Andre Norton - Ross Murdock 3 - Bunt Agentow.doc

(750 KB) Pobierz
ANDRE NORTON

ANDRE NORTON

 

 

 

BUNT AGENTÓW

 

 

TOM III CYKLU ROSS MURDOCK

 

 

(Tłumacz: Hanna Szczerkowska)

 

 

 


l

 

Ani jedno okno nie zaburzało płaszczyzny czterech ścian pomiesz­czenia. - Na biurku nie było ani jednej plamki słonecznego światła. A jednak obecnym wydawało się, że zestaw pięciu dysków na jego powierzchni lśni. Być może piekielny żar katastrofy jaką mogli spowodować.. . czy też spowodowali... emanował z nich samych.

Tajemnicze lśnienie dawało się złożyć na karb wyobraźni, nic jed­nak nie zdołało ukryć wymowy nagich, niezaprzeczalnych faktów. Dok­tor Gordon Ashe, jeden z czterech mężczyzn spoglądających ze smęt­nym wyrazem twarzy na zademonstrowane przedmioty, potrząsnął lekko głową, jakby chciał uporządkować chaos, jaki ogarnął jego myśli.

Stojący po prawej stronie Gordona pułkownik Kelgarries po­chylił się do przodu i zapytał szorstko:

- Czy można stwierdzić z całą pewnością, że nie zaszła tutaj jakaś pomyłka?

- Widziałeś detektor - odpowiedział chłodno siwy, wyprężony jak struna mężczyzna za biurkiem. - Nie, błąd należy wykluczyć. Zawartość tych pięciu kaset została z pewnością przekopiowana.

- A wśród nich te dwie najważniejsze - wymamrotał Ashe.

- Myślałem, że były pilnie strzeżone - zwrócił się ostro Kelgar­ries do siwego mężczyzny.

Wyraz twarzy Floriana Waldoura świadczył o głębokim zamy­śleniu. - Podjęto wszelkie możliwe środki ostrożności. Był tam ukryty śpioch - podstawiony przez nich agent.

- Kto nim był? - zapytał Kelgarries.

Ashe popatrzył na swoich trzech towarzyszy: Kelgarries, puł­kownik, dowódca jednego z sektorów Project Star, Florian Waldour, szef ochrony stacji, doktor James Ruthven...

- Camdon! - powiedział, choć sam nie mógł w to uwierzyć. Taką odpowiedź jednak podsuwała mu logika. Waldour kiwnął głową,

Po raz pierwszy odkąd poznał Kelgarriesa i współpracowali ze sobą, Ashe zobaczył, że pułkownik nie kryje zdumienia.

- Camdon? Przecież przysłał go nam... - Oczy pułkownika zwę­ziły się. - Podobno przysłał go nam... Sprawdzono go zbyt dokład­nie, by mógł podać się za kogo innego!

- O, został przysłany, tak jest. - W głosie Waldoura pojawiła się nuta emocji. - Przyczaił się, czatował od bardzo dawna. Musieli pod­stawić go dobre dwadzieścia pięć, trzydzieści lat temu.

- Cóż, z pewnością był wart ich czasu i zachodu, no nie? - głos Jamesa Ruthvena przypominał zdławione warknięcie. Zacisnął cien­kie wargi i wpatrywał się w dyski. - Kiedy je skopiowano?

Ashe przestał zastanawiać się nad możliwymi skutkami zdrady i sku­pił uwagę na tym istotnym szczególe. Kwestia czasu - oto podstawowe zagadnienie teraz, kiedy jest już po szkodzie. Wiedzieli o tym wszyscy.

- Tego jednego właśnie nie wiemy - odpowiedział Waldour z ociąganiem, jakby nie mógł się z tym faktem pogodzić.

- Dla większej pewności należy przyjąć, że stało się to na samym początku.

Ze stwierdzenia Ruthvena wynikały wnioski równie koszmarne jak szok, którego doznali, kiedy Waldour oznajmił im o katastrofie.

- Osiemnaście miesięcy temu? - żachnął się Ashe.

Ruthven pokiwał głową,

- Camdon miał dostęp do dysków od samego początku. Taśmy zabierano do studiowania, po czym chowano je z powrotem, a nowy detektor jest w użyciu dopiero od dwóch tygodni. Sprawa wyszła na jaw podczas pierwszej kontroli, prawda? - zapytał Waldoura.

- Zgadza się - odparł szef ochrony.- Camdon opuścił bazę przed sześcioma dniami. Pełnił obowiązki łącznika, od początku więc wy­jeżdżał stąd i wracał.

- Za każdym razem przecież musiał przechodzić przez punkty kontrolne - zaprotestował Kelgarries. - Sądziłem, że przez nie nawet mysz się nie prześliźnie. - Twarz puBtownika rozjaśniła nadzieja.- Może zrobił filmy, a potem nie mógł przerzucić ich na zewnątrz. Czy przeszukano jego kwaterę?          

Waldour skrzywił usta w grymasie złości.

- Pułkowniku... - powiedział ze znużeniem. - To nie jest zaba­wa przedszkolaków. A na potwierdzenie, że wyczyn zakończył się sukcesem... posłuchajcie... - Nacisnął guzik na biurku i z eteru dobiegł ich beznamiętny głos prezentera wiadomości.

- Obawy o bezpieczeństwo Lassitera Camdona wysłannika do Rady Zachodniej Konferencji Kosmicznej, potwierdziły się. W górach odkry­to spalony wrak. Pan Camdon wracał z misji do Gwiezdnego Laborato­rium, kiedy jego statek stracił łączność z Polem Monitorującym. Rapor­ty mówiące o burzy w tym rejonie natychmiast wzbudziły czujność...

Waldour wyłączył radio.

- Czy stało się tak naprawdę, czy to zasłona dymna dla jego ucieczki? - zastanawiał się głośno Kelgarries.

-Nie można wykluczyć żadnej ewentualności. Mogli go celowo zlikwidować, kiedy już dostali to, czego chcieli - przyznał Waldour. - Wróćmy jednak do naszych problemów. - Doktor Ruthven słusznie obawia się najgorszego. Uważam, że możemy realizować nasze przed­sięwzięcie, przyjmując, że taśmy zostały skopiowane w przedziale czasowym od osiemnastu miesięcy wstecz do zeszłego tygodnia. I sto­sownie do tego musimy działać!

Wszyscy zaczęli intensywnie rozmyślać nad sytuacją i w pomiesz­czeniu zapadła cisza. Ashe opadł na krzesło, a jego myśli zaczęty błądzić w przeszłości. Najpierw była Operacja Retrograde, kiedy specjalnie wyszkoleni “agenci czasu" penetrowali dzieje od najdawniejszych do najnowszych, starając się zlokalizować tajemnicze źródło wiedzy stworzonej przez obcych z kosmosu. Okazało się bowiem, że nagle za­częły ją wykorzystywać wschodnie państwa komunistyczne. Sam Ashe razem ze swoim młodszym partnerem, Rossem Murdockiem, brał udział w końcowej akcji, która przyniosła rozwiązanie tajemnicy. Stwierdzo­no, ze wiedza ta nie wywodzi się z wczesnej, zapomnianej cywilizacji ziemskiej, lecz zdobyto ją, badając wraki statków kosmicznych z galak­tycznego imperium istniejącego w epoce eonu. Rozkwit tego imperium przypadł w okresie, gdy większą część Europy i północnej Ameryki po­krywał lodowiec, a Ziemianie byli prymitywnymi istotami zamieszku­jącymi jaskinie. Murdock, schwytany na jednym z owych rozbitych stat­ków przez Czerwonych, przypadkowo wezwał pierwotnych właścicieli pojazdu, którzy wylądowali, by śledzić - poprzez rosyjskie stacje cza­su-rabusiów grasujących w swoich wrakach. Przy okazji zniszczyli cały, należący do Czerwonych, system podróży w czasie.

Obcy nie zaryzykowali zrobienia tego samego z równoległym syste­mem zachodnim. A rok później został on włączony do Projektu Folsom. Ashe, Murdock oraz nowy członek ekipy-Apacz Travis Fox cofnęli się do epoki paleolitu. Gdy przybyli do Arizony w poszukiwaniu śladów kultury Folsom, odkryli to, na co liczyli - dwa stada, z których jeden był rozbity, drugi natomiast nietknięty. A kiedy cały wysiłek ekspedycji kon­centrował się na przeniesieniu statku w teraźniejszość, przez przypadek uruchomiono urządzenie kontrolne znalezione obok martwego dowódcy statku. Cała czwórka. Ashe. Murdock. Fox oraz technik, wyruszyła w nieplanowaną podróż w kosmos, zahaczając po drodze o trzy światy, na któ­rych zostały tylko ruiny galaktycznej cywilizacji z dalekiej przeszłości.

Taśma ekspedycyjna, wprowadzona do urządzeń sterowniczych stat­ku, zabrała mężczyzn w podroż, a po przewinięciu jej w drugą stronę, jakimś cudem pozwoliła im wrócić na Ziemię z ładunkiem podobnych taśm odkrytych w budynku znajdującym się w świecie, który mógł sta­nowić centrum, skąd zarządzano nie krajami czy też światami, lecz systemami słonecznymi. Każda z tych taśm była kluczem do innej planety.

Ta właśnie starożytna galaktyczna wiedza okazała się skarbem, o ja­kiego posiadaniu Ziemianie nigdy mc marzyli, chociaż towarzyszyły temu obawy, że odkrycie to może stać się bronią w ręku wroga. Urządzono wielkie losowanie, niczym na loterii, i dokonano podziału taśm pomię­dzy wszystkie kraje. Mimo że podziałem tym rządził przypadek i każdemu z państw mogły przypaść w udziale niewyobrażalne bogactwa, każ­de z nich było przekonane, że rywalowi powiodło się lepiej. Właśnie wtedy, Ashe nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości, znaleźli się w jego właśnie grupie zdrajcy zdecydowani wykonać według planu Czerwonych dokładnie to, co zrobił Camdon. Nie pomagało to jednak roz­walić ich obecnego dylematu dotyczącego Operacji Cochise, która stanowiła tylko część ich projektu, chyba obecnie najbardziej istotną.

Niektóre taśmy nie nadawały się do użytku. Były albo za bardzo zniszczone, żeby mogły się na coś przydać, albo nakierowane na świa­ty wrogie Ziemianom, którzy nie mieli takiego wyposażenia, jakim dysponowały wcześniejsze pokolenia gwiezdnych podróżników. Z pięciu taśm, które, jak już wiedzieli, zostały skopiowane, trzy oka­żą się dla wroga całkowicie bezużyteczne.

Ale jedna z dwóch pozostałych... Ashe skrzywił się. Ta właśnie taśma wskazywała drogę do celu, jaki chcieli osiągnąć. Pracowali nad tym gorączkowo przez pełne dwanaście miesięcy. Zamierzano bowiem założyć za zatoką kosmiczną dobrze prosperującą kolonię, która miała stanowić odskocznię do innych światów...

-Musimy być szybsi - przez strumień myśli dotarło do umysłu Ashe'a podsumowanie Ruthvena.     

- Sądziłem, że potrzebujesz jeszcze trzech miesięcy, żeby do­kończyć szkolenie załóg - powiedział Waldour.

              - 31 -


Ruthven podniósł tłustą rękę i paznokciem potężnego kciuka odruchowo podrapał dolną wargę. Ashe wiedział z doświadczenia, że ten gest nie wróży nic dobrego. Zmobilizował się wewnętrznie, zbierając, siły na wojnę nerwów. Dostrzegł, że również Kelgarries przeczuwa, co się święci. Pułkownik był gotów, przynajmniej od czasu do czasu, przeciwstawić się żądaniom Ruthvena.        .

-Testujemy i testujemy - powiedział grubas. - Wiecznie testujemy. Ruszamy się jak żółwie, kiedy należałoby gnać do przodu niczym charty. Jak już stwierdziłem na początku, istnieje coś takiego jak zbytnia ostroż­ność. Można by pomyśleć - tu objął oskarżycielskim spojrzeniem Ashe'a i Kelgarriesa - że w tego  typu przedsięwzięciach nie ma miejsca na improwizację, że wszystko zawsze odbywało się zgodnie z podręcznikiem. Twierdzę, że nadszedł czas, by podjąć ryzyko, w przeciwnym wypadku może okazać się, że nie ma już dla nas miejsca w kosmosie. Niech tamci odkryją chociaż jeden obiekt należący do obcych, a następnie zdołają go opano­wać, wówczas - odjął kciuk od ust i wykonał gest, jakby zgniatał na powierzchni biurka zuchwałego, lecz całkowicie pozbawionego znaczenia owada - wówczas jesteśmy skończeni, zanim jeszcze na dobre zaczęliśmy.

Ashe wiedział, że wielu ludzi uczestniczących w realizacji pro­jektu przyklasnęłoby temu. Wszyscy przyzwyczaili się do lekkomyśl­nego podejmowania ryzyka, co w ostatecznym rezultacie zazwyczaj się opłacało. W przeszłości znalazło się bowiem wielu śmiałków, którzy dostarczyli efektownych; argumentów na poparcie takiego punktu widzenia. Nie mógł jednak wyrazić zgody na pośpiech. Latał już w kosmos i tylko cudem udało mu się uniknąć katastrofy, spowo­dowanej niedostatecznym wyszkoleniem załogi.   

-Wyślę raport, w którym będę wnioskował o start w ciągu tygo­dnia - ciągnął Ruthyen. - Co do Rady, to...

-Nie zgadzam się kategorycznie!- przerwał mu Ashe. Spoglądał na Kelgarriesa licząc na natychmiastowe poparcie, ale zamiast niego zapadła przedłużająca się cisza. Po chwili pułkownik rozłożył ręce i powiedział ponuro:

- Ja również się nie zgadzam, ale nie do mnie należy ostatnie słowo. Ashe, co jest potrzebne do przyspieszenia startu?

W odpowiedzi wyręczył Ashe'a Ruthven.

- Jak już mówiłem od początku, możemy wykorzystać redax.

Ashe wyprostował się, zacisną? wargi. Oczy zalśniły mu gniewem.

- A ja się temu sprzeciwię wobec Rady! Człowieku, tu chodzi o istoty ludzkie - wybranych ochotników, tych, którzy nam ufają, a nie o króliki doświadczalne!                     .

Ruthven wydął grube wargi w szyderczym uśmiechu.

- Jesteście sentymentalni jak zawsze, wy, eksperci od przeszłości! Niech no pan mi powie, doktorze Ashe, czy zawsze tak bardzo się pan troszczył o swoich ludzi, wysyłając ich jako agentów w przeszłość? A lot w przestrzeń kosmiczną jest z pewnością mniej niebezpieczny niż pod­róże w czasie. Ci ochotnicy wiedzą, do czego się zgłosili. Są gotowi...

- Proponuje pan zatem, by poinformować ich o zastosowaniu redaxu, o tym, jak oddziałuje na ludzki umysł? - odparował Ashe.

- Oczywiście. Otrzymają wszelkie niezbędne instrukcje. Niezadowolony z takiego przebiegu dyskusji Ashe chciał jesz­cze coś powiedzieć, lecz przeszkodził mu Kelgarries.

- W tej kwestii nikt z nas nie ma prawa podejmować ostatecz­nych decyzji. Waldour przesłał już raport dotyczący szpiegostwa. Musimy poczekać na rozkazy Rady.

Ruthven podniósł się z krzesła; jego tłuste cielsko z trudem mie­ściło się w uniformie.

- Ma pan rację, pułkowniku. Sugerowałbym jednak, by tymcza­sem wszyscy sprawdzili, co można zrobić dla przyspieszenia prac na każdym stanowisku. - Uznając dyskusję za zakończoną, skierował się do wyjścia.

Waldour spoglądał na pozostałych dwóch mężczyzn z narastającą niecierpliwością. Było oczywiste, że miał mnóstwo pracy i chciał, żeby już sobie poszli. Ashe ociągał się jednak. Miał poczucie, że sprawy wymykają mu się spod kontroli, że wkrótce będzie musiał stawić czoło dramatycznym sytuacjom gorszym niż najpoważniejszy przeciek. Czy wróg zawsze musi znajdować się po drugiej stronie świata? A może nosi ten sam mundur, a nawet dąży do tych samych celów?

Kiedy znalazł się już w zewnętrznym korytarzu, nadal się wahał, a Kelgarries, który wyprzedzał go mniej więcej o krok, oglądał się niecierpliwie za swoje ramię.

- Walka z nim nic nie da, mamy związane ręce. - Jego słowa brzmiały niewyraźnie, jakby nie chciał ich uznać za własne.

- A więc zgodzisz się na użycie redaxu? - Po raz drugi w ciągu ostatniej godziny Ashe poczuł się tak, jakby twardy grunt pod jego stopami zmieniał się w grząski, ruchomy piasek.

- Tu nie chodzi o moją zgodę. Zdaje się, że stoimy przed dyle­matem: teraz albo nigdy. Jeśli tamci mieli osiemnaście miesięcy, a na­wet dwanaście...! - Pułkownik zacisnął pięść. - A oni nie będą zwle­kać z powodu jakichś tam humanitarnych skrupułów.

- A więc uważasz, że Ruthven uzyska aprobatę Rady?


- Przerażeni ludzie są głusi na wszystko, poza tym, co chcą usły­szeć. Zresztą, nie potrafimy dowieść, że redax naprawdę może oka­zać się szkodliwy.

- Stosowaliśmy go jedynie w ściśle kontrolowanych warunkach. Przyspieszenie tego procesu oznaczałoby całkowite zlekceważenie tych... Gwałtowne cofnięcie grupy kobiet i mężczyzn z powrotem w ich rasową przeszłość i przetrzymywanie ich tam przez długi okres... - Ashe potrząsnął głową.

- Bierzesz udział w Operacji Retrograde od początku i, jak do­tąd, odnosiliśmy spore sukcesy.

- Działaliśmy innymi metodami, uczyliśmy wybranych ludzi, jak cofnąć się do określonych punktów historii. Ich temperament oraz inne cechy były dopasowane do ról, jakie mieli do odegrania. I na­wet wówczas nie obyło się bez niepowodzeń. Ale porywać się na coś takiego - cofać ludzi w przeszłość nie tylko fizycznie, lecz kazać im wcielać się zarówno umysłowo, jak i emocjonalnie w prototypy przod­ków - to coś zupełnie innego. Apacze zgłosili się na ochotnika i prze­szli pomyślnie badania psychologiczne oraz pozostałe testy. Niemniej jednak są to współcześni Amerykanie, a nie plemię nomadów sprzed dwustu czy trzystu lat. Jeśli raz złamiemy pewne zasady, skończy się na całkowitym chaosie.

Kelgarries zachmurzył się.

- Czy masz na myśli to, że mogą przeistoczyć się całkowicie i na dobre stracić kontakt z teraźniejszością?

- O to właśnie chodzi. Edukacja i szkolenie - tak, lecz pełne prze­budzenie pamięci rasowej - to całkiem inna sprawa. Te dwa elemen­ty przygotowań powinny postępować wolno, jedno w parze z dru­gim, w przeciwnym wypadku - będą kłopoty!

- Rzecz w tym, że na taki tryb nie mamy już czasu. Jestem prze­konany, że Ruthvenowi uda się to przeforsować, gdy podeprze się raportem Waldoura.

- Musimy więc przestrzec Foxa oraz innych. W tej sprawie po­winni mieć prawo wyboru.

- Ruthven przewidział, że tak będzie - powiedział pułkownik z nutką powątpiewania w głosie.

Ashe żachnął się.

- Uwierzę, jeśli na własne uszy usłyszę, jak ich informuje.

- Nie wiem, czy możemy...

Ashe zwrócił się do pułkownika, marszcząc brwi.

- Co masz na myśli?

- Sam stwierdziłeś, że nam także zdarzały się pewne niedociąg­nięcia podczas podróży w czasie. Spodziewaliśmy się ich, zgadzaliś­my się na nie, nawet wtedy, kiedy błędy okazywały się bolesne w skut­kach. Gdy szukaliśmy ochotników, którzy wzięliby udział w tym przedsięwzięciu, uświadomiliśmy im, że związane jest z nim duże ryzyko. Trzy zespoły nowo zwerbowanych - Eskimosi z Point Barren, Apacze oraz Islandczycy - wszyscy zostali wybrani, by zostać kolonistami na różnego rodzaju planetach, ponieważ ich przodków cechowała długo­wieczność. No cóż, Eskimosi ani Islandczycy nie pasują do żadnego ze światów z tych skopiowanych taśm, lecz na Apaczy planeta Topaz spokojnie czeka. A my mielibyśmy przemieścić ich tam w pośpiechu. Jak by na to nie spojrzeć, paskudne ryzyko!

- Odwołam się bezpośrednio do Rady.

Kelgarries wzruszył ramionami.

- Dobrze. Masz moje poparcie.

- Ale uważasz, że to nic nie da?

-Znasz handlarzy czerwoną taśmą. Będziesz musiał działać szyb­ko, jeśli chcesz pokonać Ruthvena. Prawdopodobnie w tej chwili ma bezpośrednie połączenie ze Stantonem, Reese'em i Margatem. Na to właśnie czekał!

- Są jeszcze syndykaty informacyjne, poprze nas opinia pu­bliczna. ..

- Oczywiście, sam w to nie wierzysz. - Kelgarries stał się nagle zimny i obcy.

Ashe zaczerwienił się pod mocną opalenizną, pokrywającą jego twarz o regularnych rysach. Grożenie ujawnieniem sprawy było tu­taj nieomal bluźnierstwem. Przesunął obiema rękami po tkaninie okry­wającej mu uda, jakby chciał wytrzeć dłonie z jakiegoś brudu.

- Nie - odparł z wysiłkiem, chrapliwie brzmiącym głosem. - Chyba nie. Skontaktuję się z Houghiem i mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze.

- Na razie - powiedział z przypływem energii Kelgarries - spró­bujmy zrobić to, co możemy, by w obecnym stanie rzeczy przyspie­szyć program. Proponuję, żebyś w ciągu najbliższej godziny wyle­ciał do Nowego Jorku.

- Dlaczego ja? - zapytał Ashe lekko podejrzliwym tonem.

- Ponieważ mój wyjazd oznaczałby wyraźne sprzeciwienie się roz­kazom, co z miejsca postawiłoby nas w niekorzystnej sytuacji. Spotkasz się z Houghiem i porozmawiasz z nim osobiście - wyłożysz mu kawę na ławę. Jeśli zechce skontrować jakikolwiek ruch Stantona przed Radą, musi zgromadzić wszelkie fakty. Znasz nasze argumenty i dowody, ja­kie możemy przedstawić, i masz autorytet, z którym powinni się liczyć.

- Zrobię wszystko, co w mojej mocy. - Ashe był podniecony i gotów do działania. Pułkownik, widząc zmianę nastroju w wyrazie jego twarzy, poczuł się spokojniejszy.

Kelgarries stał jeszcze przez chwilę, patrząc na Ashe'a, który pośpie­szył bocznym korytarzem. Potem udał się wolnym krokiem do swojego boksu biurowego. Kiedy znalazł się w środku, usiadł na dłuższą chwilę; wpatrywał się w ścianę i nie widział nic prócz obrazów tworzonych przez własne myśli. Następnie nacisnął guzik i odczytał symbole, błyskające na małym ekranie wmontowanym w biurko. Przycisnął kolejny guzik i wziął do ręki mikrofon, by przekazać rozkaz, który mógł na chwilę odsunąć nieszczęście. Wzburzone emocje mogły zawieść Ashe'a prosto w prze­paść, a był człowiekiem zbyt cennym, by pozwolić na tę stratę.

- Bidwell, zmień harmonogram grupy A. Zamiast do rezerwy, mają w ciągu dziesięciu minut udać się do hipnolaboratorium.

Wyłączył mikrofon i znowu zaczął wpatrywać się w ścianę. Nikt nie ośmieli się przerwać sesji hipnotreningu, a ta miała trwać trzy godziny. Przed wyruszeniem do Nowego Jorku Ashe nie zobaczy się więc prawdopodobnie z trenującymi. Dzięki temu nie zostanie wy­stawiony na pokusę, która mogłaby pojawić się na jego drodze - i nie będzie gadał w niewłaściwym momencie.

Kelgarries skrzywił się jak po wypiciu soku z cytryny. Nie czuł się wcale dumny z tego, co robił. Poza tym był całkowicie pewien, że Ruthven postawi na swoim i że obawy Ashe'a dotyczące redaxu miały poważne podstawy. Wszystko to przypominało o podstawowej zasa­dzie służby, a ta brzmiała: cel uświęca środki. Muszą zastosować wszel­kie możliwe sposoby i zmobilizować wszystkich ludzi, którymi dys­ponowali, by planeta Topaz pozostała własnością Zachodu, mimo że to dziwne ciało niebieskie krążyło teraz gdzieś daleko poza nieboskło­...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin