7.doc

(31 KB) Pobierz

ROMAN KUŻNIAR


NIEBEZPIECZEŃSTWA NOWEGO PARADYGMATU BEZPIECZEŃSTWA


 


z przedmieść będzie ulegać pokusie nacjonalizmów, etniczności, różnych ruchów zapowiadających „wyzwolenie od hegemonii glo-balizacji", rozumianej najczęściej jako amerykańska dominacja. Jego zdaniem też, jeśli dzisiejsi uprzywilejowani nie wykażą się większą wizją i odwagą niż francuska arystokracja pod koniec XVIII w., nie unikniemy wydarzeń wstrząsających stabilnością porządku międzynarodowego,

Utrzymanie takiego wertykalnego porządku międzynarodo­wego, w którym bieguny siły zamożności i stopnia rozwoju znaj­dują się tak daleko od siebie, a dzieląca je przestrzeń pozbawiona jest składników spajających całość, w stanie stabilności i bez­pieczeństwa wymaga używania siły lub groźby jej użycia przez beneficjentów istniejącego stanu rzeczy. Do tego konieczny jest potencjał niepozostawiający złudzeń tym, którzy chcieliby rzucić otwarte wyzwanie. Takiego wyzwania nie będzie w stanie rzucić w przewidywalnej przyszłości żadne państwo, żadne mocarstwo „reprezentujące" umowne Południe. Otwarte porwanie się na Za­chód czy na USA groziłoby samounicestwieniem; nie uczyni tego żaden Kadafi czy Saddam Husajn. Czeka nas natomiast zdecen­tralizowana niestabilność, lokalne konflikty i niepokoje, różne akty terroru ze strony zarówno „słabych", którzy domagają się respek­towania swoich praw przez „silnych" (w rodzaju akcji przeprowa­dzanych w ostatnich latach przez bojowników czeczeńskich), jak też irracjonalnych ekstremistów i frustratów (w rodzaju Timothy'ego McYeigha).

Takie konflikty i niepokoje, emitujące zagrożenia na znaczne odległości, będą wymagać interwencji Zachodu, nikt inny bowiem nie będzie ani miał technicznych możliwości, ani politycznej goto­wości do odgrywania roli globalnego żandarma, ani odpowiednich sił porządkowych. Nie można liczyć w tym zakresie na współpracę wielkich mocarstw; hegemonia USA i Zachodu wyklucza koncert mocarstw. Stabilizującej roli nie będą mogły pełnić instytucje międzynarodowe, których moc słabnie z bardzo wielu powodów (w tym ze względu na global gouemance, unilateralizm mocarstw). Erozji podlegają też reżimy kontroli zbrojeń i nieproliferacji, nie tylko zresztą pod wpływem dążeń państw słabiej rozwiniętych, lecz również ze względu na selektywne do nich podejście przez państwa wysoko rozwinięte {np. stosunek USA do CTBT, konwen­cji o zakazie broni chemicznej czy min przeciwpiechotnych).

Tego rodzaju założenie o nieuchronności systematycznego uży­wania siły przez Zachód wobec swego otoczenia jest już obecne w myśleniu środowisk analitycznych związanych ze sferami rządo­wymi świata zachodniego. Ariel E. Levite i Elisabeth Sherwood-


-Randall wykładają rzecz otwarcie na łamach „Survival". Autorzy, pełniący wcześniej wysokie funkcje w instytucjach bezpieczeństwa swoich krajów, piszą, iż: „Zachodnie demokracje i ich sfery wojsko­we muszą świadomie przejść do strategii "selektywnego stoso­wania siły» ['discriminateforce' strategy]. Jest przy tym niesłychanie ważne, aby przyszłe stosowanie siły było zarówno wystarczająco legitymizowane dla utrzymania poparcia opinii publicznej, jak też wystarczająco zdecydowane i precyzyjne dla zapewnienia mu skuteczności". Co się tyczy rodzaju oraz zakresu geograficznego przyszłych operacji, to dwójka autorów ujmuje rzecz następująco: „Zachodnie demokracje muszą wyposażyć się w zwiększone zdol­ności selektywnego użycia siły, umożliwiające podejmowanie pełnego spektrum działań militarnych. Jeśli okoliczności będą wy­magać zaangażowania wojskowego, zachodnie siły powinny być w stanie uczestniczyć w akcjach, począwszy od odstraszania, a jeśli zajdzie potrzeba - pokonywania regionalnych «zabijaków» w ro­dzaju Saddama Husajna czy Kim Dzong Ila lub rozgromienia zajmującej afgańskie jaskinie al-Qaidy, przez stawianie czoła czyst­kom etnicznym w Ruandzie, uśmierzanie rozruchów w Mitrovicy, odpowiadanie za akcje samobójcze Palestyńczyków, aż po zwal­czanie karteli narkotykowych w Kolumbii"13. Gdyby ów scena­riusz, któremu nie można zarzucić braku realizmu, miał się po­twierdzić, oznaczałoby to nieuchronną polaryzację świata w sferze bezpieczeństwa, czyli wzmocnienie sformułowanej już wcześniej opozycji „The West and the Rest", a także wejście w kompetencje ONZ.

Potwierdzeniem realizmu tego scenariusza jest ewolucja NATO. Sojusz już w 1999 r. rozszerzył swoją doktrynę strategiczną o ope­racje wykraczające poza postanowienia art. 5 Traktatu waszyng­tońskiego, czyli tzw. nowe misje, które mogą być przeprowadzane z dala od terytorium państw i obszarów, objętych ochroną trakta­tową (out ofarea). „Poletkiem doświadczalnym" dla tego rodzaju operacji były i pozostają Bałkany. Nie można powiedzieć, aby doś­wiadczenia NATO na tym „poletku" byty nadmiernie budujące. Mimo to w trakcie drugiej intifady wielokrotnie pojawiały się gtosy, postulujące wprowadzenie sil NATO na obszar konfliktu blisko­wschodniego. Te propozycje tylko na pozór brzmią fantastycznie. Aby stały się ciałem, zaangażowanie militarne NATO na tym obszarze musiałoby jednak być poprzedzone rozwiązaniem poli­tycznym i to ono, jak do tej pory, znajduje się w sferze fantazji ze

13    A.E. Levite and E. Sherwood-Ratidalt, The Casefor Discriminaie fotce, „Survival", zima 2002-2003 r.

Zgłoś jeśli naruszono regulamin