Do diabła z nienawiścią 7.rtf

(19 KB) Pobierz

Rozdział siódmy

 

 

Merlinowi niech będą dzięki, Draco miał na tyle przytomności umysłu, by z powrotem wsunąć butelkę do szuflady biurka, zanim jeszcze zaczął podsłuchiwać wrzaski Pansy i Weasleya. Jawny dowód na to, że w godzinach pracy popijał wódkę prosto z butelki, należał do tych głupich drobiazgów, które wyprowadzały Granger z równowagi.

— Sądzę, że istnieje jakieś rozsądne wytłumaczenie, dlaczego śpisz na podłodze własnego biura o… — tu wyczarowała szybkiego Tempusa — … wpół do jedenastej rano. Znów zaglądałeś do kieliszka?

Kurwa! Uwadze tej baby nie umykało nic. Coś, co w trakcie wojny bez wątpienia było błogosławieństwem, teraz okazywało się wyjątkowo wkurzające. Ale, żeby spojrzeć na całość sprawiedliwie, ostatniej nocy nie zmrużył oka, a poza tym kompletnie wyczerpał swoją magię na rozwiązanie tego problemu z łańcuszkiem. To, że przed godziną skonsumował prawie pół butelki wódki, nie miało tu większego znaczenia.

— Nie bądź śmieszna, Granger — skłamał Draco, podnosząc się z podłogi. Podążył w stronę biurka z całą godnością, na jaką go było stać, uwzględniwszy fakt, że jeszcze dziesięć sekund temu leżał sobie na podłodze, pogrążony w pijackiej drzemce. Syknął kilkakrotnie z dezaprobatą, zanim ostatecznie usiadł. — Przeprowadzałem inspekcję wykładziny. — Słowo „inspekcja” brzmi tak kompetentnie. To ten rodzaj wyrażenia, który na pewno rozgrzeje jej biurokratyczne serce. — Rozważam, czy nie złożyć zażalenia na obsługę sprzątającą. — To akurat odpowiadało prawdzie. — Właśnie, hmm, sprawdzałem, czy w wykładzinie nie ma obrzydliwych, pełzających stworzeń z dużymi oczami i zbyt wielką ilością paskudnych odnóży. — Znów rodzaj prawdy, gdyż faktycznie uważał, że w wykładzinie aż roiło się od robactwa. — Moje kostki są pogryzione do krwi. Jestem pewien, że to przez ten dywan.

Gdy tylko ostatnie słowa wyleciały mu z ust, już przeklinał w duchu samego siebie. Co będzie, jeśli Granger naprawdę zechce obejrzeć jego kostki? Następny dowód na to, że cholerne zbawianie świata poważnie uszkodziło jego drogocenne, szare komórki. Jak mógł zapomnieć o Pierwszej Zasadzie Mówienia Nieprawdy? Przedstaw swe kłamstwo w możliwie prawdopodobny sposób, okraszając je paroma szczyptami prawdy. Coś jak ziarno i plewa, czy jak to tam szło.

Granger wywróciła oczami i opadła na krzesło naprzeciwko.

— Ach tak, zostałeś pogryziony? Zważywszy na twoje wybujałe życie seksualne, nie zdziwiłabym się, gdyby te ukąszenia okazały się wynikiem jakiegoś dziwacznego, tantrycznego rytuału. Czy zazwyczaj chrapiesz, przeprowadzając inspekcję pełzających stworzeń?

— To były prychnięcia obrzydzenia, zapewniam cię.

— Chyba nie oczekujesz, że uwierzę… — zaczęła, urwała jednak natychmiast. — Widziałeś ich? — Zanim zdążyła się opanować, jej twarz na sekundę ściągnęła się z bólu.

Nie było sensu twierdzić, że nie wie, kim byli „oni”. Sięgnął do szuflady, wyjął wódkę i wręczył ją Granger. Spojrzała na niego, potem na butelkę, schwyciła ją i pociągnęła duży łyk.

Spośród wszystkich Gryfonów, samych w sobie okropnych, Granger była w miarę w porządku. Od chwili, w której przyjęła do wiadomości, że naprawdę opuścił śmierciożerców i nie był ich szpiegiem, zaczęła wysyłać go na misje bez zbytnich ceregieli i dramatyzowania, co sprawiało, że znacznie lepiej znosił aportowanie się w pobliże miejsc swej potencjalnej zagłady. Przed każdą akcją Molly Weasley poprawiała mu kołnierzyk, zakładała kosmyk za ucho, ściskała mu ramiona i brała go w objęcia, żegnając słowami „Powodzenia, mój drogi” i spojrzeniem tak łzawym, że był przekonany, iż następną rzeczą, za którą zamierzała się zabrać, było prasowanie szat żałobnych. Granger za to wypychała go za drzwi bez mrugnięcia okiem, rzucając mu na odchodne „Spróbuj to tylko spieprzyć, Malfoy, a zrobię z ciebie marmoladę. Masz się u mnie zjawić w tej samej sekundzie, w której wrócisz. Nie waż się nawet iść przedtem do kibla.” Mogłoby to przypominać nawet ślizgonizm, gdyby jej bezceremonialność nie wynikała z olbrzymiego poczucia gryfońskiej sprawiedliwości.

Pod koniec wojny doszli do etapu, na którym darzyli się wzajemnie rodzajem niechętnego respektu. Oczywiście, że się nie lubili ani nic w tym stylu. Draco ciągle uważał, że była władczą, przemądrzałą jędzą, tak sztywną, jakby ktoś wbił jej w tyłek gigantyczny kołek, z kolei jej zdaniem Draco był marudnym, denerwującym, pozerskim dupkiem. Doceniała jednak, że mimo narzekania na każdą rzecz pod słońcem, robił to, co zrobić należało i nigdy nie ulegał histerycznym napadom wyrzutów sumienia, które demonstrował Potter po każdej zakończonej akcji. Draco zaś doceniał, że zawsze wysyłała go na akcje o co najmniej pięćdziesięcioprocentowej szansie na powrót w jednym kawałku. Ten stosunek procentowy nigdy nie ulegał zmianie. Na początku wojny Draco myślał, że takie szanse na pomyślne zakończenie misji są żałosne, pod koniec wojny uważał, że są cholernie dobre. Nigdy nie kwestionował inteligencji Granger, a ona nigdy nie stawiała pod znakiem zapytania jego odwagi.

A teraz do tematu „niebycia już ze sobą” podchodziła, najwyraźniej, z o wiele mniejszą ilością zimnej krwi niż Weasley.

— Nie sprawiasz wrażenia, jakby cię to martwiło. Naprawdę się tym nie przejmujesz? — zażądała wyjaśnień.

Była to jedna z tych sytuacji, w których przepaść między Ślizgonami a Gryfonami zdawała się prawie nie do przebycia. Jak wyjaśnić koncept „najlepszego przyjaciela do łóżka” komuś, kogo prababka była przypuszczalnie jakąś baptyjską misjonarką, która całe swe dorosłe życie spędziła wśród dzikich tongijskich szczepów, wpychając im religijne traktaty do gardła i ubierając w lniane przepaski na biodra? Draco nigdy nie był w Tonga, żywił jednak absolutne przekonanie, że nie potrafiłby znieść tego kraju. Potajemnie cierpiał na owadzią fobię (stąd też ów dramat z wykładziną), a ten zakątek świata wydawał się być miejscem, w którym pluskwy wielkości talerzy były na porządku dziennym. Sama myśl o tym sprawiła, że zaczęły swędzieć go kostki.

— No dobrze, przejmuję się z powodu tego czynnika z piegami, z drugiej strony nie przejmuję się wcale, bo... Wiem, że mogę zadać cios twojej wiktoriańskiej wrażliwości co do tych spraw, Granger. Potter o mało nie padł trupem w pubie, gdy próbowałem mu wytłumaczyć nasz układ z Pansy, ale on nie…

— To było zanim złamałeś mu nos, czy potem?

— Zanim. A tak dla twojej wiadomości, tym razem to on zaczął. Zresztą nieważne. To nie jest tak, że się z Pansy tylko pieprzymy. Nie do końca tak. Bo my się, hmm, tylko pieprzymy. Ja lubię uprawiać seks, ona lubi uprawiać seks, lubimy uprawiać seks razem. Jesteśmy przyjaciółmi. Przyjaciółmi, którzy lubią uprawiać seks. Ze sobą. To proste.

Albo być może wcale nie takie proste, zwłaszcza z uwzględnieniem Blaise’a, ale Draconowi nie wydawało się, żeby Pansy przez najbliższe lata znalazła kogoś, kto zastąpiłby go w ich dawnym układzie, nie zamierzał więc wciągać Granger w całość. Fakt, że to właśnie Weasley tak rozpalił Pansy, że jaśniała niczym bożonarodzeniowa choinka, był już wystarczająco straszny sam w sobie. Draco nie miał najmniejszego zamiaru odgrywać roli w jakimś przesiąkniętym zazdrością, dramatycznym przedstawieniu rodem z powieści Dostojewskiego, opartym na intrydze wysnutej przez Granger. Promieniowała ona wprawdzie grzecznym „O, wolałabym umrzeć, niż zostać przyłapaną na udziale w jakimś brzydkim incydencie skierowanym przeciwko Ronaldowi”, niejeden raz udowodniła jednak w przeszłości, że bez skrupułów potrafi odciągnąć Dracona na bok i dać mu prosto w twarz, był więc całkowicie pewien, że bez mrugnięcia okiem zdobędzie się na rozoranie policzka biednej Pansy, gdy tylko ta znajdzie się w zasięgu jej pazurów. Oczywiście, że Pansy byłaby w stanie odpowiedzieć pięknym za nadobne, Draco nie chciał jednak dać się wplątać w podobną sytuację, gdyż był najlepszym przyjacielem Pansy, a że Potter jako najlepszy przyjaciel Weasleya zostałby w nią wciągnięty z drugiej strony, rzecz stałaby się nie do zniesienia, gdyż Draco właśnie pozbył się Pottera ze swego życia i nie miał najmniejszego zamiaru wpuszczać go tam z powrotem. Sądząc po przerażającym grymasie Granger, jeśli Draco natychmiast nie podejmie jakichś kroków, godna epopei wojna na rozcapierzone pazury będzie najmniej istotnym z ich wspólnych problemów.

Na podwójnie pieprzonego Merlina! Czy on naprawdę musi robić wszystko sam?!

— Słuchaj, Granger, jeśli mógłbym udzielić ci małej rady. Nie prychaj. Raz na jakiś czas też mogę mieć coś mądrego do powiedzenia. Mam przypomnieć ci o łańcuszku? Naprawdę nie wiem, co ty w nim widzisz — Draco uniósł dłoń, by uciszyć jej protest. — Wiem, że zamierzasz zasypać mnie nonsensem o wojnie, o tym, przez co razem przeszliście i jeszcze jakoś wmieszać w to lata w Hogwarcie, tak jak zwykłaś to robić zawsze, ale ileż można? Zastanów się nad tym. Jego wizja kulturalnej rozrywki polega na upijaniu się piwem i ryczeniu na całe gardło „Surrey with the Fringe on Top”*. Nie należysz do osób zniżających się do poziomu, na którym osiągną z partnerem wspólny, ordynarny mianownik, a Weasley jest ucieleśnieniem ordynarności. I nawet jeśli założymy, że polubisz kiedyś spędzanie całego swojego wolnego czasu w pubach i rozwiniesz pasję do karaoke, to i tak pozostaniesz kimś o wiele dla niego za inteligentnym. Jeśli uda ci się przeprowadzić sabotaż na tym, co zaczyna się dziać między nim a Pansy i jeśli go odzyskasz, a nawet, broń Boże, za niego wyjdziesz, to po pewnym czasie blask wojennej chwały wyblaknie. A wtedy niech Merlin ma cię w opiece. Ponieważ on już teraz ma potężne kompleksy, a małżeństwo z tobą tylko je potężnie pogłębi. Zapamiętaj moje słowa, będzie wdawał się w jeden romans za drugim, by udowodnić samemu sobie, że nie cierpi na umysłowy deficyt w porównaniu ze swoją żoną. Co oczywiście nie ma najmniejszego sensu, ponieważ zawsze będzie cierpiał na umysłowy deficyt w porównaniu ze swoją żoną, kim by ona nie była. Jego romanse będą coraz mniej dyskretne w miarę twojego wspinania się po szczeblach ministerialnej kariery, podczas gdy on sam pozostanie aurorem trzeciej klasy. A to dlatego, że jest dość prostacki, podczas gdy ty taka nie jesteś. Nie wydaje mi się, żeby ta cała afera z Pansy była czymś więcej niż jego gorącym pragnieniem poobmacywania jej cycków, daje ci jednak możliwość ucieczki. Skorzystaj z niej.

— „Don't Cry for Me Argentina**” — skorygowała.

— No przecież mówię.

Nie wyglądała na przekonaną. Cholera jasna, psia krew.

Racja.

Złapał Granger za nadgarstek i otworzył drzwi, pociągając ją za sobą na korytarz. Syczała i groziła mu, że z miejsca rzuci na niego klątwę, jeśli jej natychmiast nie puści i w takim oto stylu dotarli do księgowości.

Na całe szczęście Billings siedział przy biurku. Był facetem o całkiem niezłej aparycji, jeśli oglądało się go we właściwym świetle. Mocno stłumionym świetle, tego rodzaju, jaki daje blask słońca podczas zaćmienia. Wysoki (ale Weasley też był wysoki), dryblasowaty i odrobinę niezręczny. Gdy się tak nad tym mocniej zastanowić, to jednak mocno niezręczny. W istocie niezbyt różnił się od Weasleya, z wyjątkiem braku wstrętnej, ryżej czupryny i odrażających piegów. No i Billings miał oczywiście mózg, w przeciwieństwie do rudego, którego czaszkę zamieszkiwał tłuczek wyposażony w kilka zakończeń nerwowych.

— Granger, to Ted Billings. Billings, Hermiona Granger. Znacie się już? Nie? Dobrze, to pewnie dlatego, że Granger jest tytanem pracy, który nigdy nie opuszcza biura, a Billings wykazuje podobne tytaniczne zapędy i nie wychodzi ze swojego. Jesteście więc oboje gorliwymi, pilnymi pracownikami, przywodzącymi mi na myśl kujonów, co jest cholernie żałosne, bo szkołę skończyliście już całe wieki temu. Macie ze sobą niesamowicie wiele wspólnego. Granger pochodzi z mugolskiej rodziny, a twoja matka, Billings, też jest mugolką, co nie? Oboje byliście prefektami. A choć Ted jest od nas kilka lat starszy, to ty, Granger, jesteś dwudziestopięciolatką o osobowości czterdziestolatki, więc szafa gra. Billings był prefektem naczelnym, którym ty też byś z pewnością została, Granger, gdyby nie ta przeklęta wojna. Osobiście uważam, że oboje jesteście odrobinę nudni, ale nudni w absolutnie identyczny sposób, a nudne podobieństwa się przyciągają. Ted chociażby uwielbia te skomplikowane jak sama cholera, numerologiczne łamigłówki z ostatniej strony „Proroka”. Wypełnia je od razu atramentem, wyobraź sobie. Zakład, Granger, że dzień w dzień robisz to samo?

— Tak, ale dlaczego…

— Czuję się zszokowany. Poza tym, widziałem, jak tydzień temu Billings przeglądał przy obiedzie „Historię Hogwartu”. A, właśnie, tutaj leży jego egzemplarz. To z pewnością rodzaj książki, którą chciałbym czytać pod kanapkę z tuńczykiem. Wygląda na tak zaczytaną jak twoje wydanie, Granger. Powstrzymam się przed komentowaniem, jak bardzo to żałosne, bo już dwukrotnie posłużyliśmy się tą miarką. A teraz, Ted, powiedz, co rozumiesz pod pojęciem udanego spędzenia wolnego czasu?

— Balet, koncert symfoniczny…

— Da się zrobić. Lubisz sport?

— No cóż, w szkole byłem szukającym Krukonów, ale raczej już z tego wyrosłem. Malfoy, powiedz, o co ci…

— Prawie zapomniałem. To bardzo istotne: czynnik krukoński. Gdyby Granger nie była chodzącą sprawiedliwością, z pewnością trafiłaby do Ravenclawu. Co wzlotem dla Gryffindoru, to upadkiem dla Voldemorta. Możecie sobie razem rozwiązywać zagadki numerologiczne w wolnym czasie. Tkwiący w tym ekstatyczny potencjał nie ma sobie równego. — Draco sięgnął do kieszeni, wyjął galeona i rzucił go Billingsowi, który złapał monetę, zanim zdążyła uderzyć o podłogę. — Plan wygląda następująco: Ted, zabierz Hermionę na drinka po pracy, a pierwszą rundę hand granady stawiam ja. Jeśli wybierzecie się do „Dziurawego Kotła”, możecie wypić więcej na mój koszt, Tom doliczy mi to do rachunku. A potem, gdy się już milutko podchmielicie, możecie wybrać się na kolację. Mała rada, Ted. Hermiona nie je mięsa, więc jeśli zabierzesz ją do jednej z tych knajp, w których podają steki tak słabo wysmażone, że jeszcze muczą, gdy zaczynasz je kroić, to kompletnie zniweczysz swe szanse dobrania się jej do majtek. I to na zawsze. A, właśnie, Ted, skoro już o tym mowa: nigdy nie uwierzyłbyś, jak niewiarygodny jest jej tyłek. Zakrywa go tymi ogromnymi szatami, które zdaje się tak uwielbiać, ale uwierz mi na słowo. Wyszpiegowałem ją kiedyś w kąpieli, jeszcze za szkolnych czasów i o ile wprowadziłbym coś takiego dla tyłków, jej otrzymałby certyfikat spełnienia malfoyowskich standardów. Gdyby nie był na stałe przyczepiony właśnie do niej, to… No, nieważne, nie mam zamiaru zbliżać się do niego na odległość mniejszą niż dziesięć stóp. Tak więc droga wolna, a wierzeje stoją otworem, że się tak wyrażę. Właśnie, à propos kolacji: nie jadłem jeszcze śniadania i umieram z głodu. Idę do kafeterii. Uważam, że oboje jesteście dla siebie wprost stworzeni, z dodatkowym bonusem w postaci tego, że nie będziecie wyładowywać swojej megasumienności, moralnych rozterek i zdecydowanie pedantycznej osobowości na kimś innym. Moim zdaniem, same korzyści.

I wyszedł, zostawiając oboje z opadłymi szczękami.

 

 

Koniec rozdziału siódmego

 

 

* „Surrey with the Fringe on Top” to popularna piosenka z musicalu „Oklahoma!”.

** „Don’t Cry for me Argentina” to popularna piosenka z musicalu „Evita”. Draco miał najwyraźniej rację, wskazując musicale jako źródło, z którego Ron czerpał utwory do swoich popisów karaoke. Pomylił się jedynie, wskazując ulubiony tytuł Weasleya.

Zgłoś jeśli naruszono regulamin