Long Max Freedom - Magia cudów (Magia Kahunów)(1).rtf

(4124 KB) Pobierz

 

MAX FREEDOM LONG

 

MAGIA CUDÓW

 

(Wiedza tajemna starozytnych kahunów) [Wydawnictwo MEDIUM,1995 /

Tytul oryginalu: „The Secret Science Behind Miracles”, 1948, 1976]

 

Max Freedom Long otrzymal kiedys posade nauczyciela w szkólce lezacej w poblizu czynnego wulkanu Kilauea, na Wyspach Hawajskich. Tam, od hawajskich kolegów-nauczycieli i od ich przyjaciól pierwszy raz uslyszal o tubylczych magach „kahunach”, czyli „Strózach Tajemnicy”. Osobliwe wiesci, jakie do niego dochodzily, zafascynowaly go tak bardzo, iz staly sie poczatkiem jego dlugoletnich badan poswieconych wiedzy tajemniej (Hunie) starozytnych Polinezyjczyków. Magia cudów to pierwszy tom siedmiotomowej serii poswieconej starozytnej Hunie. Autor, opowiadajac o swojej drodze do poznania tajników wiedzy, przekazywanych tylko w sekrecie z pokolenia na pokolenie, podaje równoczesnie wiele przykladów zjawisk parapsychicznych, których sam byl swiadkiem lub o których mu opowiadano. Opisuj wiec przypadki cudownych uzdrowien, jasnowidzenia, telepatii, psychometrii, dematerializacji, wladania nad pogoda i zwierzetami itp. Co wiecej, na podstawie bogatego materialu dowodowego wpaja Czytelnikowi przekonanie, ze zdolnosci do tego typu dzialan tkwia w kazdym czlowieku, trzeba tylko umiec dotrzec do glebszych poziomów ludzkiej swiadomosci, a tego wlasnie uczy nas Huna.

 

 

Slowo od wydawcy Bóg nie oczekuje podziekowan za Slonce lub Ziemie, ale za Kwiaty, które zaprawde nie przez oskubanie ujawniaja nam swoja pieknosc. Nie zatrzymuj sie jednak, aby je rwac i przechowywac na pózniej, lecz idz naprzód albowiem wzdluz calej drogi bedziesz mial Kwiaty w rozkwicie. I widz, ze nie ma prawdy zlej ani Kwiatów nieczystych. Nawet ciemne chmury staja sie Kwiatami Nieba, kiedy je slonce caluje. Jest tylko prawda mala, o slowach jasnych i przezroczystych, niczym woda lsniaca w naczyniu i Prawda Wielka, o niezglebionym milczeniu jak ciemna woda oceanu. Czlowieku okryty pylem martwych slów Wykap swa dusze w Milczeniu... (RABINDRANATH TAGORE) ... i niech ten tajemniczy bukiet z niezwyklych kwiatów pozwoli Ci - drogi Czytelniku dojrzec, odnalezc i przezyc prawdziwa radosc nieskazonego poznania. WYDAWCA (Mefis 1993)

 

 

Rozdzial I Odkrycie, które moze zmienic swiat

 

Ksiazka ta opowiada o odkryciu starozytnego i tajemnego systemu magii, która, jesli zdolamy nauczyc sie stosowac ja tak, jak tubylczy magowie Polinezji i Afryki Pólnocnej, moglaby zmienic swiat... o ile wybuch bomby atomowej nie zahamuje na zawsze wszelkich przemian cywilizacyjnych. W mlodosci bylem baptysta, ale czesto wraz z przyjacielem z lat mlodzienczych chodzilismy na nabozenstwa do kosciola katolickiego. Pózniej studiowalem przez krótki okres „wiedze chrzescijanska” (Christian Science). Nieco dluzej interesowalem sie teozofia, az w koncu na podstawie dostepnej mi literatury dokonalem przegladu wszystkich niemal religii. Z tym przygotowaniem i po uzyskaniu specjalizacji w dziedzinie psychologii przybylem w 1917 roku na Hawaje, gdzie mialem pracowac jako nauczyciel. Pozwolilo mi to zamieszkac w poblizu czynnego wówczas wulkanu Kilauea, który zamierzalem odwiedzac tak czesto, jak to tylko mozliwe. Wyruszylem wiec z Honolulu i po trzydniowej podrózy malym parowcem dotarlem w koncu do mojej szkoly. Miescila sie w trzech salach w budyneczku polozonym w odludnej dolinie, pomiedzy rozlegla plantacja trzciny cukrowej a wielka farma uprawiana przez Hawajczyków. Posiadlosci te nalezaly do bialego czlowieka, który wiekszosc zycia spedzil na wyspach. Dwaj podlegajacy mi nauczyciele byli tubylcami, zrozumiale wiec, iz w krótkim czasie wiele dowiedzialem sie o ich hawajskich przyjaciolach. Wówczas po raz pierwszy uslyszalem ogledne wzmianki o miejscowych magach, kahunach, czyli Strózach Tajemnicy. Wzbudzily one moja ciekawosc, zaczalem wiec zadawac pytania. Ku memu zdziwieniu, zorientowalem sie, ze pytania te nie byly mile widziane. Mialem wrazenie, ze poza zwyczajna egzystencja tubylców istnieje jakas sfera tajemnego i ukrytego przed wscibskim okiem zycia. Dowiedzialem sie ponadto, ze od chwili gdy misjonarze chrzescijanscy uzyskali na wyspach silne wplywy polityczne, kahuni zostali wyjeci spod prawa. Cala ich dzialalnosc byla wiec scisle tajna, przynajmniej wobec bialych. Trudnosci w uzyskaniu informacji i niechec ze strony tubylców tylko zaostrzyly moje pragnienie, by poznac blizej te dziwne praktyki o posmaku ciemnego zabobonu. Relacje naocznych swiadków, zaprawione dawka absurdu i niedorzecznosci, nieodmiennie dzialaly na mnie tak, jak palaca i zbyt ostra przyprawa dziala na podniebienie. Duchy bezczelnie przechadzaly sie po wyspie, i to nie tylko duchy zmarlych Hawajczyków. Takze i pomniejsi bogowie chadzali sobie tu i ówdzie. Podobno bogini wulkanów, Pele, odwiedzala tubylców we dnie i w nocy pod postacia dziwacznej, starej kobiety, której nigdy przedtem nie widziano w tych stronach. Prosila o tyton. Dawano jej go natychmiast, nie stawiajac zbednych pytan. Opowiadano tez historie o cudownych uzdrowieniach dokonanych za pomoca magii, o magicznym zabijaniu ludzi ponoszacych wine za krzywdy bliznich i o tym, co bylo dla mnie najdziwniejsze, a mianowicie o stosowaniu magii do badania przyszlosci poszczególnych ludzi i do jej zmiany na lepsze, jesli okazywalo sie, ze bedzie niekorzystna. Ta ostatnia praktyka miala swoja hawajska nazwe, ale dla mnie okreslono ja jako „tworzenie korzystnych okolicznosci”. Przeszedlem w mlodosci twarda, racjonalna szkole i sklonny bylem patrzec raczej podejrzliwie na wszystko, co tracilo zabobonem. Utwierdzilem sie w takiej postawie, wypozyczajac z biblioteki w Honolulu kilka ksiazek zawierajacych cala dotychczasowa wiedze o kahunach. Z wszystkich relacji - prawie w calosci napisanych przez misjonarzy, którzy przybyli na Hawaje przed stu laty - wynikalo jedno: kahuni to banda lotrów, zerujacych na przesadnych tubylcach. Jeszcze przed przyjazdem misjonarzy na Hawaje w 1820 roku na osmiu wyspach znajdowaly sie wielkie kamienne platformy z groteskowymi drewnianymi figurami i kamiennymi oltarzami, na których niegdys skladano ofiary nawet z ludzi. Kazda swiatynia i kazdy rejon posiadaly swojego bozka. Wodzowie poszczególnych plemion mieli nawet swoich osobistych bozków, a slynny zdobywca calego kraju, Kamehameha I, mial wlasnego boga wojny o odrazajacej twarzy, z wytrzeszczonymi slepiami i zebami rekina. W poblizu szkoly, gdzie mialem pracowac jako nauczyciel, stala dawniej potezna swiatynia. Kazdego roku kaplani wyruszali z niej z procesja, obnoszac bozków po okolicy i zbierajac datki. Jedna z osobliwych cech kultu bozków byla zadziwiajaco duza ilosc przedmiotów tabu ustanowionych przez kahunów. Niczego nieomal nie mozna bylo zrobic bez podniesienia tabu w góre i bez zezwolenia kaplanów. W sytuacji, kiedy kler mial poparcie wodzów plemiennych, zycie zwyklego smiertelnika bylo niezmiernie trudne. Wplywy duchowienstwa staly sie tak potezne, a naduzycia tak razace, ze na rok przed przybyciem misjonarzy naczelny kahuna, Hewahewa, poprosil stara królowa i mlodego panujacego ksiecia o pozwolenie zniszczenia wszystkich bozków, polamanie, co do jednego, przedmiotów tabu i zakazanie kahunom wszelkich praktyk. Pozwolenie takie otrzymal i wszyscy kahuni dobrowolnie przylaczyli sie do palenia bozków, które - jak od dawna wiedzieli - byly tylko z drewna i piór. Ksiazki o kahunach byly dla mnie fascynujaca lektura. Pozwolily mi zorientowac sie, ze najwyzszy kaplan, Hewahewa, byl czlowiekiem bardzo inteligentnym. Dysponowal potezna energia psychiczna i umiejetnoscia spogladania w przyszlosc. To pozwolilo mu zostac doradca Kamehamehy I podczas kampanii wojennej, trwajacej przez dlugie lata i zakonczonej zwyciestwem nad pozostalymi wodzami. Wyspy zostaly zjednoczone pod jednym panowaniem. Hewahewa byl doskonalym przykladem typowego Hawajczyka z wyzszych sfer, potrafiacego z latwoscia przyswajac nowe idee i wprowadzac je w zycie. Srodowisko, do którego nalezal, zadziwilo swiat, gdy - porzuciwszy krótkie majteczki lokalnej spolecznosci - przywdzialo strojna szate nowoczesnej cywilizacji, i to w czasie krótszym niz jedno pokolenie. Hewahewa w ciagu niespelna pieciu lat zmienil swe tubylcze obyczaje i miejscowy sposób myslenia na rozumowanie wlasciwe ludziom bialym. Ale w tym wszystkim popelnil jeden powazny blad. Kiedy konserwatywny, sedziwy Kamehameha zmarl, Hewahewa popatrzyl w przyszlosc, a to, co ujrzal, napelnilo go zdumieniem. Zobaczyl bowiem bialych ludzi, jak wraz z zonami przybywaja na Hawaje, by wpajac tubylcom wiedze o swoim Bogu. Ujrzal tez miejsce na plazy, na jednej z osmiu wysp, gdzie mieli wyladowac, aby spotkac sie z rodzina królewska. Dla najwyzszego kaplana byla to niezwykle wazna wiadomosc. Z pewnoscia nieraz rozmawial z bialymi zeglarzami, przebywajacymi od dawna na wyspach, i dowiedzial sie od nich, ze biali kaplani oddaja czesc Jezusowi, który uczy ich dokonywac cudów, a nawet wskrzeszac zmarlych. Sam tez zmartwychwstal po trzech dniach. Bez watpienia opowiesci te byly bogato okraszone barwnymi szczególami, by wywarly na Hawajczyku wieksze wrazenie. Hewahewa, przekonany, ze biali posiadaja najwyzszej klasy drogi, bron, statki i maszyny, doszedl do wniosku, iz dysponuja takze najwyzsza forma magii. Przeczuwajac niebezpieczenstwo, jakie zawisnie nad swiatynia kahunaizmu na wyspach, niezwlocznie postanowil oczyscic scene przed przybyciem bialych kahunów. Kazal zrównac z ziemia wszystkie swiatynie. Pozostaly juz po nich tylko ruiny, kiedy w pazdzierniku 1820 roku, dokladnie w tym samym miejscu, na tej samej plazy, która Hewahewa wskazal wczesniej swym przyjaciolom i królewskiej rodzinie, wyladowali misjonarze z Nowej Anglii. Hewahewa spotkal sie z nimi na wybrzezu i wyglosil piekna wierszowana mowe powitalna, która ulozyl specjalnie na ich czesc. W mowie tej w bardzo zawoalowany sposób napomknal o rodzimej magii, dodajac, ze on sam równiez jest magiem o nie byle jakich zdolnosciach, po czym jeszcze raz przywital nowych kaplanów i ich „bogów z dalekich i wysokich stron”. Po zlozeniu oficjalnych wizyt u rodziny królewskiej misjonarzy rozeslano na poszczególne wyspy, by tam rozpoczeli swoja dzialalnosc. Hewahewa postanowil przylaczyc sie do grupy, która wyslano do pracy w Honolulu. Od razu znalazl sie jednak w trudnej sytuacji, poniewaz, jak wkrótce sie okazalo, biali kahuni nie znali zadnej magii. Byli tak samo bezradni jak spalone drewniane bozki. Slepi, slabi i chromi liczac na pomoc, przybywali przed ich oblicze i odchodzili z niczym. Czegos tu brakowalo. Miejscowi kahuni potrafili zdzialac o wiele wiecej przy pomocy swych bozków, a nawet i bez nich. Po jakims czasie okazalo sie, ze nowi kaplani potrzebuja swiatyn. Hewahewa i jego ludzie, pelni nadziei, zabrali sie do pracy przy budowie kosciola. Byla to olbrzymia budowla, ukladana z ciosanego kamienia i uplynelo wiele czasu, zanim zostala ukonczona. Kiedy jednak w koncu ja wzniesiono i poswiecono, okazalo sie, ze misjonarze nadal nie umieja uzdrawiac chorych, nie mówiac juz o wskrzeszaniu zmarlych, czego od nich oczekiwano. Hewahewa przynosil kaplanom pozywienie i serdecznie sie z nimi zaprzyjaznil. Poczatkowo nieraz wspominali o nim w swoich listach i pismach. Ale wkrótce po ukonczeniu budowy kosciola w Waiohinu, jego imie zniknelo ze stron raportów misyjnych. Nalegano, by przystapil do Kosciola chrzescijanskiego i zmienil wiare. Odmawial i, jak mozemy sie domyslac, powrócil do magii, która znal. Polecil swym przyjaciolom kahunom, by pozostali wierni dawnym zwyczajom i praktykom leczniczym. Po kilku latach wodzowie plemienni przyjeli od chrzescijan spiewanie hymnów, czytanie, pisanie i wszystko to, co szybko pozwolilo im wkroczyc na droge narodów cywilizowanych. Wówczas misjonarze wyjeli kahunów spod prawa. Pozostawali wiec poza prawem, ale poniewaz zaden hawajski policjant czy urzednik bedacy przy zdrowych zmyslach, nie osmielilby sie zaaresztowac kahuny wiedzac, ze ten posiada tajemna sile, magia rozwijala sie dalej - za plecami bialych. Tymczasem budowano nowe szkoly i Hawajczycy w niewiarygodnie szybko przyswajali sobie wszelkie atrybuty cywilizacji: brali udzial w coniedzielnych mszach, spiewali i modlili sie jak najglosniej, a w poniedzialki chodzili do diakona (który przypuszczalnie w pozostale dni byl kahuna), by ich uzdrowil lub zmienil im przyszlosc, jesli akurat znajdowali sie w centrum nieszczesliwego biegu wydarzen. W odludnych zakatkach wysp kahuni otwarcie uprawiali swa sztuke. W poblizu wulkanu kilku z nich nadal skladalo rytualne ofiary bogini Pele. Niektórzy sluzyli turystom za przewodników i zadziwiali ich pewna sztuka magiczna, o której szczególowo opowiem pózniej. Powrócmy do mojej historii. Przeczytalem wszystkie wypozyczone ksiazki i zgodzilem sie z ich autorami, ze kahuni nie znaja zadnej prawdziwej magii. Ponownie wiec z satysfakcja stwierdzilem, ze wszystkie opowiesci, jakie slyszalem, sa tylko wytworem wyobrazni. W nastepnym tygodniu zostalem przedstawiony mlodemu Hawajczykowi. Po ukonczeniu nauki w szkole postanowil on wykazac sie swoja wysoka wiedza i zlamac miejscowy przesad zabraniajacy wchodzenia do pewnej opuszczonej, rozsypujacej sie swiatyni, by tym samym jej nie skalac. Ta demonstracja przybrala nieoczekiwany obrót. Poczul nagle, ze jego nogi staly sie bezwladne. Kiedy z najwiekszym trudem wyczolgal sie ze swiatyni, przyjaciele zaniesli go do domu. Lekarz z plantacji nie potrafil mu pomóc, dopiero wezwany kahuna zdolal go uzdrowic. Nie wierzylem w te opowiesc, ale tez nie mialem mozliwosci, by poznac prawde. Pytalem niektórych starszych bialych z sasiedztwa, co mysla o kahunach, ale oni niezmiennie radzili mi, bym nie wtykal nosa w te sprawy. Pytalem tez wyksztalconych Hawajczyków, ale zbywali mnie niczym. Po prostu nie odpowiadali. Albo tylko smiali sie z moich pytan, albo w ogóle je ignorowali. Taka sytuacja trwala przez caly rok, a potem jeszcze przez dwa kolejne lata. Co roku zmienialem szkole. Za kazdym razem trafialem w jakis odlegly zakatek wyspy, gdzie zycie tubylców toczylo sie wartkim nurtem podziemnym. W trzecim roku mego pobytu na Hawajach znalazlem sie wsród niewielkiej, zywotnej spolecznosci drobnych plantatorów kawy i rybaków osiadlych na wzgórzach wzdluz wybrzeza. Wkrótce dowiedzialem sie, ze urocza, starsza dama, mieszkajaca w tym samym wiejskim hoteliku co ja, byla misjonarka i co niedziela wyglaszala kazania do najwiekszego w tej okolicy zgromadzenia Hawajczyków. Pózniej powiedziano mi, ze nie byla ona zwiazana z kosciolami misyjnymi ani z zadnymi innymi organizacjami religijnymi. Dzialala na wlasna reke. Byla bardzo przewrazliwiona na punkcie swej pracy misyjnej i latwo wpadala w gniew. Z czasem dowiedzialem sie, ze byla córka czlowieka, który kiedys chcial wypróbowac skutecznosc swych modlitw chrzescijanskich przeciwko magii miejscowego kahuny. Ten ostatni przyjal wyzwanie i przysiagl, ze wymodli smierc dla calej kongregacji Hawajczyków, dla kazdego jej czlonka z osobna, aby w ten sposób udowodnic, ze jego wierzenia sa bardziej skuteczne i blizsze prawdy niz zabobony chrzescijanskie. Przegladalem nawet pamietnik owego zarliwego, lecz nierozwaznego chrzescijanina. Notowal w nim smierc kolejnych czlonków zgromadzenia, a potem nagla ucieczke tych, którzy pozostali przy zyciu. W pamietniku widnialo kilka nie zapisanych stron i byla luka w datach. Córka misjonarza wyjasnila mi, ze zdesperowany ojciec opuscil swa parafie, nauczyl sie stosowania magii w modlitwie smierci i potajemnie odmówil te modlitwe przeciwko owemu kahunie. Kahuna nie spodziewal sie, ze zostanie zaatakowany wlasna bronia, nie podjal wiec zadnych srodków ostroznosci. Zmarl po trzech dniach. Pozostali przy zyciu czlonkowie zgromadzenia powrócili na lono Kosciola... pamietnik z radoscia odnotowywal ich powrót. Misjonarz jednak zmienil sie od tego czasu. Poszedl na najblizsze tajne posiedzenie organizacji misyjnej w Honolulu i wyglosil tam slowa lub popelnil czyny, o których milcza wszystkie dostepne relacje. Mozliwe, ze tylko odpowiadal na zarzuty atakujacych go misjonarzy. W kazdym razie poprzysiagl, ze nigdy juz nie zjawi sie na konklawe, i slowa dotrzymal. Ale Hawajczycy zrozumieli, co sie stalo. Hawajska ksiezniczka ofiarowala mu pas ziemi, szeroki na pól mili i ciagnacy sie od fal przybrzeznych az do górskich szczytów. Tutaj, na plazy, gdzie przed prawie piecdziesieciu laty wyladowal i zostal zabity kapitan Cook, tkwily ruiny jednej z najpiekniejszych na tym ladzie swiatyn. Ze swiatyni tej co roku wyruszala procesja z figurkami bozków. Procesja kroczyla droga, która do dzisiejszego dnia zwana jest „Sciezka Bogów”. Dalej od wybrzeza, ale w tej samej okolicy, stal maly kosciólek z odlamków raf koralowych, zbudowany rekami tubylców. Tutaj córka misjonarza miala ponoc wyglaszac kazania szescdziesiat lat pózniej. Na poczatku czwartego roku mojego pobytu na wyspach przeprowadzilem sie do Honolulu. Kiedy juz osiedlilem sie tam na dobre, znalazlem troche czasu, by zwiedzic muzeum biskupie (Bishop Museum), slynna instytucje ufundowana przez hawajska rodzine królewska i przeznaczajaca czesc swych dochodów na utrzymanie szkoly dla dzieci pochodzenia hawajskiego. Powodem mojej wizyty byla próba odnalezienia kogos, kto móglby udzielic mi rzetelnych informacji o kahunach. Sprawa ta dreczyla mnie tak bardzo, ze stalo sie to juz wrecz nie do zniesienia. Odczuwalem zlosc i za wszelka cene pragnalem znalezc rozwiazanie, ostateczne i rozstrzygajace. Slyszalem, ze kurator muzeum wiele lat swego zycia poswiecil badaniom spraw hawajskich, mialem wiec nadzieje, ze uslysze od niego prawde, podana w chlodnej, naukowej i rzeczowej formie. Przy wejsciu poznalem czarujaca Hawajke, pania Webb. Opowiedzialem jej szczerze o celu mojej wizyty. Przez chwile z uwaga wpatrywala sie we mnie, po czym powiedziala: „Najlepiej prosze pójsc na góre do doktora Brighama. Jest w swym biurze pietro wyzej”. Doktor Brigham odwrócil sie od biurka, gdzie badal przez lupe jakis preparat botaniczny. Spojrzal na mnie przyjaznie niebieskimi oczyma. Byl wielkim naukowcem, autorytetem w swej dziedzinie, znanym i podziwianym w British Museum za wysoki poziom badan i wydane drukiem prace naukowe. Mial 82 lata, byl wysokiego wzrostu, brodaty, ze spora lysina. Posiadal niewiarygodnie bogata i wszechstronna wiedze naukowa i wygladal jak swiety Mikolaj (zob. Who's Who in America z lat 1922-1923, haslo: William Tufts Brigham). Usiadlem na wskazanym mi krzesle, przedstawilem sie i zaczalem wyjasniac, co mnie do niego sprowadza. Sluchal uwaznie, zadawal pytania na temat spraw, o których slyszalem, miejscowosci, w których mieszkalem, i ludzi, których poznalem. Na moje pytania o kahunów odpowiadal pytaniami o wnioski, do jakich doszedlem w swoich dociekaniach. Wytlumaczylem mu, ze jestem absolutnie przekonany, iz cala ta sprawa to przesad, oddzialywanie za pomoca sugestii badz tez stosowanie jakiejs trucizny macacej umysly. Przyznalem jednak, ze mimo wszystko chcialbym porozmawiac z kims, kto dostarczylby mi prawdziwych informacji i pomógl rozwiac resztki dreczacych watpliwosci. Minela dluzsza chwila, po czym pan Brigham wprost zarzucil mnie pytaniami. Zdawalo sie, iz zapomnial o celu mej wizyty. Cala uwage poswiecil wybadaniu mojej osoby. Chcial wiedziec, jakie mam wyksztalcenie, co przeczytalem, gdzie studiowalem i co sadze o szeregu spraw nie majacych nic wspólnego z zagadnieniami, o które wczesniej go pytalem. Zaczynalem sie juz niecierpliwic, gdy znienacka rzucil na mnie spojrzenie tak surowe, ze poczulem przestrach. - Czy moge ufac, ze zachowa pan w tajemnicy moje zwierzenia? - zapytal. - Mam juz jakas pozycje w swiecie nauki i chcialbym ja utrzymac - usmiechnal sie - nawet mimo mojego podeszlego wieku. Zapewnilem go, ze wszystko, co mi powie, nie wyjdzie poza sciany jego biura, i czekalem. Zastanawial sie przez chwile, po czym wolno zaczal mówic: - Przez czterdziesci lat poznawalem kahunów, by znalezc odpowiedz na postawione przez pana pytanie. Kahuni rzeczywiscie posluguja sie sila, która pan nazwal magia. Uzdrawiaja. Zabijaja. Spogladaja w przyszlosc i zmieniaja ja zgodnie z zyczeniem klienta. Wielu bylo wsród nich oszustów, ale byli tez i prawdziwi geniusze. Niektórzy nawet uzywali magii, by chodzic po ogniu, po potokach goracej lawy, na tyle tylko zastyglej, ze unosila ciezar czlowieka. Urwal gwaltownie, jakby w obawie, ze powiedzial za duzo. Osunal sie na oparcie swego obrotowego krzesla i obserwowal mnie spod wpól przymknietych powiek. Nie jestem pewien, ale chyba wymamrotalem „dziekuje”. Unioslem sie z krzesla i znów na nie opadlem. Wpatrywalem sie w niego bezmyslnie przez dluga chwile. Nagle bowiem poczulem sie niepewnie, nie wiedzac jak dalej poprowadzic rozmowe. Doktor wypowiedzial jasno to wszystko, co ja ukrywalem w sobie tak gleboko przez trzy lata. W duchu spodziewalem sie jakiegos oficjalnego wyjasnienia, zamykajacego na zawsze sprawe kahunów i obiecalem juz sobie, ze nigdy nie powróce do nich i do ich zabobonów. A teraz znowu znalazlem sie na bezdrozach i, juz nie po dziurki w nosie, ale po sam jego ciekawski koniuszek, wpadlem w otchlan tajemniczosci. Chyba zaczalem wówczas mówic cos bez zwiazku, nigdy pózniej nie moglem sobie tego przypomniec. Pamietam tylko, ze w koncu udalo mi sie wykrztusic: - Chodzenie po ogniu? Po goracej lawie? Nigdy o tym nie slyszalem... - zawahalem sie przez chwile. - Jak oni to robia? Doktor otworzyl szeroko oczy, pózniej je przymknal, a jego krzaczaste brwi uniosly sie niemal. po lysine. Siwa broda zaczela sie trzasc i znów opadl na oparcie krzesla, wybuchajac smiechem, od którego zadrzaly sciany. Smial sie tak, ze lzy splywaly po jego rózowych policzkach. - Prosze wybaczyc - zlapal wreszcie oddech i pojednawczo polozyl mi reke na kolanie, druga ocierajac sobie oczy. - Panskie pytanie tak mnie ubawilo, bo ja sam przez czterdziesci dlugich lat usiluje sobie na nie odpowiedziec bez rezultatu. I tak lody zostaly przelamane. Chociaz mialem gluche, dreczace poczucie, ze znów wpadlem w wir spraw, od których zamierzalem uciec, zaczelismy rozmawiac. Stary uczony tez kiedys byl nauczycielem. Mial dar prostego i bezposredniego prowadzenia dyskusji nawet na najtrudniejsze tematy. Dopiero wiele tygodni pózniej zrozumialem, ze wówczas wskazal mi droge, uznal za s•;rojego czlowieka. Niczym stary biblijny Eliasz, zarzucil plaszcz na ramiona, czyniac swoim sluga, zanim odejdzie na zawsze. Powiedzial mi pózniej, ze juz od dawna szukal mlodego czlowieka, któremu móglby przekazac cala swoja wiedze naukowa i powierzyc tajemnice odkryte w nowej i niezbadanej dziedzinie magii. Nieraz podczas upalnych nocy, kiedy wyczuwal moje zniechecenie i niewiare w mozliwosc poznania sekretów magii, mawial: - Zrobilem zaledwie pierwszy krok. To, ze ja juz nie zdaze uzyskac odpowiedzi na dreczace mnie pytania, wcale nie znaczy, ze ty ich nie znajdziesz. Pomysl tylko, jak wiele wydarzylo sie za mojego zycia. Narodzila sie nauka psychologii. Wiemy juz, czym jest podswiadomosc. Zwróc uwage na nowe zjawiska obserwowane i zapisywane kazdego miesiaca przez towarzystwa badan parapsychicznych. Pracuj nad tym nieustannie. Trudno powiedziec, kiedy uda ci sie odnalezc klucz do zagadki i kiedy jakies nowe odkrycie pomoze ci zrozumiec, dlaczego kahuni przestrzegali swych niezwyklych rytualów i co dzialo sie wtedy w ich umyslach. Innym znów razem doktor odkrywal przede mna zakamarki swej duszy. Wielka to byla dusza, a zarazem prosta. Ten bardzo stary juz czlowiek zywil niemal dziecinna tesknote, by poznac sekret kahunów. Nie ulegalo jednak watpliwosci, ze piasek w klepsydrze jego zycia przesypie sie do konca, zanim nadejdzie sukces. Kahuni zaniechali juz przekazywania swym synom i córkom sekretów dawnej wiedzy, wiedzy, jaka rodzice powierzali dzieciom pod przysiega zachowania scislej tajemnicy. Ci, którzy dokonywali niegdys natychmiastowych uzdrowien, którzy potrafili chodzic po ogniu i zmieniac przyszlosc, powymierali przed 1900 rokiem - wielu z nich to starzy, drodzy przyjaciele doktora. Zostal sam na scenie, na której tak niewiele mozna bylo teraz zdzialac. A jednoczesnie w myslach jego panowal chaos. Nie miescilo mu sie w glowie, ze choc przez tyle lat sledzil prace kahunów, przyjaznil sie z nimi, chodzil po ogniu przy ich pomocy, to jednak nadal nie mial najmniejszego pojecia, na czym polegaly ich magiczne dzialania. Moze z wyjatkiem modlitwy smierci, która, jak mi wyjasnil, nie byla prawdziwa magia, lecz spirytystycznym zjawiskiem na wysokim poziomie. Czasami siadywalismy w ciemnosci na werandzie, przy kawalku zarzacej sie huby, w obronie przed komarami. Doktor powracal do rozmaitych watków naszych rozmów, by upewnic sie, ze wszystko dobrze zapamietalem. Nieraz mawial na zakonczenie: - Moge udowodnic, ze ani jedno z istniejacych wyjasnien magii kahunów nie wytrzymuje krytyki. Ten rodzaj magii nie polega na sugestii ani na niczym, co znane jest psychologom. Kahuni poslugiwali sie sila, która musimy jeszcze zbadac, a jest ona czyms niezmiernie waznym. Po prostu musimy ja odkryc, a odkrycie to zrewolucjonizuje swiat. Zmieni ogólne pojecie nauki. Uporzadkuje sprzeczne ze soba wierzenia religijne... - Pamietaj - mówil dalej - gdy bedziesz zajmowal sie magia, zawsze miej na uwadze trzy rzeczy. Musi istniec jakas forma swiadomosci, która kieruje procesami magii i jest ich motorem. Ona to panuje nad temperatura ciala przy chodzeniu po goracej lawie. Istnieje tez jakas nie znana nam sila sprawcza. A wreszcie, musi tez istniec pewna substancja, widzialna lub nie, za pomoca której owa sila moze dzialac lub byc przez nia przenoszona. Nigdy nie zapominaj o tych trzech rzeczach, a kiedy uda ci sie rozwiklac jedna z nich, moze cie to doprowadzic do dwóch pozostalych. Tak wiec stopniowo przejmowalem materialy zgromadzone przez niego w tej niezwyklej dziedzinie. Poznawalem dokladnie wszystkie przypuszczenia, watpliwosci i sprawdzone informacje na temat kahunów. Podjalem wkrótce próbe odnalezienia zyjacych jeszcze kahunów i za wszelka cene staralem sie wydobyc od nich chocby czesc Tajemnicy. Kiedy tylko poslyszalem jakas historie o ich wyczynach, niezmiennie stawialem memu rozmówcy pytanie: „Kto ci o tym powiedzial?”. I tak, po nitce do klebka, usilowalem dotrzec do jakichkolwiek sladów. Czasami udawalo mi sie odnalezc czlowieka, którego dotyczyla opowiedziana mi historia i wydobywalem z niego najdrobniejsze szczególy o tym, co sie wydarzylo. Najwieksza trudnosc sprawialo mi znalezienie kontaktu z kims, kto sam uprawial magie. Zazwyczaj bylo to calkiem niemozliwe. Kahuni, nauczeni przykrym doswiadczeniem, unikali bialych. Zaden Hawajczyk nie osmielil sie przyprowadzic do kahunów bialego przyjaciela bez ich wyraznego pozwolenia - a prawie nigdy go nie udzielano. Doktor Brigham zmarl cztery lata po naszym poznaniu sie. Czulem wielki ciezar na sercu i mialem przerazajaca swiadomosc, iz byc moze jestem jedynym bialym na swiecie, który wie wystarczajaco duzo, by nadal prowadzic badania nad miejscowa magia, odchodzaca tak szybko w zapomnienie. Zdawalem sobie sprawe, ze jesli mi sie nie powiedzie, swiat przypuszczalnie na zawsze straci szanse poznania systemu, który móglby stanowic niezmierna wartosc dla ludzkosci. Wraz z doktorem Brighamem, pelni nadziei, sledzilismy kiedys nowe odkrycia w psychologii i parapsychologii, lecz, niestety, zmuszeni bylismy z przykroscia stwierdzic, ze obie te nauki wykazywaly znamiona stagnacji. Mimo ze Towarzystwo Badan Parapsychicznych angazowalo w swe prace ponad stu znanych naukowców, przez ponad pól wieku nie powstala zadna teoria, która tlumaczylaby chocby tak proste zjawiska jak telepatia czy sugestia, nie mówiac juz o ektoplazmie, aportach czy materializacji. Minelo wiele lat. Nie czynilem zadnych postepów, az w koncu, w 1931 roku, musialem uznac swa kleske. Wtedy to opuscilem wyspy. W Kalifornii z umiarkowanym zapalem nadal sledzilem odkrycia psychologiczne, które moglyby rzucic nowe swiatlo na ów problem. Nic sie jednak nie dzialo. I nagle, w 1935 roku, zupelnie niespodziewanie obudzilem sie w srodku nocy, olsniony koncepcja, która wiodla prosto do rozwiklania zagadki. Gdyby doktor Brigham jeszcze zyl, z pewnoscia razem ze mna oblalby sie rumiencem wstydu. Oto obaj przegapilismy rozwiazanie tak proste i oczywiste, ze uszlo naszej uwadze. Bylo ono jak przyslowiowe okulary tkwiace na nosie, których bezskutecznie szukalismy tyle czasu. Owa mysl, która obudzila mnie w srodku nocy, uprzytomnila mi, ze w mowie potocznej kahunów istnialy z pewnoscia nazwy, którymi okreslali oni elementy swej magii. Bez takich nazw nie mogliby przekazywac swej wiedzy z pokolenia na pokolenie. Jako ze poslugiwali sie jezykiem hawajskim, te slowa równiez musialy pochodzic z tego jezyka. A poniewaz misjonarze rozpoczeli opracowywanie slownika hawajsko-angielskiego juz w 1820 roku - nadal zreszta jest on w uzyciu - i poniewaz z pewnoscia nie mieli wystarczajaco duzo informacji o miejscowej magii, by poprawnie przetlumaczyc opisujace ja slowa, bylo oczywiste, ze podane w slowniku znaczenia sa albo niescisle, albo zupelnie bledne. Jezyk hawajski sklada sie ze slów utworzonych z krótkich rdzeni. Przetlumaczenie tego rdzenia da mi pierwotne znaczenie wyrazu. A wiec do dziela! Wybiore slowa uzywane przez kahunów w zapisanych piesniach i modlitwach i powtórnie przetlumacze je na podstawie ich etymologii. Nastepnego ranka przypomnialem sobie cos waznego. Otóz na Hawajach wszyscy zgodnie twierdzili, iz kahuni nauczali, ze kazdy czlowiek ma dwie dusze lub dwa duchy. Nikt jednak nie traktowal powaznie owego jawnie mylnego wierzenia. Jak czlowiek moze miec dwie dusze? Co za absurd! Co za ciemnota!... Poszukalem wiec dwóch slów okreslajacych dwie dusze. Tak jak sie spodziewalem, oba znajdowaly sie w reprincie starego slownika, który wyszedl spod pras drukarskich w 1865 roku, kilka lat po odkryciu mesmeryzmu, w poczatkowym okresie badan parapsychicznych i na dwadziescia lat przed narodzinami najmlodszej z nauk - psychologii. Slownik podawal: U-ni-hi-pi-li - kosci nóg i ramion u czlowieka. Unihipili to nazwa klasy bogów akuanoho; aumakua to inna kategoria bogów; byly to duchy ludzi zmarlych. U-ha-ne - duch, dusza czlowieka. Zjawa lub duch osoby zmarlej. Uwaga; Hawajczycy sadzili, iz kazdy czlowiek ma dwie osobne dusze: jedna umiera wraz z cialem, a druga zyje nadal, moze byc widzialna lub nie. Nie ma z osoba zmarlego wiekszego zwiazku niz jego cien. Zjawy te potrafia mówic, plakac, zalic sie itp. Uwazano, ze sa ludzie, którzy umieja j e wpedzac w zasadzke i chwytac [W jezyku hawajskim wymowa samoglosek jest taka sama jak w lacinie.]. Bylo oczywiste, ze dawni misjonarze, twórcy slownika, porozumiewali sie z Hawajczykami w sprawie ustalenia znaczen tych dwóch slów. Otrzymywali jednak sprzeczne informacje i czynili wszystko, co w ich mocy, by je uporzadkowac i oba slowa wlaczyc jako hasla do slownika. Charakterystyczna cecha unihipili, poza tym ze slowo to okreslalo ducha, byl jego prawdopodobny zwiazek z rekami lub nogami czlowieka. Uhane równiez bylo duchem, ale takim, który umial mówic, nawet jesli byl zaledwie cieniem zwiazanym z osoba zmarlego. Poniewaz pierwsze slowo bylo dluzsze i mialo najwiecej rdzeni, od niego zaczalem prace nad tlumaczeniem etymologicznym. Slowo zawieralo siedem rdzeni, a niektóre z nich mialy do dziesieciu znaczen. Moje zadanie polegalo na uszeregowaniu znaczen tak, by wylowic te, które mogly byc zastosowane w magii kahunów. Oto stal przede mna stóg siana, a ja mialem w nim znalezc przyslowiowa igle. Wydawalo mi sie to nader intrygujace. Przypomnialem sobie wskazówke doktora Brighama, by zawsze szukac w magii trzech rzeczy: swiadomosci, towarzyszacej przy chodzeniu po ogniu i przy innych magicznych czynach, sily potrzebnej do osiagniecia magicznych wyników oraz materialnej substancji, widzialnej lub nie, przez która sila moze dzialac. Tak, mialem podjac próbe odnalezienia trzech igiel. (W koncu je znalazlem: dwie pierwsze przed uplywem roku, ostatnia - po szesciu latach). Prawie natychmiast, niemal przed nadejsciem pory lunchu, odkrylem PODSWIADOMOSC, ale nie te w znaczeniu uzywanym przez ludzi bialych. Podswiadomosc magów miala o wiele szerszy zakres i byla czyms duzo bardziej naturalnym. Poczulem sie tak zaskoczony tym odkryciem, ze przez kilka minut nie moglem przyjsc do siebie. To niewiarygodne, zeby kahuni znali juz podswiadomosc, ale dowody byly niezaprzeczalne. Oto jak brzmialo etymologiczne wyjasnienie okreslen duchów, których nazwy znajdowaly sie w slowach unihipili i uhane: Oba sa duchami (rdzen u), a rdzen ten znaczy: „zalic sie”. Tak wiec duchy te umieja sie zalic. Natomiast element hane w wyrazie uhane oznacza mówic, a wiec duch, którego nazwa zawarta jest w tym slowie, potrafi mówic. Poniewaz tylko istoty ludzkie posiadaja zdolnosc mówienia, duch ten musi byc duchem czlowieka. Rodzi sie zatem pytanie o nature pierwszego ducha. Moze on sie zalic, ale to potrafia równiez zwierzeta. Nie jest duchem czlowieka, jako ze nie mówi, ale raczej duchem zwierzecia, który sie zali. Uhane plakalo i slabo mówilo. Uwaga przy hasle w slowniku wyraznie podkreslala, ze uhane to nic wiecej, jak tylko cien zwiazany z osoba zmarla. Najwidoczniej byl to jakis slaby i niezbyt wazny „mówiacy” duch. Unihipili, inaczej wymawiane uhinipili, dostarcza wiecej danych etymologicznych do wyjasnienia slowa. W ten sposób otrzymujemy nastepujace okreslenia: a) jest to duch, który moze ubolewac, ale nie umie niczego powiedziec (u); b) jest to cos, co pokrywa cos innego i ukrywa to lub tez samo jest ukryte pod jakims przykryciem czy zaslona (uhi); c) jest to duch towarzyszacy innemu, polaczony z innym, jest lepki i przykleja sie do innego. Przypisany jest innemu i jest mu podlegly (pili); d) jest to duch, który dziala potajemnie, cicho i bardzo ostroznie, ale nie wykonuje pewnych rzeczy w obawie przed gniewem bogów (nihi); e) jest to wreszcie duch, który moze wysunac sie z czegos, wzniesc sie ponad to, moze tez wyciagnac cos z czegos, tak jak monete z kieszeni. Pozada niektórych rzeczy bardzo goraco. Jest uparty i niechetny, gotowy odmówic wykonania polecenia. Rozplywa sie, wsiaka lub calkowicie miesza z czyms innym. Zwiazany jest z powolnym kapaniem wody lub wytwarzaniem i wydzielaniem zyciodajnej wody, czegos w rodzaju „wody piersi”, czyli mleka karmiacej matki (u w swych kilku znaczeniach). (Uwaga: pózniej dowiedzialem sie, ze woda jest symbolem ludzkiej sily zyciowej. Tak wiec odnalazlem pierwsza igle. Dwa swiadome duchy ludzkie to dwie trzecie nastepnej igly. Natomiast trzecia igla ukryta jest w znaczeniu slowa „lepki” lub „przylegac”, „przyklejac sie”). Podsumowujac dotychczasowe uwagi, mozna wiec stwierdzic, ze pojecia swiadomosci i podswiadomosci u kahunów zdaja sie oznaczac, wnioskujac z etymologii nazw, pare duchów scisle zwiazanych z cialem - kierowanym przez podswiadomosc i sluzacym do przechowywania i okrywania ich obu. Duch swiadomosci jest bardziej ludzki i ma zdolnosc mówienia. Wrazliwy duch podswiadomosci zalewa sie lzami, jest uczuciowy i w rozmaity sposób posluguje sie energia zyciowa ciala. Wykonuje zdania w tajemnicy, z milczaca ostroznoscia, jest uparty i gotowy odmówic posluszenstwa. Odmawia wykonywania rozkazów, gdy obawia sie bogów (zachowuje kompleksy, czyli mocno utrwalone przekonania). Przenika lub wsiaka w ducha swiadomosci, by dawac wrazenie, ze tworzy z nim jednosc. (Uzycie w magii slowa „lepki” jako symbolu i wzmianka o zdolnosci „wysuwania” lub „wyciagania czegos z czegos innego” stana sie zrozumiale pózniej). Przekonany, ze kahuni juz od tysiecy lat znali te wszystkie zjawiska psychologii, które my poznalismy dopiero w ostatnich kilku latach, nabralem calkowitej pewnosci, ze ich zdolnosc poslugiwania sie magia wynikala ze znajomosci waznych czynników psychologicznych przez nas jeszcze nie odkrytych. Niebawem stalo sie jasne, iz nadajac nazwy elementom psychologii i zawierajac w etymologii tych slów symboliczne znaczenia dla wskazania ich powiazan, pierwsi kahuni wykonali kapitalna prace. Jedyna powazna przeszkoda byla okolicznosc, iz symbole zastepowaly nazwy elementów magii, których natury nie moglem na razie pojac. Szukajac goraczkowo symbolicznych znaczen owych slów, powrócilem do lektury sprawozdan na temat zjawisk psychologicznych. Sprawdzalem po kolei kazde oddzielne zjawisko i usilowalem zlokalizowac jego symboliczny odpowiednik w etymologii terminów uzywanych przez kahunów. Po kilku miesiacach zrozumialem, ze, jak na poczatek, zrobilem juz wszystko, co mozna, dopasowujac bardziej usystematyzowana przeze mnie psychologie do zewnetrznych rytualów magii kahunów. Uznalem, ze wnioski, do których udalo mi sie dojsc, sa zbyt cenne, by ukrywac je przed swiatem. Napisalem wiec prace o moich odkryciach i o wiedzy kahunów w ogólnosci [M.F. Long, Recouering The Ancient Magic, wyd. Rider& Co., Londyn 1936.]. Angielska publikacja tej ksiazki przyniosla mi lawine listów, na czwartej stronie okladki umiescilem bowiem swoje nazwisko, adres i prosbe do czytelników, by pisali do mnie, jesli maja jakies ciekawe wiadomosci na interesujacy mnie temat. Niestety, nie otrzymalem zadnej pomocnej informacji, chociaz listy roily sie od przypuszczen i domyslów. Minal rok od wydania mojej ksiazki, gdy pewnego dnia nadszedl list od emerytowanego angielskiego dziennikarza. Nazywal sie William Reginald Stewart. To, co mial do powiedzenia, bylo niezmiernie wazne. Niezwykle zainteresowal go fakt, ze w mojej ksiazce opisywalem te sama magie, z która zetknal sie w latach mlodosci. Wiedzial, ze poslugiwali sie nia czlonkowie plemienia Berberów z Afryki Pólnocnej, mieszkajacego w górach Atlas. Ze zdumieniem stwierdzil, ze afrykanscy Berberowie uzywali w magii tych samych slów, co hawajscy kahuni, uwzgledniajac, oczywiscie, róznice dialektów. Po przeczytaniu mojej ksiazki wyszperal swoje pozólkle juz notatki i porównal slowa, które, jak go poinformowano, nalezaly do tajemnego jezyka magii. Okazalo sie, ze hawajskie slowo kahuna brzmialo u Berberów quahuna, a hawajski wyraz okreslajacy kobiete-kahunke, czyli kahuna wahini...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin