Żerdziński Dzień na wyścigach.txt

(20 KB) Pobierz
Maciej �erdzi�ski

Dzie� na Wy�cigach

W pokoju 167 panowa� p�mrok. W g��bokim fotelu, obstawionym 
sze�cioma monitorami, siedzia� zgarbiony m�czyzna. Jego 
chudy p�profil ponuro rysowa�y plamy cienia. Siedz�cy 
zdawa� si� drzema�, ale kiedy na �rodku pomieszczenia 
pojawi�o si� holo, szybko otworzy� oczy.
- Niech si� pan obudzi, Guy.
- Nie �pi�, Szefie.
- Da�bym g�ow�, �e kombinuje pan, jakby tu ulepszy� ten 
zasrany �wiat. Teraz zrobimy panu ma�� przerw�.
- Klienci?
Holo zamigota�o i podesz�o do fotela. Prawdziw� twarz 
w�a�ciciela zast�powa�a maska przedstawiaj�ca niewinnie 
zdziwione dziecko, o pulchnych, czerwonych policzkach. Szef 
firmy, Mr Helper, nigdy nie pokazywa� swego oblicza w 
systemach tradycyjnej ��czno�ci. Naprawd� widzia�o go 
zaledwie kilka najbardziej wtajemniczonych os�b.
Jedn� z nich by� Guy Aldritch.
- Tak. Mamy klient�w. Chcia�bym, �eby pan osobi�cie 
poprowadzi� spraw�. Komputer ze�ar� ju� dane; oni b�d� u 
pana za kilka minut.
- Oczywi�cie, Szefie.
Obraz znikn�� bez s�owa.
Aldritch uruchomi� par� przycisk�w. �ciany pomieszczenia 
zap�on�y stonowan� po�wiat� poprzecinan� leniwie p�yn�cymi 
strumieniami b��kitu. Monitory rozstawi�y si� wok� 
niewielkiego pulpitu.
Dlaczego Stary osobi�cie wnikn�� w t� w�a�nie akcj�, 
my�la� Aldritch. Rzadka rzecz, o protekcji nie mo�e by� 
przecie� mowy.
B�d� k�opoty.
- Cholera - mrukn�� pod nosem i w tym momencie drzwi 
zmieni�y kolor.
- Prosz� wej��.
W progu stan�o trzech Obcych. Byli kr�pi, zwarci w 
sobie, z wielkimi g�owami przypominaj�cymi �by tapir�w. 
Czaszk� najbli�szego porasta�a siwa szczecina, g�adko 
zaczesana do ty�u.
Ten jest g��wny, zawyrokowa� Aldritch.
- Witam szanownych klient�w.
Szczeciniasty Tapir zachrypia� basowo:
- Witam pana. Mamy zawrze� kontrakt z wasz� wielk� firm�. 
Prosi�bym o przej�cie do w�a�ciwej procedury.
Obcy podeszli bli�ej. Si�gali cz�owiekowi do pasa. Za 
nimi wsun�� si� nie�piesznie facet z ochrony, niejaki Steve 
Goblotter.
Aldritch skin�� g�ow� i u�miechn�� si�. Najbli�szy ekran 
wy�wietli� kolumny s��w.
- Pochodzimy z systemu Aldebarana, uk�ad siedmiu zimnych 
planet ze s�o�cem typu H. Zamieszkujemy czwart�. Dok�adne 
dane zosta�y w poprzednim pokoju.
- Tak, prosz� dalej. - Aldritch obserwowa� monitor.
Tapirowaty przesun�� si� i podni�s� wielk� g�ow�.
- Niestety, w naszym �wiecie istnieje druga rasa, 
Brohanci, z kt�r� toczymy odwieczn� wojn�. My nazywamy 
siebie...
- Asinami? - Aldritch uruchomi� drugi monitor.
- Zgadza si�. Chcemy to zako�czy�. Kilkaset lat 
wzajemnych podchod�w wystarczy. Nikt nie ma przewagi, 
stagnacja zatru�a nasze umys�y, wszyscy �yjemy w 
paranoicznej obawie przed wrogiem. Chcemy kupi� od was bro�. 
Chcemy zwyci�y�.
- Oczywi�cie, po to panowie tu s�. Jaki typ broni 
interesuje waszych przyw�dc�w?
Teraz poruszy� si� drugi Tapir. Mia� ogromny ryj z 
czerwonymi, �le patrz�cymi oczkami. Stalowe w�osy obci�te na 
kr�ciutkiego je�a, poruszy�y si� niespokojnie. Wojskowy, 
oceni� pod�wiadomie Aldritch.
- Najbardziej odpowiada�aby nam bro� atomowa.
Guy westchn�� i usiad� na brzegu pulpitu. Szczup�ymi 
palcami zastuka� w trzeci ekran.
- Przecie� panowie �wietnie wiedz�. Podstaw� 
funkcjonowania firmy "WARS 'N'GUNS" jest zakaz sprzeda�y 
broni nuklearnej. Od tej regu�y nie ma, nie by�o i nie 
b�dzie �adnych wyj�tk�w. Niekt�rzy ludzie przekazali kilka 
g�owic, owszem...
B�ysk nadziei w oczkach wojskowego by� widoczny nawet z 
ko�ca pokoju.
- Ale jako niechciane prezenty, panowie rozumiecie.
Obcy szybko pospuszczali uniesione ryje. Goblotter 
za�mia� si� bezg�o�nie.
- S�ucham wi�c dalszych propozycji.
- Tak, wiedzieli�my, �e nie uzyskamy broni nuklearnej. 
Chcieli�my po prostu spr�bowa�. Naprawd� interesuje nas atak 
oparty na biologii.
Aldritch pokiwa� z zadowoleniem g�ow�, jak gdyby doceni� 
bystry plan. Co za dupki, zawsze to samo.
- Znakomity wyb�r - powiedzia� na g�os. - Wybrali panowie 
tani� i, co najwa�niejsze, niezwykle skuteczn� form� ataku. 
Przejdziemy zaraz do dzia�u B, tymczasem jednak... Pozostaje 
forma zap�aty.
Gardziel siwego Tapira wybrzuszy�a si� lekko, 
najprawdopodobniej prze�yka� �lin�.
- Proponowali�my diamenty i zbo�e. To wszystko, co akurat 
mo�e zainteresowa� Ziemi�.
- Taaa... - przez czwarty ekran przelecia�y kolorowe 
dane. - No, nie jest tego du�o.
Wystuka� co� szybko na klawiaturze i patrzy� na 
odpowiedzi komputera. W dolnych granicach normy. Dobra, 
bierzemy. Stary nie wszed�by w spraw�, gdyby finanse mia�y 
ich odrzuci�.
Siwy Tapir, zaniepokojony d�u�szym milczeniem cz�owieka, 
wyst�ka� niepewnie:
- W poprzednim pokoju stwierdzono, �e mie�cimy si� w 
granicach.
Aldritch skin�� na Goblottera.
- Tak. W dolnych granicach normy na bro� B. Prosz� za 
mn�, panowie.
Na pi�tym monitorze pojawi� si� czerwony napis: 79,9 % 
wskazuje program "A DAY IN THE RACES". Powtarzam 79,9 %...
Obcy wyszli ze �le skrywan� ulg�, tu� za nimi potoczy� 
si� Goblotter, na ko�cu ruszy� zamy�lony Aldritch. Wiedzia� 
ju� teraz, dlaczego Szef wlaz� akurat w ten w�a�nie interes.
Sz�sty monitor pozostawa� ciemny.
Winda stan�a. Byli sto metr�w pod ziemi�, w kompleksie V.
- Dw�ch ludzi i trzech Obcych czeka na kontrol� 
to�samo�ci - zachrypia� Steve.
Aldritch zastanawia� si�, czy kt�ry� z Obcych nie ma 
przypadkiem klaustrofobii, gdy �ciany windy odezwa�y si� 
nagle:
- Potwierdzi� przybycie Grupy Operacyjnej.
- Potwierdzam. Grupa 3072. Zadanie biologiczne.
- Prosz� poda� has�o.
Spojrza� w kierunku Goblottera. Tylko on je zna�.
- "Pasikonik to mi�e zwierz�tko".
- OK.
Drzwi rozst�pi�y si� i weszli do �luzy. Chwil� p�niej 
stan�� przed nimi gruby, ruchliwy m�czyzna, nieustannie 
poruszaj�cy palcami pulchnych d�oni.
- Prosz� za mn�.
Aldritch szed� ostatni obserwuj�c zaniepokojonych 
wszechobecn� biel� Asin�w.
W przej�ciu kolejnej �luzy gruby zosta� w tyle i spojrza� 
mu w oczy.
Guy szepn��:
- Daj im wersj� Normal z hakiem. Reszt� powie ci Szef. 
Prawdopodobnie ADITR.
- O cholera.
Otworzy�y si� nast�pne drzwi.
- Jeste�my na miejscu - powiedzia� g�o�no gruby. - Moje 
nazwisko Mark Vanderberg. Mam zaszczyt doradzi� panom wyb�r 
odpowiedniego drobnoustroju. Czy s� jakie� sugestie?
- To pan jest tu specem - odpowiedzia� pokornie wojskowy 
Tapir.
Vanderberg przy�pieszy� ruch swoich palc�w tak, �e sta�y 
si� zamglon� smug�.
- W�a�nie. Ja jestem  s p e c e m. Bez przyd�ugich 
wst�p�w; zapozna�em si� ju� z anatomi� i fizjologi� pa�skich 
wrog�w, panie...
- My nie mamy imion.
- Ach tak - Vanderberg sprawnie uda� zak�opotanie. - Na 
podstawie danych, wst�pnych danych, nasz komputer 
zaproponowa� konstrukcj� potencjalnego wirusa. Czy kt�ry� z 
pan�w jest biologiem?
Trzy ryje podnios�y si� r�wnocze�nie.
- Wszyscy.
- Wspaniale - Vanderberg uruchomi� swojego pilota.
W �rodku sali pojawi� si� tr�jwymiarowy obraz.
- Oto i on. Canceroheparis 5. Atakuje w�trob� i po 
kr�tkim okresie utajenia stymuluje rozw�j raka narz�du. W 
dalszej kolejno�ci stuprocentowe zej�cie �miertelne. Jako 
zmutowany Hepatitis B jest nieprawdopodobnie odporny na 
�rodki chemiczne, zupe�nie termostabilny i szybki.
- Jakie s� drogi przenoszenia?
Vanderberg przysiad� na oparciu fotela. U�miechn�� si�.
- To kolejna zaleta modelu Canc-Hep 5. Kapsydy wirusa 
przenikaj� do organizmu pozajelitowo, drog� pokarmow� i 
wreszcie w bezpo�rednim kontakcie. A kiedy ju� s� w 
kom�rkach ofiary... Panowie!
Asinowie poruszyli si� podnieceni. Aldritch czu� ostry 
zapach wydzieliny ich gruczo��w.
- To nam odpowiada. Ale jest jeszcze jeden problem.
- Tak?
- Powiedzia� pan, panie Vanderberg, �e jest to wyj�tkowo 
zjadliwy wirus.
- Zgadza si�.
- Stuprocentowo skuteczny, �atwo przenikaj�cy do 
organizm�w.
- Zgadza si�.
- W takim razie zabije r�wnie� i nas.
Naukowiec westchn�� z rozpacz� i otar� chusteczk� nalan� 
twarz.
- Panowie. Nie b�d�my dzie�mi. Was wyposa�ymy w zestaw 
szczepionek. Damy wam odzjadliwione formy Canc-Hep 5. 
Mo�liwo�� powik�a� wyniesie oko�o - ponownie uruchomi� jaki� 
program - 0,01 procentu. To jest �adna mo�liwo��. Jedynym 
k�opotliwym faktem pozostaje akcja szczepienia.
Siwy Tapir pokiwa� w�t�� d�oni�.
- To jasne. Ale dlaczego nie wspomina pan o zdolno�ciach 
mutacyjnych wirusa? Pan wie, �e kiedy ju� zmutuje, nikt nie 
uratuje naszej sk�ry. Sami nie zrobimy nowej szczepionki.
Vanderberg spojrza� na Aldritcha, kt�ry bawi� si� nie 
zapalonym papierosem.
- Dobre pytanie. Widzicie panowie, podstaw� produkcji 
naszych wyrob�w jest ich jako��. Canc-Hep 5 b�dzie 
zablokowany. Jego genetyczna przysz�o�� b�dzie wyznaczona 
przeze mnie. Nie ma mowy o �adnych mutantach.
Aldritch u�miechn�� si� krzywo.
- Panowie, dr Vanderberg jest wybitnym fachowcem. 
Podobnie jak i jego wirusy. Zapewniam.
- Nie chcieli�my nikogo urazi� - powiedzia� wojskowy 
Tapir. - Znamy wasz� solidno�� i kupimy tego wirusa. Do 
om�wienia pozostaje termin oraz dostawa towaru.
Kr�tkie r�ce biologa roz�o�y�y si� bezradnie.
- Dostawa le�y w kompetencjach pana Aldritcha, termin 
za�... Chwileczk�.
Podszed� do jednego z komunikator�w.
- Tu Vanderberg. Dajcie mi kogo� ze "��obka".
"��obkiem" nazywali kompleks laboratori�w, gdzie hodowano 
mikroorganizmy. Aldritch pami�ta� technika, kt�ry pierwszy 
wprowadzi� t� nazw�. Pi�� lat temu facet ten powiesi� si� w 
jednym z laboratori�w.
Tu� przed �mierci� na bia�ej �cianie wypali� palnikiem 
wielki napis: WITAMY W NASZYM BANDYCKIM ��OBKU.
Facet nazywa� si� Chambers i by� jego przyjacielem.
- Tu Moman.
- Jest Nowy do hodowli. Na po�ywkach sta�ych. Plus wersja 
odzjadliwiona.
- Cholera, mamy tu cztery kolonie naraz.
- Dobra, przy�lijcie dzisiaj papiery i model. Za sto 
dwadzie�cia godzin odbi�r.
- Dzi�ki. - Vanderberg odwr�ci� si� do Asin�w. - Wszystko 
gra. B�dziecie mieli swoj� niewidzialn� armi� na orbicie za 
ziemski tydzie�. To bardzo dobry czas.
Ryje Obcych rozja�ni�y si�.
- Na razie dzi�kuj�, Doktorze. Panow...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin