Strugaccy A. i B. - Drapieżność naszego wieku.docx

(212 KB) Pobierz
l

Strona tytułowa

Arkadij i Borys Strugaccy

 

Drapieżność naszego wieku

 

Przełożyła Ewa Skórska

 

Jest tylko jedyny problem,

Jeden jedyny na świecie –

Przywrócić ludziom duchową treść,

Duchowe troski.

A. de Eaint-Exupéry

1.

Celnik miał poczciwą okrągłą twarz wyrażającą najlepsze uczucia. Był uprzejmy, serdeczny i pełen szacunku.

 Serdecznie witamy  powiedział niezbyt głośno.  Jak się panu podoba nasze słońce?  Zerknął na paszport w mojej dłoni.  Piękny poranek, nieprawdaż?

Podałem mu paszport i postawiłem walizkę na białej barierce. Celnik szybko przekartkował strony długimi ostrożnymi palcami. Miał na sobie biały mundur ze srebrnymi guzikami i srebrnymi sznurami na ramionach. Odłożył paszport i musnął palcem walizkę.

 Zabawne  powiedział.  Pokrowiec jeszcze nie wysechł. Trudno sobie wyobrazić, że gdzieś może padać deszcz.

 U nas jest już jesień  westchnąłem, otwierając walizkę. Celnik uśmiechnął się współczująco i z roztargnieniem zajrzał do środka.

 W naszym słońcu trudno wyobrazić sobie jesień  powiedział.  Dziękuję, to w zupełności wystarczy... Deszcz, mokre dachy, wiatr...

 A jeśli coś schowałem pod bielizną?  zapytałem. Nie lubię rozmów o pogodzie.

Roześmiał się serdecznie.

 To tylko formalność  oznajmił.  Tradycja. Lub jeśli pan woli, odruch wszystkich celników.  Podał mi kartkę papieru.  A to jeszcze jeden odruch. Proszę przeczytać, to dość niezwykłe. I podpisać, jeśli nie sprawi to panu kłopotu.

Przeczytałem. Było to prawo o emigracji wydrukowane elegancką czcionką w czterech językach. Imigracja była kategorycznie zabroniona. Celnik patrzył na mnie.

 Ciekawe, prawda?  powiedział.

 W każdym razie intrygujące  odparłem, wyjmując długopis.  Gdzie mam podpisać?

 Gdzie i jak pan chce. Choćby w poprzek.

Podpisałem się pod rosyjskim tekstem w poprzek linijki z imigracją się zapoznałem (-am)”.

 Dziękuję panu.  Celnik schował dokumenty do biurka.  Teraz poznał pan praktycznie wszystkie nasze prawa. I przez cały czas... jak długo planuje pan u nas pozostać?

Wzruszyłem ramionami.

 Trudno przewidzieć. W zależności od tego, jak pójdzie praca.

 Powiedzmy  miesiąc?

 Chyba tak. Niech będzie miesiąc.

 I w ciągu całego miesiąca...  pochylił się, robiąc jakąś notatkę w paszporcie.  W ciągu całego tego miesiąca nie będzie pan potrzebował żadnych innych praw.  Podał mi paszport.  Nie mówię już o tym, że może pan przedłużyć pobyt o dowolny rozsądny czas. A na razie niech będzie trzydzieści dni. Jeśli zechce pan zostać dłużej, proszę wstąpić szesnastego maja na policję, wpłacić dolara... ma pan przecież dolary?

 Tak.

 Doskonale. Zresztą niekoniecznie musi to być dolar. Przyjmujemy dowolną walutę. Ruble, funty, cruseiro...

 Nie mam cruseiro  powiedziałem.  Mam tylko dolary, ruble i trochę angielskich funtów. Czy to wystarczy?

 W zupełności. Właśnie, byłbym zapomniał. Proszę wpłacić dziewięćdziesiąt dolarów i siedemdziesiąt dwa centy.

 Z przyjemnością. A w jakim celu?

 Taka jest zasada. W celu zabezpieczenia minimum potrzeb. Jeszcze nigdy nie przyjeżdżał do nas człowiek niemający żadnych potrzeb.

Odliczyłem dziewięćdziesiąt jeden dolarów i on, nie siadając, zaczął wypisywać pokwitowanie. W niewygodnej pozie szyja mu poczerwieniała. Obejrzałem się. Biała bariera ciągnęła się wzdłuż całego pawilonu. Po tamtej stronie bariery, uśmiechając się albo śmiejąc, celnicy coś uprzejmie objaśniali turystom. Po tej stronie pstrokaci pasażerowie niecierpliwie przestępowali z nogi na nogę, pstrykali zamkami walizek, rozglądali się z podnieceniem. Całą drogę gorączkowo przeglądali prospekty reklamowe, robili na głos wszelkie możliwe plany, po cichu i głośno delektując się przedsmakiem pełnych słodyczy dni, i teraz pragnęli jak najszybciej przekroczyć białą barierę. Zblazowani londyńscy urzędnicy i ich narzeczone o sportowym wyglądzie, bezceremonialni farmerzy z Oklahomy w kolorowych koszulkach, szerokich spodniach do kolan i sandałach, robotnicy z Turynu ze swoimi rumianymi żonami i gromadkami dzieci, drobni partyjni bossowie z Argentyny, drwale z Finlandii z grzecznie zgaszonymi fajeczkami w zębach, węgierscy koszykarze, irańscy studenci, czarni działacze związkowi z Zambii...

Celnik wręczył mi pokwitowanie i odliczył dwadzieścia osiem centów reszty.

 Oto i wszystkie formalności. Mam nadzieję, że nie zatrzymałem pana zbyt długo. Życzę miłego dnia.

 Dziękuję.  Wziąłem walizkę.

Celnik patrzył na mnie, lekko przechylając na bok gładką, uśmiechniętą twarz.

 Przez tę bramkę, bardzo proszę  powiedział.  Do widzenia. Pozwoli pan, że jeszcze raz złożę panu życzenia wszystkiego najlepszego.

Wyszedłem na plac za włoską parą z czwórką dzieci i dwoma mechanicznymi bagażowymi.

Słońce wisiało wysoko nad niebieskimi górami. Wszystko na placu było błyszczące, kolorowe i jaskrawe. Nieco zbyt kolorowe i jaskrawe, jak to zwykle bywa w kurortach. Błyszczące czerwone i pomarańczowe autobusy, obok których już tłoczyli się turyści. Błyszcząca glansowana zieleń skwerów z białymi, niebieskimi, żółtymi, złotymi pawilonami, straganami i kioskami. Lustrzane płaszczyzny, wertykalne, horyzontalne i pochyłe, rozpalające się oślepiającymi, płonącymi zajączkami. Gładkie matowe sześciokąty pod nogami ludzi i kołami pojazdów  czerwone, czarne, szare, ledwie zauważalnie sprężynujące, tłumiące kroki... Postawiłem walizkę i założyłem ciemne okulary.

Ze wszystkich słonecznych miast, w jakich kiedykolwiek zdarzyło mi się być, to miasto było zapewne najbardziej słoneczne. Zupełnie niepotrzebnie. Wolałbym, żeby było tu brudno i dżdżyście, żeby tamten pawilon był szary i miał cementowe ściany, żeby na mokrym cemencie ktoś z nudów wydrapał jakieś świństwo, smętne i bezmyślne. Wtedy na pewno od razu poczułbym chęć działania. Takie rzeczy drażnią i popychają do roboty... Jednak trudno przywyknąć do tego, że ubóstwo też może być bogate... I dlatego nie czuję zwykłego zapału, bynajmniej nie rwę się do pracy, mam za to chęć wsiąść do jednego z autobusów, do tego czerwonego z niebieskim na przykład, i pojechać na plażę, popływać z akwalungiem, poopalać się, umówić się z jakąś fajną dziewczyną. Albo poszukać Pecka, położyć się z nim w chłodnym pokoju na podłodze i powspominać najlepsze czasy, i żeby on pytał mnie o Bykowa i Transpluton, o nowe statki, na których znam się już coraz mniej, ale i tak lepiej niż on, i żeby mówił o buncie, chwalił się bliznami i swoją wysoką pozycją społeczną... To by było bardzo wygodne, gdyby Peck miał wysoką pozycję społeczną. Nie zaszkodziłoby, gdyby był, powiedzmy, merem...

W moją stronę szedł niespiesznie, ocierając wargi chusteczką, smagły tęgi człowiek w białym ubraniu i okrągłej białej czapce na bakier. Czapka miała przezroczysty zielony daszek z zieloną taśmą i napisem: Serdecznie witamy”. Na płatku prawego ucha błyszczał kolczyk-nadajnik.

 Witam  powiedział mężczyzna.

 Dzień dobry  odparłem.

 Serdecznie witamy. Nazywam się Amad.

 A ja Iwan. Miło mi.

Skinęliśmy sobie głowami i zaczęliśmy patrzeć, jak turyści wsiadają do autobusów. Słychać było wesoły gwar, a ciepły wiaterek przewiewał przez plac w naszą stronę niedopałki i kolorowe papierki od cukierków. Na twarz Amada padał zielony cień daszku.

 Turyści  powiedział.  Beztroscy i głośni. Zaraz wylądują w hotelach i natychmiast pobiegną na plażę.

 Z przyjemnością pojeździłbym na nartach wodnych  zauważyłem.

 Naprawdę? Nigdy bym nie pomyślał. Zupełnie nie wygląda pan na turystę.

 I tak powinno być. Przyjechałem tu pracować.

 Pracować? Cóż, zdarzają się ludzie, którzy przyjeżdżają do nas w tym celu. Dwa lata temu przyjechał Jonatan Craise malować obraz.  Amad zaśmiał się.  Potem w Rzymie pobił go jakiś nuncjusz papieski, nie pamiętam nazwiska.

 Z powodu obrazu?

 Nie sądzę. Nic tu nie namalował. Całymi dniami i nocami przesiadywał w kasynie. Chodźmy, napijemy się czegoś.

 Chodźmy  powiedziałem.  Poradzi mi pan coś.

 Doradzanie to mój przyjemny obowiązek.

Jednocześnie się nachyliliśmy do rączki walizki.

 Nie trzeba, ja sam...

 Nie  sprzeciwił się Amad.  Pan jest gościem, a ja gospodarzem... Chodźmy do tamtego baru. Teraz jest tam pusto.

Weszliśmy pod błękitny namiot. Amad usadził mnie przy stoliku, postawił walizkę na pustym krześle i ruszył do baru. Było chłodno, dało się słyszeć pracę klimatyzatora. Amad wrócił z tacą, na której stały dwie wysokie szklanki i płaskie talerzyki ze złocistymi od masła plasterkami.

 Niezbyt mocne  powiedział Amad  za to naprawdę orzeźwiające.

 Ja też nie lubię mocnych trunków z rana.

Wziąłem szklankę i napiłem się. Smaczne.

 Łyk, plasterek  poradził Amad. ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin