Tom 03 - Więzy Krwi - Lerum May Grethe.pdf

(572 KB) Pobierz
13292727 UNPDF
MAY GRETHE LERUM
WIĘZY KRWI
Tytuł oryginału norweskiego: „Blodsbånd”
 
ROZDZIAŁ I
Lyster, grudzień 1672
Wieś u podnóża wysokich szczytów spoczywała pogrążona w ciszy. Nawet
bezdenny fiord, zlodowaciałymi brzegami szarpiący skały i usypiska głazów, trwał teraz
gładki, nieruchomy.
Lyster, niegdyś osobny okręg.
Podczas ostatniego spisu ludności doliczono się, że główna parafia Dale daje
schronienie dwustu dwudziestu sześciu mężom.
A także oczywiście jakimś kobietom oraz chłopcom poniżej roku życia...
Stu piętnastu gospodarzy, stu jeden chałupników.
Sześć kościołów.
Ziemia w większości znajduje się w posiadaniu urzędników, część jest własnością
kilku mieszczan i wielkich gospodarzy. Do kościoła należą dwa z dziesięciu dworów.
Lensman, wójt i pisarz.
I dwóch duchownych.
Znaczniejszy z nich siedzi tego wieczoru przy szerokim biurku. Ma przed sobą
pióro i kałamarz, lecz całą uwagę kieruje na kruche, grube stronice oprawnej w skórę
księgi.
Drzwi są starannie zaryglowane od wewnątrz.
Stary człowiek musi mieć obecnie co najmniej sześćdziesiąt lat. Płomienie
łojowych świec, rzucające na izbę migotliwe cienie, nadają jego twarzy niezwykły,
przerażający wygląd.
Jest chudy. Kości w jego ciele zdają się o siebie grzechotać.
Dłonie trzęsą mu się trochę, gdy ostrożnie przewraca kartki. Wąskie usta składają
się w bezdźwięczne słowa.
Oczy w marnym świetle mrużą się, musi trzymać księgę tuż przed nimi, by
odcyfrować prastare gotyckie litery.
Nie na Piśmie Świętym koncentruje się dzisiaj proboszcz.
Na grubej skórzanej oprawie wytłoczono tytuł: „Księga Sztuk Sefraniusa”.
Księgę spisano w legendarnej Akademii Wittenberskiej w roku 1311.
13292727.002.png
Odnaleziono ją w roku 1529 w marmurowej skrzyni na Zamku w Kopenhadze. Stamtąd
rozpowszechniła się w wąskich kręgach wybranych, zwłaszcza wśród ludzi Kościoła.
Mogens znalazł ją wśród rzeczy swego ojca zaledwie na kilka dni przed jego
ścięciem. Nie skrywał swej zakazanej własności nawet w czasie, gdy bardziej niż
czegokolwiek obawiał się, że oskarżenia o uprawianie czarów, które dotknęły ojca,
zostaną skierowane również przeciw niemu. Samą księgę natomiast ledwie śmiał
otworzyć.
Tego wieczoru jednak, gdy plebanię spowiła niewypowiedziana pustka i cisza, a
ogień na palenisku i płomienie łojowych świec z trudem budziły wspomnienie ciepła...
Tego wieczoru wyciągnął ją, otworzył na stronicach, których nigdy wcześniej nie
odważył się czytać.
Mario, czegóż nie zrobię z tęsknoty za tobą!
Ostatnie miesiące okazały się najgorszymi w całym jego życiu, a to znaczyło
naprawdę niemało dla tego ciężko dotkniętego przez los sługi Kościoła.
Jego ukochana, jego uczennica, duchowa córka... Nie, to nieprawda. Okres
ojcowskich uczuć już przeminął. Po śmierci żony Mogens z całą powagą zdał sobie
sprawę, ile znaczy dla niego młoda, jasnowłosa dziewczyna z Meisterplassen.
Spłodzona w grzechu, gwałtem, przez własnego dziada... Mogens sam wygnał
niegdyś ze wsi jej matkę wraz z nowo narodzoną córeczką, oślepiony pragnieniem
wychowania tego dziecka. Bóg zechciał, aby szesnaście lat później sama zgłosiła się do
niego na nauki.
Oczywiście podziwiał jej błyskotliwy umysł, czytała i tłumaczyła trudne teksty
zaledwie kilka tygodni po tym, jak poznała pierwszą literę. Zadawała najśmielsze
pytania, zmuszając jego samego do wspinania się na wyżyny własnych możliwości, by
dać jej zadowalającą odpowiedź czy wyjaśnienie.
A jej niewieście przymioty...
Nie było chyba cieplejszej i troskliwszej kobiety! I to w stosunku do wszystkich
mieszkańców wioski, do niego i jego rodziny, do przyjaciół z Solgarden.
Nawet gdy jesienią wioskę dotknęła zaraza, Maria nie ustąpiła, krążyła od chaty
do chaty ze swą bogato zaopatrzoną skrzynką z ziołami, ratując od strasznej choroby
zarówno młodych, jak i starych.
13292727.003.png
Aż w końcu i ona prawie się jej poddała.
Serce zadrżało mu na samą myśl o koszmarnych nocach, kiedy Maria, trawiona
gorączką, ledwie oddychała, a żadne modlitwy, jak się wydawało, nie pomagały.
Zniósł ją wtedy do piwnicy i dalej, tajemnym przejściem.
Poprzez mrok ziemi, przez kryptę, gdzie prochy zmarłych nadawały powietrzu
niepokojący posmak.
Na górę, do kościoła, w którego ścianach wciąż tkwiły losy całych stuleci,
odzywając się echem, gdy kolejni ludzie słali pod wysokie sklepienie dziękczynienia i
skargi.
Zapalił wszystkie świece i ustawił je dookoła umierającej.
Dzisiaj zdawał sobie sprawę, że wieś wciąż nie zapomniała nieludzkiego
zawodzenia, dochodzącego z kościoła ostatniej nocy zarazy. Ludzie ciągle patrzyli nań z
niepewnością i przestrachem bijącym z oczu. Ciekawe, czy szaleństwo już minęło?
Nie, wcale nie!
Tylko instynkt samozachowawczy ocalił go od wstawania co noc, spieszenia tym
samym korytarzem i wykrzykiwania swego żalu i cierpienia wśród grubych, kamiennych
ścian przed obliczem Pana.
Nie czynił tak jednak.
Wstydził się wyjawić przyczynę swego bólu.
Dobrego Boga w niebie nie interesowały sercowe kłopoty uniżonego sługi.
Wszechmocny miał zapewne ważniejsze sprawy albo też jego modlitwy były
zanadto egoistyczne.
Jak zresztą modlić się do sprawiedliwego Boga o to, by odebrał życie rywalowi i
w ten sposób pomógł zdobyć kobietę?
Mogens Jonson Skanke zwrócił się ku innym mocom. Mocom, które znał i, jak
sądził, potrafił kontrolować.
W księdze znalazł wskazówki.
„Aby dziewica zwróciła się ku tobie... Na brzegu pucharu z piwem wypisz
następujące słowa: B et Pelom Concesti. Przepij do dziewczyny, a jej serce zwróci się ku
tobie”.
Nie, to się nie nadaje, nie będzie już miał okazji, by nalać Marii piwa. Odeszła
13292727.004.png
daleko, zapewne zamieszkała w tym haniebnym miejscu w dole fiordu.
Jej matka była nałożnicą kata.
A Maria oddała serce innemu. Mogens zastanawiał się, czy imię, które spękane od
gorączki wargi szeptały w tamtą noc, nie jest imieniem syna samego oprawcy.
Randar... Cóż za zgrzytliwe i ohydne imię! Mogens poczuł, jak serce mu
kamienieje z nienawiści do nieznajomego konkurenta.
Zaprawdę, to musi być miano demona! Ludzie nie chrzczą chyba swego
potomstwa takim pogańskim imieniem!
No cóż, pastor przestał się nad tym zastanawiać, prędko przerzucał kolejne
stronice. Formuły pozwalające odczyniać urok, zaklęcia, które mają przywieść kobiety
do rzucenia się w otchłań wody.
Długie pasma zaklęć, zdolne zmienić każdego w kamień.
Przepis na to, jak czarami zmusić człowieka, by zapadł się pod ziemię.
Owszem, wszystko mogło się kiedyś przydać, lecz nie tego potrzebował teraz
Mogens.
Wreszcie jego palec zatrzymał się na niepozornym, krótkim akapicie.
„Zdobyć zamężną kobietę i zesłać na jej męża los Uriasza... na zawsze
przywiązać ją do siebie”.
Mogens przeczytał, skrzywił nos na wstrętny rytuał, jakiego musiałby dopełnić,
by pozbyć się męża ukochanej. Potrzeba do tego zarówno serca kota, ludzkiej krwi, jak i
rzadkich roślin. Nic nie znaczące formułki po łacinie, pełnia księżyca, święcone świece...
Mogens przez moment się zawahał, na cóż on się porywa?
Gdyby ktoś przepowiedział mu podobne zachowanie, nie poprzestałby na
wyśmianiu takiego zuchwalca.
Czcigodny proboszcz uciekający się do tego rodzaju środków...
Wiedział, że naraża swe własne życie.
Wiedział, że ryzykuje swe wieczne zbawienie.
W tej chwili jednak zamieniłby chętnie tysiąc lat w Raju na jedną godzinę
spędzoną z Marią...
Ona musi wrócić!
Musi zostać z nim! W przeciwnym razie nie ma znaczenia, co się stanie z jego
13292727.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin