Diana Palmer
Aleksander Tyrell Cobb, starszy agent Wydziału do Spraw Narkotyków policji w Houston, popatrzył na swoje biurko i niespodziewanie ogarnęła go irytacja. Jedynym świadectwem emocjonalnych związków z innymi ludźmi była samotna fotografia oprawiona w kosztowną ramkę i przedstawiająca urodziwą kobietę w balowej sukni. Ten milutki gadżet, podobnie jak strój noszony przez Aleksandra w pracy, którym był nieodmiennie tradycyjny garnitur, nie dawał żadnej wskazówki co do jego osobowości.
Zdjęcie pięknej kobiety stanowiło fałszywy trop. Aleksander był do niej szczególnie przywiązany. Spotykali się niezobowiązująco, kiedy między kolejnymi zleceniami miał trochę wolnego czasu. Dostał od niej zdjęcie z ramką. Sam nigdy by się nie zdobył na oprawienie fotki jakiejś panny. No, może z wyjątkiem Jodie Clayburn, która od lat była najlepszą przyjaciółką jego siostry Margie i była na większości ich rodzinnych zdjęć. Wszyscy troje nie mieli łatwego życia, wcześnie potracili najbliższych i zostali sami na świecie, więc trzymali się razem, chociaż wiele ich dzieliło.
Jodie podkochiwała się w Aleksandrze. Wiedział o tym, ale udawał ślepego i głuchego. Nie nadawał się dla niej. Małżeństwo i rodzina to nie jego klimaty. Wolał unikać takich zobowiązań, ale gdyby nagle zapragnął mieć rodzinę, Jodie byłaby pierwsza na liście potencjalnych narzeczonych. Posiadała zadatki na wspaniałą żonę i matkę. Rzecz jasna, nie zamierzał jej o tym wspominać. Dawniej okazywała mu uwielbienie tak wielkie, że czuł się zakłopotany, więc trzymał ją na dystans i nie chciał tego zmieniać. Dla niego liczyła się tylko praca.
Jodie zatrudniła się w firmie handlującej paliwami, której infrastrukturę handlarze narkotyków prawdopodobnie wykorzystywali do robienia lewych interesów. Aleksander był tego niemal pewny, ale na razie nie miał dowodów. Żeby je zdobyć, musiałby, nie wzbudzając podejrzeń, trochę poobserwować jednego ze współpracowników Jodie.
Wszystko w swoim czasie. Na razie musiał odłożyć śledztwo i pojechać do teksańskiego Jacobsville. Niedaleko miasta leżała rodzinna posiadłość Cobbów. Jego siostra Margie postanowiła tam urządzić wielkie przyjęcie. Był wściekły, bo nie znosił takich imprez. Margie na pewno zaprosiła Jodie, bo ich gosposia Jessie odmówiła pracy w ten weekend. Jodie świetnie gotowała i robiła doskonałe przekąski. Urodziwa panna z fotografii imieniem Kirry także była zaproszona. Margie, początkująca, bardzo zdolna projektantka mody. szukała kontaktów w branży odzieżowej, a Kirry była szefowa zaopatrzenia renomowanej sieci sklepów. Ładna, utalentowana dziewczyna, lecz dla Aleksandra znaczyła niewiele: lubił jej towarzystwo, nic więcej. Ich związek od początku był dość luźny i właśnie się wypalał. Kirry zbyt wiele żądała, a on miał przecież odpowiedzialną pracę.
Położy! ramkę na blacie fotografią w dół, przysunął bliżej akta sprawy i otworzył je na zdjęciu mężczyzny podejrzanego o przemyt narkotyków, który działał w Houston...
Aleksander czuł się w swojej pracy jak ryba w wodzie. Szkoda, że musi wyrwać się z biura na to kretyńskie przyjęcie. Margie zmusiła go, żeby się pojawił, bo gdyby odmówił, Kirry też nie raczyłaby przyjechać. Wolał uniknąć siostrzanych wymówek, którym nie byłoby końca. Przestał myśleć o niechcianej imprezie i skupił się na dochodzeniu.
Nie ma wyjścia. Fatalnie, że Margie Cobb zaprosiła mnie na przyjęcie, zżymała się Jodie Clayburn. Trzeba będzie pojechać do rodzinnej posiadłości Cobbów niedaleko teksańskiego Jacobsville. Na nic wszelkie próby wykręcenia się od wątpliwej atrakcji. Daremnie przekonywała Margie, że Aleksander Tyrell Cobb, starszy z rodzeństwa, najchętniej rzuciłby ją koniom na pożarcie, gdyby, rzecz jasna, jak mityczne rumaki Diomedesa żywiły się ludzkim mięsem. Daremnie snuła krwawe opowieści, bo Margie puszczała je mimo uszu. Uparła się i tyle.
- Litości! Twój brat mnie nie cierpi - jęczała Jodie błagalnie do słuchawki w swoim mieszkaniu w teksańskim Houston. - Doskonale o tym wiesz, Byłby uszczęśliwiony, gdybym trzymała się z dala od niego.
- Nieprawda! - oburzyła się Margie. - W gruncie rzeczy Leks cię lubi - ciągnęła bez przekonania.
Mówiąc o starszym bracie, używała charakterystycznego zdrobnienia, które brzmiało jak łacińskie słowo lex oznaczające prawo lub ustawę. Świetnie pasowało do praworządnego i bardzo zasadniczego policjanta. Mało komu pozwalał tak się do siebie zwracać. Jodie nie było w tym gronie.
- Naturalnie! - ironizowała. - Jestem mu ogromnie bliska, ale to prawdziwy twardziel, więc się na mnie wyżywa, żeby ukryć szczerą sympatię.
- No właśnie - usłyszała w odpowiedzi.
Usadowiła się na kanapie z bezprzewodową słuchawką przy uchu i odgarnęła długie, jasne włosy. Powinna je trochę skrócić, ale nie spieszyła się z tym, ponieważ ogromnie lubiła taką fryzurę. Szare oczy pojaśniały, gdy wspomniała, jak często Brody Vance komplementował ją z powodu długich włosów. Strasznie mu się podobały. Oboje pracowali w houstońskiej filii Ritter Oil Corporation. Brody był kierownikiem w dziale kadr i miał wkrótce awansować, a Jodie pracowała jako osobista asystentka. Gdyby poszedł w górę, mogłaby wskoczyć na jego miejsce. Bardzo się lubili. Brody miał dziewczynę, szefową działu sprzedaży jednego z dużych houstońskich przedsiębiorstw, która często wyjeżdżała w delegację. Czuł się samotny i zaniedbywany, więc często chodził z Jodie na obiad. Próbowała ze wszystkich sił zakochać się w miłym szefie. On również sprawiał wrażenie, jakby zaczynał się nią interesować. Aleksander zarzucił jej, że chce awansować przez łóżko...
Zaprzeczyła stanowczo, gdy pewnego dnia wszedł do jej biura i bezceremonialnie postawił taki zarzut. Przyszedł rzekomo odwiedzić jednego z prezesów, który był jego znajomym. Poczuła się kompletnie wytrącona z równowagi, bo niespodziewanie ujrzała go w miejscu, gdzie nie spodziewała się takiego spotkania. Nerwy miała w strzępach, serce kołatało niespokojnie, ale robiła, co w jej mocy, żeby nie okazać, jak bardzo jest przejęta i rozemocjonowana.
- Proszę? - dobiegł ją niepewny głos Margie.
- Chyba mamrotałam coś do siebie. Przepraszam. Tak sobie głośno myślę - odparła. - Aleksander ma podobno kumpla w mojej firmie. Wiesz może coś na ten temat?
- Jak się nazywa ten facet? - zapytała Margie po dłuższej chwili.
- Jasper Duncan, dyrektor działu kadr naszej filii.
- Ach tak! Jasper. Oczywiście. Skąd wiesz, że się znają?
- Duncan przyprowadził Aleksandra do mojego biura, kiedy rozmawiałam ze znajomym... to znaczy z szefem.
- Aha. Leks uważa, że z nim sypiasz.
- Margie! - żachnęła się Jodie. Nerwowy śmiech świadczył o zakłopotaniu rozmówczyni.
- Przepraszam. Wiem, że nic między wami nie ma, ale Leks zawsze podejrzewa ludzi o najgorsze. Wiesz, co było z Rachel.
- Wszyscy wiedzą - burknęła Jodie. - Minęło sześć lat, a on wciąż nas obwinia.
- I słusznie. My ich sobie przedstawiłyśmy - Margie stanęła w obronie brata.
- Skąd miałyśmy wiedzieć, że to interesowny babsztyl? Szukała dobrej partii i tyle. Gdyby miała trochę oleju w głowie, od razu poznałaby, że Aleksander nie da się nabrać na jej sztuczki.
- Dobrze go znasz, prawda? - mruknęła niespodziewanie Margie.
- Wyrośliśmy razem w Jacobsville - przypomniała Jodie i poprawiła się natychmiast: - W pewnym sensie. Twój brat był przecież osiem lat starszy i zaraz po studiach zaczął pracować w Houston.
- Mówisz tak, jakby różnica wieku już nie istniała. Nadal jest starym koniem, a my szalonymi panienkami.
- Margie zachichotała. - Stara, nie daj się prosić! Będziesz wściekła, jeśli ominie cię moja superimpreza. Zaprosiłam mnóstwo ludzi. Derek do nas przyjedzie - kusiła.
Derek, daleki kuzyn Cobbów, był przystojny jak marzenie, ale miał osobliwe zainteresowania i dziwne poczucie humoru. Jodie była jego fanką. Wygłupiali się razem jak dwoje rozdokazywanych bachorów. Aleksander tego nie pochwalał.
- Nie bądź taka! - ciągnęła Margie. - Daj się uprosić! Będę ci mogła wreszcie pokazać moją kolekcję. Uszyłam niesamowitą kieckę. W sam raz dla ciebie. Musisz ją przymierzyć. Szczerze mówiąc, ubierasz się fatalnie. Aż szkoda takiej pięknej figury!
- Ty jesteś elegancka za nas obie. Zrobisz karierę w świecie mody. Ja mam zadatki na businesswoman, dlatego muszę wyglądać nobliwie.
- Bzdura! A kto nosi kostiumy z krótką spódnicą? Czyżbyś paradowała z odkrytymi kolankami w nadziei, że szef weźmie z ciebie przykład i zamieni spodnie na spódniczkę? - kpiła Margie.
Wyobraźnia natychmiast podsunęła Jodie obraz... Aleksandra w seksownym kostiumiku. Dół króciutki, mocne, owłosione nogi, wielkie stopy w czółenkach. Omal nie zawyła z radości.
Natychmiast wyznała Margie, co jej przyszło do głowy. Obie długo chichotały, nie mogąc ochłonąć.
- Dobra - ustąpiła w końcu. - Przyjadę, ale nie wiń mnie, jeśli w gniewie skręcę kark twojemu braciszkowi. Pamiętaj, że uprzedziłam.
- Przysięgam, że w razie czego nie będę robić ci wymówek.
- A więc do zobaczenia w piątek około czwartej - dodała zrezygnowana Jodie. - Wynajmę auto i przyjadę...
- Kochanie...
- Dobra, dobra - jęknęła. - Złapię samolot do Jacobsville, a ty wyjedziesz po mnie na lotnisko.
- Świetnie!
- Tyle hałasu o dwie stłuczki - naburmuszyła się Jodie.
- Aha! Skasowałaś dwa samochody. Po ostatniej kraksie Leks musiał cię wyciągać z aresztu!
- Musiałam przyłożyć tamtemu chamowi! Nazwał mnie... Zresztą mniejsza z tym - przerwała oburzona. - Sam się o to prosił.
. Margie ledwie powstrzymała śmiech.
- To była drobna kolizja, a gdy sędzia usłyszał, co się wydarzyło, stanął po mojej stronie - perorowała dalej Jodie, puszczając mimo uszu nieśmiałe przypomnienie Margie, że wcześniej Aleksander odbył z nim rozmowę w cztery oczy. - Oczywiście twój brat stale mi wypomina tamten incydent. Co z tego, że pracuje w policji? To mu nie daje prawa do nieustannych połajanek!
- Kochanie, chcemy tylko, żebyś dotarła tu cała i zdrowa - skarciła ją łagodnie Margie. - Wrzuć do walizki kilka ciuchów, powiedz szefowi, że musisz odwiedzić chorą kuzynkę, i urwij się wcześniej z pracy. W piątek po południu wyjedziemy po ciebie... to znaczy ja po ciebie przyjadę na lotnisko. Zadzwoń do mnie i podaj numer lotu, dobrze?
- Zgoda - odparła Jodie, nie zwracając uwagi na drobne przejęzyczenie.
- W takim razie do zobaczenia. Będziesz się dobrze bawić.
- Na pewno - odparła, lecz gdy odłożyła słuchawkę, zwymyślała się od kretynek.
Dlaczego dała się tak wmanewrować? Aleksander będzie wściekły, gdy ją zobaczy. Nigdy jej nie lubił, ale odkąd przeniosła się do Houston, gdzie pracował, było coraz gorzej. Z dobrą zabawą Margie trochę przesadziła, bo zwykle było tak, że Jodie tyrała w kuchni, gotując dla gości Cobbów. Ich gosposia Jessie unikała Aleksandra i znikała na parę dni, ilekroć zapowiadał swój przyjazd. Margie nie miała pojęcia o gotowaniu, więc Jodie, chcąc nie chcąc, na czas wizyty zostawała szefem kuchni. Nie buntowała się przeciwko takiemu układowi, ale niekiedy czuła się wykorzystywana.
Z drugiej strony jednak kiedy Margie o coś prosiła, nie mogła odmówić. Wiele zawdzięczała rodzinie Cobbów. Kiedy jej rodzice, właściciele niewielkiego kawałka ziemi pod Jacobsville, utonęli w czasie turystycznej wyprawy na Florydę, to Aleksander zaopiekował się serdecznie pogrążoną w rozpaczy osieroconą siedemnastolatką, a podczas jej studiów płacił czesne. Postanowił, że mimo trudności finansowych musi zdobyć gruntowne wykształcenie, i sam zapisał ją na uczelnię. Wakacje co roku spędzała z Margie, a po śmierci pana Cobba seniora wyjeżdżała z nią na wszystkie ferie do posiadłości odziedziczonej wspólnie przez rodzeństwo. Losy całej trójki były tak ze sobą splecione, że Jodie nie potrafiła sobie wyobrazić życia bez tamtych dwojga.
Aleksander od początku sprawiał wrażenie, jakby nie mógł się zdecydować, czy ją lubi, czy nie. Bywał opryskliwy lub serdeczny - na swój gburowaty sposób. W ciągu ostatniego roku ilekroć spotykali się, okazywał jawne niezadowolenie i stale jej dokuczał.
Wstała z kanapy i zaczęła pakować walizkę, starając się nie myśleć o jego wrogości. Nie warto roztrząsać nieporozumień. Aleksander Cobb przypominał nieposkromiony żywioł: skoro nie można go okiełznać, należy pogodzić się z kaprysami.
W piątkowe popołudnie na lotnisku w Jacobsville było dość tłoczno. Daremnie szukała wzrokiem wysokiej brunetki, ubranej jak zwykle w oryginalny strój własnego pomysłu. Zamarła w bezruchu, gdy ujrzała wysokiego, barczystego, ciemnowłosego mężczyznę w tradycyjnym garniturze. Odwrócił się, dostrzegł Jodie, a chłodne, zielone oczy zabłysły groźnie. On również wydawał się niebezpieczny.
Jodie stała nieruchomo, jakby miała przed sobą jadowitą kobrę. Czekała, aż Cobb do niej podejdzie. Szedł zdecydowanym krokiem i zbliżał się szybko. Podniosła głowę i wyprostowała się, pomna na długie lata przykrych sporów i kłótni. Odetchnęła głęboko i przyglądała mu się, gotowa do walki.
Aleksander Tyrell Cobb miał trzydzieści trzy lata i był starszym agentem Wydziału do Spraw Narkotyków. Jego praca wiązała się z częstymi wyjazdami, ale teraz miał tydzień urlopu, więc przyjechał do rodzinnej posiadłości pod Jacobsville, gdzie spędził dzieciństwo. Po rozwodzie matka zabrała jego i Margie do Houston. Dopiero gdy umarła, wrócili do domu, by zamieszkać z ojcem, który bardzo ich kochał i cierpiał, gdy była żona odsunęła go od dzieci.
Aleksander miał w Houston własne mieszkanie, ale chętnie wpadał do siostry, która osiadła na dobre w starej rezydencji Cobbów i sprawnie zarządzała posiadłością, gdy brat uganiał się po całym świecie, tropiąc handlarzy narkotyków.
Jodie miała piętnaście lat, gdy zakochała się w nim na zabój. Pisała miłosne wiersze. Gdy mu je ofiarowała, jak zawsze konkretny i rzeczowy, poprawił błędy ortograficzne, gramatyczne oraz składniowe, a następnie dał autorce słownik języka angielskiego, radząc popracować nad poetyckim warsztatem. Jodie przeżyła straszliwe upokorzenie i zamknęła się w sobie.
Rzadko się widywali, odkąd zaczęła studia i zamieszkała w Houston. Kiedy odwiedzała Margie, zwykle nie było go w posiadłości. Zjawiał się tylko na Boże Narodzenie. Miała wrażenie, że jej unika, aż tu nagle ni stąd, ni zowąd przyszedł do biura pod pretekstem odwiedzin u Jaspera. Nic dziwnego, że była zbita z tropu. Wmawiała sobie dotąd, że dawno przezwyciężyła młodzieńcze zauroczenie, a tymczasem ręce jej się trzęsły i serce biło jak u zadurzonej nastolatki. Odkryła nagle, że jest gorzej niż na początku. Jakie to szczęście, że obracają się w różnych sferach, a Houston jest dużym miastem. Im mniej takich spotkań, tym lepiej dla skołatanych nerwów i zbolałego serca. Nie pytała, nie chciała wiedzieć, gdzie Aleksander mieszka i pracuje.
Zatrzymał się przed Jodie i popatrzył na nią z góry. Oczy miał przejrzyste i zielone jak woda, z ciemniejszymi obwódkami wokół tęczówek, dzięki którym spojrzenie wydawało się jeszcze bardziej przenikliwe. Gęste, ciemne rzęsy oraz brwi miały ten sam odcień co przystrzyżone krótko, czarne, proste włosy.
- Spóźniłaś się - powiedział niskim, ponurym głosem, jakby postanowił od razu rzucić jej rękawicę. Był zirytowany i niezadowolony, więc chciał się na kimś wyładować.
- Nie mam licencji pilota, a zatem w kwestii tempa musiałam zdać się na panów lotników - odparła z przekąsem.
Obrzucił ją badawczym spojrzeniem i odwrócił się, rzucając przez ramię:
Samochód jest na parkingu. Chodźmy.
- Margie obiecała po mnie wyjechać - mruknęła, ciągnąc walizkę na kółkach.
- Wiedziała, że muszę tu być, więc poprosiła, żebym na ciebie poczekał - padła wymijająca odpowiedź. - Jak wiadomo, nie ma punktualnych kobiet. Wszystkie się spóźniają.
Walizka na rozchwianych kółkach po raz kolejny przewróciła się na bok, więc Jodie, mamrocząc pod nosem, chwyciła rączkę i podniosła z trudem spory bagaż.
- Mógłbyś mi pomóc - powiedziała, zerkając na rozmówcę.
- Miałbym wyręczyć kobietę w noszeniu ciężarów? - Kpiąco uniósł brwi. - Na miłość boską, chcesz, żeby mnie obnażono, publicznie wychłostano i nazwano męską szowinistyczną świnią?
- Dobre maniery nadal są w modzie - odcięła się rozzłoszczona i popatrzyła na niego z ukosa.
- Niestety, dobre wychowanie nie było nigdy moim atutem. - Z jawną złośliwością obserwował, jak próbuje zapanować nad walizką.
- Nienawidzę cię - wysyczała przez zaciśnięte zęby.
- Kobieta zmienną jest... - zanucił, sięgając do kieszeni po kluczyki.
Ochroniarz natychmiast zauważył pistolet ukryty pod marynarką i podszedł, gotowy do akcji. Aleksander ostrożnie, powoli sięgnął do wewnętrznej kieszeni po odznakę i legitymację policyjną. Pokazał obie, nim ochroniarz się zatrzymał, a ten wziął je, poprosił o chwilę cierpliwości, odszedł na bok i wyjął telefon, żeby skontaktować się z centralą i sprawdzić podejrzanego.
- Oby wyszło na jaw, że gliny ścigają cię listem gończym - szepnęła Jodie. - Zaraz trafisz do pudła.
- Gdyby mnie zamknęli - odparł nonszalanckim tonem - ten ochroniarz błyskawicznie straci robotę i będzie musiał szukać innego zajęcia.
Mówił poważnie. Jodie od razu wyczuła, że nie rzuca słów na wiatr. Wiadomo było, że jest mściwy i potrafi długo chować urazę. Wśród funkcjonariuszy mówiło się, że gotów jest iść za wrogiem do samego piekła, żeby się z nim policzyć. Jodie przez wiele lat niełatwej znajomości doskonale poznała go od tej strony.
Ochroniarz wrócił po chwili i oddał Aleksandrowi jego własność.
- Przepraszam pana, ale płacą mi za to, żebym był podejrzliwy.
- W takim razie czemu nie sprawdził pan tamtego faceta w jedwabnym garniturze? Kapelusz ma dziwnie zdefasonowany i poci się ze strachu, że go namierzycie.
Ochroniarz zerknął na eleganckiego mężczyznę, który rozluźniał kołnierzyk koszuli.
- Dzięki za podpowiedz - mruknął i ruszył w jego stronę.
- Trzeba mu było pożyczyć broń - mruknęła Jodie, gdy znowu ruszyli.
- Ma swoją - odparł, z pogardą myśląc o pistolecie z rękojeścią wykładaną masą perłową pod ramieniem ochroniarza.
- Faceci lubią pistolety, co? - spytała drwiąco.
- Na szczęście ty nie potrzebujesz broni. Wystarczy ci ostry język, żeby człowieka załatwić.
Chciała kopnąć go w kostkę, ale chybiła i straciła równowagę.
- Napaść na funkcjonariusza to przestępstwo - oznajmił, idąc dalej.
Uniknęła cudem upadku i bez słowa ruszyła za nim. Gdy wyszli przed budynek, pomyślała, że gdyby powróciło stare dobre prawo krwawej wendety, doskonale wiedziałaby, na kogo zapolować.
Gdy dotarli do luksusowego białego jaguara, Aleksander zapakował walizkę do bagażnika, lecz ani myślał otworzyć drzwi przed Jodie. Wcale się nie dziwiła, że mimo skromnej pensji agenta federalnego stać go na taki samochód. On i Margie pochodzili z zamożnej rodziny, a matka zostawiła im spory majątek. Aleksander w przeciwieństwie do siostry, uwielbiającej rozmaite imprezy, nie lubił próżniaczego życia, wcześnie podjął pracę i utrzymywał się z pensji, tylko od czasu do czasu pozwalając sobie na pewne luksusy. Była to jedna z wielu cech, za które Jodie go podziwiała.
...
penmila