Żeromski - Duma o hetmanie.pdf

(669 KB) Pobierz
146536158 UNPDF
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
146536158.001.png 146536158.002.png
STEFAN ŻEROMSKI
DUMA
O HETMANIE
I INNE
OPOWIADANIA
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
ARYMAN MŚCI SIĘ
Zbliżając się do szczytu wyniosłości życia zwracał jeszcze spojrzenie w stronę krainy
przebytej. Strudzone stopy ociężale dźwigały wiek jego, nędzny i ciężki, jak bryłę ołowiu, do
ziemi nieznajomej, co się daleko ukazać miała. Ostrymi łokciami wparła się w jego ramiona
uporczywa zgryzota i plecy mu w pałąk wygięła. Zelżały już rzemienne popręgi życia wśród
blasku i wówczas widoczną była każda sina blizna, którą mocno i głęboko wypaliły. I serce,
po tysiąc razy nasycone, już nie łaknęło.
Daleko w nizinach został ów czas, kiedy tak wszystko smakowało duszy, jak sama chciała.
Skinienie ręki, na którego widok tłum rozstępu j e się i ucieka, jakby go uderzał blask grotów
włóczni schylonych i mieczów wydobytych; skinienie ręki, na którego widok czołga się do
stóp nieznany człowiek, jakby go ciągnął powróz siepacza – znudziło się i obmierzło.
I w rzeczach wszystkich, które ujmuje posiadanie, widać było tylko zgryzotę.
O, gdyby można było wrócić się tą samą drogą, o, gdyby można iść wstecz i raz jeszcze uj-
rzeć, co się już widziało – ku dalekim dolinom, we mgłach tęsknicy roztopionym! Wrócić się
do widzeń serca, zobaczyć znowu świat nieprawdziwy odbity w oczach dziecka... Zważać w
milczeniu, jak pod sercem, pełnym zdrad i wybiegów, poczyna się tajemne, sobie tylko sa-
memu wiadome westchnienie i przewodniczy orszakowi wyśli nowo narodzonych, które za
nim idą w stronę mądrości...
Raz jeszcze temu wzruszeniu zaufać!
Tam, w tych dolinach, zostało się szczęście, które nie trwało dłużej nad czas jednej ju-
trzenki, a zwiędło, podobne do kwiatu wiosny na niwie, gdy wysoko wzbije się skwarne słoń-
ce...
A kiedy na obraz ciosów dzwonu za umarłych, które rozbijają ciszę poranka, twarda świa-
domość roztrącała westchnienie, głosząc, że dni szczęścia już się nie wrócą, już się nie wrócą
jak śnieg z chmur spadły na dawne miejsce w przestworzu – wzniósł ciężką rękę, aby zatrza-
snąć drzwi miedziane. Na zawsze utracić opuszczone już życie, rozległe siedlisko żalu. Prze-
stać uczuwać potrzebę rozkoszy, których liczba skąpa jest i wiecznie się powtarza, koniecz-
ność dziwactw, ciągle odmiennych a zawsze tych samych, świeżych, jak dopiero zerwane
róże, skojarzeń myśli, za którymi nieodzowne wlecze się z dala poziewanie.
Rzucić na ziemię i stopą rozedrzeć ostatni kwiat, a duszę, niewolnicę zmysłów, wprowa-
dzić do okręgu, gdzie inny leci czas, nie czekający nigdy, który śpieszy się wiecznie na wy-
ścigi z dziką pianą fal, z polotem wiatru i 'z płomienną błyskawicą. Tam ją przeciwko samej
sobie obrócić, aby się poczęła zżerać i trawić jak w ogniu. Aby zaczęła wadzić się z sobą i ze
wszystkimi hasłami żywota. Zgromadzić dokoła niej jedynych sojuszników, jedynych przyja-
ciół i znajomych współbraci: własne jej siły. W mocną smycz ze skóry uchwycić namiętność
jak psy i suki. W ściśniętej dłoni sforę ich nikczemną i szczekającą zatrzymać.
A gdy to marzył, stanęła przed nim twarda mądrość maga, którą był ongi poznał i dla roz-
koszy życia dawno odtrącił. I widział znowu wielmożną myśl Manesa, co się w irańskich
przestworach, u jasnych ognisk dobrotliwego ojca Ahuramazdy zapaliła, co się kochała w
Baranku Bożym i ku ognistej tarczy słonecznej leciała, wiecznie stęskniona. Wtedy własne
jego uczucia wlały się w amfory mistrza, co się zwał Parakletem. Począł dumać o tajemnicy,
o skrytym i niezbadanym duchu człowieka, o tym ogniu niebiańskim pełgającym nad jaskinią.
I widział jak gdyby w sennych marzeniach pracę, walki i niedolę pierwszego człowieka,
Adama, który po to przyszedł, aby się w nim dokonało wyzwolenie światłości. Duch jego
miał zdobyć całkowitą wiedzę o sobie i rozwinięcie całej natury człowieczej. Ale pan mroku,
4
ten, co się z przedwiecznego wroga jasności, z Angramainiu wywodzi, zły duch z czołem
zranionym od pocisku boskich piorunów, umiał temu przeszkodzić. On to dał Adamowi ko-
bietę za towarzyszkę. Nim nastąpiło wyzwolenie światła, Ewa wznieciła w duszy Adama
straszliwą siłę, bezdenną, wszystko niszczącą władzę: miłość. Pod naciskiem tej potęgi Adam
rozproszył, osłabił i utracił blask swego ducha. W miłości poczynał dzieci, które były spad-
kobiercami grzechu i niedoli. A jak było z Adamem, tak było z nim, Dioklesem, dalekim po-
tomkiem.
Wtedy wydarł się z jego piersi głęboki jęk. Jęk żywota. Ujrzał raz na zawsze, że miłość dla
kobiety i płodzenie z nią dzieci sprawuje zaplątanie się jasnego ducha w materię. I po trzy-
kroć za prawo nieodwołalne uznał wzgardę rozkoszy cielesnej: pieczęć piersi.
Po wtóre w sennym westchnieniu oglądał drugie prawo wielkiego kacerza: oczyszczenie
ducha przez wędrówkę z ciał ludzkich do ciał zwierzęcych i roślinnych. I głęboko przejrzał,
że dusza zwierzęca jest cząstką Boga. Dlatego wyznał wobec siebie, że zabójstwo zwierząt,
zżęcie kłosa i otrząsanie owocu równa się morderstwu, ponieważ przemocą wstrzymuje roz-
wój światłości uwięzionej w zwierzęciu i w roślinie.
I po trzykroć za prawo nieodwołalne uznał swobodę trzód, pól, gajów, rzek i stepu: pieczęć
ręki.
Odtąd utonął cały w nauce wielkiego maga.
I śnił o świętym aniele blasku, jak w postaci węża namawiał pierwszego człowieka, aby
zakaz przestąpił – i jak w nim przywiódł rodzaj ludzki do wysokiej świadomości samego sie-
bie; o jasnym aniele, synu słońca, jak w postaci węża krążył pomiędzy ludźmi ucząc ich
prawdy o naturze człowieczej; o walce syna słońca wszczętej przeciw królestwu ciemności i o
zwycięstwie książąt mroku, którzy część słonecznej zbroi objęli w posiadanie; o tym, jak Pan
zesłał wówczas na ratunek człowiekowi ducha żywota, siłę ze siebie samej wynikającą, Eona,
który do jarzma wprzężonemu prawicę podał.
I oto duch żywota, wsparty przez inne potęgi, zwyciężył wreszcie pana ciemności. Z ciel-
ska jego utworzył nocne niebiosa, a z błysków światła, jakie w nim były, stworzył gwiazdy, w
mroku lśniące.
Uwierzył Diokles, że gdy zupełne oczyszczenie nastąpi, duch jego jako światłość czysta
wzniesie się ku księżycowi, uleci ku słońcu i wejdzie do królestwa wiecznego blasku. Z nim
razem oczyszczać się będą z materii ludzie i wszystek świat, od źdźbła chwiejnej trawy nad
wodą aż do gwiazdy żarzącej się wśród niebios, póki nie wyłączy się światło z mroku. A gdy
materia blask utraci, zamieni się w bryłę martwą i przez ogień będzie pożarta. Dusza każda,
która dobrowolnie odda się w niewolę ciemności, karę zasłużoną poniesie i w chwili osta-
tecznego rozdzielenia królestw będzie do trupiej masy przykuta, ażeby była jej stróżem. Du-
sza taka stanie się Jedno z tym, co za życia kochała...
Tak uczył Manes. Gdy słońce, gdzie Bóg mieszka w wieczności, słońce, którego natura
jest naturą Boga, szło na zachód i w czerwonych piaskach puszczy libijskiej tonęło, Diokles
uczuwał w duszy swej tęsknotę bardziej rozległą i nieobeszłą od pustyni. Gdy zmierzch spa-
dał na rozkwitłe wąwozy Egiptu, zwracał oczy i wargi szepczące ku światłu nocnemu księży-
ca, co jak namiestnik pilny i dbały dalekiego władcy obchodził majestatyczne królestwo nie-
bios.
Tak często spędzał bezsenną noc.
A gdy się rozpraszała i gdy brzask pasować się zaczynał z cieniami, brał z sobą mały po-
czet sług i na mule wyjeżdżał.
Mijał wówczas oazę Jowisza Ammona. Nie wabiły go szumiące jej strugi, przezroczyste
jeziora ani cień zmoczonych rosą fig i granatów. Zagłębiał się w dzikie doliny i brnął wskroś
nagich, płonych, niepożytecznych płaskowzgórz, zasianych ostrymi głazami. Tam, w tej zie-
mi, gdzie każde źdźbło usycha, gdzie już nie może wytrwać cedr ani sosna, między skałami
szukał tajemnicy żywota.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin