Andre Norton - Crosstime 2 - Zagubieni w czasie.doc

(737 KB) Pobierz
ANDRE NORTON

ANDRE NORTON

 

ZAGUBIENI W CZASIE

 

TYTUŁ ORYGINAŁU QUEST CROSSTIME

PRZEKŁAD: KONRAD BRZOZOWSKI

 

1

 

Potężny, ponury masyw skalny stromym urwiskiem wrzynał się we wzburzony ocean. Sprawiał wrażenie rozdartego przez jakiś kataklizm w przeszłości, ponieważ rana klifu odsłaniała warstwy, z których był zbudowany: szare, czerwonawobrunatne i białe jak wapień. Cały krajobraz o przytłumionych barwach nieprzyjemnie przytłaczał obserwatora. Nawet fale, rozbijające się o podnóże skały z ogromną siłą, odbijały mroczny, stalowo zimny cień nisko zawieszonych burzowych chmur. Z otoczeniem kontrastowała dolina rzeczna, w której toczyła się walka pośród zielonych kopuł. Był to świat bez ludzi, zwierząt, ptactwa czy gadów, któremu obca była wszelka, najdrobniejsza nawet forma komórkowego życia, jaką odnaleźć można w zwykłej wodzie. W tej krainie jałowych skał życie pojawiło się wraz z człowiekiem, który w swojej nieokiełznanej żądzy zmian zapragnął naruszyć surowy prymityw jej przyrody.

Nadchodząca burza zapowiadała się wyjątkowo gwałtownie. Marfy Rogan zerknęła w górę na kłębiące się chmury, na mrok, który ze sobą niosły. Głupio zrobiła, zostając tutaj. Jednak...

Zamiast wstać, ułożyła się w rozpadlinie, którą upatrzyła sobie wcześniej, i wsparłszy czoło na zgiętej w łokciu ręce, przycisnęła ramię do twardej skały. W napięciu próbowała nawiązać kontakt. Chwilowy niepokój już dawno przerodził się w strach.

Marva! - Jej usta poruszyły się, gdy wysyłała niemy, telepatyczny krzyk, który utonął w olbrzymim, dzikim i pustym świecie. Huk spienionych fal mógłby całkowicie zagłuszyć normalny okrzyk, ale ten, wysłany przez umysł do innego umysłu, był nie do powstrzymania. Chyba że coś by się. stało z osobą, do której był adresowany.

Głucha cisza oznaczała, że coś jest nie tak, i to ona zaniepokoiła Marfy. Między wieloma przyrządami przyczepionymi do paska miała niewielkie, dostrojone do swojego ciała urządzenie, które wyraźnie pokazywało, że z nią samą wszystko jest w porządku. Lecz ktoś mógł je przecież przestroić...

Każda zmiana osobistych ustawień byłaby wynikiem celowej ingerencji. Co mogło być przyczyną tak szalonego czynu? Oczywiście, wszyscy, którzy znajdowali się teraz w terenie, widząc ostrzeżenia o nadciągającej burzy, szukaliby kryjówki tam, gdzie są, nie martwiąc się zbytnio o powrót do bazy. Jednak fizyczna odległość nie stanowiła żadnej przeszkody dla tak silnie związanych ze sobą bliźniaczek. A helikopter nie był ani odpowiednio wyposażony, ani zaopatrzony do długiej podróży przez nieskończone kamienne pustkowie.

Osobisty dysk potwierdzał, że wszystko z nią w porządku, ale umysł i zmysły Marry gwałtownie temu zaprzeczały. A ona sama bardziej wierzyła swojemu przeczuciu niż temu, co pokazywał dysk. Gdyby tylko w obozie na dole był ktoś inny oprócz Isina Kutura, Marfy mogłaby rozwiać swoje obawy już godzinę temu. Ponieważ jednak Isin dał im wyraźnie do zrozumienia, że nie są tu mile widziane i że najchętniej pozbędzie się ich pod lada pretekstem, Marfy pozostała na górze. Zachowała się jak tchórz, bo jeśli jej przypuszczenia były prawdziwe...

Uniosła głowę. Śliczne jasne włosy targał wiatr, odsłaniając twarz, której na policzkach i na czole nie ozdabiały modne na Vroomie wzory. Zamknęła oczy i zacisnęła usta, by lepiej się skupić na nerwowym telepatycznym poszukiwaniu. Jej twarz barwy kości słoniowej charakteryzowała się delikatnością i elegancją rysów, kultywowanych przez pokolenia w trosce o szlachetny wygląd. Pośród skalnego rumowiska wyglądała jak kwiat wyrastający samotnie na kamieniu.

Marva! - Bezgłośne wołanie przerodziło się w krzyk. Odpowiedzi nie było.

Wiatr wyciągał w jej stronę ruchliwe palce. Otworzyła oczy, gdy pierwsze krople deszczu uderzyły o skałę. Nie mogła już zejść ścieżką prowadzącą do obozu. Nie miała odwagi rzucić wyzwania wzmagającej się wichurze i nadciągającej ulewie. Pragnienie wyrwania się z obozu, gdzie była stale pod obserwacją, okazało się mieć zarówno złe, jak i dobre skutki. Złe, bo straciła kontakt wzrokowy z bazą i była całkowicie zdana na siebie. Dobre, bo zdołała znaleźć schronienie przed burzą.

Ukryta w rozpadlinie, nie widziała nic poza skrawkiem poszarzałego nieba, które przecinały szalejące błyskawice. Znała tutejsze burze i wiedziała, że spędzi tu co najmniej godzinę.

Marva! - Po raz ostami wysłała wiadomość, tracąc nadzieję na odpowiedź.

Marva, wbrew wszelkim pozorom, znajdowała się poza zasięgiem kontaktu, choć dysk wskazywał, że jest w pobliżu, cała i zdrowa podobnie jak ona sama. A więc dysk kłamał. A to, jak uczono Marfy, było absolutnie niemożliwe!

Gdy przydzielono je do tego Projektu, zostały dokładnie przeszkolone. A Marva, choć czasem niecierpliwa i żądna przygód, nigdy nie była lekkomyślna i na pewno nie podjęłaby żadnego wyzwania bez porozumienia się z siostrą, nie mówiąc już o urządzeniach ochrony osobistej.

Poza tym ani w tym, ani w żadnym innym z wielu dostępnych im światów nie było powodów, by ktoś celowo zmieniał ustawienia osobowe dysku. Kutur bez wzglądu na urazę, jaką do nich żywił, dla własnego dobra dopilnował, żeby przeszły szkolenie Stu. Były córkami samego Erca Rogana i odbywały tę szczegółowo zaplanowaną międzyczasową praktykę za jego oficjalną zgodą.

Chyba że - Marfy zadrżała na tę myśl - chyba że Limiterzy. .. Oblizała mokre od deszczu wargi. Marva często oskarżała ją o nadmierną podejrzliwość. Jako bliźniaczki były bardzo podobne, ale każda była odrębną osobowością, nie jedynie połową tego samego, rozdwojonego organizmu. Limiterzy stanowili dużą partię, która opowiadała się za ograniczeniem podróży w czasie. Nadzór nad nimi sprawowałaby oczywiście komisja wybrana przez Saura To'Kekropsa, to znaczy on sam i jego poplecznicy. Jeśli tylko doszłoby do wypadku potwierdzającego zagrożenie, jakie niosły ze sobą międzyczasowe podróże, wskazującego na potrzebę ściślejszej ich kontroli, wypadku, w który zamieszany byłby któryś z członków Stu lub jego rodzina... Marfy aż westchnęła z wrażenia. Ale To'Kekrops nie ośmieliłby się! Poza tym, jak udałoby mu się zmienić ustawienia dysku?

Poza bazą nie było innej drogi dostępu do tego świata ani innych pojazdów do takiej podróży oprócz oficjalnie zarejestrowanych. Załoga Projektu była poza tym wrogo nastawiona do Limiterów, gdyż ich Projekt zostałby odwołany jako pierwszy. Marva...

Nad niewielkim schronieniem Marfy szalała nawałnica. Widziała takie burze na rejestracjach w kwaterze głównej. Minęły już cztery... nie, pięć stuleci od czasu, gdy jej rodacy otworzyli bramy czasowe Vroomu i wyruszyli - nie w tył czy w przód, lecz "w poprzek", by odwiedzać inne światy równoległych gałęzi-poziomów, których historia podążała szlakami odmiennymi niż Vroom; im "dalej" od Vroomu, tym bardziej odmiennymi. Czasem śmierć zaledwie jednego człowieka powodowała łączenie się lub podział światów, tworząc świetlistą sieć czasowych dróg-gałęzi niekiedy tak rozbieżnych, że ci, którzy do nich należeli, nie byli już w pełni ludźmi z punktu widzenia Marfy i jej rodaków.

A ten świat należał do najdziwniejszych, nigdy bowiem nie pojawiła się w nim nawet najprostsza forma życia. Woda, kamienie, ziemia, wiatr, deszcz i słońce, ale ani śladu czegoś żywego, organicznego. A potem ustanowiono Projekt, by pod ścisłą kontrolą posiać tu życie lub przynajmniej podjąć taką próbę. Cały eksperyment był oczkiem w głowie jednej z największych naukowych grup, do której należało dwudziestu członków Rady Stu. Nie, z całą pewnością sam personel Projektu nie uczyniłby nic, co zagroziłoby jego powodzeniu.

Przez ostatnie kilka dni Marva była niespokojna. Lubiła towarzystwo innych. Dreszcz emocji związany z podróżą łączyła z chęcią poznania innych poziomów, które nie były jedynie nagimi pustyniami. Odwiedziła z siostrą dwa takie światy, wcześniej składając przysięgę przestrzegania zasad i rozkazów, i za każdym razem była rozczarowana ograniczeniami, jakim były poddane. Tu dano im więcej swobody, bo planeta nie była zamieszkana przez nikogo, kto mógłby przypadkiem odkryć ich pochodzenie.

Dalsze spekulacje były bezcelowe; choć znała zaledwie kilka faktów, wyobraźnia wciąż zasypywała ją coraz to innymi wyjaśnieniami, z których każde następne było dziwniejsze od poprzedniego. Pozostawało jej tylko jedno: gdy burza się skończy, zejdzie do obozu, by porozmawiać z Kuturem. Zażąda tego, czego najbardziej starała się uniknąć, gdy zorientowała się, że ona i Marva nie są tu mile widziane. Miała zamiar poprosić o prawo do transmisji i zdać relację... tylko komu?

Erc Rogan właśnie podróżował. Dokonywał przeglądu placówek, by upewnić się, że Limiterzy nie dopatrzą się żadnych uchybień, które na następnym zjeździe mogliby wykorzystać do podjęcia ataku. Mógł znajdować się na każdej z pięćdziesięciu stacji. Marfy wprawdzie mogła zostawić mu wiadomość na każdej z nich, ale wiedziała, że jedynie w sprawach najwyższej wagi wolno jej wykorzystywać połączenia. Wysłana na tak szeroką skalę wiadomość wywołałaby zamęt i plotki w całym systemie czasowym.

Do kogo więc powinna się zwrócić? Może do Coma... Coma Varlta? Poznała Coma jeszcze jako młodszego strażnika-stażystę, kiedy obie z Marvą, w wieku sześciu lat, przybyły na Poziom Lasu, by obejrzeć zwierzęta. Posiadłości rodziny Varlta sąsiadowały z posiadłością Rogana, jednocześnie zaś związek między rodzinami umacniały dwa wcześniej zawarte małżeństwa. Jak się okazało, Varlt miał w tym miesięcu dyżur na rodzinnej planecie. Tak, pośle wiadomość Varltowi, choć i to również może wydać się komuś podejrzane. Chyba że Marva...

Marfy potrząsnęła głową w odpowiedzi na własne myśli, odsuwając od siebie nieznośne odczucie, które starało się nią zawładnąć, ilekroć pomyślała o siostrze i o nieodebranej telepatycznej wiadomości. Przeczeka burzę tutaj i przez ten czas wymyśli odpowiednią wiadomość dla Varlta. Potem, gdy najgorsza nawałnica ustanie, wróci do obozu, stanie przed Kuturem i zażąda prawa do transmisji.

 

Prom był niewielki, ale wygodny. Bez najnowszych rozwiązań, oczywiście, ale dobrze wyposażony do tak rutynowego przelotu. Blake Walker rozejrzał się po kabinie. Dwa miękkie, osłonięte fotele tuż przed panelem kontroli, za nimi szafki z częściami zapasowymi, aparatura rejestrująca i narzędzia. Była to najbezpieczniejsza metoda międzyczasowej podróży, jaką dotąd wynaleziono.

Wyśmienita opinia, jaką się cieszył po wcieleniu do służby, umożliwiła mu ten samodzielny lot.

W paczce tuż przed nim znajdował się rzekomy powód jego podróży: dostarczenie specjalistycznego sprzętu naukowego do bazy Projektu, którego celem było zaszczepienie życia na zupełnie jałowym świecie. Jednak nieoficjalny cel misji podał mu sam starszy strażnik Com Varlt: sprawdzić, co dzieje się z córkami Rogana.

Niedawno, zanim Limiterzy doszli do władzy - to zastanawiające, że ich reakcyjne ugrupowanie tak szybko urosło w siłę i zyskało olbrzymie poparcie - podróże równoległe wykorzystywano do wakacyjnego wypoczynku, studenci zdobywali w ten sposób wiedzę, a handlowcy robili interesy. Ale protesty Limiterów drastycznie zmniejszyły liczbę wydawanych pozwoleń. Zabroniono rozrywkowo-wypoczynkowych podróży z wyjątkiem niezamieszkanych leśnych światów, zabroniono wszystkiego, co mogłoby stworzyć jakiekolwiek zagrożenie. Takie posunięcie nie było zbyt mądre, bo dawało To'Kekropsowi kolejny argument. Zażądał wyjaśnień, dlaczego odmawiano wydawania pozwoleń, skoro podróże czasowe są rzekomo takie bezpieczne. Rogan zdecydowanie sprzeciwił się ograniczeniu liczby pozwoleń, uznał to za niewłaściwą odpowiedź na insynuacje To'Kekropsa i wyraźnie bojkotując zakaz, wysłał swoje córki do pracy w Projekcie, dając im pozwolenia na praktyki studenckie. Musiał udzielić oficjalnego wyjaśnienia, ale nie zmienił poglądów i wykorzystując swą pozycję, robił wszystko, by przywrócić dawny porządek. Blake oparł się o ochronne poduszki fotela. Wyliczył kod podróży i uzyskał potwierdzenie. Teraz pozostało jedynie uruchomić procedurę startu. Ale nawet doświadczeni podróżnicy zawsze wyjątkowo starannie podchodzili do kodowania. Każdy pilot wiedział, że metoda potrójnego sprawdzania przed uaktywnieniem kodu nie była niczyim widzimisię. Najdrobniejsze odchylenie mogło doprowadzić nie tylko do lądowania w świecie innym od zaplanowanego, ale stać się nawet przyczyną śmierci, gdyby prom zmaterializował się w przestrzeni zajętej już przez inne ciało stałe.

Toteż Blake wybrał czas, dokonał obliczeń, uzyskał trzykrotne potwierdzenie prawidłowości kodu i dopiero wtedy wprowadzał go za pomocą ręcznych kluczy. Poczuł zawirowanie, przechył przyprawił go o mdłości, gdy prom wyrwał się ze stabilnego czasu poziomu Vroomu i rozpoczął podróż przez kolejne, sąsiadujące ze sobą światy.

Zamknięty w kabinie, Blake nie widział tych światów nawet w postaci przesuwających się cieni. Wcześniej, w czasie swej pierwszej podróży na nielegalnym promie pewnego międzyczasowego przestępcy widział je, jak się łączyły, dzieliły, pękały, formowały na nowo i zmieniały poza granicami nieosłoniętego pomostu, na którym przycupnął. On sam pochodził z jednego z tych światów, wciągnięty - nie z własnej woli, ale z powodu swych zdolności psi - w akcje zespołu łowców Coma Varlta. Najpierw wspólnie odwalili niezły kawał niebezpiecznej roboty, a potem, gdy zespół próbował wszczepić mu fałszywe wspomnienia, okazało się, że ma naturalny dar blokady umysłowej. Musieli więc zabrać go ze sobą.

W świecie, z którego go zabrano, Blake był obcy. Przyszli opiekunowie, którzy znaleźli go jako dziecko na ulicy, zmarli, zanim dorósł. Dlatego też zaakceptował przyjaźń Vroomianina i propozycję kariery strażnika. Choć nigdy tego nie udowodniono, Com Varlt wierzył, że on, Blake, pochodzi ze świata bliskiego Vroomowi. Jego mieszkańcy byli o krok od podróży międzyczasowych, kiedy łańcuchowa reakcja atomowa całkowicie zniszczyła planetę. Czy był jedynym, który przeżył? Być może był synem eksperymentatora, który widząc zbliżający się koniec, uznał, że jedynym ratunkiem będzie wysłanie Blake'a do innego świata. Być może. Ale jego pochodzenie nie miało teraz żadnego znaczenia. Był zadowolony z oferty Vroomian, nie mówiąc już o tym, jak ogromną radość sprawiła mu indywidualna misja.

Po ustawieniu i włączeniu kod działał samoczynnie. Blake miał trochę więcej niż godzinę, jeśli w tych warunkach można było w ogóle określić czas.

Żaden ze strażników nie nosił galowego munduru na co dzień. Ubiór ten, na który składała się kasztanowa marynarka, obcisłe spodnie i buty zapinane na metalowe klamry, zakładano z reguły trzy lub cztery razy w ciągu całej służby. Szczupły i wysoki Blake miał teraz na sobie jednolity skafander, który nosili z pewnością wszyscy członkowie Projektu. Na tle jasnego stroju jego naturalnie brązowa skóra wydawała się jeszcze ciemniejsza, a ciemnorude włosy kontrastowały wyraźnie z jasnym wnętrzem promu. Nosił pas z ekwipunkiem badacza, w skład którego wchodziły środki obrony i przeżycia, na szyi zaś identyfikator; jego chłód czuł przy każdym ruchu.

Po zakończeniu szkolenia odbył już trzy rutynowe podróże, wszystkie jako szary członek załogi. A teraz jeszcze miał służyć jako "przechodzień" lub członek zespołu kontaktowego przebywający dłużej na jednym z obcych poziomów. Czasem zadanie tego typu wymagało zastosowania chirurgii plastycznej i różnego rodzaju technik nauczania, które trwale zmieniały załogę, tak że jej członkom po zakończeniu misji trzeba było na nowo przywracać pierwotną tożsamość. Ale do tych zadań przydzielano jedynie dobrze wyszkolonych, sprawdzonych strażników o wyższej randze. Poza tym trzeba było mieć choć jeden solidny talent. Wszystkie legendarne na jego poziomie zdolności psi znane były strażnikom, a niektórzy mieli nawet dwie lub trzy z nich. Lewitacja, telepatia, telekineza, prekognicja - Blake zapoznał się z nimi wszystkimi i widział, jak działają, zarówno podczas prób, jak i "w akcji". Ale w porównaniu z kolegami ze szkolenia i innymi strażnikami jego naturalne zdolności były skromne.

Posiadał dwa "dary", jeśli w ogóle można było je tak nazwać. Pierwszy, którego używał przez całe życie, polegał na instynktownym wyczuwaniu zbliżającego się niebezpieczeństwa. Jeśli chodzi o drugi dar, który odkrył dopiero po kontakcie ze strażnikami ścigającymi zbiegłego przestępcę, nikt nie mógł się z nim równać. Świadomie lub nie, rozwinął w sobie umiejętność blokady umysłu tak mocną, że nawet najlepsi specjaliści w tej dziedzinie, którzy na szkoleniu podjęli próbę jej przełamania, nie mogli ani czytać jego myśli, ani telepatycznie go kontrolować. W tym telepatycznym gronie posiadł naturalny mechanizm obronny, doskonalszy od wszelkich wyuczonych zabezpieczeń.

Starał się również opanować inne zdolności, wierząc, że takie predyspozycje mogą być utajone. Ale wszelkie wysiłki spełzły na niczym. Być może to właśnie brak tych zdolności sprawiał, że gdy szło o poważniejsze misje, Blake pozostawał uziemiony. Ta myśl była jak dawno zabliźniona rana, która jednak wciąż boli.

Jednakże świat Projektu nie wymagał żadnych specjalnych zdolności. Po prostu dostarczy przesyłkę, upewni się, że z córkami Rogana wszystko w porządku, i za parę godzin będzie mógł wrócić na Vroom. Zwykła rutynowa misja. Następna, do Poziomu Lasu, zapowiadała się znacznie ciekawiej. Niezamieszkany świat pełen żyjących na wolności zwierząt, które nie bały się ludzi. Poziom Lasu był ulubionym miejscem odwiedzin dzieci i celem wyjazdów wakacyjnych. Każdą taką wycieczkę ubezpieczało trzech strażników, z zachowaniem wszelkich środków ostrożności. Jak dotąd nie było żadnych protestów ze strony Limiterów ani wniosków o wstrzymanie takich wypraw. Poziom Lasu był niezwykle popularny i partia To'Kekropsa naraziłaby się wielu osobom, wnosząc o wstrzymanie takich wycieczek.

Na panelu sterowania zapaliła się kontrolka. Blake położył dłoń na przycisku. Policzył do dwudziestu, by upewnić się, że minęło wystarczająco dużo czasu i że prom zakończył lądowanie. Następnie otworzył właz. Prom stanął, zewnętrzne drzwi się otworzyły. Blake spojrzał na zewnątrz, na terminal oświetlony słabym niebieskawym światłem.

Mrużąc oczy, przyjrzał się stojącemu przed nim mężczyźnie. Był to Tursha Scylias, zastępca kierownika całego Projektu. Cokolwiek przywiózł, musiało mieć większą wartość, niż go poinformowano. Odchylił zabezpieczenia, wyciągnął paczkę ze schowka i uniósł ją z niezwykłą ostrożnością.

Jednak Scylias odebrał ją prawie niedbale, cały czas uważnie go obserwując.

- Jesteś nowy. - To nie było pytanie, lecz suche stwierdzenie faktu.

- To prawda - odparł Blake, starając się nie ujawnić, jak wiele racji miał rozmówca. Miał w ustach metaliczny posmak i jednocześnie czuł, jak skóra napina mu się na plecach. Kłopoty! Teraz... lub za moment! Natychmiast, na wpół świadomie, umysł Blake'a uruchomił wewnętrzną blokadę. Tego nauczono go na kursie. Teraz musiał ukryć tę blokadę pod warstwą pozornie prawdziwych myśli. W chwilach stresu wystarczyła sekunda, by zmylić każdego - oprócz prawdziwego eksperta - że jego umysł nie jest niczym chroniony.

Stanął na gołej skale, która stanowiła podłoże bazy, żałując, że jego telepatyczne zdolności nie pozwalają mu wydobyć od Scyliasa choć wskazówki, czym jest źródło kłopotów.

- Sprawozdania - powiedział zastępca kierownika Projektu i szybko wyjął z paczki dwa zwoje taśmy w kasetach. Nie przesunął się nawet o centymetr, by zejść Blake'owi z drogi, jakby się bał, że strażnik błyskawicznie wycofa się do pojazdu. Po chwili jednak zorientował się, że jego zachowanie musi wyglądać podejrzanie, więc nie protestował, kiedy Blake umieścił pojemnik z taśmami wewnątrz promu i ponownie obrócił się w jego stronę.

- Czy wszystko w porządku? - zapytał Blake.

- Jak najbardziej - odparł Scylias, po czym dodał szorstko: - Zjesz z nami? Już południe.

- Dobrze. Dziękuję. Sprawdzę jeszcze tylko punkt łączności...

Scylias przesunął się, jakby chciał zagrodzić Blake'owi drogę do wyjściowych drzwi terminalu i skierować go w stronę tunelu łączącego terminal z resztą bazy.

- Na dworze jest burza - rzekł beznamiętnie. - Nie dostaniesz się do anten, dopóki nie ustanie.

Kłopoty... kłopoty... Blake czuł pulsowanie w głowie. Nie chodzi o burzę, nie, może o anteny... Ale dlaczego? Żaden normalny dowódca lub pracownik stacji nie dopuściłby do problemów z antenami! Zostać odciętym bez szansy nawiązania kontaktu. Tego nie chciałby nikt. Ale co w takim razie działo się ze Scyliasem? Facet miał najwyraźniej nerwy nie w porządku. Gdzieś tu, wyczuwał Blake, kryło się prawdziwe niebezpieczeństwo, duże kłopoty.

 

2

 

Być może ze względu na brak jakiejkolwiek roślinności, która hamowałaby podmuchy wiatru, jego siła wydawała się tutaj większa niż w normalnym świecie. Blake przyglądał się ulewie, jak gnana przez wiatr zaciekle atakowała obóz. Znajdowali się w dolinie, która była jedyną przerwą w stromym masywie skalnym wybrzeża. Na ścianie pomieszczenia, tuż koło Blake'a, rozwieszona była mapa. Dolinę przecinała leniwa rzeka, tworząc przy ujściu do morza niewielką zamuloną deltę. Tuż za nią, już na morzu, rozciągała się zatoka częściowo osłonięta falochronem rafy koralowej.

Wzdłuż bliższego brzegu rzeki widać było hodowlę roślin, starannie rozplanowaną i utrzymaną. Składały się na nią wodorosty, algi i inne prymitywne formy życia przeniesione z laboratoriów na Vroomie. Projekt znajdował się w początkowej fazie realizacji, ale Blake zdawał sobie sprawę, jak wiele włożono w niego trudu i ile zainwestowano pieniędzy.

Podróże na inne poziomy były interesem, dyskretnym interesem, który stanowił podstawę gospodarki Vroomu. Handel między światami, zasoby naturalne przywożone z gorzej rozwiniętych i prymitywnych poziomów, wreszcie wartościowe towary pochodzące z lepiej rozwiniętych cywilizacji - nigdy jednak aż tyle, by wzbudzać niezadowolenie lub podejrzenia tubylców. I jeśli dodać do tego możliwość eksploatacji światów bezużytecznych jak ten oraz zdobycze wiedzy, przyszłość Vroomu zdawała się zabezpieczona.

Na zewnątrz padał tak gęsty deszcz, że Blake mógł dojrzeć jedynie zarys sąsiedniego budynku. Przez moment jego uwagę przykuła mapa, lecz po chwili zwrócił się w stronę kolorowych widoków wyświetlonych na ścianie - wszędzie tylko skały, morza, rzeki lub jeziora zewsząd otoczone skałami. Skały były różnokolorowe, czasem nieco jaśniejsze, przykuwające wzrok, nigdzie jednak nie dało się dostrzec jakiegokolwiek śladu roślinności. Gdy Blake przyglądał się tym obrazom, niepokój, który odczuł zaraz po przybyciu, zaczął narastać. Choć od momentu, gdy Scylias wprowadził go do tego pomieszczenia, pozornie oglądał jedynie świat zewnętrzny, jednak cały czas nasłuchiwał.

Jak dotąd nie widział nikogo z personelu. Próbował sobie przypomnieć, co wiedział o ludziach związanych z Projektem. Jego kierownikiem był Isin Kutur, znany ze swej determinacji i twardej ręki. Radził sobie w niepewnych sytuacjach, ale często kosztem przyjaciół lub znajomych. W Radzie Stu zajmował wysoką pozycję. Dwa razy udało mu się ocalić kosztowne projekty, które inni już spisali na straty. Blake widział go kiedyś w jednym z programów telewizyjnych: powściągliwy, barczysty mężczyzna o przedwcześnie posiwiałych włosach, który na pytania rozmówcy odpowiadał zdawkowo i ze zniecierpliwieniem.

Isin Kutur, Scylias - Blake stwierdził, że o innych osobach z Projektu nic nie wie. Nie licząc oczywiście córek Rogana, lecz o nich zaledwie słyszał od Varlta. Córki rodu od czterech pokoleń zajmującego miejsce w Radzie Stu. Blake uważnie obejrzał ich zdjęcie, które pokazał mu Varlt. Nie bardzo mógł sobie wyobrazić, po co były tu potrzebne.

- Strażniku? - W drzwiach stała kobieta. Nie była to jednak żadna z córek Rogana. Była od nich co najmniej o dwadzieścia lat starsza, a jej twarz o ostrych rysach przecinała głęboka zmarszczka między brwiami. - Zaczynamy posiłek. Gdyby zechciał pan przyjść. - Mówiła nienaturalnie i była spięta.

Blake udał się za nią do większej sali, z której dochodził zapach jedzenia, głównie syntetyków z racji żywieniowych. Wszyscy zgromadzeni przy stole zdawali się traktować ten spartański posiłek jak prawdziwą ucztę. Kutur siedział wsparty łokciem na notatniku i od czasu do czasu coś w nim szybko zapisywał. Poza tym nie zwracał żadnej uwagi na otoczenie.

Oprócz niego w pomieszczeniu było jeszcze pięć osób: kobieta, która wprowadziła Blake'a, Scylias oraz troje innych pracowników stacji - dwaj mężczyźni i jakaś kobieta. Po córkach Rogana ani śladu. Ponieważ nikt nie wydawał się skory do rozmowy, Blake wahał się, czy przerywać ciszę. Kutur nawet na niego nie spojrzał znad swego notatnika. Blake popijał ciepły płyn i czekał.

Nagle jego wewnętrzny alarm znów się uruchomił. Problem polegał jednak na tym, że Blake nie potrafił sprecyzować ani źródła, ani charakteru zbliżających się kłopotów. Był jednak pewien, że nadciągają. Mógł jedynie pohamować niepokój, zostać przy stole, przeżuwać paskudne jedzenie i czekać, aż coś się wyjaśni.

Kutur odsunął tacę na bok, podniósł głowę i rozejrzał się dookoła. Przesuwał wzrokiem od jednego końca stołu do drugiego. Zobaczywszy Blake'a, nieznacznie skinął głową. Trudno powiedzieć, czy było to powitanie, czy po prostu znak, że dostrzegł Blake'a wśród reszty załogi.

- Gdzie dziewczyna? - Ton głosu nie pasował ani do masywnej piersi mówiącego, ani do jego tęgiego karku. Wypowiedź nie była gwałtowna czy ostra, a słowa dobrał tak starannie, że pytanie nabrało melodyjnego wydźwięku. Blake słyszał aktorów i mówców, którzy mniej umiejętnie potrafili modulować ton i rytm wypowiedzi.

- Marfy? - Kobieta, która przyprowadziła tu Blake'a, rzuciła szybkie spojrzenie na puste miejsce po swojej lewej stronie, jakby spodziewała się zobaczyć tam nieobecną. Zacisnęła usta, a zmarszczka między jej brwiami uwydatniła się. Upuściła wafel, który trzymała już przy ustach, szybkim ruchem odpięła od pasa niewielki dysk i przyłożywszy go do ucha, zwróciła się do Kutura: - Poszła w górę klifu tuż przed burzą, panie kierowniku. Odczyt w porządku. Musiała słyszeć sygnał ostrzegawczy. Wszyscy go słyszeliśmy!

Kutur znów zlustrował ich wzrokiem, zaczynając od Scyliasa, a Blake'a wyróżnił nawet dłuższym spojrzeniem.

- Widocznie nie słyszała albo świadomie go zlekceważyła. Tutaj nie można tolerować takiej bezmyślności. Już o tym mówiłem. I ciągle to powtarzam na tyle głośno, by dotarło do wszystkich tępaków: podróże czasowe wykluczają wszelką bezmyślność i głupotę! Nie ma czasu na uganianie się za zaginionymi. - Jego grube palce powoli odnalazły na pasku urządzenie w kształcie monety, podobne do tego, jakie trzymała kobieta. Czubkiem palca uruchomił dysk i przyłożył go do ucha.

- Nic jej nie grozi - powiedział. - No, może poza przemoczonym ubraniem i wychłodzeniem, które dadzą jej do myślenia na przyszłość. Nie możemy zajmować się dziećmi, które nie szanują prostych i elementarnych zasad. Tursha, nadaj dziś wiadomość do władz, że w przyszłości nie życzymy sobie kłopotliwych gości bez względu na to, ile oficjalnych pozwoleń otrzymali!

Jedna z córek Rogana, jak domyślił się Blake, nie znalazła wystarczającego schronienia przed burzą. Jednak załoga upewniła się, czy wszystko w porządku. To wystarczyło, by uspokoić Kutura mimo braku jakichkolwiek szczegółów. Ale co z drugą dziewczyną? Nikt do tej pory o niej nie wspomniał.

Siedzieli przy długim stole. Wkoło było mnóstwo pustych miejsc. Blake starał się odgadnąć, kogo jeszcze oprócz dwóch sióstr brakowało. Czy miał dość odwagi, by zapytać wprost?

Szczęście mu sprzyjało. Kutur znów podjął rozmowę:

- Wierzę, że helikopter zdążył się ukryć. Mam nadzieję, że to jedyna niesubordynacja.

Scylias przytaknął:

- Helikopter wylądował, zanim zaczęła się burza. Garglos twierdził, że znaleźli niszę wystarczającą do całkowitego ukrycia maszyny.

- Teraz widzę, że za każdy przejaw inteligencji u podwładnych trzeba szczególnie serdecznie dziękować losowi - zamruczał Kutur. - A ty, strażniku, czy masz dla mnie jakieś rozkazy? Kolejne zakazy lub nakazy, które pomogą nam uniknąć błędów na tym skalnym pustkowiu.

Próba żartu? Raczej sarkazm.

- Rutynowa kontrola anten, kierowniku - odparł krótko.

- Bardzo dobrze. - Kutur pokiwał głową. - Rób swoje, strażniku. Ale przed odlotem przyjdź do mnie. Przekażę ci wiadomość, osobistą wiadomość dla Członka Rady, Rogana. Nie życzę sobie - mówiąc to, uderzał długopisem niczym włócznią o leżący obok notatnik - nie życzę sobie kolejnych kłopotów z powodu niewyrośniętych uczennic ani teraz, ani nigdy więcej!

Ponownie obiegł wzrokiem całe towarzystwo, patrząc, czy ktoś sprzeciwi się temu ultimatum. Jednak nikt się nie odważył.

Głośne chrząknięcie zwróciło uwagę wszystkich na mężczyznę siedzącego obok Scyliasa:

- Przejaśnia się.

Przez krótką chwilę Blake zastanawiał się, skąd towarzysz Scyliasa mógł to wywnioskować, siedząc w pomieszczeniu bez okien. Po czym sam zorientował się, że głuche dudnienie deszczu o dach centrum dowodzenia Projektu słabnie. Kutur wstał błyskawicznie, gotów do działania.

- Ulad, Kyogle, za mną do pomieszczeń na dole. Jeśli mamy szczęście, woda, być może, nie zalała plonu pracy ostatnich dwudziestu dni.

- A co z Marfy? - zapytała kobieta.

Kutur spojrzał na nich, jakby chciał ich policzyć, po czym wskazując na Blake'a, powiedział:

- Zdaje się, że twoim zadaniem jest ochrona podróżnych, czyż nie? Idź na zewnątrz, znajdź tę zwariowaną dziewczynę i przyprowadź ją tutaj, nawet jeśli musiałbyś ją taszczyć przez całą drogę!

Szybkim krokiem wyszedł z pokoju, zostawiając Blake'a z kobietą. Na swój sposób miał rację. Zadaniem strażnika była przede wszystkim ochrona przybyszów z Vroomu w labiryncie czasowych dróg. Ale od czego miał zacząć tutaj? A poczucie zagrożenia czającego się w jakimś mrocznym zakątku... czy miało związek z Marfy Rogan?

- Jej zachowanie było... było wyjątkowo nierozważne - powiedziała kobieta. - Tutejsze burze są bardzo gwałtowne i dlatego zawsze wysyłamy sygnał ostrzegawczy. Każde z nas nosi przy sobie dostrojony dysk - rzekła, wskazując na urządzenie przy pasku. - Jeśli mamy kłopoty, wysyła wołanie o pomoc, które odbierają pozostałe dyski. To najlepsze zabezpieczenie w razie zagrożenia. Dzięki dyskom wiemy, kto i gdzie się znajduje. Poczekaj, przyniosę ci jeden z kwatery Kutura.

Ruszyła, a Blake podążył za nią. Doszła do drzwi, weszła do środka i zamknęła je tuż przed nim, by za moment powrócić z nieco większym dyskiem wyposażonym w drgający wskaźnik.

- Już go nastawiłam. Myślę, że kierownik nie będzie zły na mnie za tę samowolę. Sam wydałby podobny rozkaz, gdyby miał czas. Ale przez ten deszcz... Jeśli poziom wody w rzece się podniesie, może, jak powiedział Kutur, zatopić efekty naszej pracy. Trzy ulewy w ciągu tygodnia, nigdy dotąd nie padało tak często. Nadmiar wody staje się palącym problemem. Marfy wybrała najgorszy moment na drażnienie się z Kuturem, podczas gdy on musi zajmować się ważniejszymi sprawami! Widzisz, igła czujnika już drga. Kieruj się jej ruchem, a znajdziesz dziewczynę. Och, i weź też to. - Szybkim ruchem otworzyła inne drzwi i wyjęła dwa płaszcze przeciwdeszczowe.

Dała je Blake'owi, a sama, założywszy trzeci, skierowała się do wyjścia, naciągając na głowę kaptur. Zabezpieczony przed deszczem, z drugim płaszczem pod pachą i urządzeniem naprowadzającym w ręce, Blake ruszył jej śladem.

Burza przeszła, wciąż jednak padał gęsty deszcz. Wokół tworzyły się niewielkie strumyki ściekającej ze skał wody, ale wycięcie na oczy w kapturze nie pozwalało Blake'owi zobaczyć zbyt wiele. Igła wykrywacza odwróciła się od budynków nad rzeką w stronę skalistego urwiska po prawej stronie.

Błoto oblepiało buty; Blake z determinacją brnął w kierunku klifu. Jak tu pomyśleć coś miłego o dziewczynie, której teraz szukał. Nie dziwiło go rozdrażnienie Kutura, jeśli ten wyczyn był zaledwie próbką możliwości obu sióstr. No i przez cały czas podświadomie wyczuwał zbliżające się kłopoty.

Na zachodzie chmury rozrzedziły się, i walcząc z półmrokiem, wyjrzało słońce. Blake zdjął kaptur. Surowość krajobrazu, mimo chwilowego przejaśnienia, przygnębiała. Nawet jedna drobna roślinka byłaby korzystną odmianą na tym pustkowiu. Jeśli Projekt zostanie właściwie zrealizowany, być może w odległej przyszłości dolinę rzeki pokryje bujna roślinność.

Teraz w dolinie słychać było krzyki i odgłosy pracujących silników. Blake obejrzał się. Z garaży wyprowadzano sprzęt w stronę wezbranej rzeki i ogrodzonych poletek. Poziom rzeki był tak wysoki, że niewiele brakowało, by woda przelała się przez mury i zalała uprawy. Kutura i jego podwładnych czekało trudne zadanie.

Przed Blakiem wznosiło się coś na kształt drabiny prowadzącej w górę urwiska. Jednak zanim zaczął piąć się do góry, usłyszał, że ktoś schodzi tą drogą w dół. Po chwili zobaczył niewielką postać odzianą w szary roboczy, niemiłosiernie ubrudzony i przemoczony po szyję kombinezon, która poruszała się wzdłuż niszy skalnej z lekkomyślnym pośpiechem. Dziewczyna zmierzała w jego kierunku.

- Ahoj! - Okrzyk był słaby i zniekształcony przez echo. Pomachała mu żywo, dając do zrozumienia, by został tam, gdzie jest.

Idąc wzdłuż stromego i zdradzieckiego zejścia, poruszała się pewnie i z wdziękiem. Gdy znalazła się trochę bliżej, zobaczył, jak wpatruje się w niego szeroko otwartymi oczami. Ostatnie metry pokonała tak pewnie, jakby znała tę drogę na pamięć.

Różnica między dziewczyną ze zdjęcia a tą przemoczoną i wysmaganą wiatrem postacią była tak ogromna, że Blake zaczął się zastanawiać, czy rzeczywiście wszystko jest w porządku. Włosy miała splecione i spięte tuż przy głowie, na policzkach i czole żadnych wyszukanych wzorów, choć był to ostatni krzyk mody na Vroomie. Co więcej, wyglądała na starszą, niż była w rzeczywistości.

- Ty... ty nie jesteś z Projektu. - Przyhamowała, wspierając się o występ skalny. Przyjrzała mu się podejrzliwie.

- Walker, MS 7105 - odpowiedział oficjalnie.

- Walker - powtórzyła, jakby już samo obce imię brzmiało podejrzanie. - Walker! - Nie spodziewał się, że go zna. - Blake Walker! - Na zęby Farzusa! Czy to Com Varlt cię przysłał? Ale skąd wiedział... Ojciec! Coś stało się ojcu! - Ześlizgnęła się do niego błyskawicznie i chwyciła za rękę z siłą wystarczającą, żeby go przewrócić.

- Nie, po prostu patroluję teren - odparł Blake. - Nie wróciłaś do obozu, więc wysłali mnie, żebym cię znalazł. Masz, bo chyba znowu będzie padać. Lepiej to załóż. - Rozpostarł drugi płaszcz i okrył jej przemoczone ramiona.

Jednak widać było, że jego wyjaśnienia nie uspokoiły dziewczyny. Wciąż ściskała jego ramię i czuł, że jest spięta.

- Co się stało? - zapytał, widząc, że to nie burza jest powodem jej niepokoju.

- Marva! Wyruszyła w teren helikopterem dziś rano i zniknęła!

Blake przypomniał sobie rozmowę przy stole:

- Odebrano wiadomość, że helikopter wylądował bezpiecznie przed nadejściem burzy - zaczął, ale dziewczyna zdecydowanie potrząsnęła głową.

- Nie jest bezpieczna. Bo nie ma jej tutaj.

- Ale według tego - Blake wskazał dysk na jej pasku - czy nie byłoby wiadomo, że...

Marfy chwyciła urządzenie i przystawiła do ucha.

- Posłuchaj! - powiedziała głosem nie znoszącym sprzeciwu. - Powiedz mi, co słyszysz?

Słyszał pulsujące bicie serca, równie spokojne jak jego własne.

- Regularne uderzenia - powiedział zgodnie z prawdą.

- Tak, i to ma oznaczać, że wszystko jest w porządku, że Marva tam gdzieś jest - powiedziała, wskazując ręką. - Siedzi sobie gdzieś pod skałą z Nagenem Garglosem, być może coś je i czeka, aż poprawi się pogoda, żeby wrócić na wieczorny posiłek. Tylko że nie ma w tym ani trochę prawdy!

To było to, podpowiadał mu jego dar. Przed tym ostrzegał wewnętrzny alarm. Blake zaczął uważniej słuchać dziewczyny. Czy jednak wiedziała coś więcej?

- Skąd wiesz?

Marfy Rogan spojrzała na niego gniewnie, a w wyrazie jej twarzy było coś z niezmiennej pewności siebie i arogancji, którą widział u Kutura:

- Jesteśmy bliźniaczkami i możemy porozumiewać się za pomocą myślomowy. Zawsze tak robimy. Siedziałam rano w obozie, częściowo połączona z Marvą, i nagle nic! - pstryknęła palcami. - Kontakt się urwał! Coś takiego zdarzyło się po raz pierwszy i z początku myślałam, że może chodzić o jakiś ekran. Kutur ma tu wiele eksperymentalnych urządzeń, które zlecono mu wypróbować w atmosferze tego poziomu. Gdy straciłam kontakt, przyszłam z obozu aż tutaj - wskazała na urwisko powyżej - żeby wyjść spod wpływu wszelkich fal. Ale to nic nie dało, nawet próba bezpośredniego połączenia...

Blake nie mógł dokonywać bezpośrednich połączeń, ale w przeszłości był ich adresatem i znał ich siłę. W wypadku bliźniaczek raport musiał być potężny.

- Potem - Marfy ponownie machnęła mu dyskiem przed oczami - to pokazywało cały czas, że wszystko w porządku, niebo niebieskie i żadnych przeszkód, jakby tak było naprawdę. Ta rzecz kłamie przez cały czas! Bo Marvie coś się stało!

- Może twój dysk jest uszkodzony - powiedział Blake - albo jej?

- Nie wiem, jak to możliwe. Przecież gwarantuje się ich niezawodność. Poczekaj! - Chwyciła lokator, który przyniósł z obozu. - Zobaczymy!

Obróciła przyrząd w ręku i zaczęła nerwowo wciskać mały przycisk. Gdy skończyła, obróciła urządzenie tak, by oboje mogli widzieć wyświetlacz.

Wskaźnik, który jeszcze przed chwilą zdecydowanie pokazywał urwisko, teraz wahał się luźno, by w końcu się zatrzymać. Poruszył się bezwładnie, gdy potrząsnęła przyrządem.

- Marva! -jej głos wypełniał strach.

- Co to znaczy? - Blake ujął jej...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin