Siekierzyński Gdzie śpią cienie.txt

(14 KB) Pobierz
Witold Siekierzy�ski

Gdzie �pi� cienie?

Przechodz�c na drug� stron� ulicy prawie wpad� pod samoch�d. Nawet tego nie 
zauwa�y�. Przemkn�� pomi�dzy 
przechodniami i skr�ci� w boczn� uliczk�. My�lami przebywa� gdzie indziej. 
Jeszcze czu� jej cia�o obok swojego. By� 
taki szcz�liwy. Lawirowa� mi�dzy bezosobowymi postaciami, z kt�rych istnienia 
nie do ko�ca zdawa� sobie spraw� - 
m�ody ch�opak pogr��ony w marzeniach. I nagle, na wp�wiadomie dostrzeg� 
besti�.. Zeskoczy�a z dachu i sadzi�a 
wielkimi susami w jego stron�. Uni�s� r�ce. Krzykn�� co�. Zatrzyma�a si� w p� 
skoku, jakby wpad�a na �cian�, i pad�a 
na ziemi�. Podszed� powoli, pr�buj�c zrozumie� i przypomnie� sobie co zrobi�. 
Zadzia�a� instynktownie. Zacz�� dr�e� - 
dopiero teraz poczu� przera�enie. Jego umys� nie m�g� sobie poradzi� z tym co 
widzia�. Brakowa�o mu poj��, a te kt�re 
posiada� pl�ta�y si� ze sob�. Wiedzia�, �e bestia wygl�da jak szept za plecami, 
kiedy sami idziemy pust� ulic�, a 
�mierdzi jak zbyt jaskrawe �wiat�o. Z trudem podni�s� wzrok. Rozejrza� si� 
dooko�a i spostrzeg�, �e nikt nie zwraca na 
niego uwagi. Wszyscy mijaj� go oboj�tnie, jakby by� jeszcze jedn� przeszkod� na 
drodze. Nikt nawet nie spojrza� na 
besti� le��c� u jego st�p. Nie pami�ta� ju� o swojej dziewczynie, z kt�r� 
po�egna� si� przed kilkoma minutami, z 
przera�eniem zastanawia� si�, czy oszala�. Ba� si� co z nim b�dzie, czy zamkn� 
go w domu wariat�w. Sta� tak na rogu 
ulicy boj�c si� ruszy�. Sta�by tak d�u�ej, gdyby nie podszed� do niego wysoki, 
szczup�y m�czyzna. Ubrany w d�ugi 
szary p�aszcz zdawa� si� wi�kszy od rzeczywisto�ci. D�ugie siwe w�osy mia� 
zwi�zane poni�ej karku br�zowym 
rzemieniem.
-Nareszcie! - mia� niski, spokojny g�os.
-S�ucham? - Piotr, bo tak mia� na imi� ch�opak, drgn��.
-M�wi�, �e nareszcie znalaz�em - tu m�czyzna u�miechn�� si� - ucznia.
-Chyba nie rozumiem - wydawa�o mu si�, �e �ni jaki� dziwny surrealistyczny sen.
-B�dziesz moim uczniem. - To by�o jak stwierdzenie faktu.
-A je�li si� nie zgodz�?! - W Piotrze obudzi� si� gniew tak typowy dla jego 
wieku.
-S�uchaj, to naprawd� nie zale�y od Ciebie. - M�czyzna u�miechn�� si� szeroko. 
- Szczerze m�wi�c nie zale�y 
r�wnie� ode mnie.
Jego �miech zgasi� gniew Piotra, nie potrafi� z�o�ci� si� na tego m�czyzn�. 
Chc�c, nie chc�c, u�miechn�� si�. Sam nie 
wiedzia� co my�le�. Zastanawia� si�, czy jego rozm�wca jest wariatem (a je�li 
tak, to czy niebezpiecznym), czy te� to 
jego rozum odm�wi� pos�usze�stwa.
-Nie, nie zwariowa�e�. - Widz�c zdumienie w jego oczach szybko doda� - i nie 
czytam w twoich my�lach.
-Nie rozumiem? - Piotr naprawd� nie rozumia�.
-M�wi�, �e nie czytam w twoich my�lach - zastanowi� si� chwil� - chocia� 
m�g�bym.
-O co Panu chodzi? - gniew powraca�.
-Och! Zaraz ci wszystko wyt�umacz�. I nie m�w do mnie per Pan, tylko Mistrzu. - 
Spojrza� na min� Piotra i zn�w si� 
za�mia�. - Tak naprawd� to moje przezwisko, nie nabijam si� z Ciebie.
-Ja... Ja nic nie rozumiem. - Piotr zapl�ta� si� w za d�ugich r�kawach 
rzeczywisto�ci.
-Cho� tu obok na piwo - machn�� r�k� gdzie� w prawo. -Wszystko ci wyt�umacz�.
-No dobrze. - Sam nie wiedzia� czy skapitulowa�, bo chcia� odej�� od bestii 
le��cej na chodniku, czy te� idea 
darmowego piwa ostudzi�a jego wol� walki.
***
-Masz dar ch�opcze. Potrafisz dostrzega� rzeczy dla wi�kszo�ci ukryte. Nie wiem 
sk�d on si� bierze. By� mo�e to jest 
tak jak z m�odymi kotami, kt�re trzymano w pomieszczeniu bez pionowych linii. 
Gdy doros�y nie potrafi�y ich 
dostrzec. Mo�e z lud�mi jest tak samo. W dzieci�stwie co� zobaczy�e�, czego� 
by�e� �wiadkiem i potrafisz ujrze� inn� 
warstw� �wiata. Ale nie na tym polega tw�j dar. Masz intuicj�, potrafisz z nimi 
walczy�, a to rzadka umiej�tno��. 
Znam tylko kilka takich os�b na ca�ym �wiecie.
-A Pan, czy Pan to potrafi.
-Po pierwsze nie musisz m�wi� do mnie per pan, mo�emy przej�� na ty, a po drugie 
- tak, potrafi� to. Dlatego 
chcia�bym Ci� uczy�. Nasz �wiat jest czym� w rodzaju hodowli, w�asno�ci jakiego� 
wy�szego bytu. A musisz sobie 
zdawa� spraw�, �e takich byt�w i takich hodowli jest wiele. Poszczeg�lni 
w�a�ciciele konkuruj� ze sob� i prowadz� 
skomplikowane rozgrywki i wojny. Nasza rola polega na pilnowaniu tej hodowli, 
aby wr�g naszego pana nie zniszczy� 
jej od �rodka. Niestety jednak nasz w�a�ciciel jest coraz s�abszy i tak naprawd� 
ju� wiadomo, �e nasz �wiat pr�dzej, czy 
p�niej zostanie zniszczony, my tylko mo�emy odwlec t� chwil�. Odsun�� troch� 
Apokalips�.
***
Rok p�niej Piotr towarzyszy� Mistrzowi przez wi�kszo�� czasu. Stary wilk i 
m�ody. Razem polowali i tropili pr�buj�c 
odwlec nieuniknione. Piotr nie by� ju� tym samym m�odym cz�owiekiem. Zerwa� 
kontakty ze znajomymi, rozsta� si� z 
dziewczyn� - nie potrafili poj�� jego �wiata.
Jedynie Mistrz potrafi� go zrozumie�, a i on ostatnio zrobi� si� jaki� ponury.
-Co� dziwnego si� dzieje. - Mistrz by� naprawd� przera�ony. - Tym razem to nie 
jest zwyk�a potyczka, to wojna. Tym 
razem chodzi o ca�y �wiat, a nie o kilka os�b.
-Dlaczego tak twierdzisz? - Szczerze m�wi�c Piotr by� przekonany, �e jego 
nauczyciel zaczyna cierpie� na mani� 
prze�ladowcz�.
-Jest coraz wi�cej szale�c�w, zw�aszcza w naszym mie�cie. To rozprzestrzenia si� 
jak choroba - wyszczerzy� z�by. - A 
ja znajd� tego kt�ry zara�a innych i zabij�.
-Jak chcesz go znale��?
-B�d� obserwowa�, szuka� jakiego� wsp�lnego elementu w przesz�o�ci tych 
wszystkich �wir�w - spojrza� na Piotra - i 
zniszcz� go. Definitywnie i ostatecznie.
-Chyba przesadzasz.- Piotr mia� w�tpliwo�ci. - By� mo�e taki element w og�le nie 
istnieje.
Mistrz spojrza� na niego zimnym wzrokiem i powiedzia�:
-Do widzenia, Piotrze. Zobaczymy si� za kilka dni. Oka�e si� czy przesadzam.
-Nie obra�aj si�, ale�
-Powiedzia�em do widzenia. Przyjd� za tydzie�, chyba, �e zadzwoni� do ciebie 
wcze�niej.
Dyskusja nie mia�a sensu, kiedy mia� taki nastr�j nale�a�o go unika�. Piotr 
wsta� i wyszed�. Oczywi�cie nie zapomnia� o 
w�ciek�ym trza�ni�ciu drzwiami. Id�c ulic� zastanawia� si� co op�ta�o Mistrza. 
Nigdy si� tak nie zachowywa�. To 
chyba zm�czenie, w ko�cu od lat poluje, to musia�o si� tak sko�czy�. Wymin�� 
n�dznie ubranego dzieciaka, kt�ry 
wyci�ga� r�k� po pieni�dze. Us�ysza� za sob� spluni�cie i ciche przekle�stwo. 
Nie przej�� si�. Przyzwyczajenie. Wtedy 
dostrzeg� co� na dachu. Cichy i gro�ny, p�on�cy cie� wtulony w komin. 
Momentalnie uskoczy� w mrok bramy. 
Zastanawia� si� kr�tko. Po cichu wsun�� si� na klatk� schodow�. D�ugie, 
drewniane schody prowadzi�y skrzypi�c�, 
powykr�can� przez czas spiral� do g�ry. Przy suficie przyczai�y si� kamienne 
gargojle, z zimn� oboj�tno�ci� 
przygl�daj�ce si� jak wchodzi po schodach. Ju� dawno przesta�y interesowa� si� 
lud�mi.
Gdy dotar� na g�r� stwierdzi�, �e wej�cie na dach zamyka stara, zardzewia�a 
k��dka. Wzi�� j� w d�onie. Zamrucza� 
cicho. K��dka z otworzy�a si� z cichym szcz�kiem. Wyjrza� na dach. To, co 
zobaczy� odebra�o mu dech w piersiach. 
Przez dwa, trzy uderzenia serca ba� si� ruszy�. �arz�cy si� k��b mg�y, siedz�cy 
i wpatruj�cy si� w ludzi chodz�cych po 
ulicach, porazi� go aur� nienawi�ci i szale�stwa.
Piotr zachwia� si�, ba� si� nawet ruszy�. Czu� si� ma�y i s�aby. W tej chwili 
uwierzy� w to co powiedzia� Mistrz. 
Zrozumia�, �e mia� racj�. Ta istota nie by�a jeszcze w pe�ni w tym �wiecie, ale 
gdy zbierze si�y i pojawi si� w�r�d nas� 
to b�dzie koniec. Powoli odwr�ci� si� i uciek�. M�g� zosta�, ale wiedzia�, �e 
wtedy prawdopodobnie by zgin��. Wybra� 
�ycie.
Po powrocie do domu Piotr pr�bowa� dodzwoni� si� do Mistrza. Niestety nikt nie 
podnosi� s�uchawki. Pozosta�o tylko 
czekanie.
Nie znosi� czekania!!!
***
Mistrz zadzwoni� po trzech dniach.
-Mam go. Wiem gdzie mieszka - w jego g�osie miesza�y si� nuty triumfu i smutku. 
- B�d� u mnie za godzin�.
-Poczekaj. Spotka�em co� ostatnio, wtedy gdy ostatni raz si� widzieli�my. 
Przerazi�o mnie.
-Opowiesz jak si� zobaczymy. Obawiam si�, �e to nie jest rozmowa na telefon. 
Czekam na Ciebie.
-Dobrze, b�d� za jak�� godzin�.
By�a wtedy pi�kna pogoda. Piotr odczu� to tak, jakby natura drwi�a z jego l�k�w. 
Tak jakby los ludzi nie obchodzi� 
�wiata. Kto� przychodzi, kto� odchodzi. Normalne koleje rzeczy.
Ludzie cieszyli si� pierwszymi dniami lata. Na �awce w parku siedzia�a m�oda, 
�adna dziewczyna z u�miechem 
wystawiaj�c twarz do s�o�ca. Patrzy� na ni� d�u�sz� chwil� smakuj�c jej urod�. 
Lecz po chwili przypomnia� sobie, �e to 
nie dla niego. On nie m�g� sobie pozwoli� na �on�, dzieci, rodzin�. Przekona� 
si� o tym bardzo szybko. Jego zwi�zek 
rozpad� si� dwa miesi�ce po tym jak spotka� Mistrza. Ona nie by�a wstanie 
zrozumie� zmian, jakie w nim nast�pi�y. 
Jednak zdawa� sobie spraw�, �e nie jest pe�nym idea��w m�czennikiem 
po�wi�caj�cym si� dla sprawy. Sam nigdy nie 
b�dzie mia� dzieci, ale on, jego geny, ocalej�, przetrwaj� w jego krewnych, 
bliskich. Oczywi�cie je�li ocali �wiat. Tylko 
tyle - u�miechn�� si� ironicznie do siebie. Tylko tyle, tylko jeden �wiat. 
Spotka� kilka razy innych, niezbyt cz�sto, bo i 
nie by�o ich wielu, zajmuj�cych si� tym co oni, i u wszystkich dostrzega� 
cyniczny fatalizm, �wiadomo�� 
beznadziejno�ci walki, kt�r� tocz�. Dostrzeg�, �e dziewczyna patrzy na niego. 
Mrugn�a okiem. Lecz on odwr�ci� si� i 
odszed�. Zareagowa�a na to wzruszeniem ramion i ponownie wystawi�a twarz do 
s�o�ca. Trzeba korzysta� z ciep�a p�ki 
jest.
Mistrz siedzia� przy stole z g�ow� opart� na r�kach. Spa�. Piotr podszed� do 
sto�u. Nie budzi� go, wiedzia�, �e musi by� 
wycie�czony. Raczej nie zdarza�o mu si� zasypia� przy stole, nale�a� do os�b o 
niespotykanej wprost �ywotno�ci. Piotr 
chcia�by mie� tak� kondycj�. Przez chwil� wpatrywa� si� w okno, ale by�o tak 
brudne, �e z trudem dostrzega� co si� 
dzieje na zewn�trz. Zacz�� pada� deszcz, cho� s�o�ce wci�� mocno �wieci�o. Wsta� 
i poszed� do wyj�cia, chcia� 
poszuka� ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin