Medeiros Teresa - Grota(1).pdf

(1119 KB) Pobierz
7240825 UNPDF
TERESA MEDEIROS
7240825.001.png
Prolog
Kevin Ó hArtagain wszedł do jaskini, trzymając w drżącej
dłoni obnażony miecz. Wstyd i strach go ogarniały na myśl
o ślubach złożonych królowi. Wobec różnych stawał niebez­
pieczeństw, a przecież oręż nigdy nie zadrżał mu w dłoni. Jeśli
jego towarzysze byliby z nim teraz, dopiero by szydzili, a na­
trząsali się z jego strachów. Wszak nieraz widzieli, jak podczas
bitwy rzucał się w wir najbardziej zaciętych walk z pałającym
wzrokiem i dzikim krzykiem na ustach. Potężny, wielki, budził
przemożny strach we wrogach i mało znalazłoby się takich, co
chcieliby stawać przeciw niemu.
A teraz drży z lęku w mrocznym korytarzu groty, przy­
świecając sobie pochodnią: tajemnicze cienie tańczą na ścianach,
a jemu dzwoni w uszach, lodowaty pot cienkimi stróżkami
spływa po plecach, przerażenie omal nie przyprawia go o oczo­
pląs.
Ruszył powoli przed siebie, ostrożnie, bokiem, chyłkiem niby
krab, starając się mieć ścianę za plecami. W głębi jaskini
łuczywo strzeliło snopem iskier. Czym prędzej odrzucił to, które
trzymał w dłoni, uskoczył i przycupnął za wielkim, sięgającym
skalnego sklepienia stalagmitem. W gwałtownym rozbłysku
światła dojrzał scenę przed sobą. Dłoń mimo woli zsunęła się
po wilgotnej powierzchni nacieku, uczuł wstrętny ucisk w żołąd-
9
ku, niby zapowiedź unicestwienia; za chwilę serce bić przestanie
ze zgrozy.
Zjawa straszna sunęła ku niemu z wolna, z upiorną gracją,
rzucając widmowe cienie na ściany jaskini. Nie widział skrytej
pod kapturem twarzy wroga, tylko zielone oczy łyskały w ot­
worach. Przez chwilę miał wrażenie, że mu się zwiduje i że
mara zaraz zniknie. Nie. Postać z piekła rodem skinęła mieczem,
który dzierżyła w obciągniętej rękawicą dłoni, w kierunku
przycupniętego za stalagmitem Kevina. Przywoływała go gestem
śmiertelnej powagi.
Zamknął oczy i pomyślał o czterech ludziach, którzy byli tu
przed nim. Cztery gnijące trupy wojów, niczym padłe zwierzęta
na leśnej ściółce.
Z wolna nad paraliżującym strachem począł brać górę
gniew. Najpierw przecknął się mały palec u nogi, po czym
życiodajny impuls począł piąć się w górę, ożywiając stop­
niowo wszystkie członki. Już mógł się poruszyć. Wyszedł
powoli ze swojego ukrycia na spotkanie demona. Na ustach
zaigrał mu wyzywający uśmiech, dłonie zacisnął na rękojeści
miecza, wzniósł broń i odparował pierwszy cios zadany ręką
przeciwnika.
Obszerna czarna opończa spowijająca potwora zdawała się
tańczyć przy każdym ruchu, jakby obdarzona była własnym
życiem; los Kevina był przesądzony. Okazywane przezeń mę­
stwo, co je miał zawsze za punkt honoru, tylko przedłużało
straszliwą agonię. Zjawa nacierała bezlitośnie, a każdy kolejny
cios wrażał się głębiej: rozcinana skóra, rozpłatywane mięśnie.
I krew, coraz więcej tryskającej z ran krwi.
Kiedy Kevin Ó hArtagain, rycerz króla, uczuł palący ból
w piersi i osunął się na ziemię przeszyty mieczem, pochodnia
w głębi jaskini zamigotała mocniejszym światłem. Konający
zdążył jeszcze zacisnąć dłoń na śmiercionośnym ostrzu z taką
siłą, że przecięło mu dłoń, i przeczytać inskrypcję na szczerozłotej
rękojeści - Pomsta.
Mocne szarpnięcie, słabnąca dłoń się rozluźniła i już nie
10
dzierżył miecza. Mara odwróciła się i odeszła, a kroczyła z jakąś
przedziwną gracją, po czym rozwiała się - to był ostatni obraz,
który wrył się w gasnącą świadomość Kevina. I jeszcze tylko
towarzyszący agonii dźwięk - słodki, perlisty śmiech młodego
dziewczęcia.
Część pierwsza
Pieśń miłości
Serce moje,
Chłopiec z dąbrowy.
On młody.
Pocałunek mu!
Autor nieznany
VII albo VIII wiek
Zgłoś jeśli naruszono regulamin