Spyri - Heidi.pdf

(702 KB) Pobierz
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
146528038.001.png 146528038.002.png
JOHANNA SPYRI
HEIDI
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
ROZDZIAŁ I
W DRODZE DO HALNEGO STRYJKA
Od cichego, starego miasteczka wiodła ścieżka przez zielone, zadrzewione łąki do stóp
gór, które z tej strony wysokie i poważne spoglądały w dolinę. W miejscu, gdzie ścieżka
zaczyna wspinać się wzwyż, ciągną się wrzosowiska z krótką trawą, gęsto przetykaną
soczystymi ziołami górskimi, które rozsiewają swą mocną woń wokoło. Ścieżka ta wiodła
stromo ku Alpom.
Tą właśnie drogą szła pewnego słonecznego, czerwcowego ranka rosła, silnie wyglądająca
dziewczyna, góralka z tych stron, prowadząc za rękę dziecko, które miało tak rozpromienione
policzki, że czerwień ich przeświecała poprzez opaloną na brązowo skórę. Ale nic dziwnego.
Dziecko, mimo upalnego dnia czerwcowego, było opatulone, jak podczas wielkiego mrozu.
Mała dziewczynka miała zaledwie pięć lat. Trudno jednak było się domyślić, jakie były jej
właściwe kształty, gdyż miała na sobie dwie czy trzy sukienki, a na tym wszystkim dużą
czerwoną chustkę, przewiązaną z tyłu. Wyglądała jak niekształtna bryła, której nogi, tkwiące
w dużych, podkutych gwoździami góralskich butach, z trudem wspinały się pod górę, zanim
przybyły do wioski, położonej na połowie drogi do hali. Tutaj z każdego niemal domu, to z
okna , to z drzwi wołano na idące, gdyż znalazły się między swoimi. Nigdzie się jednak nie
zatrzymywały, tylko w przejściu odpowiadały na pozdrowienia i ukłony, aż doszły do końca
wsi, do ostatnich jej zabudowań. Nagle z jednych drzwi doszło je wołanie
– Zaczekaj chwilę, Deto, pójdziemy razem, jeżeli idziesz dalej w górę!
Zagadnięta przystanęła, a dziecko natychmiast puściło jej rękę i usiadło na ziemi.
– Czy zmęczyłaś się, Heidi? – zapytała dziewczyna towarzysząca dziecku
– Nie, jest mi tylko strasznie gorąco – odpowiedziała mała.
– Niedaleko już mamy do hali; musisz się jeszcze trochę wysilić i robić duże kroki, to w
godzinę będziemy na górze – pocieszała ją Deta
Z drzwi domu wyszła korpulentna kobieta o dobrodusznym wyglądzie i przyłączyła się do
nich. – Dziecko podniosło się i wędrowało z dwiema dobrymi znajomymi, które natychmiast
wdały się w pogawędkę o wszystkich mieszkańcach wioski oraz okolicznych domków.
–A dokąd właściwie idziesz z tym dzieckiem, Deto? – zapytała nagle kobieta. – Czy to jest
dziecko twojej zmarłej siostry?
– Tak – odpowiedziała Deta – prowadzę ją do Halnego Stryjka i tam ją zostawię.
– Co, chcesz ją zostawić u Halnego Stryjka? Czy jesteś przy zdrowych zmysłach, Deto?
Jak możesz tak postąpić! Ale stary na pewno się na to nie zgodzi i odeśle cię z powrotem
razem z małą
– Tego nie może uczynić. Jest przecież jej dziadkiem i musi coś dla niej zrobić.
Trzymałam dziecko dotychczas, a teraz widzisz, Barbaro, trafia się doskonałe miejsce,
którego nie mam zamiaru stracić przez dziecko. Niech teraz dziadek się nią zaopiekuje.
– Tak, gdyby był taki jak wszyscy ludzie – powiedziała Barbara – ale znasz go przecież.
Co pocznie z dzieckiem, w dodatku z takim małym! Ona nie wytrzyma u niego. A dokąd się
wybierasz, Deto?
– Do Frankfurtu – odpowiedziała dziewczyna – dostaję tam wyjątkowo dobrą służbę. Ci
państwo byli już tu zeszłego lata na kąpielach. Mieli pokoje na moim korytarzu i usługiwałam
im. Już wtedy chcieli mnie ze sobą zabrać, ale nie mogłam się jeszcze zdecydować.
Teraz znowu przyjechali i chcą mnie zabrać, a ja tym razem pojadę, wierz mi, Barbaro.
– Nie chciałabym być na miejscu dziecka! – Powiedziała Barbara robiąc obronny ruch
ręką. – Nikt nie ma pojęcia, co się tam dzieje u starego dziwaka na górze! Z nikim nie obcuje,
4
od wielu lat noga jego nie postała w kościele. Kiedy raz do roku schodzi z góry, wsparty na
swym sękatym kiju, wszyscy unikają go ze strachu. Z tymi krzaczastymi brwiami i ogromną
brodą wygląda niesamowicie, jak dziki. Lęk człowieka ogarnia, kiedy go spotyka sam na sam.
– Cóż z tego – powiedziała Deta. – Jest jednak jej dziadkiem i musi się o nią troszczyć. Na
pewno nie skrzywdzi dziecka, a jeżeli, to on będzie za to odpowiedzialny, a nie ja.
– Chciałabym jednak wiedzieć – powiedziała Barbara – co też stary ma na sumieniu, że tak
dziko spogląda na ludzi i samotnie żyje z dala od wszystkich. Różnie ludzie mówią, ale i ty
chyba wiesz coś niecoś od siostry, prawda, Deto?
– Tak, prawda, ale nie chcę nic mówić, bo dałby mi stary, gdyby się o tym dowiedział.
Barbara już dawno chciała się czegoś dowiedzieć o Halnym Stryjku, dlaczego tak stroni od
ludzi i żyje w osamotnieniu, a ludzie odzywają się o nim półgębkiem, jakby nie chcieli mówić
źle jedynie z lęku przed nim. Nie rozumiała też, dlaczego nazywano go ogólnie Halnym
Stryjkiem. Przecież nie mógł być stryjem wszystkich. Barbara także go nazywała jak i
wszyscy Halnym Stryjkiem, bo jakżeby inaczej! Niedawno wyszła za mąż do tej wioski,
przedtem mieszkała w dolinie Prättigau i dlatego nie była dobrze obeznana z wszystkimi
sprawami wsi i okolic. Deta, jej znajoma, urodziła się tutaj, tu mieszkała wraz z matką.
Dopiero kiedy jej matka zmarła przed rokiem, przyjęła Deta miejsce pokojówki w hotelu z
Ragaz, gdzie nieźle zarabiała. Tego właśnie dnia przybyła w Ragaz wraz z dzieckiem.
Barbara postanowiła tym razem wykorzystać sposobność, ujęła więc Detę pod ramię i
rzekła:
– Od ciebie można by się jednak dowiedzieć, co jest prawdą, a co kłamstwem w tym
wszystkim co ludzie gadają. Chyba znasz dzieje starego. Powiedz mi coś niecoś o nim. Czy
zawsze był takim dziwakiem i tak stronił od ludzi?
– Czy zawsze był taki, o tym nie mogę dokładnie powiedzieć. Mam teraz dwadzieścia lat,
a on co najmniej z siedemdziesiąt, więc zrozumiałe, że nie mogę wiedzieć, jaki był za młodu.
Ale gdybym była pewna, że to dalej nie pójdzie, to niejedno powiedziałabym. Matka moja
pochodziła z Domleschgu i on też.
– Ach, cóż ty sobie wyobrażasz, Deto? – odpowiedziała Barbara nieco obrażonym tonem.
– Nigdy nie byłam plotkarką i potrafię zachować tajemnicę. Możesz mówić bez obawy.
– Dobrze, powiem ci, ale pamiętaj, nie powtarzaj tego nikomu! – powiedziała Deta.
Najpierw jednak obejrzała się, czy mała nie jest za blisko, żeby nie słyszała tego, co
chciała powiedzieć. Ale nie było jej wcale widać, najprawdopodobniej już dawno pozostała
gdzieś w tyle, czego podczas rozmowy wcale nie zauważyły. Deta stanęła w miejscu i
rozejrzała się wokoło. Ścieżka szła zygzakiem, lecz z miejsca, gdzie stały, było ją widać do
samej niemal wsi. Nikogo na niej nie było.
– Widzę ją – zawołała nagle Barbara – o tam, dostrzegasz ją? – i wskazała palcem na
boczną ścieżynę. – Wspina się pod górę z Pietrkiem–Koźlarzem i jego kozami. Dlaczego on
tak późno idzie dziś na górę? Ale dobrze się składa, bo mała jest pod jego opieką, a my
możemy tymczasem spokojnie porozmawiać.
– Piotruś nie będzie miał z nią dużo kłopotu! – powiedziała Deta. – Mała jest, jak na swój
wiek, bardzo sprytna, dawno już to spostrzegłam. Da sobie radę w życiu, co jest bardzo
ważne, bo stary ma tylko dwie kozy i lichy szałas halny.
– Czy zawsze był taki biedny? – zapytała Barbara.
– On? O, z pewnością miał znacznie więcej! – powiedziała Deta z zapałem. – Kiedyś miał
jedno z największych gospodarstw w Domleschgu. Miał młodszego brata, człowieka
spokojnego i porządnego. Sam zaś nic nie robił, bawił się w pana, jeździł po całym kraju i
zadawał się z podejrzanymi ludźmi, których nikt nie znał. Toteż niebawem przepuścił całe
gospodarstwo. Po stracie wszystkiego rodzice jego wkrótce zmarli ze zmartwienia, a brat,
doprowadzony do skrajnej nędzy, ruszył w świat. Stryjek, któremu nic więcej nie zostało,
prócz złej opinii, zniknął także. Na początku nie wiedziano, gdzie się podział, potem doszły
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin