Świadectwo.doc

(38 KB) Pobierz
Świadectwo

Świadectwo

 

Nazywam się Paulina Zachara i uczę się w Liceum Ogólnokształcącym nr IX w Krakowie. W tym roku mam pisać maturę. Myślę, że dla wszystkich (także dla mnie) jest dziwne to, że działam w duszpasterstwie akademickim, i to działam tu już dwa lata…

Może zacznijmy od początku. W październiku 2005r. wraz ze wspólnotą  „Młodzieży Misjonarskiej” przygotowywałam zjazd, w czasie jego trwania usłyszałam zaproszenie na kurs Filipa. Wspominał o tym duszpasterz akademicki, którego wcześniej znałam, więc bez wahania zdecydowałam się pojechać. Kurs był prowadzony przez Akademicką Szkołę Nowej Ewangelizacji im. św. Joachima (obecnie nie istniejącą), czyli przez różnych studentów związanych z Duszpasterstwem Akademickim „Na Miasteczku”. Ten jeden weekend (21-23.10.2005) odmienił całe moje życie, spotkałam Jezusa twarzą w twarz i odkryłam w Bogu kochającego ojca… Nie mogłam pozostać obojętna, tylko musiałam zacząć działać. Już po kilku dniach trafiłam do wspomnianej wcześniej ASNE im. św. Joachima i zaledwie po dwóch miesiącach sama głosiłam konferencje… miałam tylko 16 lat! Wreszcie ktoś mi zaufał i zauważył. Tego właśnie potrzebowałam. Wcześniej nie wyobrażałam sobie, że mogę powiedzieć choć parę słów do większej liczby osób, a tu sama musiałam się przygotować z konspektów, nikt nade mną nie czuwał, nie poprawiał, nie kontrolował i to podbudowało mnie, że sama sobie poradziłam. W tej niewielkiej wspólnocie nauczyłam się poznawać ludzi, rozmawiać z nimi, wcześniej miałam z tym duże problemy, a teraz mogłam odezwać się do osób starszych ode mnie o ponad 5 lat. Jednak jak wspomniałam ta wspólnota już nie istnieje, dlatego mnie też już tam nie ma. Jednak dziękuję Bogu za ten błogosławiony czas i za tych ludzi!

Obecnie moją wspólnotą jest Odnowa w Duchu Świętym „ Nazaret”. Pierwszy raz na spotkania modlitewne trafiłam zaraz po powrocie z kursu Filipa, jednak początkowo nie podobało mi się tam, nie wyobrażałam sobie, że można co tydzień (albo częściej) modlić się całą godzinę, sam sposób modlitwy także mnie odpychał… Innym problemem były późnie godziny spotkań, wszystko przeważnie kończyło się o 22, a ja jeszcze musiałam kawałek dojeżdżać. Wtedy jeszcze ciągle działałam we wspólnocie „Młodzieży Misjonarskiej” – niestety tam się nie odnajdywałam. Chociaż spotykałam tam równolatków, to jednak myślałam inaczej od nich, nie śmiałam się z wygłupów, wręcz przeszkadzały mi. Zdecydowałam się podjąć jakąś decyzję, wybrać jedną spośród dwóch wspólnot. Tym bardziej, że trafiałam także na kurs Alfa, który zajmował mi co poniedziałek 3 godziny. Ciągle brakowało mi czasu na naukę szkolną. Rozmawiałam z opiekunami obu wspólnot i podjęłam decyzję. Choć wiekowo nie dorosłam do studentów to jednak wybrałam DA „ Na Miasteczku”, a w krótkim czasie wspólnotę „Nazaret”. Już przed decyzją pojawiałam się na spotkaniach tej wspólnoty, jednak wciąż nie miałam czasu dla ludzi, teraz gdy zdecydowałam się na jedną wspólnotę mogłam oddać całą siebie, zaangażować się zupełnie.

Niestety granica wieku w pewnym sensie była dla mnie nie do przeskoczenia… Choć większość członków wspólnoty traktowała mnie za równą sobie, to ja sama bałam się czasem odezwać, podjąć jakąś odpowiedzialność. Nie byłam nawet pełnoletnia… jakoś wewnętrznie mnie to hamowało. Tym bardziej, że spowiadałam się u duszpasterza wspólnoty i czasem wydawało mi się, że traktuje mnie jak dziecko, kogoś niedojrzałego. Zdawało mi się także, ze nie ma do mnie zaufania, więc ja nie chciałam brać na siebie odpowiedzialności, skoro mój przewodnik duchowy we mnie nie wierzy.

To wszystko stanowiło pewną barierę, ale pomimo to czułam się bardzo dobrze w tej wspólnocie, znalazłam swoje miejsce. Jeździłam z osobami z „Nazaretu” na różne wyjazdy, tam ich poznawałam i zbliżałam do nich. Tutaj także odnalazłam siostrę, duchową siostrę. Wreszcie miałam do kogo się odezwać, poprosić o radę, pomoc, modlitwę czy po prostu wyżalić się albo pójść na zakupy. Wcześniej nie miałam przyjaciół, kogoś bliskiego. Bałam się otworzyć, powiedzieć o swoich bólach, ranach. Teraz potrafię mówić o sobie, czasem nawet za dużo. W trakcie tych dwóch lat dojrzałam także duchowo. Pan Bóg zmienił mnie, nauczył ufać tylko Jemu, nauczył dostrzegać Jezusa w innych ludziach.

We wspólnocie nie obyło się także bez konfliktów, wiadomo każdy ma swoje wady i zalety, ale tutaj nauczyłam się przebaczać. Choć i obecnie coś mnie zaboli, ostatnio nie mogłam się modlić bo trzęsłam się ze złości, ale wystarczyło kilka słów z księdzem, aby trochę się uspokoić i następnego dnia modlitwa wstawiennicza prowadzona przez ludzi ze wspólnoty, aby osobę, na którą byłam wściekła, przytulić, ucałować i jeszcze bardziej zbliżyć się do niej. Zauważyłam, że przebaczenie naprawdę zbliża ludzi do siebie.

W tej wspólnocie także nauczyłam się rozmawiać z mężczyznami w podobnym do mnie wieku. Rozmawiać, śmiać się razem, żartować, wygłupiać czy nawet lepić wspólnie bałwana, okładając się przy tym śnieżkami. Z jednym chłopakiem chodzę na kurs tańca i  idę nawet na swoją studniówkę! Tutaj nauczyłam się żyć.

Jednak jak wspomniałam, miałam pewne zahamowania. Trwały one dość długo… Momentem przełomowym było moje wejście w dorosłość. We wrześniu tego roku skończyłam 18 lat i otrzymałam dowód. Od tego czasu bariery prysły zupełnie. Już na spotkaniu zaraz przed czy też zaraz po urodzinach ( nie pamiętam) nie bałam się czegoś powiedzieć, wyrazić swojej opinii. Mogłam mówić i nawet pomylić się. Wreszcie przyznałam sobie możliwość popełnienia błędu. Także wydawało mi się, że ksiądz bardziej mi zaufał. Wreszcie mogłam podjąć jakąś funkcje we wspólnocie, i tak zostałam skarbnikiem. To dość poważna funkcja i oparta na zaufaniu, dlatego cieszę się, że to właśnie mnie została powierzona. Wreszcie czuję się w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie… choć do studiów zostało mi pół roku.

Bardzo cieszę się, że należę do tej wspólnoty, bo tu się rozwijam duchowo, emocjonalnie, po prostu dojrzewam. Wreszcie wierzę w siebie, w swoje umiejętności, zdolności i nimi chcę służyć, także mam świadomość swojej godności. Tutaj ktoś we mnie uwierzył, zaufał mi. Myślę, że wielu członków wspólnoty nie wiedziało o moich zahamowaniach wewnętrznych czy lęku przed wypowiedzią, dlatego dobrze, że piszę to świadectwo. Chciałabym dodać także, że we wspólnocie nauczyłam się słuchać, słuchać Boga i ludzi. Wreszcie widzę, że świat to nie tylko moje problemy czy kłopoty, ale że każdy ma jakieś swoje trudne sprawy. Dziękuję wszystkim, którzy zaufali mi i powierzyli problemy, które leżą im na sercu.

Niesamowite w tej wspólnocie jest też to, że kiedy przychodzę smutna, poraniona, to choć się kryję, by nikt nie zauważył, to zawsze ktoś to wyczuje i pomoże mi! Także ja mogę pomóc, obetrzeć komuś łzy. Tu nauczyłam się prosić o pomoc, a także nauczyłam się ją przyjmować. Tutaj mogę przyjść słaba, spragniona, a Jezus czyimiś rękami czy słowem pokrzepi mnie!

Muszę jeszcze jednak wspomnieć, że wspólnota to nie grupa ludzi, na spotkania nie przychodzi się by sobie pogadać, pośmiać się, tylko aby się zbliżyć do Boga. Ja niestety przeszłam też przez okres kiedy to ludzie trzymali mnie w tej wspólnocie, jednak teraz wiem, że nic nie może przesłaniać Boga. Tutaj dzięki pomocy ludzi, szczególnie siostry duchowej, oczywiście prowadzonych przez Boga, odkryłam zbyt duże przywiązanie do księdza. Pan objawił mi, że przysłania mi on Jego obraz, pochłania myśli, które powinny być skierowane ku Stwórcy! Zawsze zanim cokolwiek zrobiłam zastanawiałam się, co sobie pomyśli ksiądz – mój spowiednik, czy jeśli zgrzeszę, a nie powiem czegoś na spowiedzi to on mi to wypomni. Na szczęście Pan uwalnia ze wszystkich przywiązań, choć u mnie trwało to bardzo długo zanim Pan mnie wyzwolił. Obecnie już nie spowiadam się u duszpasterza wspólnoty i nie uzależniam wszystkich swoich zachowań czy słów od jego zdania. Wreszcie jestem całkiem wolna w tym, co robię, choć wiadomo w granicach rozsądku.

Szczerze mówiąc, nie wiem jak wyglądałoby moje życie gdyby nie ta wspólnota. Dzięki niej każdego dnia wstaje z radością by dążyć do świętości, gdy upadam, podnoszę się, jeśli mam jakikolwiek problem to rozmawiam z przyjaciółmi ze wspólnoty. Dzięki nim chce mi się żyć w tym trudnym, pełnym zła, ale dla mnie pięknym świecie.

Na koniec dodam, że ostatnio robiłam imprezę z okazji osiemnastych urodzin i oczywiście zaprosiłam ludzi ze wspólnoty. Bawiłam się świetnie ze wszystkimi, ale najlepiej z tymi, którzy razem ze mną wielbią (już nawet dwa razy w tygodniu) Pana we wspólnocie „Nazaret”.

Chwała Panu za moje życie, moje życie w tej wspólnocie!

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin