało się temu widowisku. Mikołaj nieśmiało zrobił kilka kroków, pojawiając się lekarzowi na horyzoncie. Nagle wzrok Gołębiewskiego spoczął na nim i Mikołaj wiedział, że nie jest dobrze. Starszy podszedł do niego z takim impetem, że niemal na niego wpadł. Był od niego wyższy kilka centymetrów, więc patrzył na niego trochę z góry.

- A pan doktor - Powiedział to z taką ironią, że prawie opluł Mikołaja jadem - Najwyraźniej nie zna określenia "na cito". Może powinien więc się pan cofnąć do liceum. Rozumiem, że na szerszą wiedzę, na przykład z zakresu medycyny też nie ma co liczyć? - Przypadkiem zerknął na zegarek, który Mikołaj miał na ręce, a którą odgarnął sobie włosy z czoła. - Na zegarku pan doktor też się nie zna. Nie toleruję spóźnień, rozumiesz? - Niemal wysyczał te słowa, powoli wymijając Mikołaja.

- Ale... - Próbował się wytłumaczyć, powiedzieć, że był na czas, ale nie mógł go znaleźć.

- Co za ale? Tłumaczenia się też nie toleruje. Zapamiętaj to.

- Ja się nie spóźniłem! - Nie dawał za wygraną. Lekarz zatrzymał się - Byłem tu o siódmej.

- O siódmej, masz być na oddziale. Przebrany i przygotowany do pracy, a nie wchodzić do szpitala - W Mikołaju się zagotowało. Miał jednocześnie ochotę walnąć Gołębiewskiemu i zapaść się pod ziemię - A teraz spadaj.

- Słucham?!

- Tego też nie rozumiesz? Nie chcę cię tu dzisiaj widzieć. Jeśli jutro też masz zamiar spóźnić się na obchód, to możesz w ogóle nie przychodzić.

 

Mikołaj był zły. Nie, zły to za małe słowo. Był wściekły. Czemu do cholery, wszystko musiało mu iść nie tak? Za cokolwiek się złapał, to mu się sypało. Wsiadł do samochodu, stojącego na przyszpitalnym parkingu i próbując się wyładować, walnął pięściami w kierownicę. Ten dzień zapowiadał się nad wyraz źle. Oparł głowę o fotel, oddychając głęboko. Uchylił sobie okno i zapalił papierosa. Po kilku machach, uspokoił się trochę, ale jego wzrok spoczął na kopercie, która leżała na miejscu pasażera. Przed przyjazdem tutaj odebrał wynik badania, ale jak zwykle bał się go sprawdzić. Ale co tam, dzisiaj gorzej już być nie mogło. Chwycił kopertę i rozdarł ją, wyciągając ze środka kartkę. Zaciągnął się jeszcze raz i zaczął czytać. Wynik badania był negatywny. Mężczyzna poczuł jak spada mu z serca ciężar. Robił te badania od lat i za każdym razem denerwował się tak samo, jak przy pierwszym. Jego partner był seropozytywny od kilku lat i chorował na AIDS od roku. Mikołaj był z Mateuszem od zawsze. No dobra, od siedmiu lat, ale to prawie jak zawsze. Był z nim kiedy miał ten wypadek, kiedy musieli mu przetaczać krew, kiedy okazało się, że prawdopodobnie jest ona zakażona, kiedy odbierał wynik i kiedy wpadł w histerię gdy zobaczył na niej HIV+. I nie mógł zostawić go teraz, kiedy był już chory. Chociaż, tak naprawdę sam przed sobą nie lubił się do tego przyznawać, czasem miał ochotę odejść. Czasem miał dosyć tych nerwów, przy odbieraniu swoich wyników, pilnowania tego, czy Mateusz wziął leki (chociaż zawsze brał) i wielu innych rzeczy, z którymi gdyby był sam, nigdy nie musiałby się borykać. Tylko, że go kochał. I skoro nie odszedł kilka lat temu, to teraz tym bardziej nie ma powodu. Mikołaj odłożył swój wynik do koperty i wyjechał z parkingu do domu. Od dwóch lat mieszkał z Mateuszem w mieszkaniu po jego rodzicach. Nie było to nic specjalnego, zwykłe M3 w wielgachnym bloku, ale było ok. Mężczyzna wjechał windą na dziewiąte piętro i wszedł do środka. W mieszkaniu było podejrzanie cicho, a Mateusz nigdzie nie wychodził sam. Ostatnio najwet najlżejsza infekcja mogła być groźna, więc piesze wycieczki były niewskazane.W Mikołaju odezwał się nabyty zespół niepokoju o Mateusza i nawet nie ściągnął butów w przedpokoju.

- Mat? - Zajrzał do salonu, ale nikogo tam nie było. Z sypialni dobiegło go kasłanie. Znalazł się tam natychmiast. Mateusz leżał na łóżku, na boku, trzymając się jedną dłonią za pierś, jakby pilnując, żeby płuca nie wypadły - Co ci jest? - Dopadł do niego, siadając na krawędzi materaca. Przyłożył rękę do jego czoła i jęknął. Miał ze czterdzieści stopni - Bardzo źle się czujesz? - Delikatnie obrócił kochanka na plecy, głaszcząc go po rozgrzanym policzku. Mateusz tylko pokiwał głową.

- Brałeś dzisiaj leki? - Mikołaj traktował to jako priorytet nawet w takiej sytuacji. Albo raczej przede wszystkim w takiej. Mateusz znowu pokiwał głową, kaszląc. Mikołajowi ścisnął się żołądek. Znowu zapalenie płuc. Znowu, w ciągu miesiąca. W jego stanie, to taka choroba mogła go... Oczy mu zwilgotniały, ale szybko pozbierał się. Nie chciał, żeby Mat widział go, kiedy się rozkleja. Szybko chwycił za telefon i wybrał numer jego lekarza. Kilka sygnałów później włączyła się poczta głosowa. Tym razem Mikołaj nie mógł powstrzymać kilku łez, które wydostały się z pod powiek. Musiał zabrać go do lekarza, bo to nie było zwykłe przeziębienie, żeby mógł je wyleczyć tym co było w domowej apteczce. Szybko wrzucił do torby leki Mateusza, kilka najpotrzebniejszych rzeczy i wrócił po kochanka - Chodź - Objął go w pasie i dźwignął na nogi. Mężczyzna sam doszedł na korytarz i ubrał się. Mikołajowi krajało się serce, kiedy patrzył jak Mat męczy się z duszącym kaszlem i gorączką. Nie było czasu na zastanawianie się, musiał wieźć go do najbliższego szpitala. Kwadrans później znowu był na szpitalnym parkingu, z którego wyjechał jakiś czas temu. Kiedy wchodził do budynku, podtrzymując Mateusza, pierwszą osobą, jaką zobaczył był Gołębiewski. Lekarz również obrócił się akurat, żeby ich spojrzenia się spotkały. Widział jak na jego usta ciśnie się jakaś złośliwość, ale wtedy zauważył uwieszonego na jego ramieniu Mateusza. Podszedł do nich, pomagając mu poprowadzić mężczyznę.

- Siostro, wózek proszę - Powiedział do najbliżej stojącej pielęgniarki. Po chwili posadzili chorego

- Masz jego książeczkę? - Spytał Mikołaja. Ten skinął głową, wyciągając dokument z torby. Lekarz zabrał mu ją z rąk i rzucił na blat pielęgniarkom, nie mówiąc nawet słowa. Mikołaj był w szoku. Po porannym ścięciu, myślał, że lekarz potraktuje go gorzej. Wjechali do gabinetu. Gołębiewski czekał, aż Mikołaj wjedzie i zamknie za sobą drzwi - Co mu jest?

- Zapalenie płuc - Gołębiewski zrobił dziwną minę, spoglądając to na jednego to na drugiego

- Myślałem o mniej precyzyjnej diagnozie. Skąd wiesz, bez prześwietlenia?

- Wiem - Nie wdawał się w szczegóły Mikołaj. Boże, wiedział, że musi mu to powiedzieć, ale nie znosił tego.

- Może pan otworzyć usta? - Kucnął przy Mateuszu, zdziwiony spojrzał na swoją dłoń, którą przytrzymał Mikołaj.

- On... On ma AIDS - Wydusił z siebie, starając się nie patrzeć na lekarza. Poczuł jak ten wycofuje swoją rękę, więc puścił ją. Gołębiewski podszedł do szklanej szafki i założył rękawiczki.

- Wyjdź proszę.

- A nie mógłbym zostać?

- Nie. Poczekaj na korytarzu.

- Nic mi nie będzie - Odezwał się Mateusz, wyciągając rękę w stronę Mikołaja. Mężczyzna popatrzył na niego lekko speszony. Nie wiedział jak ten gest odbierze Gołębiewski. Niekoniecznie chciał robić comming out pierwszego dnia pracy. Powoli i niepewnie wyciągnął dłoń w jego kierunku i ścisnął ją, starając się, żeby wyszło to jak najbardziej męsko. Mikołaj wyszedł z pokoju. Na korytarzu oparł się plecami o ścianę i kucnął. Nie kontrolując tego, zaczął wyłamywać sobie palce. Mateusz tego nie lubił. Mówił, że będzie miał problemy ze stawami na starość. Kilka minut później, które dla wyczekującego chłopaka były co najmniej trzy razy dłuższe, wyszedł Gołębiewski. Poprosił do siebie pielęgniarkę i razem z zaleceniami, wysłał ich na oddział. Mikołaj już chciał ruszyć za nimi, ale lekarz go zatrzymał.

- Możemy porozmawiać? - Skinął głową i stanął na przeciwko lekarza, zakładając ręce na piersi - Wiesz w jakim stanie jest twój partner, prawda?

- To nie jest mój - Zaczął się tłumaczyć Mikołaj, ale przerwał, kiedy zobaczył pełen politowania wzrok Gołębiewskiego - Wiem.

- Co bierze?

- Combivir, delawirdynę, ddC - Wyrecytował z pamięci Mikołaj.

- T CD4? - Spytał o wyniki badań.

- Ostatnio 340 - Lekarz skrzywił się. To nie był dobry znak. U zdrowego człowieka dolna granica wynosi 500. Przy leczeniu, tymi lekami, które brał Mateusz, powinien właśnie dobijać 500. Jego odporność wołała o pomstę do nieba - Wiem co to znaczy.

- Nie próbowaliście T-20?

- A zafundujesz go nam? - Smutno zripostował Mikołaj, wzruszając ramionami. Kiedy lekarz nic nie odpowiedział, zaczął odchodzić w kierunku w którym pielęgniarka zawiozła Mateusza.

- Hej! - Mikołaj obrócił się

- Jutro chcę mieć twoje wyniki u siebie - Rzucił lekarz, ze swoją standardową beznamiętną miną. Mikołaj zdębiał.

- Co?

- To co słyszałeś. Nie chcę cię widzieć u siebie na oddziale, bez aktualnych wyników - Mikołaj roześmiał się smutno, kręcąc głową w niedowierzaniu. Nawet nie wiedział, czy lekarz ma do tego prawo, tylko co on mógł mu zrobić. Pokiwał tylko głową i zniknął za rogiem. Gołębiewski stał na korytarzu, trąc dłoń jedną o drugą. Strasznie gówniany był ten dyżur i całe szczęście, że już się kończył. Za swoimi plecami usłyszał kroki, a zaraz potem poczuł rękę, która obejmuje go za szyję.

- Cześć Wojtek. Skończyłeś? - Lekarz obrócił się i stanął twarzą w twarz ze swoim kochankiem. Rozejrzał się, czy dookoła na pewno nie ma nikogo i skradł mu szybkiego całusa.

- Skończyłem. Możemy iść.

 

 

--- część 02 ---

 

 

Był świt. Właściwie to nawet jeszcze nie. Słońce ledwo pokazywało się na horyzoncie, a on już był w pracy. Wyszedł od Mateusza około dwudziestej, poszedł spać i ledwo zamknął oczy, to już dzwonił budzik. Czekał na pojawienie się Gołębiewskiego, który albo był pracoholikiem, albo bardzo nie lubił swojego domu, bo jak zobaczył w grafiku pracował zawsze kiedy tylko mógł. Dowiedział się od jednej pielęgniarki, że podobno czasem muszą go wyrzucać ze szpitala do domu, żeby w końcu skończył dyżur. W pokoju lekarskim zauważył ekspres i kubki, ale za choinkę nie mógł znaleźć kawy. Wyruszył więc na poszukiwania, ale zanim zdążył dojść do dyżurki, Gołębiewski już go namierzył.

- Dzień dobry - Przywitał się z lekarzem, próbując stłumić ziewnięcie.

- Dzień dobry - Tym razem nie skomentował tego, o której Mikołaj pojawił się w pracy. Najwyraźniej prawienie pochwał nie leżało w jego naturze... Tak jakby ktoś się tego w ogóle spodziewał. Zmierzył młodszego wzrokiem i zatrzymał go na jego poczochranych włosach - Widzę, że musisz się jeszcze przyzwyczaić do wczesnego wstawania - Skomentował jego wygląd, kończąc zapinać kitel - Wynik poproszę - Wyciągnął w jego stronę rękę. Mikołaj zdziwił się trochę, bo jeszcze słabo kontaktował. Czyżby zapomniał o czymś, co zlecił mu lekarz? Ponaglający wzrok Gołębiewskiego nie pomagał mu się skupić. Wszystko trwało jakieś trzydzieści sekund, ale niecierpliwa natura lekarza dawała o sobie znać - Mam nadzieję, że pamiętałeś, że kazałem ci przynieść twój wynik? - A.. No tak.

- Oczywiście. Mam go w portfelu - Poszedł do pokoju, mamrocząc pod nosem przekleństwa na opryskliwego i impertynenckiego lekarza. Kiedy wrócił, wcisnął mu w rękę kartkę i nie patrząc na niego w ogóle, czekał na głupi komentarz.

- Zapraszam na obchód. Inni czekają - Wskazał mu ręką oddział. Wszystko szło dobrze, razem z innymi stażystami (okazało się, że Gołębiewski ma jeszcze trzech innych, ale nie wyglądali na bardzo zgnębionych) radził sobie przyzwoicie, aż doszli do sali w której leżał Mateusz. Lekarze po kolei oglądali jego kartę, a uśpiony chorobą pacjent, nawet się nie obudził.

- Doktorze Życiński - Doktor Staszewska podała Mikołajowi kartę. Gołębiewski widząc minę chłopaka, zabrał mu kartę z przed nosa i podał innemu stażyście.

- Życiński się już dzisiaj wykazał. Może pan?

- Y.. Jasne - Drugi mężczyzna spojrzał w jego badania - Obrzękowe zapalenie płuc, pacjent ma... - Zająknął się, jakby się wystraszył - AIDS, gorączka od wczoraj spadła z czterdziestu stopni na trzydzieści osiem.

- Zalecenia?

- Zbijać gorączkę i zostawić antybiotyk w dawce 5ml na kilogram masy ciała co pięć godzin.

- I? - Staszewska spojrzała na niego zza okularów. Mężczyzna wpatrywał się to w kartę to w Mateusza i nie wiedział.

- Ktoś inny? - Spojrzała na pozostałych stażystów.

- Odstawić delawirdynę na czas leczenia antybiotykiem - Wymamrotał Mikołaj, patrząc na czubki swoich butów. Lekarka spojrzała na niego raczej zdziwiona, jakby nie spodziewała się, że ktoś zna odpowiedź.

- Dobrze - Gołębiewski uciął rozmowę i odwiesił kartę na łóżko - Idziemy dalej - Otworzył drzwi, niemal wypraszając wszystkich z sali.

- Kurcze... - Odezwała się jedna ze stażystek, Aneta, jeśli dobrze zapamiętał - W sumie biedny facet. Taki młody i AIDS - Nikt nie odpowiedział, Mikołaj miał wrażenie, że Gołębiewski na niego zerka - Ciekawe czy ktoś go odwiedza. Leży tak sam...

- Jeśli nie zauważyłaś, to spał - Próbował zamknąć ją inny młody lekarz

- Cały dzień? - Aneta nie dawała za wygraną.

- Co z tego, że leży sam. W ogóle mu nie współczuje.

- Masz go leczyć, a nie współczuć - Gołębiewski nie wytrzymał i się wtrącił w tę niepotrzebną dyskusję. Mikołajowi robiło się niedobrze, kiedy rozmawiali o nim w ten sposób.

- No niby, ale on sam tego chciał. Pewnie jest pedziem. Tacy zawsze prędzej czy później to złapią. Mają to na własne życzenie - Kiedy w Mikołaju właśnie przelała się czara irytacji i miał coś powiedzieć, kątem oka dostrzegł tylko, jak Gołębiewski przyciska stażystę do ściany i patrzy na niego tym swoim wzrokiem mordercy.

- Puszczaj mnie! - Krzyknął chłopak, ale lekarz był silniejszy

- Won - Wysyczał tylko, odsuwając się od niego.

- Co?

- Won powiedziałem! Wynoś się z tego oddziału! Już! - Mikołaj i reszta ludzi patrzyła zaskoczona na rozgrywającą się scenkę. Kilku pacjentów wyglądało ze swoich sal, żeby zobaczyć kto się awanturuje.

- Pożałujesz tego! Moja ciotka jest szefem komisji etyki lekarskiej! - Krzyknął młody, wybiegając z oddziału. Gołębiewski, który najprawdopodobniej gróźb też nie tolerował, dogonił go w dwóch krokach i zatrzasnął mu przed nosem drzwi.

- Tak? To ciekawe co by powiedziała na twój mądry komentarz.

- Mam znajomości w tym szpitalu - Nie odpuszczał stażysta.

- Tak? A ja ostatnio wyleczyłem córeczkę miejscowego mafioza, który teraz jest mi bardzo wdzięczny - Uśmiechnął się perfidnie lekarz, otwierając na nowo drzwi. Mężczyzna wyszedł przez nie, nie mówiąc już ani słowa więcej. Kiedy tylko stażysta zniknął z ich pola widzenia, Gołębiewski obrócił się w stronę zebranych i próbując zmienić wyraz twarzy na bardziej przyjazny podszedł w ich stronę

- Koniec na teraz. Wracajcie do swoich zajęć. Życiński, ze mną - Mikołaj skinął tylko głową i podążył za milczącym lekarzem. Wyszli na ewakuacyjną klatkę schodową i wchodzili na górę. Młodszy miał nielada problem, żeby nadążyć po schodach za nabuzowanym Gołębiewskim. Przeskakiwał co dwa stopnie, a i tak był ciągle z tyłu. W końcu weszli na ostatnie piętro, a lekarz pchnął wielkie metalowe drzwi, prowadzące na dach. Na dworze było zimno. Listopadowe dnie nie były zbyt przyjazne, a oni byli bez kurtek. Mikołaj już po chwili zaczął się trząść, ale nie chciał narzekać. Nie miał pojęcia po co zaprowadził go tu lekarz, ale miał nadzieję, że nie zrzuci go z dachu na dół. Gołębiewski wyciągnął paczkę papierosów i poczęstował Mikołaja. Zapalili, ciągle milcząc i dopiero wtedy lekarz się odezwał.

- To co zaszło

- Dziękuję - Przerwał mu, w pół zdania, ale lekarz zgromił go spojrzeniem.

- Nie dziękuj. Nie zrobiłem tego dla ciebie, ani dla tego Hajdy. Szpital to nie miejsce dla sentymentów, zapamiętaj sobie.

- Więc czemu pan go wyrzucił? - Siniejącymi ustami złapał papierosa i zaciągnął się, próbując zapomnieć o tym, że od tego zrobi mu się jeszcze zimniej.

- Bo zasłużył. Nie ma prawa mówić tak o nikim, a Hajda jest pacjentem.

- Ma na imię Mateusz - Powiedział niemal odruchowo Mikołaj, starając się nie myśleć o chłodzie.

- Nie obchodzi mnie jak ma na imię - Zupełnie szczerze odpowiedział lekarz - To mój pacjent. Mam go dobrze traktować, dobrze wyleczyć i wysłać do domu. Nie obchodzi mnie jak ma na imię, gdzie pracuje, z kim jest - Wyrzucił niedopałek za krawędź dachu, spoglądając za nim. Mikołajowi zrobiło się słabo. W życiu by tak nie wyjrzał. Miał straszny lęk wysokości.

- Więc czemu wspomniał pan o tym mafiozie? To prawda?

- Co ma jedno do drugiego? - Zdziwił się mężczyzna, sięgając po następnego papierosa.

- Status jej ojca najwyraźniej się dla pana liczył.

- Nie będę się przed tobą tłumaczył Życiński. To nie twój interes - Z kieszeni kitla dobiegł ich dzwonek telefonu. Gołębiewski wyciągnął komórkę i spojrzał na wyświetlacz - Muszę to odebrać - Mikołaj wzruszył ramionami - To rozmowa prywatna - Gołębiewski położył nacisk na ostatnie słowo, wskazując Mikołajowi drzwi, którymi weszli.

- Och - Westchnął zawstydzony - Przepraszam - Obrócił się i jak najszybciej umiał, zniknął z dachu, zostawiając tam lekarza. Szybko zbiegł schodami na dół. Na izbie przyjęć panował spokój. Stażyści, stali oparci o ścianę i coś pili. Podszedł do nich i bez słowa kucnął obok. Aneta sięgnęła za ladę i podała mu puszkę z redbullem. Przyjął ją od dziewczyny z uśmiechem wdzięczności.

- Czego od ciebie chciał? - Próbowała zabrzmieć neutralnie, ale dało się wyczuć ciekawość. Wzruszył ramionami, chcąc dać sobie czas na wymyślenie jakiegoś kłamstwa.

- Chciał ze mną porozmawiać o wczorajszym dniu. Spóźniłem się i zawaliłem jedno badanie i mnie wywalił - Wszyscy pokiwali głową w zrozumieniu. Najwyraźniej nie byli zdziwieni tym co usłyszeli. Gołębiewski generalnie był znany z tego, że chociaż nie był ordynatorem interny, to prawie jakby nim był. Był najlepszym lekarzem na oddziale i chociaż wszyscy się go bali, to tak naprawdę każdy chciał być jego stażystą. Nikt źle na tym nie wyszedł.

- Co o nim sądzicie? - Spytał inny mężczyzna, Michał.

- Wkurza mnie - Powiedział szczerze Mikołaj, pociągając łyk napoju - Wrzeszczy za byle co i zachowuje się jakby pozjadał wszystkie rozumy. Może i jest dobry, ale to nie znaczy, że może nami pomiatać.

- No - Reszta smętnie przyznała mu rację

- Buc i impertynent - Dokończył myśl i wtedy zobaczył przerażoną minę Anety. Zrozumiał, że Gołębiewski stoi za jego plecami - Tak słyszałem, że o nim mówią, ale ja uważam, że jest ok - Spróbował wybrnąć z tego co palnął, ale obok siebie usłyszał ironiczne prychnięcie.

- Życiński, nie jestem dobry, jestem najlepszy - Mikołaj zacisnął oczy, w oczekiwaniu na większą zjebkę - I nie obchodzi mnie co o mnie myślicie. Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo i słowa dotrzymał - Chłopak nawet nie odwrócił oczu, żeby na niego spojrzeć - Nie obijajcie się, znajdzie sobie jakieś zajęcie.

Skoro mieli sobie znaleźć zajęcie, rozeszli się, w poszukiwaniu go. Mikołaj bez wahania skierował się do sali, gdzie leżał Mateusz. Usiadł na brzegu materaca i odgarnął mu z bladego czoła posklejane potem kosmyki. Mężczyzna otworzył oczy i uśmiechnął się. Mikołajowi od razu zrobiło się lepiej.

- Długo tu siedzisz?

- Nie, dopiero przyszedłem - Z czoła przesunął swoją dłoń na jego policzek i głaskał go - Jak się czujesz? - Odruchowo sięgnął po jego kartę

- Lepiej, a ty?

- Ja? - Mikołaj zdziwił się, przenosząc wzrok na kochanka

- Ty, jesteś w nowej pracy, prawda? - Mateusz cały czas się uśmiechał, jakby chciał upewnić partnera w tym, że już z nim lepiej.

- No. Jest ok. Szef stażystów to jakiś burak, ale przeżyję.

- To ten, który mnie wczoraj badał?

- Mhm - Przytaknął Mikołaj, zdziwiony, że mężczyzna w ogóle pamięta coś z wczoraj. Był tak nieprzytomny, że przecież ledwo na oczy widział - Pamiętasz go?

- Piąte przez dziesiąte. Wydawał się całkiem przystojny.

- Nooo - Roześmiał się Mikołaj - Widzę, że naprawdę dobrze się czujesz, skoro zwracasz uwagę na facetów - Szturchnął go lekko, z udawaną zazdrością - Ale i tak będziesz tu musiał poleżeć. Druga taka choroba w ciągu miesiąca to nie przelewki.

- Zdążyłem się przyzwyczaić do szpitali - Odpowiedział z lekką irytacją, ale szybko się uspokoił - Na szczęście ty będziesz pod ręką - Chwycił jego dłoń i pocałował jego nadgarstek. Chwilę jeszcze rozmawiali o stażu Mikołaja, aż w końcu młody lekarz spojrzał na zegarek i z przestrachem stwierdził, że spędził tu ponad pół godziny. Jeśli Gołębiewski go szukał, to chyba go zabije. Wyleciał jak oparzony z sali, wpadając wprost na pielęgniarkę.

- O, dobrze, że pana widzę, mamy pacjenta - Poprowadziła go do pokoju zabiegowego. Na kozetce siedział mężczyzna po czterdziestce i kaszlał jak gruźlik. Dosłownie kilka minut później do środka zajrzał Gołębiewski. Mikołaj widział, że już ma ochotę powiedzieć coś złośliwego, ale zamarło mu to na ustach.

- O... Przynajmniej ty zajmujesz się pacjentami, a nie sobą - Rzucił trochę zaskoczony w stronę lekarza - Przepraszam - Skinął głową na pacjenta i wyszedł w poszukiwaniu nowej ofiary. Mikołaj skończył badać mężczyznę i wysławszy go na badania, wrócił do szwendania się w poszukiwaniu zajęcia. Co jakiś czas lekarze prosili go o pomoc, przyjął kilku własnych pacjentów i w tej bezproblemowej atmosferze (spotkał Gołębiewskiego tylko trzy razy) dotrwał do końca dyżuru i spokojnie mógł zabrać się do domu. Przy wyjściu spotkał jednak pozostałych stażystów, którzy też skończyli pracę. Aneta, która sprawiała wrażenie lidera tej grupy, zaproponowała wszystkim integracyjne piwo, a że nikt nie miał nic lepszego do roboty, zgodzili się. Pół godziny później siedzieli już w knajpce na Starym Rynku i popijali piwo. Mikołaj znał się z jednym chłopakiem, na którym był na roku, ale Aneta i Michał byli z innych miast więc wieczór upłynął im na opowieściach o sobie. Kiedy ten temat się wyczerpał, ktoś wrzucił na tapetę Gołębiewskiego.

- Straszny gbur z tego faceta - Aneta, która po alkoholu robiła się jeszcze bardziej towarzyska, nie miała oporów przed wygłaszaniem swoich opinii - Na pierwszy rzut oka widać, że szuja. Chociaż jest przystojny - Dodała po chwili namysłu. Mikołaj zauważył, że już druga osoba tego samego dnia, wspomina o wyglądzie lekarza. Przywołał w wyobraźni jego obraz. Gołębiewski był wysoki i barczysty, ale nie przepakowany. Miał krótkie kasztanowe włosy, które lekko się skręcały, tak, że kiedy byłyby dłuższe, na pewno tworzyłyby wyraźne loki. Miał zielone oczy i ładne dłonie. Kurcze... faktycznie był przystojny. Gdyby tylko nie ten cięty język i ta ofensywna postawa, to byłby idealny.

- Mnie wkurza to, że traktuje nas jak byśmy byli niedorozwinięci. Kilka lat temu sam był stażystą i sam kończył te same studia co my. Ciekawe czy jego ktoś tak traktował - Michał zaczął się nakręcać. Najwyraźniej nie tylko Mikołaj miał niemiłe początki z szefem stażystów. Hubert, czwarty stażysta pokręcił głową.

- Pewnie tak. Jego ojciec był ordynatorem chirurgii, Gołębiewski nie miał lekko.

- Machowski jest jego ojcem? - Mikołaj prawie opluł się piwem. Doktor Machowski był legendą Akademii Medycznej. Był najostrzejszym wykładowcą i genialnym lekarzem, który stawiał swoją pracę ponad wszystko. Mało kto był w stanie sprostać jego wymaganiom. Kiedy zmarł, studenci pierwszego roku oddychali z ulgą, bo słyszeli o nim dramatyczne historie, a studenci piątego roku pogrążyli się w żałobie, za swoim medycznym guru. Jeśli on naprawdę był ojcem Gołębiewskiego to chyba zaczynał trochę rozumieć jego zachowanie. To nie mogło być łatwe być synem takiego ojca i do tego wykonywać ten sam zawód - Ej, czemu w takim razie zmienił nazwisko? - To było nielogiczne. Nikt, mając takie nazwisko nie zrezygnowałby z niego. W karierze medycznej tradycja rodzinna była drugim atutem po doświadczeniu.

- Najwyraźniej chciał zapracować na swoje nazwisko sam - Hubert wzruszył ramionami.

- Tak czy siak, obojętnie jakiego miał ojca, mógłby być trochę milszy.

- No... - Lakonicznie zgodził się Michał - Zawsze myślałem, że geje są z założenia sympatyczni, a ten to straszny burak.

- G...gej?! - Mikołajowi prawie oczy wyszły z orbit.

- No - Cała trójka przytaknęła - Nie wiedziałeś? - Michał był zszokowany. W ciągu tego jednego dnia, oni dowiedzieli się wszystkich plotek o pracownikach. Co w takim razie robił Mikołaj? Czyżby... pracował?

- Skąd wiecie?

- Pielęgniarki nam powiedziały. Znaczy, jedna powiedziała, że słyszała o aferze podczas obchodu i że Gołębiewski straszył tego kolesia mafią i że Gołębiewski podobno rwał brata tego mafioza, dlatego tak wyjątkowo sympatycznie odnosił się do jego bratanicy - Aneta powiedziała na jednym wydechu, biorąc po tym ogromny łyk piwa. No tak... To tłumaczyłoby żywiołową reakcję na słowa tego idioty.

 

 

 

--- część 03 ---

 

 

Wojtek leżał wygodnie rozłożony na kanapie, ze swoim laptopem na kolanach. Mały salonik zapewniał mu maksimum wygody i intymności, kiedy tylko chciał pobyć sam. Na oparciu sofy leżał, zwinięty w kłębek, kot. Co jakiś czas, pragnąc zainteresowania, trącał mężczyznę ogonem. Wojtek przetarł oczy wierzchem dłoni i ziewnął. Zegar wiszący na ścianie wskazywał dwudziestą drugą. Od dwóch godzin był w domu, a nadal nie spał. Był pewien, że gdyby miał już za sobą rozmowę z Maćkiem, zasnąłby bez problemu. Zatrzymał na moment swoje myśli na kochanku. Młodszy mężczyzna za kilka minut powinien się tu pojawić. Jak zwykle, będzie nalegał na wspólne wyjście, wyjazdy, zaangażowanie. Wojtek niemal wzdrygnął się na ostatnie słowo. Otrząsając się z zamyślenia, wrócił do czytania artykułu, zachęcającego do wakacji na Maderze. W chwili kiedy kończył, usłyszał dzwonek do drzwi. Bez pośpiechu zwlekł się z kanapy i przechodząc przez całe mieszkanie, dotarł do wejścia.

- Mógłbyś mi kurcze, w końcu dać klucz - Usłyszał zaraz po tym jak Maciek przekroczył próg. Zignorował go bez słowa i wrócił do salonu - Też się cieszę, że cię widzę - Młodszy dodał z przekąsem, ale i tak pochylił się nad kochankiem i złożył na jego ustach lekki pocałunek. Wojtek spojrzał w twarz mężczyzny i jeszcze raz zawahał się, czy na pewno chce to zrobić. Czy jest pewien, że chce to zrobić w taki sposób. - A może pojechali byśmy do moich rodziców, do Jaworzna w weekend? - Spytał Maciej, spychając z kanapy nogi Wojtka i sadowiąc się na ich miejscu. Lekarz poczuł jak jego irytacja znowu dobija granic - tak był pewien.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin