PIERS ANTHONY OGRZE, OGRZE Cykl: Xanth tom 5 1. NOCNA MARA Tandy nie mogła zmrużyć oka. Demon do tej pory nigdy nie pojawił się w jej sypialni, ale obawiała się, że kiedyś to uczyni. Tej nocy była sama, toteż odczuwała lęk. Jej ojciec, Crombie, był twardym żołnierzem, który stawiłby czoło demonowi. Przebywał jednak daleko, w Zamku Roogna, gdzie pełnił wartę królewską. Crombie radował się niezmiernie, kiedy rzadko gościł w domu. Głosił przy każdej okazji, że nienawidzi kobiet, ale poślubił nimfę i nie znosił, gdy ktoś wtrącał się w jego sprawy. Tandy w oczach ojca wciąż pozostawała dzieckiem, toteż jego ręka bezwiednie sięgnęłaby ku rękojeści złowieszczego miecza, gdyby tylko podejrzewał, że jakiś demon ją niepokoi. Gdyby tylko znajdował się w pobliżu! Jej matka, Jewel, osadzała pomarańczowe szafiry tuż pod powierzchnią ziemi, tak daleko od domu, że dotarła tam dosiadając robaka Diggle, który mógł przenikać przez skały nie dziurawiąc ich. Mogli wrócić dopiero po północy. Oznaczało to kilka dodatkowych godzin, a Tandy się bała. Odwróciła się owijając prześcieradłem o cukierkowym deseniu i schowała głowę pod różową poduszkę. Lecz to nie pomogło, wciąż bała się demona. Nazywał się Fiant i potrafił się dematerializować, kiedy tylko zechciał, co oznaczało, że mógł przechodzić przez ściany. Im więcej myślała, tym mniej zaufania miała do ścian własnego pokoju. Obawiała się, że każda nie obserwowana ściana mogłaby przepuścić demona. Przetoczyła się, usiadła na łóżku i obserwowała ściany. Nie dostrzegła śladu demona. Spotkała Fianta zaledwie kilka tygodni temu, zupełnie przypadkowo. Bawiła się kilkoma dużymi, okrągłymi, niebieskimi karbunkułami, które wyrzuciła jej matka. Rubiny powinny być czerwone! Jeden z klejnotów potoczył się korytarzem w pobliże alkoholowej wytwórni demonów. Wpadł prosto na zawijaną flaszkę zrobioną przez demona, rozbijając się na kawałki; cała jej zawartość wylała się. Bała się, że demon się rozzłości, ale zamiast tego spojrzał na nią z zagadkowym uśmieszkiem – i to było jeszcze gorsze. Od tamtego czasu demon pokazywał się z denerwującą częstotliwością, spoglądając na nią tak, jakby nosił się ze szczególnie demonicznym zamiarem. Nie była aż tak naiwna, żeby mieć wątpliwości co do istoty jego demonicznego zamysłu. Zainteresowanie ze strony demona schlebiałoby nimfie, ale Tandy była zwykłą dziewczyną. Nie pragnęła demonicznego kochanka! Tandy wstała i podeszła do lustra. Magiczna latarnia pojaśniała i mogła się przejrzeć. Miała dziewiętnaście lat, ale wyglądała jak dziewczynka w swojej nocnej koszuli i pantoflach; kasztanowe warkocze spływały w nieładzie od nieustającego przewracania się z boku na bok. W niebieskich oczach widniała troska. Chciałaby bardziej przypominać matkę, ale oczywiście żadna istota ludzka nie mogła dorównać ani pięknem twarzy, ani fantastyczną figurą nimfie. Właśnie ta aura piękna, która otaczała nimfy, przyciągała mężczyzn takich jak Crombie, a żołnierz po kądzieli odziedziczył zdolność do jednej tylko rzeczy. Nimfa mogła zaspokoić pragnienia mężczyzny o takich zdolnościach. Zwyczajne dziewczyny musiałyby się podszkolić w sztuce miłości. Przegrywały z nimfami przykładając do tego o wiele więcej znaczenia niż one. Nie potrafiły zawrócić z raz obranej drogi ku zadowoleniu drugiej strony. Skazane były z góry na porażkę, gdyż zdawały sobie sprawę z konsekwencji ślepego oddania. Przyjrzała się sobie uważniej, rękami zaczesując rozrzucone włosy, poprawiła koszulę i wyprostowała się. Nie była dzieckiem, chociaż jej ojciec wolał tak myśleć. Nie stała się też w pełni kobietą. Ludzkie dziedzictwo obdarzyło ją rozumem i dobrą duszą kosztem zmysłowości. Miała miłą twarz z zadartym noskiem, pełne wargi; osądziła jednak, że natura poskąpiła jej urody. Nie mogłaby uchodzić za nimfę. Demon Fiant bez wątpienia uważał ją za nimfę. Być może nie zdawał sobie sprawy, że jej ludzki rodowód czynił ją mniej doskonałą. Może szukał intrygującej odmiany po mrocznej demonicy, która mogła przyjąć według życzenia dowolną formę, nawet zwierzęcą. Mówiono, że demony czasami mogły przyjąć formę zwierzęcą, nawet w trakcie aktu seksualnego, ale żadna ludzka dziewczyna nie mogła nawet sobie tego wyobrazić. Tandy nie potrafiła zmienić formy ani w łóżku, ani poza nim, i z pewnością nie chciała zwracać na siebie uwagi żadnego demona. Gdyby tylko potrafiła go o tym przekonać! Nie pozostawało jej nic innego, jak spróbować ponownie zasnąć. Demon mógł przyjść albo nie; ponieważ nie miała nad tym kontroli, nie miało sensu zamartwianie się. Położyła się na rozkopanym łóżku i martwiła się dalej. Zamknęła oczy i nie poruszała się, jakby spała, ale była w pełni świadoma. Może na chwilę zdoła tak oszukać ciało, żeby mogło się zrelaksować. W oddalonej ścianie dało się słyszeć wibrację. Tandy śledziła to spod na wpół przymkniętych powiek i nie ruszała się. Demon naprawdę przyszedł. W chwilę później demon zmaterializował się. Był duży, muskularny i tęgi, z małymi różkami wystającymi z czoła i krótką kępką bródki, co czyniło go podobnym do kozła. Nogi zakończone miał kopytami i posiadał średniej długości ogon z kitką na końcu. Otaczała go mroczna aura dwuznaczności, która zdradzała jego demoniczną naturę, bez względu na to, jaką postać by przybrał. Oczy miał jak przydymione kwarcowe tafle, pod którymi przelewała się wieczna lawa emitująca przyćmione czerwone światło, rozjaśniające się, kiedy coś przyciągało jego uwagę. Według diabolicznych standardów był wystarczająco przystojny i wiele nimf byłoby wielce uszczęśliwionych będąc na miejscu Tandy. Tandy nie żywiła zbytniej nadziei, że Fiant odejdzie widząc, iż zasnęła. Była dla niego atrakcyjna albo przynajmniej wartościowa i nie przyszło mu na myśl, że mogłaby mu odmówić. Demony oczekują odmowy, to ich podnieca. Mówi się, że mając wybór pomiędzy uwodzeniem a gwałtem, zawsze wybierają gwałt. Demonice postępują podobnie. Z drugiej strony nie można zgwałcić demona czy demonicy, gdyż po prostu mogą się zdematerializować w każdej chwili. Jakże inaczej wytłumaczyć zainteresowanie Fianta osobą Tandy! Przecież ona nie mogłaby się zdematerializować. Gwałt był możliwy. Być może, gdyby okazała mu przychylność, to zniechęciłoby go do niej. Z pewnością nudziły go nazbyt chętne samice. Tandy nie mogła jednak ryzykować tak szczególnej próby. Co byłoby, gdyby demon przyjął jej pozorne przyzwolenie za dobrą monetę? Fiant podszedł do łóżka, wykrzywiając twarz w diabelskim uśmiechu. Tandy obserwowała go spod na wpół przymkniętych powiek. Go zrobi, jeżeli intruz jej dotknie? Była pewna, że krzyki i walka tylko by go ośmieliły, a wówczas jego oczy rozbłysnęłyby odwieczną lubieżnością. Co innego jeszcze mogła zrobić? Fiant zatrzymał się i pochylił nad nią. Jego oczy wysyłały ostre błyski, które przenikały przez jej przymknięte powieki. – Ach, ty śliczne maleństwo – mruczał, a usta spowił mu dym wydobywający się w trakcie mówienia. – Bądź przerażony, mój mięciutki kawałeczku ludzkiego mięsa. Twój ukochany demon jest w końcu tutaj. Pozwól mi zobaczyć więcej! I zdarł z niej prześcieradło. Tandy rzuciła w niego poduszką i zeskoczyła z łóżka, a jej przerażenie łączyło się z gniewem. – Wynoś się stąd, cuchnący duchu! – krzyknęła. – Och, delikatne maleństwo budzi się. Krzycz, proszę! Wspaniale! Demon wysunął w jej kierunku błękitny koniec rozdwojonego języka, musnął nim swoje cienkie wargi. Jego ogon wykonał podobny ruch. Tandy cofnęła się, a jej przerażenie wzrosło. – Nienawidzę cię! Wynoś się! – Świetnie – powiedział Fiant, a jego ogon zesztywniał, gdy go uniósł. – Kochanie,– twoje uniesienie jest wspaniałe, chciałbym posiąść cię do głębi. Sięgnął ku niej; różki rozbłysnęły odbijając blask jego oczu. Zdesperowana Tandy była doprowadzona do ostateczności. Rzuciła weń napadem złości. Jej ciało zesztywniało, twarz poczerwieniała, oczy zwęziły się i cisnęła złością prosto w szeroką klatkę piersiową demona. Złość uderzyła z impetem wybuchu. Demon rozpadł się na części – stopy, ręce i głowa poleciały osobno. Ogon wylądował na łóżku i drgał konwulsyjnie jak pozbawiony głowy wąż. Tandy zwilżyła drżące wargi. Naprawdę nie chciała tego, by jej wybuchy złości obracały wszystko wniwecz i wcale nie zamierzała zabić intruza. Teraz zniszczyła demona i piekłu trzeba będzie zapłacić. Jak ona wytłumaczy piekłu to morderstwo? Szczątki demona przeobraziły się w dym. Dym scalił się i Fiant uformował się ponownie, nietknięty. Wyglądał na oszołomionego. – Och, ten pocałunek był piękny – powiedział i przeniknął przez ścianę. Tandy odprężyła się. Mimo wszystko Fiant nie był martwy, ale odszedł. Tak było najlepiej dla niej. Ale czy naprawdę zniknął. On z pewnością nie odszedł na dobre, a teraz obydwoje wiedzieli, że jej pociski złości nie powstrzymają go. Jedynie zyskała trochę na czasie. Nareszcie mogła usnąć. Wiedziała, że tej nocy nie będzie więcej kłopotów, ale jej matka wróci dopiero za kilka nocy. Fiant z całą zuchwałością mógł atakować swoją samotną ofiarę, kiedy nikogo odpowiedzialnego nie było w pobliżu. Nazajutrz Tandy próbowała porozmawiać z matką, chociaż była pewna, że to zupełnie jej nie pomoże. – Mamo, znasz demona Fianta, który pracuje w destylatorni alkoholu? On… – A, tak. Demony są tak miłymi osobami – powiedziała Jewel pachnąc średnio przyjemnie siarką. To była jej magia. Zapach odzwierciedlał jej nastrój. – Szczególnie Beauregard, który prowadzi badania… – On pracował już nad tym, zanim się urodziłam. To miły demon, ale Fiant jest inny. On… – Oni nigdy nie sprawiają mi kłopotów, kiedy rozmieszczam klejnoty w ich jaskiniach. Demony są takimi dobrymi sąsiadami. Siarka zapachniała...
pochlaniacz