Kozak Magdalena - Pędziwiatr.pdf

(46 KB) Pobierz
Kozak Magdalena - Pędziwiatr
Kozak Magdalena
PĘdziwiatr
Z oficjalnej strony internetowej autorki: http://www.nocarz.pl/category/tworczosc
Pierwotnie opowiadanie zostało opublikowane w Esensji nr XXXVIII, lipiec 2004
Kurier powiódł wzrokiem po zebranych i zaczął nawijać:
– No, to słuchajcie, jak u nas było. Pewnie u was było tak samo, ale i tak wam powiem. Jakby coś było
inaczej, mówcie od razu, dobra?
Podobno Pierwsi Starzy, jak już wreszcie wytknęli nochale spoza swojego bezpiecznego,
niezniszczalnego Kretowiska, powiedzieli rzecz brzydką i straszną. Taką, że żaden słownik wulgaryzmów
nie odważył się jej zamieścić, żaden, rozumiecie?! Ani stary ani nowy! I wasz na pewno też nie!
No bo postawcie się na ich miejscu: sami też byście się trochę zdziwili, nie? Pomyślcie, siedzą ocaleni
w schronach, nie wiadomo ile czasu. Siedzą, piją, lulki palą. Na tańce, hulanki i swawole za mało miejsca
w Kretowisku. Tu przecież rządzi tradycyjny przydział Gomułkowski, po 2m2 na osobę – to niemalże
apartament. No to co mają robić, siedzą i jedzą tłuste kiełbasy. Zapasy się kończą, czas mija, tylko nie
wiadomo, kiedy i ile. Okazyjnie kupione zegarki na dalekowschodnich podzespołach dawno szlag trafił. Te
super drogie wojskowe w bazie też, ale to z zupełnie innej przyczyny. Nie wolno mówić, jakiej, więc
wróćmy do wątku. Siedzą więc i siedzą. No i się pomalutku wkurwiają, no bo ileż tego siedzenia jeszcze
będzie? Za co ten wyrok za całą ludzkość, co?
Dobra, oszczędźmy sobie szczegółów ówczesnego życia codziennego. Macie chęć, to se sami
doczytajcie. Ewentualnie dokształćcie się ponadprogramowo. Co, uczeni, myśleliście, że nie potrafię
nawijać po waszemu? Wielkie mi co, każdy by umiał…
No i jak się ci Starzy wreszcie wygrzebali z Kretowiska na zewnątrz, to poza niecenzuralnym tekstem
niczego więcej z siebie nie wydobyli. Gapili się i gapili. No bo jak to? Wielka wojna, taka strasznie wielka
wojna, a tu wokół co?
No pomyślcie. Powinna być rozpacz i gniew, trwoga i pożoga, popiół i diament, ruiny i zgliszcza. Toutes
proportiones gardees , naturalnie. Rzym płonie, Atlantyda tonie. Balans jest? Jest. Płonie Wieżowiec, tonie
Titanic, płonie Piąta Rzeźnia w Dreźnie a topione bądź spławiane są czarownice hurtowo to tu, to tam i to
by było na tyle w kwestii równowagi.
Wróćmy więc do: a tu wokół co? Bo się kapniecie, jak nic, że mi się już język… znaczy, żem jest nieco
dygresyjnym mówcą…
A tu wokół, no proszę, nic takiego! Na Zachodzie Bez Zmian! Zwykły lasek. Słonko świeci, drzewka
rosną, kwiatki kwitną, ptaszki śpiewają, dobra: starczy tej landryny, już wiecie, o co chodzi, nie?
A geigery… nic! Nawet nie tyrknie jeden z drugim, posłali liczniki na dół na wymianę, bo myśleli, że
zepsute, ale te nowe też cicho siedzą, jakby im poprzednie zapowiedziały, że dostaną po mordzie, jak się
tylko odezwą, łamistrajki jedne. Ciekawe, gdzie taki geiger ma mordę?
 
No to co mieli Starzy robić, wyleźli na urra. Paru malkontentów zostało na wszelki wypadek.
Powiedzieli, że za sto lat wrócą straszyć, jako zombie. Mało kto się tym przejął. Obrazili się więc, gnojki,
jeszcze bardziej i zaraz zamknęli za sobą właz, na nowy kod. Żebyśmy się już z nimi nie integrowali.
A pies ich trącał i małe pieski…
No i właśnie, doszliśmy do sedna sprawy. A gdzie pieski? Porozglądali się nasi Starzy, porozglądali,
stwierdzili, że nie ma. Żadnych piesków, sobakow niet, no dogs, pas des chiens, Hunde raus ! Część kobitek
nawet jakby się tym faktem ucieszyła. Porozglądały się jednak i one i minki im dość szybko zrzedły. Kotów
bowiem nie było też. To już samo w sobie było katastrofą. Pal sześć Wielką Wojnę, ale Świat Bez Kotów?
Natychmiast wybuchła seria przypadków ostrej histerii.
Rozleźli się więc nasi Przodkowie po tym lesie Grupami Zwiadowczymi. Każdy najpierw został odpytany
ze znajomości kluczowych elementów kina grozy. Wiecie, u nas to one są podstawowym przewodnikiem
szkoły przetrwania, pod warunkiem, że się postępuje dokładnie odwrotnie, niż występujący w filmach
bohaterowie. Na przykład: po prostu stuka coś za ścianą. Jak by było w filmie? Idzie jeden i nie wraca
długo, reszta się trochę niepokoi, ale nie bardzo, potem nieco bardziej, potem wreszcie idą do sąsiedniego
pokoju i na widok masarni kiwają w osłupieniu głowami, że „tak dogłębnie tośmy nigdy Antosia nie
poznali”.
Ekstrawertyzm fajna rzecz, nie powiem, ale trzeba zachować umiar. Toteż członkowie Grup
Zwiadowczych zaprzysięgli się wzajemnie, że dołożą wszystkich starań, aby trzymać się w kupie i że będą
uzewnętrzniać się jedynie w formie werbalnej, o ile oczywiście to będzie od nich zależało.
Poszli, to poszli. Wrócili potem cali i zdrowi, wychwalając niektóre horrory pod niebiosa jako skarbnicę
wiedzy w temacie „czego nie należy robić”. Poza tym, co znaleźli, to znaleźli. Napisali o tym, jak wiecie
Główną Ówczesną Wiedzę Naszego Obejścia. W pięciu tomach. Zestawcie je sobie po kolei na półce
(wykluczam możliwość, że nie macie tego szlachetnego dzieła, Towarzystwo Księgi na pewno już tu było),
spojrzyjcie bokiem na pierwsze litery oprawek i sami zobaczcie, co ona zawierała, jaką treść.
No, a co było naprawdę. Lasy były, nieduże, ale za to piękne. Z drzewami, poszyciem, mszakami,
skrzypami, widłakami, paprociami, grzybami, wszystko, jak trza: jak z lekcji biologii. Świergotały ptaki,
turkotały dzięcioły. Żabki kumkały od czasu do czasu leniwie. Mrówy zaś, jak to mrówy, zapieprzały
bezwstydnie, żeby potem innym gatunkom oczy wykłuwać swoją legendarną, ha, ha, pracowitością.
Mówiąc między nami: kujony, lizusy i… i faszystki. Ot, co. A jak do takiej podejść, to jak ugryzie, małpa
jedna…
Nie, nie. Tak tylko powiedziałem. Małp nie było. Ani wiewiórek, zajęcy, sarenek, tygrysów,
hipopotamów, słowem, żadnej z tej swołoczy, co to się zwykle szwenda między drzewami. I tylko patrzy,
jakby chytrze zrobić komuś jakieś małe albo całkiem duże kuku…
No przecież to jasne, kukułki są, jak i wszystkie ptaszyska. O, właśnie, przypomniałem sobie: ptaszyska.
No cóż, ja tam nie na wszystkich płaszczyznach osiągnąłbym z panią Annie Wilkes porozumienie, ale tu się
akurat stuprocentowo zgadzamy. PTASZYSKA! To słowo samo w sobie brzmi jak przekleństwo.
Nie, żeby były wredne, są po prostu głupie. Żadne tam eskadry wróbli bojowych, czy te popaprane mewy,
jak na jednym z klasyków…
No co się czepiacie! Nam się filmoteka spaliła, i ocalał tylko jeden dział! Tak, ten z horrorami! Wy macie
wszystkie inne? Tak? No, to zazdroszczę i gratuluję. A my i tak mogliśmy trafić gorzej. Sąsiedniemu
miastu zostały same radzieckie propagandówki!
Do rzeczy jednak, kochani, do rzeczy. Niech tylko to moje cholerne ptaszysko poziaja sobie trochę, a ja
opowiem, co mam do opowiedzenia.
Zresztą, do tej pory powinniście się już kapnąć, co nas bolało: nie było żadnych ssaków! Nie dasz już
rady pożądać krowy, wołu, kozy, owcy ani osła bliźniego swego, choćbyś nawet bardzo chciał zgrzeszyć
w ten nieprzystojny sposób! Możesz co najwyżej podpitolić mu kurę na rosół, ale powiem wam szczerze: ja
już na ten drób patrzeć nie mogę.
No to się wybrałem w drogę, jak i inni ochotnicy. Może te całe ssaki zmieniły adres ze względów czysto
estetycznych i bawią akurat gdzie indziej? Przywlokło by się ich nieco do nas, nawet i na siłę,
porozmnażało trochę, no i dało by się żyć… Mówię wam, najczęstszy występujący u nas typ nerwicy
nazywa się „syndrom schabowego z kapustą”. Kapustę, co prawda, mamy. Ale bez schabowego traci cały
swój urok.
To jak jest tu u was? Widzieli jakieś czworonożne kopytne mniam?
Nie… Hmmm, nie to nie. Będę jechał dalej. Przecież gdzieś muszą być, no po prostu muszą. To nie może
tak być, żeby tylko te ptaszyska i ptaszyska…
No i właśnie, do cholery, ludziska, czego się dalej tak gapicie na Leona? Już w tym momencie wszystko
powinno być dla was jasne, jak na dłoni.
No bo jak ja się, u diabła, miałbym tu dostać? Piechotą drałować? Toż chyba wiecie, że po tym
generalnym remoncie planety wszystko się tak jakby pokiciało, nie? Lądy do kupy zusammen , druga
Pangea nam się zrobiła. Woda słodka rozchlapana to tu, to tam, ale za to słonej wszędzie naokoło. A na
ziemi beznadziejnie pusto, zaraz, zaraz, pani się tak nie patrzy. Nie mówię pustynia przecież. Są jakieś tam
kępki na pół zdechłej trawy, albo i krzaki jakie… Da się wyżyć, jak już koniecznie trzeba. Nie mdleć mi tu
proszę, nie jestem lekarzem, tylko kurierem.
A do tego, to tu, to tam porozrzucane są te kępki lasu, niczym krowie placki (Boże, jak ja tęsknię za
wołowiną, może być wściekła, wszystko jedno). Bardzo standardowe, wasz lasek pewnie też jest taki.
W środku źródełko, ze źródełka biegnie rzeczka, poi lasek i w ogóle uszczęśliwia wszystko wokół, po czym
bez zapowiedzi pędzi jak ta głupia na pustynię i usycha. Co, trafiłem? No pewnie… A jak wy nazywacie
waszą rzeczkę? Bo my naszą Ofelia. Głupio, co? Też tak uważam, z Ofelią to powinno być odwrotnie…
Ale to nie my, to Starzy wybierali.
Dobra, wszyscy już przynieśli te swoje gryzmoły? Załadowane na Leona?
O nie, kochany, taki wór to możesz swojej babci na kark władować, a nie mojemu zwierzątku. Listy,
mówiłem, listy to takie papierowe karteczki i to najwyżej kilka. A ty mi co tu przyniosłeś za skorupy?
Będziesz się musiał oduczyć pisma klinowego i przejść na międzynarodowy, niestety.
No, są jeszcze jakieś pytania? Ty, mały, coś chcesz wiedzieć? Koniecznie? Dobra, nie mów, sam zgadnę.
Słuchaj, nie wyglądasz na pytanie sięgające poza: co jest najtrudniejszym momentem w życiu kuriera? No
co, zgadłem? Haaa, wiedziałem. Czekaj, muszę się poprawić w siodle, bo ten cholernik zawsze to akurat
usłyszy. Ileż już mi nabił guzów w ten sposób. A paru kolegów pożegnało się wręcz z tym światem.
Gotowi… Dobra.
Otóż najtrudniejszym momentem w życiu kuriera jest chwila, w której to cholerne ptaszysko postanawia
schować łeb w piasek i to już.
Haaa, widzieliście go? Nabrał się i zrobił to! Myślał, że mnie spektakularnie zrzuci, a tu sam przyrąbał
dzióbskiem o kamienną posadzkę. Wiesz co, Leon? Po tylu razach mógłbyś się już nauczyć, co z ciebie za
zawodowiec?
No dobra, Leoś, nie bocz się. Wiesz, że ja tylko tak… Nudzi nam się w tej podróży, nudzi nam się obu,
co nie? Powinniśmy odpocząć…
No, nareszcie pojęliście aluzję, a już myślałem, że będę tak tu konwersował z moim ptaszyskiem do
usranej śmierci. To gdzie mamy się udać? Dom Burmistrza, Honorowi Goście, daleko to? Sto kilometrów,
eee tam, żaden problem dla nas dwóch. No to do zobaczenia państwu! Szykujcie następne listy.
Leon, gotowy? No, to dosiad, ej, poczekaj, no teraz dosiad i w drogę! Adieu! Arivederci! Praszczaj! Auf
Wiedersehen! Goodbye! Saionara!
– Mik mik! – dołączył się do tego struś.
I popędzili.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin