dziennik pewnego orka.rtf

(84 KB) Pobierz

Dzień 12, miesiąc 2

Ganiają. Dziś był sprawdzian na wytrzymałość. Cały nasz batalion biegał do góry i do dołu po głównych schodach Angbandu, uskakując przed spotkanymi Balrogami. Po pięciu takich przebieżkach nikt już nie mógł utrzymać się na nogach, więc po prostu zepchnęli nas na dół do laboratorium i otworzyli jakieś drzwiczki. Drzwiczki rozmiarów średniej wielkości góry. Kiedy stamtąd wyjrzała zaciekawiona morda Glaurunga, batalion jak jeden mąż wyrwał do góry, tak szybko, że smok zdążył zeżreć tylko tłustego Umfarga no i jeszcze z pięciu maruderów. Reszta zdołała dobiec do wąskich korytarzy. Glau się tam nie mieści, dla niego jest specjalna droga na górę. Dla żartu posłał jeszcze za nami strugę ognia. Ale to nic, bywa. Trzech poparzyło.

Wieczorem były szkolenia polityczne, prowadzone przez Urthanga. Tłumaczył, jakie to z elfów swołocze, skandaliści, kłótnicy i bandyci. A w dodatku słabeusze, potrafiące tylko rzucać z krzaków strzałami. Silmarile, mówił, są nasze, nie wykonał ich żaden Feanor, tylko Przypierdzium, orkowy płatnerz. Jego truchło do dziś można podziwiać w Czerwonym Kąciku.

Wkrótce pójdziemy złupić elfy.

Dzień 16, miesiąc 2

Wartowałem w ojczystych stronach. W pamiętnym Piątym Laboratorium Wielkiego Bossa. Wszystko takie swojskie, rodzime. Retorty, probówki, magiczne wzmacniacze... Na ścianie wisi przekrój elfa (plakat), przekrój orka (biedaczyna) i kilka dość nieprzyjemnych stadiów pośrednich. Ogromne pojemniki spowite ciemnością... Wszystko przywodzi wspomnienia. Łzy się same do oczu cisną. A to powietrze... nigdzie takiego nie ma. Sauron kiedyś wszedł bez respiratora. Minuta nie minęła nim fiknął. A przecież Majar. Przyzwyczajonym trzeba być.

Dzień 44, miesiąc 2

Poszliśmy łupić elfy. Następnie złapaliśmy Urthanga i stłukliśmy go na kwaśne jabłko. "Elfy - słabeusze, elfy kłótnicy, tylko wiedzą jak się między sobą rzezać". No nie wiem jak nawzajem, naszym gardła podcinali sprawnie. Krótko mówiąc, było tak: weszliśmy do lasu w trzy oddziały, w zasięgu wrzasku, żeby w razie potrzeby się ubezpieczać. Przodem Talhur maszerował dziarsko. Jego pierwszego i przyszpiliło do drzewa. Strzały leciały ze wszystkich stron. Ja miałem farta. Grot ześlizgnął się po napierśniku i tylko mnie lekko skaleczył. Głupi nie jestem, upadłem pomiędzy naszych i starałem się nie wyróżniać spośród trupów.

Te dwa oddziały, co miały nas ubezpieczać, po prostu nakładły sobie w spodnie. Ten bliższy jeszcze coś próbował, ale pierwsze szeregi wpadły do wilczego dołu, a reszta z heroicznym popiskiwaniem wycofała się. Trzeci oddział w całości składał się z żółtodziobów ledwo co od matek oderwanych, żeby ich Tulkas! Weteranów z Piątego Laboratorium już niewielu zostało. Orków to teraz matki rodzą. Krew się rozrzedza. Tfu.

Dzień 22, miesiąc następny

Piąty tydzień nie wyłazimy z bagien. Szukamy Gondolinu. Nijak go znaleźć nie możemy, ale no niby czemu miałby tu być? Elfów do bagien nie ciągnie, im do lasu, i to suchego. Ale szukamy tutaj. I robotę mamy, i ciągle żyjemy. Mój szacunek dla porucznika Inghaka rośnie z każdą chwilą.

Dzień 25, miesiąc ten sam

Pirpuk zwariował. Biega wokoło, zagląda pod kamyki, podnosi z trudem stare, wpółzgniłe kłody, szuka Ukrytego Miasta. I wydziera się w niebogłosy: "Gondolin! Wyłaź! Widziałem cię!" Chcieliśmy go utłuc, ale silny, zaraza. Przedarł się i uciekł.

Dzień 29

Zabrali porucznika Inghaka, przysłali Urthanga. Ten mądrala zaciągnął nas z bagien w góry. Czuję, że nic z tego dobrego... A jeśli znajdziemy?

Dzień 30

Zaniosło nas pod bardzo niesympatyczne góry i porucznik od razu pogonił nas wąwozami. Pilhak, biedactwo, zleciał do przepaści. Naleśnik. Urthang bardzo się podniecił, zaczął krzyczeć, że to elfia sprawka i że cel już blisko. Kiedy połowa oddziału wisiała łańcuszkiem na stromej skale, niewiadomo skąd pojawił się ten idiota Pirpuk ze swoim wrzaskiem "Gondoooolinie!". Nasi posypali się ze ściany. Trupy sprzątaliśmy do wieczora.

Dzień 32

Coś znaleźliśmy. Chyba nie Gondolin. Ale małe to to nie było. Uratowało się trzech, i to przypadkiem. Tilguk, zuch chłopak, przebił się do wodospadu i dał nura, łapiąc mnie ze sobą. Kiedy wypłynęliśmy i wygramoliliśmy się na brzeg, spotkaliśmy otrząsającego się Urthanga. Zabraliśmy go ze sobą, na wypadek gdyby przycisnął nas głód w drodze powrotnej.

Dzień 12, miesiąc 3

Sauron dowiedział się, że umiem pisać i zabrał do siebie, na wydział naukowy. Wydział był organizowany na rozkaz Wielkiego Bossa, zdenerwowanego naszymi stratami na froncie Doriackim. Okazało się, że elfi łucznicy bezkarnie rozstrzeliwują naszych chłopców z ukrycia. Strzelają tak celnie, że nieważne, ile chłopaki mają na sobie żelaza, i tak jakaś szczelina się znajduje. Pierwszym wynalazkiem Sau była zbroja całkowicie pozbawiona szczelin. Na obutego w żelazne buty orka zakładało się coś w rodzaju metalowego wiadra. Do wiadra przyspawano włócznię. Wynik wygląda mniej więcej jak wyposażony w długą rączkę czajnik na nogach. Ustawione w szeregu, takie czajniczki prezentowały się naprawdę okazale. Dopóki nie zaczęły się poruszać. Bowiem iść jednocześnie, w szyku i w skoordynowany sposób nie dali rady, od razu zaczynając zderzać się ze sobą nawzajem i robiąc przy tym potworny hałas. Próby na poligonie doprowadziły do jeszcze sromotniejszej klęski. Wśród harmideru z kuchni rodem okazało się, że utrzymywać kierunku ci Krzyżacy nie byli w stanie. Ale jakby inaczej, skoro dla większego bezpieczeństwa Sauron zrezygnował ze zrobienia w tych konserwach otworów na oczy. Nie minęło pięć minut, jak czajniczki poszły w rozsypkę, co sekundę zderzając się ze sobą i brzękając jak pęknięte dzwony. Zapachniało skandalem, ale Sau nie dał się zniechęcić i od razu wymyślił upgrade - zaproponował aby zespawać na stałe dwie dziesiątki wiader w szereg, aby fizycznie nie było możliwości rozejścia się na wszystkie strony. Wielki Boss rozjaśnił się, kowale wzięli się do pracy i po dwóch godzinach pierwszy w historii szyk (bardzo) zwarty był gotowy. Czwarty oddział zanurkował do swych wiader i stalowa ściana ruszyła na wroga. Wniebowzięty Sauron, odwróciwszy się do Bossa, zaczął z namaszczeniem przemawiać, żywo gestykulując i podskakując z podniecenia. Szybko chmurzące się oblicze Melkora zmusiło go jednak do odwrócenia się i spojrzenia za siebie. Na drodze szyku trafił się płytki rów. Prawa flanka, nagle straciwszy grunt pod nogami, wypadła ze swych skorup na ziemię. Ten kraj bojowego superczajnika zawisł w powietrzu. Szyk wykrzywił się, pośrodku ktoś się potknął i żelazna ściana runęła. Z wiader na lewej flance wysypali się chłopaki, a na środku radośnie sterczały wymachujące nogi. Wielki Boss ciężko popatrzył na Saurona i skierował się do swych komnat. Sauron polazł za nim, mamrocząc pod nosem, że gdyby dać orkom ostrogi, taki rozwój wypadków możnaby było obrócić w triumf.

Dzień 22, miesiąc 3

Sauron bardzo chciał zrehabilitować się przed Bossem i przygotował dla niego niespodziankę. Niespodzianka nazywała się mini-ork. Sprawa polegała na, jak mi wytłumaczył Sau, następującym założeniu: Orki są duże, dlatego ich widać, dlatego można trafić w nie z łuku. Toteż, jeśli orki będą małe, trafienie ich będzie dużo trudniejsze. Mamy więc zapotrzebowanie na dwa preparaty: minimazynę zmniejszającą orka do rozmiaru karalucha i maxidrynę przywracającą śmiałemu wojownikowi poprzednią wielkość. To przywrócenie wielkości zajdzie na tyłach przeciwnika, co pozwoli go zaskoczyć i doprowadzi do zwycięstwa.

Natchniony Sauron zamknął się razem ze mną w laboratorium i rozpoczął badania. Ledwo nadążałem zapisywać wzory, które mi dyktował. Proponowałem temu Boyle-Mariottowi przeprowadzić najpierw doświadczenie w laboratorium, ale on nie słuchał, i od razu poleciał z raportem do Bossa.

Nie wiem, co on mu tam naopowiadał, ale kiedy zjawiłem się w sali tronowej razem z wyznaczonym na króliki doświadczalne ósmym plutonem, blask facjaty Wielkiego Bossa przyćmiewał lśnienie Silmarilli w nakryciu jego głowy. Szef aż podskakiwał ze zniecierpliwienia i rozkazał natychmiast rozpocząć prezentację.

Wyciągnąłem słoik minimazyny i przy pomocy łyżeczki z podziałką napełniłem szarym proszkiem pierwszą piątkę eksperymentatorów. Od jego smaku wąskie ślepia ochotników najpierw upodobniły się do bulajów, a potem do wetkniętych w oczodoły okrągłych butelek po piwie. Minimazyna zadziałała szybko. Już po sekundzie leżała przed nami sterta ubrań i broni pierwszych minimalistów. Sami pionierzy zupełnie zagubili się we własnych łachmanach. Na przykład, Kuwropa wyciągnęliśmy z jego własnego buta. Nie żył już. Udusił się.

Wielki Boss zachmurzył się nieco. Sauron, aby poprawić nieco popsute wrażenie, mrugnął do mnie - maksymizuj. Zacząłem wpychać w maleńkich drani maxidrynę.

W ogóle, to ja ich rozumiem. Maxidrynę nasz Łomonosow wymyślił zrobić w kapsułkach. Rozmiary tych kapsułek były równe wielkości głów mini-orków i dlatego nakarmić ich tym lekiem było dość trudno. Pitlohowi o mało nie skręciłem karku, Riwszyhowi i Pirkuthowi zwichnąłem szczęki i tylko Fritluk, widząc co się święci, niczym pyton zakomodował pigułkę bez mojej pomocy.

Na wynik nie musieliśmy długo czekać, czwórka powróciła do normalnej wielkości, a raczej prawie do normalnej. Jak się spodziewałem, nasz Lavoisier namieszał zarówno z dozą jak i ze składem. Zamiast klasycznych proporcji goryla, ochotnicy wyglądali raczej na pająki. Przy okazji, stracili wszystkie włosy, zęby i coś tam jeszcze. W każdym razie, Boss nas wykopał.

Dzień 28, miesiąc ten sam

Sauron znowu wprosił się na prezentację. Tym razem powiedział, że wyciągnął z poprzednich doświadczeń wnioski i nowy model orcus minimaximus jest pozbawiony jakichkolwiek wad. Primo, jako że broń nijak nie mogła być poddana minimalizacji, on wbudował w ochotników straszliwe stalowe szczęki. Jak się okazało empirycznie, jest to jedyna rzecz, którą minimizowany może zabrać ze sobą do swego mikroświata. Secundo, teraz to minimazyna występowała w postaci kapsułek, zaś maxidryna była w płynie.

Boss był zaintrygowany. Nasza druga piątka eksperymentatorów ustawiła się w szeregu i na rozkaz połknęła kapsułki, a raczej - spróbowała. Wykonane na chybcika stalowe gofrownice zamykały się nie do końca i kapsułki latały w nich jak ziarnko maku po pustej miednicy. Poczułem w dołku złe przeczucie, ale Saurona trzeba było wspomóc, więc wyciągnąłem kapsułki, zmusiłem eksperymentatorów do rozdziawienia paszcz i wrzuciłem specyfik prosto do gardeł. Binczugh oczywiście zakrztusił się. Jego kaszel połączony ze szczękotem superszczęk zapamiętałem na długo.

Ochotnicy byli przewidujący i zmienili onuce, dzięki czemu wszyscy przeżyli minimalizację. Doza specyfiku chyba była zbyt duża, bo każdy z orków był teraz wielkości łebka szpilki. Złapałem jednego na dłoń. To był chyba Gloh, ale wykorzystał swoje szczęki, sukinsyn. Bolało, więc nie szukałem go w tej stercie odzieży, do której uciekł. Rozlałem kilka kropel maxidryny na kamień, aby mogli przybrać poprzedni wygląd. Minimaliści rzucili się do kałuży. Minuta minęła, potem druga, nic się nie działo. Moje podejrzenia zamieniły się w pewność. Wypić cokolwiek mając te stalowe zlewozmywaki przywiercone do szczęk było po prostu niemożliwe, tym bardziej, że w dolnej szczęce mieli dziury. Przed prezentacją Sauron załatał je niedbale, ale wypełniacz chyba zdążył wylecieć.

Od tamtej pory Wielki Boss zabronił Sauronowi zajmować się chemią. Minimaliści jakimś cudem nauczyli się rozmnażać i są teraz prawdziwą plagą Angbandu. Wystarczy położyć się i spróbować zasnąć, a już czujesz stalowe szczęki, a jeśli zdążysz zapalić świecę, zobaczysz małą figurkę czmychającą do najbliższej szczeliny. Balrogów oni chyba nie tykają, a Sau ostatnio chodzi ciągle niewyspany.

Dzień 12, miesiąc 4

Glaurung zachorował. Chyba się przeziębił w czasie ostatniej wyprawy. Kicha, cieknie mu z nosa. Zabił już mnóstwo luda, bo smarka czystym napalmem, cholerna dżdżownica. Wielki Boss już dwa dni próbuje wynaleźć aspirynę, ale na razie mu się nie udaje. Wczorajszy proszek, który taczkami wywiózł tam szósty pluton, okazał się być wymiotnym. To byli dobrzy chłopcy.

Dzień 14, ten sam miesiąc

Glau teraz kicha tak, że trzęsie się cały Angband. Jaka szkoda, że elfów pobiliśmy już rok temu, teraz byłoby efektywniej. Glaurung bije własne rekordy, ostatnim razem przepalił dwie kolejne ściany i zawalił sufit na żłobek z własnymi smoczętami. Naleśniki. A maleństwa były takie milutkie i wartować przy nich było czystą przyjemnością. Złapiesz takiego za ogonek, a on ziu, trochę dymu, trochę ognia. W sam raz, żeby podgrzać patelnie albo kamratowi włosy poprawić.

Dzień 18

Glaurung wrócił do zdrowia, w każdym razie, temperaturę ma już normalną. Parę chwil można przy nim wytrzymać. Humor mu się co prawda popsuł ostatecznie. Z każdej wysłanej z karmieniem dziesiątki wraca jeden, góra dwaj chłopcy. No nic, wkrótce go wypuszczą, będzie łatwiej.

Dzień 48, miesiąc 4

Sauron naopowiadał bajek Wielkiemu Bossowi i dostał specjalne laboratorium i setkę z nowego naboru. Mnie wziął po znajomości, ale nie na ochotnika, tylko na pomocnika. Prowadzić obserwację, dziennik, tłumaczyć się przed Wielkim Bossem jeśli wyjdzie jak zawsze (a wszystkie pomysły tego wunderkinda zawsze kończą się skandalem).

Więc tym razem Sauron wydumał, że nauczy orki latać. W związku z niedawnymi zdarzeniami, kiedy to jakaś psychiczna elfa na lotni ze skrzydeł nietoperza wleciała do sali tronowej i wykręciła Silmarila z korony, Wielki Boss zdecydował się odpłacić pięknym za nadobne. Teraz Sauron od rana goni dziesiątkę świeżo upieczonego desantu na Wichrową Skałę i przymocowawszy im do pleców skrzydła rozmaitej konstrukcji zrzuca w przepaść. To ja mu poradziłem, żeby ganiał ich na skałę, bo sprzątanie trupów z laboratorium zaczynało działać mi na nerwy, a pod Wichrową mamy psiarnie, więc i karmienie wilków się uprościło. Śledzę rozchód skrzydeł. Prawdę mówiąc, gdyby nie zwolnienie od musztry, nie trudziłbym się i poradził Sauronowi nie przemęczać się i ubić ich wszystkich za jednym razem. I tak ta partia była prototypowa. Chcieli ich zrobić jeszcze zacieklejszymi, ale przedobrzyli i wszyscy jak jeden mąż są łysi i jąkają się. Prócz tego wszyscy kuleją na prawą nogę. Wielki Boss pod karą śmierci zabronił im chodzić w szyku. My to jeszcze nic, ale Balrogi od śmiechu mocno się grzeją i przetapiają się na najniższe piętra.

Dzień 79

Miesiąc balowałem z Sauronem, ale wczoraj skończyło się. Wielki Boss zażądał sprawozdania, i w samą porę według mnie, bo eksperymentalny materiał się skończył i kierownik zaczął rzucać w moją stronę bardzo niepokojące spojrzenia. Sauron doniósł, że wypróbował dwadzieścia osiem rodzajów skrzydeł, zbadał czternaście typów mocowań, opracował teorię gładkiego i stopniowanego startu, taktykę walki powietrznej na dystans i w zwarciu, wymyślił urządzenie pozwalające lądować na wodzie, technikę strzelania z łuku w odwróconym położeniu, sposoby przekazywania wiadomości a także napisał poemat o przygodach Wielkiego Bossa w Valinorze. Moje oczy zaczęły wychodzić z orbit, a kiedy skończył wyszły tak, że mogłem podziwiać własne plecy. Ale Wielki Boss był zadowolony. Prawie wydał już rozkaz o przydzieleniu następnej partii ochotników do lotnictwa i pozwolił nam odejść, ale w ostatniej chwili poprosił o jakąś małą demonstracyjkę. Sauron zzieleniał, ale bał się próbować kręcenia, więc rozkazał mi założyć skrzydła numer 12 i pokazać Bossowi wyższą szkołę akrobacji powietrznych. Teraz zzieleniałem już ja.

Skrzydła numer 12 to wyjątkowo nieudany wariant, gdyż nie są przywiązywane, lecz przykręcane. Na szczęście zdążyłem wyciągnąć pordzewiałe śruby i udałem, że skrzydła są zamocowane przy moich ramionach mocno ściskając uchwyty. Elegancko wymachując ciężkimi konstrukcjami (nie udało mi się namówić naszego Wielkiego Naukowca na uczynienie ich lżejszymi) przeszedłem się w tę i z powrotem przed Bossem, modląc się, żeby to wystarczyło, lecz on rozkazał polecieć.

Sauron spróbował napomknąć o Wichrowej Skale, ale mnie zupełnie nie uśmiechała się rola wilczej karmy, tak więc pod pretekstem złej pogody do latania szybko wskoczyłem na ławę i zeskoczyłem na dół. Boss okazał zainteresowanie, ale zażyczył sobie powtórki, gdyż nie przyjrzał się szczegółom. Powtórzyłem. Potem znowu. I znowu. Kiedy nalatałem tak na oko więcej niż półtorej wysokości Thongorodrimu, wzrok Bossa nagle zatrzymał się na żyrandolu, z którego ta durna Luthien bombardowała go zwrotkami. Teraz to on zzieleniał. Kazał mi polecieć tam i cokolwiek zaśpiewać. Samemu.

Ja powiedziałem, że nie umiem śpiewać. On powiedział, że to nawet lepiej. Im gorsze będzie moje przedstawienie, tym większą nienawiścią on zapała i tym mniejsze będą szanse na powtórzenie tego typu koncertów. Ja powiedziałem, że właśnie to miałem na myśli, że mój głos jest tak dźwięczny i porywający, że może mu się spodobać, czego, jak pokazuje doświadczenie, byśmy nie chcieli. Boss zdziwił się i zaproponował, bym śpiewał. Zaśpiewałem. Boss zatkał uszy i znów wysłał mnie na kandelabr.

Tutaj całkowicie niepotrzebnie obudził się Sauron i powiedział, że start będzie najlepszy, jeśli go zastymulować. To znaczy, jeśli lotnikowi na ziemi grozi jakieś niebezpieczeństwo, to wystartuje on o wiele szybciej i utrzyma się w powietrzu dużo dłużej. Ja gorąco zaprotestowałem, że te rzeczy są zupełnie niezwiązane ze sobą i więcej, lot wymaga pełnej koncentracji i im mniej jest rozpraszających czynników, tym lepiej. I w ogóle, najlepiej latać w pełnej samotności, w maleńkim pokoiku z niskim sufitem. Sauron powiedział, że takie moje deklaracje nie zgadzają się z wynikami eksperymentów i że zwłoki Szugrata, którego Sauron straszył wypchanym elfem znaleziono w szóstej zagrodzie, najdalszej od skały, a tymczasem większość pozostałych desantowała się w bliższych zagrodach, o czym świadczy chociażby krzywa przyrostu wagi u trzymanych u podnóża wilków. Ja odpowiedziałem, że Szugrat był melancholikiem i zamkniętym w sobie orkiem i że taka drobnostka nie mogła wytrącić go z introspekcji. Tu wtrącił się Boss i zaproponował Sauronowi mnie zastymulować.

Jako stymulatora użyto Karcharotha juniora. Przez chwilę żałowałem, że nie poszedłem z resztą mojego batalionu szturmować Nargothrondu, a potem myśli znikły z mojej głowy. Wycinając długą przed wilkiem zrobiłem dwie rundy dookoła sali tronowej, następnie odrzuciłem przeszkadzające w biegu skrzydła i wspiąłem się po zasłonie. Kiedy Karcharoth stanąwszy na tylnych łapach próbował ją zerwać, przepełzłem na jakiś gzyms i oddaliłem się po nim. Zdołałem przebiec jakieś dziesięć kroków nim się poślizgnąłem, poleciałem na dół, ale po drodze zaczepiłem się kurtką i pasem o wystające ze ściany haki i zawisłem na nich. Kiedy odzyskałem oddech, zrozumiałem, że bujam się właśnie na tym żyrandolu, z którego dawała gościnny występ śpiewaczka.

Wielki Boss spoglądał na mnie z zachwytem, a Sauron trajkotał, że bez skrzydeł potrzebowałem na wszystko osiemnaście sekund, więc z nimi wystarczy pięć, a jeśli wykorzystać dopalacze na bazie grochówki, to w ogóle trzy. A skrzydła numer 12 są prawdę mówiąc nienajlepsze, choć najprostsze i niezawodne. Jeszcze ze dwadzieścia minut tak kadził, ja bujałem się na ścianie, a Wielki Boss się nad czymś zastanawiał. Potem oni poszli, a ja tak zostałem na żyrandolu, co mi wcale nie przeszkadzało, gdyż tamci zapomnieli zabrać ze sobą Karcharotha.

Dzień 12, miesiąc 6

Ruszyliśmy w pierwszą wielką wyprawę. Będziemy bić elfy. Elfy stoją pod bramami Angbandu, a my idziemy na północ. Boss to ma łeb, nie to co moja pała albo pieńki tych półgłówków z drugiego oddziału.

Nazywa się to "manewr oskrzydlający". Najpierw pójdziemy na północ, potem na wschód, następnie na południe, potem na zachód, znów na północ - i uderzymy na elfy od tyłu. Oni znajdą się między młotem a kowadłem i zostaną rozbici w drobny mak. Wszystko to słyszałem na Radzie, bo wartowałem pod drzwiami.

Robi się zimno...

Trzy dni później

Robi się jeszcze zimniej.

Dzień 17

Wciąż idziemy na północ. Sauron nazywa to "głębokim manewrem oskrzydlającym". Gdzieżby jeszcze głębiej? Śniegu po uszy, Balrogi skwierczą jak szkarłatna jajecznica.

Przypomniałem, że na Radzie Sau protestował przeciwko zabraniu ciepłej odzieży. Walki będą toczone na południu, tam takie ubrania będą tylko przeszkadzać. Wówczas wydało się to bardzo mądrą uwagą. Teraz - nie bardzo.

Zimno.

Dzień 18

Zgasł Balrog Tolbaczyk. Ciemnej pamięci. Sau powiedział, że kiedyś odżyje ponownie. Trudno dać wiarę.

Dzień 20

Skręciliśmy na wschód. Wczoraj zasypało śniegiem czwarty oddział. Z wielkim wysiłkiem wykopaliśmy ich z powrotem i roztarliśmy, by nie pomarli. Usłyszałem od nich kilka nowych słów. Trzeba zapamiętać.

Dzień 29

Skręciliśmy na południe. Wkrótce będzie cieplej. Na razie idziemy szybkim marszem. Z przodu któryś z Balrogów wytapia drogę przez śnieg i lód. Za nim oddział orków. Następnie znowu Balrog, a za nim kolejny oddział i tak dalej. Taki szyk jest moim pomysłem, Sauron najpierw posłał wszystkie Balrogi przodem, a oni wspólnym wysiłkiem roztopili kilka kilometrów sześciennych lodu. Trzeci oddział utonął, a piąty szedł już po świeżej tafli lodu i poryw wiatru zdmuchnął ich gdzieś hen daleko za horyzont. Szukać ich nie poszliśmy.

Sauron z zimna już dwa razy próbował porzucić cielesną powłokę. Ale pilnujemy go i za każdym razem wbijamy z powrotem w doczesne ciało. Teraz już nikt go nie nazwie Czarnym, Sauron Siny - to będzie bliższe prawdy.

Dzień 39

Tydzień temu Sauronowi popsuł się kompas, więc idziemy wedle gwiazd.

Dzień 42

Gwiazdy zaprowadziły nas z powrotem do Angbandu. Nie można powiedzieć, żebyśmy byli bardzo zawiedzeni. Do diaska z elfami.

Wielki Boss tak dał nam popalić, że rozgrzaliśmy się za wszystkie poprzednie dni. Dobry on jest.

Dzień [niewyraźne]

Tydzień już, jak znajdujemy się w letnim obozie. Jak zwykle burdel. Nie ma co żreć, śpimy na gałęziach, ogniska rozpalać nie wolno. A wczoraj, jako posiłki, przysłali Glaurunga. Też mi wsparcie. Dla ekonomii jego też nie karmią. Smok się sam wyżywi. No i żywi się, psi syn, wszystkim, co mu się pod paszczę napatoczy. Dziś rano napatoczył się piąty oddział. Uratował się tylko Warhuk. Zwiemy go teraz Jąkała.

Mówią, że wieczorem przybędą Balrogi. Przynajmniej się ogrzejemy. Trzeba chrustu nazbierać.

Dzień 34

Zostałem adiutantem Gothmoga. Poprzedniego zeżarł Glaurung. Gothmog łudzi się, że smok znajduje się pod jego rozkazami i regularnie próbuje udowodnić mu swoją zwierzchność. Gad reaguje jednakowo. Gothmog przez jakiś czas czeka na powrót posłańca, potem czeka na wykonanie rozkazu, potem idzie robić skandal. Na początku pisał raporty do Wielkiego Bossa, ale Glau to jego pupilek, tak więc teraz nasz niezrównany wódz przestał marnować papier i próbuje zmarnować smoka. Na przykład w zeszłym tygodniu, wiedząc, gdzie dżdżownica będzie przeprawiała się przez Narog, wysłał trzy nasze oddziały powyjmować wsporniki łukowe z przęseł mostu. Smok zwalił się w lodowatą wodę, zagotował ją, zagotował się sam i wylazł szukać sprawców. Ale z Gothmoga dureń. Siedział sobie i obserwował wszystko z tego płaskiego brzegu, podczas gdy my wspięliśmy się na stromy. I długo przyglądaliśmy się gonitwie po polach, ja nawet wygrałem u Pritzakha jego miesięczny żołd.

Dzień 96

Pół miesiąca temu Gothmog dał mi pierwsze poważne zadanie. Przeprowadzić dwa bataliony z nowych do Lilowego Przejścia, tam zgrupować się z Balrogiem imieniem Pambuk i iść wykurzać elfy z umocnień w górnym biegu Sirionu. On z głównymi siłami będzie już tam na nas czekał, my zaś powinniśmy przemknąć niezauważenie i uderzyć na elfy od tyłu. Dobra, poszedłem.

Gdybym wiedział, że ten Hannibal myli górny bieg Sirionu z górnym biegiem Narogu, tył z przodem, a prawe z lewym, wołałbym iść pograć w berka z Glaurungiem.

Oczywiście żadnej bitwy nie było, nie było żadnego tyłu, wyszło na nas frontalnie od razu całe, niemałe, elfie wojsko. Pambuka strasznie poharatali, mimo, że Balrog, to zaczął krzyczeć cienkim głosem, czmychnął gdzieś w stronę Gór Mglistych i tyle go widzieliśmy. Ja wycofałem się do Lilowego, tam broniliśmy się do nocy. Kupa naszych poległa. Nowi nawet zasłużyli na mój szacunek, bili się naprawdę nieźle, tyle że z trzech setek ich liczba zmalała do pięćdziesięciu. Musieliśmy się wycofywać pod osłoną nocy, iść z nurtem cholernie zimnego strumienia, a następnie płynąć w dół któregoś z dopływów za pomocą przygotowanych na chybcika tratw. Następnie daliśmy dyla do lasu i siedzieliśmy tam przez tydzień, aż jakimiś zwierzęcymi ścieżkami przekradliśmy się z powrotem do obozu.

W obozie, purpurowy z gniewu, czekał na nas Gothmog. Jak się okazało on też skrewił i oczywiście była to moja wina. Bowiem, jak się okazuje, miałem nie biegać po górach z trzema setkami poborowych i półgłówkiem Pambukiem, ale z pięcioma setkami najlepszych weteranów potajemnie przemykać się tuż za głównymi siłami Gothmoga, a kiedy nasze wojsko rzuci się do pozorowanej ucieczki mamy przepuścić elfy i zamknąć pułapkę, do cna rozbijając narożeskie zgrupowanie armii przeciwnika. Oczywiście pozorowany odwrót bardzo szybko okazał się być prawdziwym, następnie panicznym, a co było potem, opowie mi pięciu pozostałych przy życiu, jak tylko będą w stanie mówić. A mi, za niewykonanie rozkazu, utratę Balroga i całokształt operacji grozi sąd polowy.

Na moje szczęście do obozu w tej samej chwili przylazł mroczniejszy od burzowej listopadowej nocy Glaurung. Nasz Napoleon znowu sobie z niego zażartował, wysyłając go na poszukiwanie polowej kwatery głównej elfów gdzieś w najdalszych zakątkach bagien Serech, które to smoczątko osuszało przez ostatnie półtora miesiąca. Zobaczywszy swojego niepokornego podwładnego, Gothmog przypomniał sobie nagle o niecierpiących zwłoki sprawach, które czekały na niego gdzie indziej. Ja poszedłem do namiotu i po prostu położyłem się spać.

Dzień 97

Gothmog siedzi na czubku skały, a pod skałą leży Glaurung. Nasz Aleksander Macedoński próbuje sprawiać wrażenie, jakby te dwa zdarzenia w ogóle nie były ze sobą związane i usiłuje rozkazywać stamtąd. Kilka razy słał po mnie, ale prosiłem przekazać mu, że siedzę w areszcie (znalazł durnia!).

Dzień 99

Żukow nasz wciąż na skale. Dziś puściły mu nerwy i zaczął wrzeszczeć, że oddelegowuje Glaurunga na południe. Glaurung oddelegował go jeszcze dalej, a następnie zaproponował mu zejść i wydać rozkaz zgodnie z wojskową tradycją, twarzą w twarz. Gothmog odpowiedział, że nie podejmował się tłumaczyć tępym jaszczurkom najprostszych spraw i jeśli Glau nie wykona rozkazu, to on, Gothmog rozsierdzi się ostatecznie i pokaże mu, gdzie krasnoludy zimują. Glaurung odparł, że zawsze marzył dowiedzieć się jak najwięcej w tej materii i z rozkoszą pozwleka jeszcze trochę. I zwleka.

Dzień 100

Widząc, że Gothmog został doprowadzony do ostateczności, postanowiłem mu pomóc. Wysłałem do smoka Riwtzaka z wiadomością, że w okolicy obozu kręcił się Turin Turambar. Sauronowi kiedyś wymsknęło się w obecności Glaurunga, że Turin go kiedyś utłucze, tak więc Glau, popatrzywszy z tęsknotą na ciągle niedostępnego Gothmoga, pospieszył do Angbandu. Riwtzaka prawie nie drasnął... w każdym razie, nie dojadł.

Dzień 56, miesiąc 7

Sauron znów zaczął posuwać naukę do przodu. Tym razem zajął się akwanautyką. Wielki Boss wciąż nie traci nadziei na lądowanie w Valinorze, a do tego trzeba jakoś pokonać morze.

Idea jest prosta. Oddział orków wchodzi do wody. Pierwszy ork kroczy po dnie, aż osiągnie pełne zanurzenie. Wówczas wspina mu się na ramiona drugi. Szybko nabiera jak największy haust powietrza, pochyla się i metodą usta-usta przekazuje go pierwszemu. Kiedy drugi osiąga pełne zanurzenie, na jego ramiona wspina się trzeci. Teraz on nabiera powietrza i podaje je drugiemu. Tamten część otrzymanego powietrza wykorzystuje dla własnych celów, a resztę podaje pierwszemu. I tak dalej, aż do samego Valinoru.

Coś mi ten pomysł nie do końca leży, ale badacze dostają dodatkowe racje i zwolnienie z dyżurów w smokarium, więc zgłosiłem się na ochotnika.

Dzień 58, miesiąc 7

Do Szóstego Laboratorium przytargano kocioł z wodą. Będziemy się ćwiczyć w przekazywaniu powietrza. Sauron już opracował metodę: jeden kładzie się na dnie, drugi zapewnia mu powietrze.

Jak się okazało, orka wcale nie jest łatwo utopić. Pół godziny próbowaliśmy położyć na dno Fihtzhaka, ale on ciągle wypływał na powierzchnię i nie pałał pragnieniem spokojnego czekania pod wodą, aż wyłonimy z naszego grona orka odpowiedzialnego za podawanie mu powietrza. Koniec końców, po prostu przywiązaliśmy go do dna dając mu do ust trzcinę, żeby nie utopił się przed czasem.

Numerem dwa wybraliśmy Rikszata. On wziął tak głęboki wdech, że aż mu ślepia na wierzch wyszły i dał nura. Tam spróbował wdmuchnąć w Fihtzhaka porcję powietrza. Sądząc po bąbelkach nie udało mu się i wynurzył się po nową porcję.

Po jakimś czasie doszliśmy do tego, że przeszkadza mu wetknięta w usta numeru pierwszego trzcina. Zaczęliśmy ją wyciągać, ale na próżno, Fihtzhak uczepił się jej, niczym Karcharoth gnata i żadną miarą rozdzielić ich się nie dało.

Ostatecznie udało się nam ją wyrwać i Rikszat zanurkował. Bardzo się ubawiliśmy patrząc z góry, jak numer dwa próbuje podać powietrze numerowi pierwszemu, a ten gwałtownie się wykręca. Ktoś nazwał to Pierwszym Pocałunkiem, co wywołało ogólny śmiech wszystkich badaczy. W końcu numer jeden rozerwał więzy, strzelił drugiego w ucho i wyskoczył na powierzchnię jak korek.

Sauron z wielkim ociąganiem przyznał, że jego metoda jest odrobinę niedopracowana. Nas ten pamiętliwy Majar posłał czyścić smokarium. Znaczy oprócz mnie. Ja jeszcze przez czterdzieści minut zapisywałem pod dyktando raport do Bossa, informujący go o zakończonej sukcesem pierwszej serii testów i uzasadniający, że obrana metoda jest wprost idealna do forsowania mórz dowolnej głębokości i wzburzenia. Następną serię zaproponował przeprowadzić już na miejscu w Valinorze, następnego dnia po jego zdobyciu.

Dzień 79, miesiąc 7

Dwa dni temu mieliśmy w Angbandzie niezły skandal. Zaczęło się to wszystko od pamiętnych, nieudanych prób Saurona z orkową transformacją bojową. (Idea polegała na tym, o ile go dobrze zrozumiałem, że przed bitwą ork pije coś, zjada albo wącha i w efekcie jego siła, zaciekłość i rozmiary liniowe zwiększają się kilkakrotnie. Po bitwie ork ulega retransformacji). Oczywiście, nic z tych prób nie wyszło, ale jako efekt uboczny uzyskano drożdże. Czuczhek pierwszy zauważył, że za ich pomocą ze zwykłego smoczego bebiko można robić berbeluchę, która stosowana wewnętrznie daje niektóre objawy transformacji bojowej. Rozmiary Dżyrduka, który zaryzykował testowanie, nie zmieniły się, ale położyliśmy go dopiero w pięciu. Przy okazji zaobserwowano niektóre nieprzewidziane wcześniej efekty. Na przykład, u obiektu badań wyostrzała się pamięć: zaczynał przypominać sobie wszystkie urazy, które żywił do kogokolwiek w ciągu ostatniej półtorej epoki. Znacząco wyostrzał im się wzrok: obiekty badań jednogłośnie stwierdzili, że prócz ciał doczesnych publiczności dostrzegali wyraźnie ich feá, częstokroć nawet niejedno.

Wszystko to pokazywało, że doświadczenia z transformacją bojową zostały przedwcześnie przerwane. Czuczhek postanowił je kontynuować bez wiedzy Kierownictwa, aby w dogodnym momencie zrobić Mu miłą niespodziankę. Ja próbowałem odwieść go od tego, po prostu nie lubię niespodzianek. Jeśli za długo taką komuś szykujesz, zwykle wszystko wychodzi na opak: ktoś robi niespodziankę tobie. Ale on mnie nie posłuchał.

Badania były prowadzone w dwu kierunkach: pierwszym z nich było polepszanie jakości substancji transformującej. Nie pamiętam już, kto pierwszy zauważył, że jeśli umieścić zacier w destylatorze, to pojawiający się na wyjściu płyn realizuje transformację lepiej i efektywniej niż gdyby był przygotowany na samych drożdżach. (Destylator został wymyślony, jak się wydaje, przez Saurona. Dokładnie nie pamiętam, wtedy nie byłem jeszcze przypisany do Wydziału Naukowego i chwała Bogu, bo ten Weissmann-Morgan za jego pomocą próbował wyekstrahować z orków pierwiastek zaciekłości.

Celem drugiego kierunku badań było wygładzenie efektów retransformacji. Był to poważny problem. Po jakimś czasie ork bojowy stawał się niemobilną kłodą. Do symptomów niemocy dochodził ból głowy, drżenie rąk i nóg, nudności i dreszcze, zaś niektóre obiekty badań przysięgały, że skaczą po nich malutkie elfy w rogatych hełmach.

Drugi problem rozwiązał się sam z siebie. W trakcie kolejnej transformacji Priżcuk wpadł do ogromnej beczki, jednej z całej fury którą z sobie tylko znanych powodów Glaurung zwinął krasnoludom podczas ostatniej wyprawy na Doriath (gad ciut zboczył z drogi i dwa tygodnie gdzieś błądził). W beczkach były kiszone ogórki (Nie znaliśmy jeszcze wtedy ich nazwy, ale zasłużenie wysoko oceniliśmy ich właściwości bojowe. Za pomocą ogórków można było dogodnie sterować procesem transformacji, jak też łagodzić jej następstwa).

Co się tyczy niespodzianek, to miałem rację. Tym razem nas zaskoczył mój stary znajomy, Karcharoth. To głupie bydle wlazło do magazynu, w którym trzymaliśmy zapasy cieczy transformacyjnej i wychłeptało wszystko co do kropelki. Tak efektownej transformacji bojowej jeszcze nie widziałem i mam nadzieję, że nigdy więcej nie zobaczę.

Od razu po golnięciu sobie Karcharoth upodobnił się do elfa narysowanego przez Urthanga (którego ostatnio zrobili rednaczem cotygodniowej gazetki propagandowej. Do swojej pracy Urthang przystąpił z wielkim entuzjazmem, narysowane przez niego elfy wyglądają całkiem ładnie, mają kwadratowe oczy, krzywe włochate kulasy, wystające szczerbate zębiska i sterczące na wszystkie strony włosy. Wiele z nich ma ogony i nie wiedzieć czemu brody, zaś za broń służą im zaostrzone kije). Naszego pieska też nieźle wykręciło. I tak nie był pięknisiem, ale teraz zupełnie zezwierzęciał.

Na początek ten przerośnięty bulterier doszczętnie zdemolował Wydział Naukowy, następnie wyskoczył na główny korytarz i rozsmarował na ścianie przechodzącego akurat Gothmoga. Glaurung też wybrał zły moment aby wejść na scenę, nie zdążył nawet pisnąć nim został zwinięty w precelek i z wrażonym w gardło ogonem przez półtorej godziny dyndał na haku w kuchni.

Następnie rozochocony piesek poleciał w podskokach do sali tronowej i spróbował dziabnąć Wielkiego Bossa. Ten oniemiał na takie chamstwo i dał Karcharothowi kopniaka, po którym psisko z wyciem poszybowało i zatrzymało się na przeciwległej ścianie. Taki drobiazg nie zniechęcił jednak pieseczka. Otrząsnąwszy się z kurzu znów ruszył do ataku.

Ja w tym czasie akurat miałem wartę w pobliżu i dobiegłszy na miejsce zobaczyłem Wielkiego Bossa stojącego na tronie i m...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin